Na pytanie o to, w jakim systemie gospodarczym żyjemy, lewica
odpowie, że w kapitalizmie, natomiast zwolennicy wolnego rynku, że w
socjalizmie. I kiedy pierwsi walczą z neoliberalizmem, ci drudzy walczą o
urzeczywistnienie tegoż liberalizmu. Kto z nich ma rację?
Paradoksalnie rację mają obydwie strony: zwolennicy wolnego rynku
twierdząc, że nie ma wolnego rynku, a lewica twierdząc, iż światem
rządzą globalne koncerny, które za nic nie są odpowiedzialne. Obydwa
twierdzania nie wykluczają się. W obecnym systemie jest coraz mniej
miejsca na wolną przedsiębiorczość realizowaną przez przeciętnego
Kowalskiego, na powszechną własność środków produkcji, jednym słowem –
na decentralizację gospodarczą. I można się kłócić czy obecny system
jest kapitalizmem czy też socjalizmem. Chesterton mawiał, że problemem
kapitalizmu jest to, że jest w nim za mało kapitalistów, ale jeśli
odpowiednio zdefiniujemy pojęcie kapitalizmu, może się okazać, że sam
propagując swój dystrubucjonizm, był w gruncie rzeczy kapitalistą… Nie o
nazwy nam tutaj chodzi, lecz o istotę sprawy.
A istota sprawy dotyczy dotyczy kwestii zupełnie jasnej: społecznej
dystrybucji własności. Chesterton i jemu podobni walczyli o powszechną
dystrybucję własności środków produkcji i nieruchomości, gdyż uważali,
że taka własność jest podstawową gwarancją ludzkiej wolności. Socjaliści
natomiast zajmowali i zajmują się kwestią dystrybucji dóbr
konsumpcyjnych – do tego właśnie sprowadza się idea „sprawiedliwości
społecznej”, słusznie zresztą krytykowana przez Hayeka. Jednym słowem,
różnica między socjalizmem a koncepcjami propagującymi wolną
przedsiębiorczość sprowadza się do tego, którą formą własności uważa się
za istotniejszą: własność środków produkcji czy też dóbr
konsumpcyjnych? Przypomnijmy, że rozróżnienie na własność środków
produkcji oraz własność dóbr konsumpcyjnych należy do zupełnie
podstawowych dystynkcji w koncepcji Marxa. Tylko ta pierwsza miała
zostać uspołeczniona, prywatna własność tych drugich miała jak
najbardziej zostać zachowana.
Socjalizm jest więc kierunkiem, który zakłada likwidację prywatnej
własności środków produkcji, a tym samym wolnej przedsiębiorczości. Za
wyznacznik sprawiedliwości przyjmuje reguły społecznego podziału dóbr
konsumpcyjnych. Ideał udanego czy też spełnionego życia jest wytyczany
poprzez możliwości intensywnej konsumpcji.
Kierunki propagujące ideę wolnej przedsiębiorczości kładą natomiast
nacisk na rolę prywatnej własności środków produkcji w realizacji ideału
ludzkiej wolności. W zależności od konkretnej doktryny, nacisk może być
położony na możliwości osiągania zysku, a tym samym zwiększanie
własnych możliwości konsumpcji. Istnieją jednakże również i inne
koncepcje, które wolną przedsiębiorczość traktują jako element ludzkiej
natury, rozumnej i wolnej. Są to koncepcje personalistyczne, odwołujące
się do ideału dobrego życia rozumianego jako możliwość życia w zgodzie z
własną naturą.
Po tym jak wyjaśniliśmy te podstawowe rozróżnienia, możemy zadać
sobie pytanie: w jakim systemie aktualnie żyjemy? Bez wątpienia jest to
system znajdujący się gdzieś między socjalizmem a gospodarką
wolnorynkową, jednakże coraz bardziej zbliżający się do socjalizmu.
