piątek, 20 czerwca 2014

Bartosz Bekier: Szrapnelem w cywilów. Zapiski z oblężonego Doniecka

   W upalny, majowy poniedziałek tłum ludzi zebranych przed dworcem kolejowym w Doniecku oddawał się swoim zajęciom. Wiadomości o froncie zbliżającym się do miasta musiały dotrzeć do jego mieszkańców, port lotniczy płonął już w najlepsze, a władze ludowej republiki ogłosiły pełną mobilizację, jednakże w tej części miasta życie nie straciło jeszcze swego rytmu i toczyło się dalej siłą inercji. Na placu nie widziano żadnych uzbrojonych patroli, odległe wystrzały zostały skutecznie wytłumione przez zwyczajny hałas ruchliwej ulicy, oraz pomruki zbliżającej się burzy. Gdy pierwsza seria z powietrza przeszyła dach dworca kolejowego, ulica zastygła. Chwilę później suchy trzask przeszedł wzdłuż bruku, a potężny dźwięk detonacji odbił się rezonansem w ciałach zgromadzonych na placu ludzi. Na rozgrzany asfalt trysnęła krew.


Wędrówka przez rozległą stolicę Donieckiej Republiki Ludowej stanowi cenne, choć nieco schizofreniczne doświadczenie. Wysiadając z pociągu relacji Kijów-Donieck pierwszy krok stawiamy na teoretycznie ukraińskim dworcu kolejowym, który pilnowany jest przez teoretycznie ukraińską milicję, noszącą odznaki z Tryzubem. Pociąg wjeżdżając na terytorium kontrolowane przez siły separatystów zdaje się jednak zmieniać swoją przynależność państwową. Dane o pasażerach wsiadających w drogę powrotną kierowane są już do lokalnej bazy danych. Nie ma żadnej kontroli paszportowej, choć znajdujemy się na terytorium niezależnym od władzy w Kijowie. Milicja, która formalnie podlega tej władzy, spaceruje obok żołnierzy należących do armii, która prowadzi wojnę obronną przeciwko siłom zbrojnym Ukrainy. Działania milicjantów ograniczają się do pilnowania wąsko rozumianego porządku, co jednak nie należy do łatwych zadań, ponieważ sam dworzec bywa niekiedy ostrzeliwany przez nadlatujące z północnego-zachodu ukraińskie śmigłowce. Powstańczy Donbas to wielowymiarowy, miejscami rachityczny ład, który wyłania się z ruchomego chaosu.
Do Doniecka znacznie trudniej dostać się samochodem, aniżeli połączeniem kolejowym, które w pewnym sensie wciąż pozostaje eksterytorialne. Miasto otoczone zostało kordonem punktów kontrolnych, na których uzbrojeni powstańcy pilnują dróg dojazdowych do stolicy Republiki. Wyposażenie separatystów jest skromne, co wyraźnie kłóci się z medialnym przekazem na temat szerokiego strumienia wsparcia płynącego rzekomo z Moskwy. Stare Mosiny, wysłużone i posklejane AK-47, a nawet strzelby myśliwskie noszone przez bojowników wydają się potwierdzać deklaracje o „ludowym” charakterze powstania. Świadczą o nim również ofiary ponoszone przez drużyny frontowe, których straty bliższe są statystykom typowym dla II wojny światowej, aniżeli współczesnego pola walki. Za workami z piaskiem ustawionymi w poprzek drogi wylotowej na Mariupol odnajdujemy centralny punkt tutejszej barykady – ikonę z Chrystusem i Matką Boską. Umocnienia podpierają nieliczne ręczne granatniki przeciwpancerne, większość jednorazowego użytku . Sprzęt pochodzi głównie z zajętych magazynów niedoinwestowanych jednostek ukraińskiej armii i milicji, część została zdobyta na wrogu, jak chociażby wysłużone wozy opancerzone, czy jeszcze rzadziej spotykane czołgi. Większość militarnych sukcesów powstańców jest efektem stosowania metod walki partyzanckiej i umiejętnego wykorzystania niewielkich zasobów posiadanego uzbrojenia. Analogiczne barykady tworzone są na obszarach znajdujących się pod jurysdykcją Kijowa, gdzie obok flag ukraińskich powiewają czerwono-czarne sztandary UPA. Niektóre punkty kontrolne nie są jednak w żaden sposób oznaczone, co sprawia, że przemieszczanie się po newralgicznych obszarach południowego-wschodu Ukrainy może przypominać osobliwą loterię.
***

