Tym razem Prawu i Sprawiedliwości należą się wyrazy uznania. Z wyjątkowo wręcz niechcianej sprawy ochrony życia, Jarosław Kaczyński wybrnął wprost po mistrzowsku. Oczywiście – nie z punktu widzenia nienarodzonych, czy ich obrońców, tylko własnego.
Czego bowiem PiS chce, ale tak naprawdę – przynajmniej w zakresie techniki politycznej i jej efektów?
Wyhodować „opozycję” możliwie daleko od własnego
elektoratu – a więc właśnie mówiącą zupełnie innym językiem (np. o TK i
innych nieinteresujących wyborców PiS sprawach), odstręczającą
obyczajowo (stąd im więcej transparentów o cipkach – tym lepiej). Takiej
„opozycji” będzie można spokojnie oddać władzę, zgodnie z obowiązującą
bez zakłóceń logiką wymiany u sterów III RP – bo jej fundamenty po
pseudo-zmianie pozostaną nienaruszone.
A czego PiS na pewno nie chce?
Pojawienia się opozycji realnej, odwołującej się do
tych samych wartości – tylko na poważnie i wiarygodniejszej przez to dla
chronicznie okłamywanych wyborców PiS.
A zatem, jak Państwo myślą, czy awantura aborcyjna poszła w związku z tym po myśli PiS?
No właśnie…
Zarówno podczas poprzednich rządów, jak i obecnie- PiS nie chciało i nie chce zająć się ochroną nienarodzonych – i jest jeden z nielicznych stałych elementów programowych i taktycznych tej formacji, któremu pozostaje ona zaskakująco wierna. Czy to pokłosie osobistych poglądów braci Kaczyńskich,
czy po prostu rzecz jest zbyt konkretna, zbyt oczywista – zbyt w
istocie prosta do załatwienia dla partii dysponującej stabilną
większością, własnym prezydentem i pozbawionej nadzoru Trybunału
Konstytucyjnego, a zatem odbiegająca od sprawdzonej linii PiS, pełnej
obietnic prawie, prawie spełnionych…! no ale ostatecznie udaremnionych
przez złe okoliczności zewnętrzne. A może po prostu PiS – partia w
istocie bardzo serwilistyczna i z kompleksami wobec zachodnich
mocodawców wysyła w ten sposób sygnały, że przecież to chyba oczywiste,
że ona z tym katolicyzmem i konserwatyzmem to tak na niby. Trochę
podobnie PiS-owski rząd mruga do Brukseli w sprawie np. hipermarketów, a
do Waszyngtonu nie tylko w kwestiach TTIP i CETA. Konsekwencją takiej
postawy są też m.in. rozmowy o rzekomej polonizacji sektora bankowego,
tak jednakowoż prowadzonej, by znowu opłaciła się głównie jego obecnym
zagranicznym właścicielom. Słowem, PiS jak to PiS – robi jedno, gada drugie.
Pokazać prawdę
W przypadku aborcji zaś nawet obóz rządzący
specjalnie się nie nagadał. Dość oczywistym jest jak mogłoby i powinno
wyglądać przygotowanie „ogólnonarodowej debaty o ochronie życia”, o
które teraz opowiadają nagle posłowie PiS i ich przytakiwacze. Skoro
(niestety…) funkcjonujemy w realiach demokracji medialnej to – chociaż
nie byłoby to wcale konieczne, skoro większość Polaków zdaje się wciąż
ma zdrowe poglądy na temat przerywania ciąż – można i należało po prostu
przeprowadzić kampanię informacyjną w państwowych mediach
audio-wizualnych oraz na nośnikach ulicznych. Taką, której tym razem nie
dałoby się zaskarżyć za rzekome epatowanie przemocą (jakby aborcja
polegała na perswazji…), ani nocą pociąć żyletkami. Można było wzmocnić
pewnych, umocnić zakrzykiwanych i podtrzymać wahających się i
przeciąganych. Wiedzą to nawet co światlejsi (i przez to na uboczu…)
członkowie bloku rządzącego, jak prof. Romuald Szeremietiew.
Opowieści, że komitet inicjatywy ustawodawczej „Stop Aborcji” nie dość,
że przygotował „nieprzygotowany projekt” (a niby co się miało w nim
jeszcze znaleźć – i czemu trzeba było wyręczać
„konserwatywno-katolicko-patriotyczny” rząd?), to jeszcze „nie stworzył
odpowiedniej atmosfery”. Z pewnością za to stworzyły ją rząd i większość
sejmowa, po prostu podhodowując rachityczną opozycję
„demokratyczno-feministyczną” do rangi pretekstu, z powodów wspomnianych
i opisanych na wstępie.
Już nawet nie ma większego sensu zajmować się
konkretnymi (?) przekazami PiS-owców, mającymi tłumaczyć czemu
ostatecznie partia ta zagłosowała przeciw życiu. Tzw. „kompromis
aborcyjny” nie jest żadnym kompromisem, tylko żenującą formalną i
materialną niespójnością w polskim prawie (podobnie jak i obecne burdel,
złodziejstwo i marnotrawstwo nie są żadnym „złotym środkiem” w kwestii
in vitro). Żadna siła nie powstrzyma też środowisk liberalnych,
feministycznych, permisywnych do zniesienia obecnej ustawy i parcia w
kierunku aborcji na życzenie. Przekonanie, że mamy do czynienia z jakąś
stazą, z jakimś stanem idealnym, którym nie wolno chybotać w żadną
stronę jest całkowicie nieuzasadnione i po prostu głupie – bo przecież
żądania „czarnuchów” zostały jasno wyartykułowane w przytomności
przywódców obecnej „opozycji”, nijak się od nich nie odżegnujących. Więc
o czym my w ogóle mówimy…? Zresztą, skoro już (idiotycznie, ale z
metodą w tym szaleństwie, jak wspomniano) – skojarzono ochronę życia z
PiS-em, to tym łatwiej będzie ją całkowicie znieść, gdy partia ta odda
władzę…
Reasumując, PiS-owi i Kaczyńskiemu imiennie należy
się uznanie za odessanie kilku płodów jedną rurką. Sprawa ochrony życia
nie dość, że padła, to jeszcze została przywiązana do wraku PiS-owskich
obietnic i pseudo-programów. Udało się wskazać jako opozycję środowiska
uznającą wszystkie fundamenty III RP i mające głęboko w… no tam, gdzie
pisało na transparentach stan naszej ojczyzny – byle było dużo o dupach,
macicach, ewentualnie księżach. No przy okazji załatwiono parę innych
spraw, w rodzaju CETA i kolejnego czytelnego sygnału wysłanego do
zachodnich mocodawców: śpijcie spokojnie, czuwamy. Polska nadal jest
wasza, a nie jakichś tam Polaczków.
Konrad Rękas