sobota, 15 lipca 2017

Konrad Rękas: Drugie przebłyski przy burzeniu Bastylii


     Wielokrotnie wskazywano, że jest bękartem absolutyzmu oświeconego rewolucja i gdyby w ciągu dwóch stuleci nie dano jej pola wręcz przygotowując instytucje, a nawet świadomość na rządy w swych założeniach niemal totalne, gdyby odgórnie  nie zerwano naturalnych więzi społecznych i na długo przed samym 14 lipca nie zadano śmiertelnego ciosu związkowi szlachty i tronu – wówczas… wrogowie ładu musieliby szukać jakichś innych metod do jego dekompozycji i to ostatecznie na skalę światową.
 
Przede wszystkim bowiem, jak w historii Polski niemal wszystkie szanse na ratunek niweczyło ciążące nad Rzecząpospolitą fatum pruskie, wspierane od pewnego momentu przez niemal niewidoczną, lecz zawsze obecną rękę dyplomacji brytyjskiej i związane z tymi samymi ośrodkami inne niewidzialne nici, czasem jawnie występujące przeciw Polsce, czasem nawet obłudnie proponując sojusze i przymierza, tak w historii Francji wystarczyło ledwie ośmioletnie wtrącenie interesów obcych w rządy tego największego mocarstwa Europy – by stoczyło się ono po kilku dekadach do pozycji kontynentalnej dżumy. Taką rolę, jaką ostatecznie dla pogrzebania Rzeczypospolitej dopełnił „sojusz pruski”, taką w pogrzebie Francji miała Regencja. Pokazuje to dobitnie jak bardzo Polacy winni strzec się wszystkich mieniących fałszywie „patriotami” i  korzystnym dla Francuzów byłoby odrzucenie raz na zawsze rządów liberalnych.

 
Co ich psuło – nas by ocaliło?
 
Zanim jednak o samym upadku – wróćmy do postawionego przed dwoma laty pytania: Czy linia polityczna zapoczątkowana reformami Richelieu faktycznie prowadziła do rewolucji nieuchronnie, a fiskalizm Mazariniego, militaryzm i centralizm Ludwika XIV były tylko kolejnymi stopniami, na których zwieńczeniu po prostu musiała stanąć gilotyna[i]? Faktem jest, że paradoksalna parabola równoległej historii Francji i Rzeczypospolitej polega na tym, że w tej pierwsze to reformy wzmacniające każdorazowo i bieżąco władzę ostatecznie dopomogły w jej upadku, podczas gdy w przypadku państwa polsko-litewskiego analogiczną rolę odegrały dokonywane z równą konsekwencję zaniechania i osłabienia władzy, czy na to rzecz sił wewnętrznych, czy zewnętrznych. I w obu przypadkach kusi narysowanie jednego prostego ciągu przyczynowego, na ziemiach polskich zaczynającego się od pierwszych przywilejów (znowu zabawną koincydencją odpowiadając czasowo pierwszej niemal już nowożytnej akcji na rzecz wzmocnienia państwa dokonanej we Francji przez Ludwika XI), czy od pierwszych ustępstw na rzecz Prus – jednak uczciwość analityczna każe przecież przyznać, że w obu przypadkach – nieograniczonego niemal wzmocnienia władzy monarszej we Francji (choć niekoniecznie samych jej władców…), jak i niepowstrzymanego upadku jakiejkolwiek władzy państwowej w Rzeczypospolitej nie towarzyszył bynajmniej żaden fatalizm, tzn. bardzo długo w obu przypadkach (i znowu – niemal równocześnie, do pierwszej połowy XVIII wieku) scenariusze dziejowe mogły pobiec zupełnie inaczej, niż się ostatecznie stało, niwecząc jeszcze konieczność tragicznego dla obu krajów i narodów finału. Jednak – tak się nie wydarzyło, a więc proste linie kuszą, choć nawet wyrysowane – skłaniają do przyjrzenia się niektórym punktom dokładniej, jakby w ciągu wykonano je innym narzędziem czy kolorem…
 
Nie wdając się w zbyt daleko idące analogie – warto jednak przypomnieć, że np. symboliczne zwycięstwo prowadzonej przez kardynała Richelieu monarchii, czyli zdruzgotanie samodzielności politycznej hugenotów z La Rochelle było też aktem pragmatyzmu, w myśl zasady, że nie można pozwolić na istnienie dwóch państw w państwie. W tym samym zaś czasie, rzekomo u szczytu swej potęgi – Rzeczpospolita nie miała ni sił, ni woli na likwidację Siczy Zaporoskiej. A jeszcze do dziś polsko-litewskim elitom śmie się czynić anachroniczny zarzut, że przeciwnie, pokonując lata świetlne stanowości w ogóle nie doprosiły sobie zbójów i zbiegłych chłopów jako współpartnerów do zarządzania państwem, nie oferując pełnej autonomii na ziemiach dalece wykraczających poza Dzikie Pola i na których jeszcze przez parę dziesięcioleci władztwo polskie nader sprawnie i niepodzielnie się utrzymywało!
 