W niedzielę 25 maja stolica Donieckiej Republiki Ludowej wydawała się na pierwszy rzut oka stosunkowo bezpiecznym miejscem. Jedyną niedogodnością był niespotykany żar lejący się z nieba – nie zatrzymał on jednak wielotysięcznego tłumu ludzi, którzy zgromadzili się w centrum miasta, by pożegnać wyjeżdżających na front żołnierzy, a następnie zamanifestować niezależność polityczną Donbasu. Zaciekawienie zebranych wzbudziły polskie barwy na bluzie wojskowej autora tych słów, ponieważ Polska kojarzy się tutaj przede wszystkim z hałaśliwym wspieraniem „kijowskiej junty”, nierzetelnymi dziennikarzami, „bandytyzmem” NATO i pogłoskami o udziale polskich „najemników” w pacyfikacji donbaskiego powstania. Znamienna wydaje się w tym kontekście paniczna reakcja polskiego dziennikarza, który w sposób zdecydowany namawiał nas byśmy nie przyznawali się do polskości. Gdy szedłem w kierunku sceny, by zabrać głos w imieniu tych Polaków, którzy nie popierają jednostronnej propagandy liberalnych mediów głównego nurtu, ów dziennikarz wołał do jednego z członków naszej misji: „on już stamtąd nie wróci”. Z uwagi na tragiczne okoliczności, samo przemówienie było krótkie, ograniczające się zaledwie do kilku słów otuchy i solidarności – tymczasem reakcja zgromadzonych okazała się być nieproporcjonalnie żywiołowa. Po owacjach, tłum rzucił się w naszym kierunku, by dziękować Polakom. Skandowano: „niech żyje wolny Donbas i wolna Polska”, „Niech Bóg wam błogosławi”, „nasi”, „Słowianie razem” itp. Wręczano wstążki symbolizujące opór Republiki, wymieniano uściski i pozdrowienia. Na Wschodzie za parawanem niechęci wobec Polaków, spowodowanym proamerykańską, prozachodnią polityką RP w ostatnich czasach, kryje się nieco irracjonalna sympatia. Od miłości do nienawiści, od nienawiści, do miłości, szczerze i po słowiańsku.
***

Z nieba wciąż nieprzerwanie lał się żar, gdy w jednej z donieckich dzielnic milicja wstrzymała ruch. Uzbrojone oddziały ludowych bojowników uderzyły na pałac ukraińskiego oligarchy Rinata Achmetowa. Pogłoski o prywatnej armii, którą rzekomo miał dysponować szemrany biznesmen-polityk, okazały się mocno przesadzone. Symbol złodziejskiej prywatyzacji, fortuny zarobionej na niedoli milionów, upadł niemalże w ciszy. Nie pomogły blisko pięciometrowe mury, ani potężna brama, której nie powstydziłaby się warownia obronna. Młodzi powstańcy uzbrojeni w automaty szybko otoczyli, a następnie opanowali budynek. Na miejscu wkrótce zjawili się również zwykli mieszkańcy Doniecka, którzy przyszli aby wyrazić swe poparcie dla nacjonalizacji majątku oligarchów. Przynieśli ze sobą flagi Noworosji, która miałaby objąć wszystkie separatystyczne republiki powstałe na gruzach wschodniej i południowej Ukrainy. Nie brakowało też sztandarów DRL, powstańczych opasek i wstążek symbolizujących opór. Na miejscu zjawili się również członkowie rządu, by objaśnić swym obywatelom, oraz dziennikarzom, przyczyny swoich działań. „Żadnej litości dla kapitalistycznych bandytów rozkradających majątek narodowy”.
***

Jedenastopiętrowy gmach administracji obwodowej w Doniecku stanowi serce separatystycznej Republiki. Otoczony ze wszystkich stron drutem kolczastym, workami z piaskiem i oponami, pełni rolę siedziby nowych władz, koszarów i miejsca spotkań zwolenników niepodległości Donbasu. Ręcznie wykonane plakaty i obwieszczenia zawierają ostrą retorykę antynatowską, antyunijną i antyamerykańską. Na okalających budynek barykadach nieustannie włączone jest radio, które nadaje komunikaty informacyjne o sytuacji na froncie, wydarzeniach międzynarodowych, oraz audycje wypełnione pieśniami rewolucyjnymi i patriotycznymi. Przed odbiornikiem zgromadzeni są mieszkańcy, tuż obok nich ustawiony jest ołtarz poległych, gdzie ludzie przynoszą świeże kwiaty. Nad placem górują dziesiątki flag, oraz wielki plakat propagandowy, zrównujący wysiłek obrońców Republiki z antyczną bitwą pod Termopilami. By dostać się do środka gmachu administracji obwodowej, osoba postronna musi przejść nawet do trzech szczegółowych kontroli na wykrycie „banderowskiego szczura” i „amerykańskiego dywersanta”.