Własność środków produkcji jest jeszcze formalnie jak najbardziej
prywatna, jednakże procesy koncentracji zmierzają w kierunku wypierania
małej własności przez dużą, co sprawia, że „kapitalistów” jest coraz
mniej. Proces ten przejawia się jeszcze w inny sposób, a konkretnie w
postaci zmiany nastawienia ludzi do ideii wolnej przedsiębiorczości,
coraz częściej kojarzonej z koniecznością podejmowania ryzyka, co wydaje
się być mniej atrakcyjne niż dobrze płatna praca w administracji albo
dużej korporacji. W jednych państwach proces ten jest bardziej
zaawansowany, w innych mniej. Np. w Niemczech firmy chętniej zakładają
obcokrajowcy, niż rodowici Niemcy, którzy wolą bezpieczny
„Arbeitsplatz”. W Polsce jest jeszcze stosunkowo wielu chętnych do
prowadzenia samodzielnej działalności gospodarczej. Niestety, wolna
przedsiębiorczość jest nam obrzydzana za pomocą różnych przeszkód
biurokratycznych czy też kontroli podatkowych.
Proces ewoluowania kapitalizmu w kierunku socjalizmu nie jest
procesem spontanicznym i przypadkowym, ale jak najbardziej zamierzonym.
Do takich wniosków dojdzie każdy, kto bliżej zajmował się historią
europejskiego socjalizmu, a przede wszyskim socjaldemokracji. Szczególną
rolę odegrała i ciągle odgrywa tutaj niemiecka socjaldemokracja, która,
jak słusznie stwierdził Hayek w „Drodze do zniewolenia”, stanowi od
połowy XIX w. światową fortpocztę socjalizmu. Jeden z kluczowych
działaczy niemieckiej socjaldemokracji, Fritz Naphtali, napisał bardzo
znaczące słowa, że „kapitalizm, zanim zostanie złamany, może zostać
nagięty” (der Kapitalismus, bevor er gebrochen wird, auch gebogen werden kann).
Jego słowa stanowią credo procesu „naginania” kapitalizmu tak, aby na
końcu go definitywnie złamać i zastąpić socjalizmem, co jest na naszych
oczach realizowane.
Jeszcze przed wybuchem rewolucji bolszewickiej niemiecka
socjaldemokracja była podzielona na tych, którzy dążyli do
przeprowadzenia rewolucji oraz na „rewizjonistów”, którzy postanowili
realizować strategię, którą Gramsci nazwał potem „marszem przez
instytucje”. Po załamaniu się rewolucji w Niemczech w 1918 r. to ci
drudzy stanęli na czele rządu i stali się jedną z najbardziej liczących
się frakcji politycznych Republiki Weimarskiej (Róża Luxemburg i Karl
Liebknecht zostali zamordowani za milczącą aprobatą przywódców
socjaldemokracji). Po skonfrontowaniu się z przebiegiem rewolucji
bolszewickiej część z nich dodatkowo utwierdziła się w swoich
przekonaniach o słuszności drogi ewolucyjnej. Rok 1918, a także 1920 –
kiedy to Polska powstrzymała bolszewików – zdecydowały o tym, że w
Europie Zachodniej socjalizm zaczął być budowany drogą stopniowych
reform, a nie w drodze gwałtownej zmiany systemu.
Pierwsza wojna światowa jest tutaj ważna jeszcze z innego powodu. To
wtedy państwo zaczęło we wcześniej nigdy nie znany sposób ingerować w
sprawy gospodarcze, organizując na potrzeby wojny system, który został
ochrzony jako „socjalizm wojenny”. Państwo, które raz uzyskało taką
władzę, nigdy się już z nią nie rozstało. W Niemczech proces ten był
znacznie bardziej zaawansowany niż w innych państwach. Budziło to
nadzieję niemieckich socjalistów na to, że proces budowy socjalizmu
zostanie przyśpieszony. Entuzjastycznie na ten temat pisał także wielki
przemysłowiec Walter Rathenau, który forsował koncepcję gospodarki
uspołecznionej – nawet, jeśli formalnie socjalizmu proweniencji
marksowskiej nie popierał. Nadzieję socjalistów budził jeszcze inny
proces, a konkretnie postępująca kartelizacja i monopolizacja
niemieckiej gospodarki. W przeciwieństwie do np. USA, kartele w
Niemczech były legalne. Co więcej, były powszechnie uważane za narzędzie
rozwoju gospodarczego, gdyż krępowały „anarchię wolnego rynku”. I wtedy
w szeregach niemieckiej socjaldemokracji pojawił się projekt tzw.