Mając problemy w dojściu do ładu nawet z własną historią tym słabiej rozumiemy też przypadki innych narodów. Oto przeceniając jedne dobre chęci i hałaśliwe deklaracje na forum krajowym – w ogóle nie szanujemy albo i nie znamy rzeczywistych prób ratunkowych dla Polski (jak choćby działań obu Sasów na tronie polskim – pierwszego w imię choćby namiastki absolutyzmu, drugiego dla stworzenia chociaż rządów gabinetowych). W ogóle zaś niemal nie pojmuje się w polskiej historiografii i świadomości dziejowej, że kiedy już najgłośniej zaczęto krzyczeć o „reformach” i „wzmacnianiu państwa” – wówczas już właśnie było na to o wiele za późno i kluczowe stawało się jak przetrwać, jak najlichszą choćby formę państwa zachować, a nie jak ją zniszczyć, choćby i z hasłem „reformy”, „konstytucji” czy „rewolucji” na ustach i sztandarach.
 
Fundamentalna zasada królestwa
 
A chociaż historia Francji jest z wielu względów bodaj czy nie najlepiej kojarzoną w Polsce spośród wszystkich narodów europejskich (nawet jeśli głównie z powieści Dumasa, Févala, czy de Vigny'ego) – to z przyczyn jej rewolucyjnego upadku rozumiemy równie mało. I żeby była jasne, oczywiście nie ma nic złego w zdobywaniu wiedzy popularnej z popularnej literatury, skoro w istocie d'Artagnan z towarzyszami długo, a do pewnego stopnia nawet do dziś oddziaływał na swoich rodaków (przy wszystkich proporcjach) nie mniej od Kmicica w otoczeniu polskim. Ba, pamięć o tych lekturach dzieciństwa może wręcz pomóc nam w zrozumieniu co rzeczywiście stało się nad Sekwaną i Loarą, tzn. tam, gdzie najpierw narodziła się, a potem umarła tradycyjna monarchia feudalna i jej bezpośredni następca, szlacheckie państwo stanowe. O ile więc znamy trylogię muszkieterską z dobrych polskich przekładów (a nie z którejś kolejnej holywoodzkiej produkcji, w której diaboliczny Richelieu porywa małego króla, chce żenić z królową i gwałci Aramisa) powinniśmy zauważyć, że jedna z najlepszych definicji monarchii pochodzi nie z traktatów politycznych, ale została przez Dumasa włożona  usta Atosa, który wysyłając swego syna na wojnę, stojąc u grobów królewskich w opactwie Saint-Denis tłumaczy wicehrabiemu de Bragelonne fundamentalną zasadę królestwa:
 
„(…) pałac w Luwrze mieści w sobie zawsze dwie rzeczy: króla, który umiera, i królestwo, które nie umiera. (…) Król bowiem buduje tylko wówczas, gdy ma przy sobie bądź Boga, bądź ducha bożego. (…) naucz się, Raulu, odróżniać zawsze króla od królestwa; król to tylko człowiek, królestwo to duch boży. Jeśli będziesz miał wątpliwości nie wiedząc, komu masz służyć, porzuć materialne pozory dla tej niewidzialnej zasady, gdyż to ona jest wszystkim. Tylko że wolą Boga było uczynić ją namacalną, wcielając w człowieka. Wydaje mi się, Raulu, że jakby przez mgłę  widzę twoją przyszłość. Wierzę, że będzie lepsza od naszej. Będziesz miał lepszą sytuację od nas; my mieliśmy ministra bez króla, podczas gdy ty będziesz miał króla bez ministra. Będziesz mógł więc służyć królowi, kochać go i szanować. Jeśli ten król jest tyranem, gdyż wszechwładza kryje w sobie zawsze szał popychający ją ku tyranii, wówczas kochaj, szanuj i służ królestwu — tej sprawie niezawodnej, to znaczy duchowi bożemu na ziemi, to znaczy tej iskrze niebiańskiej, co czyni z pyłu rzecz tak wielką i świętą, że my, jakkolwiek szlachta wysokiego rodu, jesteśmy równie mali wobec tego ciała leżącego na ostatnim stopniu schodów, jak ono przed tronem Stwórcy[ii]”. Gdy zaś okaże się, że spośród przewidywań hrabiego de La Fere wobec osoby panującego spełniły się te najgorsze – wówczas i jego, w ostatnim już tomie Atos śmie pouczać o wzajemnych obowiązkach rycerstwa i pierwszego wśród niej – monarchy: „Na honor króla, Najjaśniejszy Panie, składa się honor całej szlachty. Kiedy król obraża któregoś ze swoich szlachciców, czyli kiedy odbiera mu cząstkę jego honoru, swój własny honor o tę cząstkę umniejsza. (…)[iii]
 
Proszę darować autorowi te dwa przydługie cytaty z dziecięcych lektur, nad podziw dobrze oddają one, piórem XIX-wiecznego monarchisty wprawdzie, ale jednak pragmatyka (głównie własnej kieszeni…) jak sami Francuzi widzieli zasadniczą różnicę między tradycyjną monarchią, a tym co z niej uczyniono w imię absolutyzmu, szanując sam proces wzmocnienia i reintegracji państwa. Nieprzypadkowo – wracając do naszego literackiego przykładu, muszkieterowie dorastając wiedzą, że przygody przygodami, ale dzieło Richelieu broni się jako trwanie Francji. Bardziej zróżnicowane jest już natomiast podejście do ostatniej próby obrony Francuzów przed przerostem władzy, próby dokonanej w imię wartości, ale i form tradycyjnych – czyli Frondy. Szczęśliwie w tym zakresie nie musimy już odwoływać się do literatury cudzej, mamy bowiem rodzimą, bodaj czy nie najlepszą książeczkę o tych czasach – „Nienawiść i miłość La Rochefoucauld” pióra Aleksandra Bocheńskiego i w jego kongenialnym tłumaczeniu „Pamiętniki Kardynała Retza”, świadectwo epoki, wielkiego talentu autora (i kongenialnie tłumacza również…) – tak politycznego, jak i literackiego oraz żywy dowód na obserwację znaną też i to jeszcze dotkliwiej z historii Polski, że nadmiar jednostek wybitnych w jednym państwie w tym samym czasie – może być czynnikiem osłabiającym i destrukcyjnym, miast wzmacniającym. Oddając głos tym razem d'Artagnanowi – „Do kroćset! – (…) –  to mi natura, jakie lubię. Czemuż nie jest ministrem i czemuż nie jest jego d’Artagnanem, a nie tego łajdaka Mazariniego! A do pioruna, dokonalibyśmy razem pięknych rzeczy![iv]”. Tak, gdyby w połowie XVII wieku władza we Francji skupiła się nie na ratowaniu skarbu metodami fiskalnymi, ale na nieco bardziej solidarystycznej, patrymonialnej formie zarządu państwem – wówczas może nieco mniej oszczędzono by na wojny następnych dziesięcioleci, ale też i Francja mogłaby przetrwać je silniejsza. Jedna mała zmiana na portretach w sutannach – biskup-koadiutor Paryża w miejsce włoskiego kardynała i już historia miała szansę potoczyć się inaczej!
 
Macron XVIII wieku
 
Kropla w historii widać jednak płynie tym torem, który był jej wyznaczony i po okresie apogeum, który o mało nie stał się holocaustem Francuzów, jednak bezsprzecznie wyniósł ich państwo na pierwsze miejsce w Europie, być może o krok przed organizację policentrycznego, ale z wyraźną galijską przewagą zarysowanego ładu – trzeba było imperium w stanie narodzin przyhamować. I w tym celu posłużono się liberalizmem i pre-bankowładztwem. Słowem – już 300 lat temu wypróbowano metody z powodzeniem stosowane w wiekach XX i XXI, tyle tylko, że ówczesny Macron nazywał się Filip II Orleański, miewał młodsze partnerki i był, niestety sporo bystrzejszy od swojej obecnej podróbki.
 