zorganizowanego kapitalizmu, który miał być stadium przejściowym do
budowy socjalizmu.
Autorem tego projektu był Rudolf Hilferding, który wskazywał na wiele
podobieńst między formą kapitalizmu, która wtedy w Niemczech się
rozwijała, a socjalizmem. Pisał o sztywnym, autorytarnym kapitalizmie,w
którym porządek zastąpił wolność, w którym monopol wydaje się być czymś
bardziej naturalnym niż wolna konkurencja i któremu brakuje wielu
elementów, które w innych państwach są uważane za części składowe
kapitalizmu. Taki system uważał za najbardziej odporną na kryzys wersję
kapitalizmu, która przede wszystkim charakteryzuje się wysokim stopniem
upolitycznienia, co oznacza, że nie tylko zawiera w sobie duży potencjał
socjalistyczny, lecz wręcz elementy socjalistyczne i dlatego pozwala na
ewolucyjne, trwałe przejście do socjalizmu. Droga do socjalizmu wiedzie
więc poprzez postępującą koncentrację, organizację i planowanie.
Ta sama myśl została wyrażone przez innego, równie ważnego działacza
niemieckiej socjaldemokracji, wspomnianego już Fritza Naphtali. W swojej
programowej pracy pt. „Demokracja gospodarcza”
(„Wirtschaftsdemokratie”, książka dostępna jest w języku niemieckim na
stronie www.archive.org) forsował koncepcję tytułowej demokracji
gospodarczej, która sprowadzała się do socjalizacji środków produkcji,
po to, by mogły być zarządzane w sposób demokratyczny przez proletariat.
Indywidualna własność środków produkcji miała więc zostać zniesiona
jako sprzeczna z ideałem prawdziwej demokracji. Droga do realizacji tego
celu przypominała ideę „zorganizowanego kapitalizmu”, którą opisał
Hilferding, a więc wiodła ona poprzez monopolizację gospodarki i powolne
wypieranie wolnej, drobnej przedsiębiorczości. Zgodnie ze wspomnianą
już dewizą, że kapitalizm można nagiąć, zanim się go złamie… Jak miało
konketnie wyglądać takie powolne łamanie wolnej przedsiębiorczości?
Poprzez popieranie praw „proletariackich”, tak żeby ambicje proletariatu
zredukować do spraw związanych ze stosunkiem pracy albo roszczeń wobec
państwa. Miało to odwrócić uwagę proletariatu od korzyści związanych z
posiadaniem środków produkcji na własność. Naphtali agitował więc, aby
proletariat walczył o swoje prawo do współdecydowania w
przedsiębiorstwach (Mitbestimmungsrecht), do zawierania umów zbiorowych (Tarifverträge)
i do rozbudowy ubezpieczeń społecznych. Propagował także ideę
upaństwowienia wielu gałęzi przemysłu, tak by lepiej służyły
proletariatowi. Związki zawodowe miały suksesywnie ograniczać, a na
końcu zniszczyć, wolność rynków pracy, która rzekomo dla pracowników
oznaczała najgorszą niewolę. Proces niszczenia tej wolności miał więc
następować poprzez zorganizowaną współpracę robotników, zgodnie z
hasłem: „poprzez demokratyzację gospodarki do socjalizmu!” Jednym
słowem: proletariusz miał na zawsze pozostać proletariuszem, ale
posiadającym pewne prawa zagwarantowane mu przez aparat państwowy.