Regencja w dziejach Francji jest czymś na kształt do dziś ukrytego seryjnego mordercy, który wprawdzie poszedł siedzieć za jakiś drobny przekręt, ale wciąż wydaje się niegroźnie sympatyczny. Pierwsze rządy orleańskie, niepozornie schowane za jakimś uroczym bibelotem architektonicznym, przygodą L'Harmentala i anegdotką ekonomiczną – są w istocie fałszywe jak garb Lagardera i ostatecznie pogrążyły wielkość państwa Ludwików, obracając je w Armagedon dla cywilizowanego świata. Te same, brytyjsko-liberalne ręce, które zniszczyły Rzeczpospolitą, w Francji niepozornie ruszyły tylko kilka pomniejszych, jak się zdawało figur na szachownicy – i pierwsza monarchia Europy zaczęła już faktycznie niemal nieuchronnie staczać się w stronę upadku, a dotychczasowe instrumenty siły – zamieniły się w mechanizmy upadku. Jakby przekręcono sprężyny zegarka, by zamiast poruszać wskazówki – majtały nimi chaotycznie i niszcząco.
 
Tak się smutno w XVIII-wiecznej Francji składało, że przedwcześnie z życiem żegnali się w niej ci następcy tronu, którzy rokowali nadzieje odmiany losu, cofnięcia się absolutyzmu krok wstecz, za to przywrócenia wartości, które stanowiły o wielkości i trwałości monarchii. Śmierć księcia Burgundii, a później Ludwika Ferdynanda były tymi dziwnymi przypadkami, w których historia kraju (a zatem i świata) skręciła nie w tę nogawkę rajtuzów. Tragiczny dla Francji był jednak zwłaszcza pierwszy z tych zgonów, to on bowiem (wraz z równie przedwczesnym i zastanawiającym odejściem księcia Bretanii) zostawił kwestię dziedziczenia korony przez dziecko i to bardzo źle wychowywane, a jeszcze gorzej zastępowane w obowiązkach monarszych. Obalenie testamentu Ludwika XIV, władcy wielkiego, który jednak równie wielkie szkody wyrządził swemu narodowi, stawiając go niemal na granicy biologicznego unicestwienia – oznaczało w praktyce wewnętrznie oddanie bezpośrednio władzy masonerii i to w jej poważnym, a nie pozornym i zabawowym kształcie, zewnętrznie zaś podporządkowywało gwałtownie najsilniejsze państwo kontynentu jego największemu rywalowi – czyli Wielkiej Brytanii. W sumie zresztą to przecież na jedno wychodziło – nie tylko we Francji zresztą i nie tylko w wieku XVIII…
 
Zarówno ulegnięcie liberalnej bance spekulacyjnej w ekonomii, podeptanie podstawowych interesów geopolitycznych Francji w formie wojny czwórprzymierza i (pod pozorem przywracania dawnych praw) pobudzanie nowych ambicji parlamentów i stanu trzeciego – przygotowało rewolucję bardziej nawet niż siła poprzedników i słabość następców Filipa II Orleańskiego. A co szczególnie ciekawe, Regencja wykonując w tym zakresie zalecenia brytyjskiej (czyli tych sił, które nowożytnie rządzą Brytanią) – równocześnie występowała w tym zakresie przeciw sile własnej Francji, przeciw tradycyjnej monarchii hiszpańskiej i przeciw geopolitycznym aspiracjom… Rosji, a więc przeciw tym siłom, które mogły raz konstytuować ład europejski, a dwa – uzupełnić go nowym potencjałem, zapewniającym trwałość i obronę przed odwieczną konkurencją. Kilka dekad później podobne działania zostały podjęte w Polsce, dokładnie w tym samym celu, z tego samego zlecenia i równie wielkim sukcesem, liberalne treści okraszając miłą zawsze Polakom niby to patriotyczno-niepodległościową formą.
 
Dziś znów mamy rząd liberalny we Francji, i rząd pseudopatriotyczny w Polsce – a więc prawie jak  w wieku XVIII. Korzystając ze starych urządzeń ustrojowych – V Republika we własnym mniemaniu ma atrybuty państwa silnego, w Polsce zaś dokonywana jest „reforma” i „naprawa państwa”, a jednak oba organizmy są tak ewidentnie chore, że mamy wrażenia obcowania z bytami  w ostatnich ich już podrygach. Oczywiście, nie można twierdzić, że na pewno analogia jest pełna i znów skończy się we Francji rewolucją, a w Polsce upadkiem. Znacznie ciekawiej, gdyby tym razem stało się odwrotnie.
 
Konrad Rękas


[ii]Aleksander Dumas ojciec, „W dwadzieścia lat później”, Warszawa 1957, t. 1, str. 280-281
 
[iii]Aleksander Dumas ojciec, „Wicehrabia  de Bragelonne”, Warszawa 1959, t. 3, str. 59
 
[iv]op. cit. A. Dumas „W dwadzieścia…”, t. 2, str. 41

Za: http://myslkonserwatywna.pl/rekas-drugie-przeblyski-przy-burzeniu-bastylii/