Program nakreślony przez Naphtaliego był wcielany w życie w
powojennych Niemczech. Rzeczywiście pracownikom dużych firm przyznano
prawo do udziału w zarządzaniu przedsiębiorstwem (Mitbestimmungrecht),
stworzono rozbudowany system układów zbiorowych – wynagrodzenie
większości niemieckich pracowników jest uregulowane nie w indywidualnych
umowach, ale w takich właśnie układach – w końcu rozbudowano system
ubezpieczeń społecznych. Proces ten przebiegał równolegle z odbudową
struktur niemieckiego „zorganizowanego kapitalizmu”, czyli m.in.
centralizacji gospodarczej. I tak np. wydzielony z IG Farben BASF szybko
znowu stał się największym koncernem chemicznym świata. Na marginesie
warto wspomnieć, że sam Naphtali po emigracji z Niemiec kierował
izraelskim robotniczym bankiem Hapoalim, ściśle powiązanym ze związkami
zawodowymi, a jako wielokrotny minister w Izraelu, propagował m.in. ideę
budowy kibuców.
Wysiłki na rzecz wzmacniania praw proletariatu w Niemczech przyniosły
swojej rezultaty. Współczesne Niemcy nie są narodem drobnych
przedsiębiorców, Niemcy chętnie pracują dla np. wspomnianego już BASF,
ciesząc się z licznych przywilejów pracowniczych, zapewniających im
poczucie bezpieczeństwa socjalnego. Wielki kapitał potrzebuje
proletariatu jako rąk do pracy a „demokratyzacja gospodarki” mu to
gwarantuje. Na marginesie warto też dodać, że Niemcy są państwem z
jednym z najniższych w Europie udziałem procentowym mieszkańców
posiadających nieruchomości.
Po wywalczeniu praw „proletariackich” proces budowy socjalizmu nie
został jednakże jeszcze zakończony. A ponieważ hasła pracownicze
wyczerpały się, trzeba było znaleźć nowe. I tutaj pojawili się
konsumenci. Ojcem nowej ideologii, ideologii konsumeryzmu, został jeden z
przedstawicieli Szkoły Frankfurckiej, Herbert Marcuse, autor pracy
„Człowiek jednowymiarowy”. Praca ta stanowi krytykę kapitalizmu nowego
rodzaju. Produkcja kapitalistyczna przedstawiana jest jako narzędzie
alienacji i zniewolenia człowieka. Droga do wolności miała wieść przez
obalenie kapitalizmu tak, by produkcja nie służyła pomnażaniu kapitału,
lecz zaspokajaniu autentycznych potrzeb człowieka. Jak jednak
zdefiniować takie autentyczne potrzeby, tego Marcuse powiedzieć nie
potrafił. Rewolucja 1968 była inspirowana głównie tymi właśnie ideami.
Pierwotny radykalizm tej fali rewolucji szybko oklapł, budowa socjalizmu
przeszła więc do stadium ewolucyjnego. Pojawiło się coraz więcej
rzeczników ochrony konsumenta, którzy żądali, aby państwo chroniło
konsumentów przed wyzyskiem ze strony „złych” przedsiębiorców.
Ustawodawstwo konsumeckie zaczęło coraz bardziej ingerować w rynek, w
międzyczasie rozrosło się do gigantycznych rozmiarów – przedsiębiorcy
nie są już w stanie go ogarnąć, a przede wszystkim ci mali. Na szczeblu
Unii Europejskiej proces ten nabrał rozpędu w czasie, gdy przez trzy
kadencje na czele Komisji Europejskiej stał socjalista Jacques Delors.
Co ciekawe, oficjalną doktryną, którą realizował, była budowa Wspólnot
Europejskich jako espace organisé (przestrzeń zorganizowana). W
dziedzinie ochrony konsumenta do najważniejszych jego współpracowników
należeli eurobiurokrata Ludwig Krämer i niemiecki profesof prawa Norbert
Reich (który swoją habilitację poświęcił socjalistycznym koncepcjom
prawa cywilnego, które też stały się podstawą rozwiniętej przez niego
koncepcji prawa ochrony konsumenta).
Zgodnie z ideologią konsumeryzmu obywatel ma być w pierwszym rzędzie
konsumentem, czyli „świętą krową”, która nie musi brać za nic
odpowiedzialności, bo państwo nad nim czuwa. Idea „niezakłóconej
konsumpcji” stała się podstawą wielu niemieckich prawniczych naukowych
rozpraw z zakresu ochrony konsumenta… A jeśli przyjrzymy się, do czego
sprowadza się ochrona konsumenta, to nie trudno dostrzec, że jest to
często tylko pusta fasada – konsumentowi tylko wydaje się, że jest
chroniony. Podobnie wygląda sprawa ochrony środowiska, a ostatnio także
klimatu. Zakazuje się produkcji tradycyjnych żarówek, forsując produkcję
energooszczędnych żarówek zawierających rtęć po tym, jak najpierw
zabroniono używania termometrów rtęciowych…
Kapitalizm jest więc coraz bardziej „naginany” a wolna
przedsiębiorczość jest wypierana wspólnymi siłami dużego kapitału i
państwa. Czy kiedyś wkroczymy w etap pełnego socjalizmu, który zakłada
nacjonalizację tych dużych? Na dzień dzisiejszy wydaje się być to
wątpliwe. Wydaje się, że raczej będziemy tkwić w systemie opierającym
się na sojuszu biurokratów i dużego kapitału, utwierdzanym ideologicznie
przez intelektualistów i działaczy społecznych walczących oczywiście o
sprawiedliwość społeczną. A jednocześnie utrzymywanych przez duży
kapitał. Czy twarzą tego układu stanie się kolejny były przewodniczący
Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, tym razem portugalski
socjaldemokrata, który 20 miesięcy po ustąpieniu ze stanowiska szefa KE
przyjął posadę doradcy w Goldman Sachs? Mianowano go tam również
zewnętrznym dyrektorem działu biznesu międzynarodowego. A jak donosi
prasa, już będąc szefem Komisji Europejskiej kontaktował się z władzami
banku Goldman Sachs, swojego obecnego pracodawcy.
Należy postawić pytanie o to jaką mamy alternatywę? Liberalizm
klasyczny opierał się na dość darwinowsko pojętej zasadzie konkurencji i
lekceważył problem koncentracji rynkowej i wypierania małych przez
dużych. Taki projekt budził i budzi uzasadniony sprzeciw, bo nie bardzo
wiadomo, w czym miałby być lepszy od projektów socjalistycznych czy też
zorganizowanego kapitalizmu. W tych ostatnich proletariusz przynajmniej
ma jakieś prawa. Należy więc sięgnąć do tych koncepcji, które
autentycznie chcą promować wolną przedsiębiorczość i powszechną
dystrybucję własności środków produkcji, jak np. dystrybucjonizm,
koncepcje niektórych niemieckich ordoliberałów czy też przedstawicieli
polskich przedwojennych środowisk narodowych. Chesterton, Belloc,
Eucken, Röpke czy też Doboszyński marzyli o społeczeństwie wolnych
ludzi, które zastąpi społeczeństwo sproletaryzowane. Kilkadziesiąt lat
później sytuacja jest, niestety, taka sama, tylko współczesny
proletariat chodzi w wyprasowanych koszulach i krawatach. Bo
proletariuszem jest każdy, kto nie posiada własności środków produkcji. I
nie zmieni tego faktu to, że się posiada wiele drogich dóbr
konsumpcyjnych. Nawet, jeśli są to garnitury od Hugo Bossa.
Magdalena Ziętek-Wielomska