Po wejściu do budynku wyczuć można zapach potraw przyrządzanych w zorganizowanej na parterze stołówce. Na ścianach zawieszono zdjęcia poległych powstańców i sanitariuszek, w tym pamiątkowe fotografie niespełna 21-letniej Julii Izotowej. Ukraińska i banderowska flaga pełni tutaj funkcję wycieraczki. Wchodząc po schodach mijamy rzędy szczelnie zaklejonych okien – po mieście grasują snajperzy wroga, którzy niekiedy ostrzeliwują gmach administracji. Gdy docieramy na ostatnie piętro, w mieście słychać syreny obwieszczające naloty sił powietrznych Kijowa. W pilnie strzeżonym gabinecie oczekuje na nas głowa separatystycznego państwa, Denis Puszylin. Delegacja Polaków okazała się zbyt liczna w stosunku do przygotowanych miejsc siedzących, jednak Przewodniczący Prezydium Wysokiej Rady DRL, czyli sam Puszylin, doniósł dodatkowe krzesła nie czekając na reakcję swoich pomocników. Z przywódcą DRL rozmawialiśmy o umowie zawartej między Ługańską, a Doniecką Republiką Ludową i planach utworzenia suwerennej Noworosji. Rozważany jest też wariant bezpośredniej akcesji tych terenów do Federacji Rosyjskiej, lecz w okresie późniejszym. Tematem dyskusji były także zbrodnie popełniane przez kijowskie władze w ramach „operacji antyterrorystycznej”, oraz jej uzależnienie od pomocy zagranicznych ośrodków wpływu. Omówiony został również szerszy kontekst konfliktu, który jest rozgrywany planowo z udziałem państw trzecich, m. in. poprzez zmuszenie Ukrainy do zaciągnięcia kredytu w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Puszylin zapowiedział też nacjonalizację kluczowych gałęzi przemysłu, oraz rozprawienie się z oligarchami. Na zakończenie rozmowy przywódca DRL poprosił, abyśmy przekazali Polakom jego apel o zwrócenie się ku naszym wspólnym, słowiańskim korzeniem i słowiańskiej tożsamości, która powinna stać na straży polskiej tradycji i zaowocować w przyszłości współpracą polityczną.
***

Jedną z barwniejszych postaci Donieckiej Republiki Ludowej jest Kapitan, czyli „Kap”. Jego rzeczywista funkcja jest ciężka do ustalenia, ale liczne blizny, tytanowa kamizelka kuloodporna i poupychane pistolety mogą być pewną wskazówką. „Kap” został nam przedstawiony przez innego towarzysza, który zna język polski (modli się tylko po polsku) i, jak można się domyślić, oglądał perły polskiej kinematografii: „To jest nasz Bogusław Linda”. Przemieszczając się po DRL, „Kap” zagadywał ludzi, którzy z kolei skarżyli mu się czasem na działania niektórych niesubordynowanych grup. Nasz znajomy zostawiał im swój numer telefonu i prosił o kontakt w razie problemów. Gdy ktoś starał się utrudniać naszą pracę, „Kap” przemawiał: „To są nasi Polscy bohaterowie”. Drzwi się otwierały. Pogardzani dziennikarze zachodnich agencji okazywali niekiedy zaskoczenie, a czasem frustrację, na co „Kap” też miał swoją odpowiedź: „Mój szef dzieli ludzi na dobrych i złych”, lub „Jestem tylko << złym separatystą >>”. Wcielając się w funkcję przewodnika po Doniecku, z radością pokazywał nam znacjonalizowane placówki „banksterów”, którzy finansowali działania „kijowskiej junty” i bojówek Prawego Sektora. „Kap” jest zdania, że Donbas będzie walczył do ostatniej kropli krwi, a banderowscy bandyci nie mają tu już czego szukać. Podobnego zdania były dziesiątki napotykanych przez nas mieszkańców i żołnierzy, choć uzbrojony po zęby „Kap” był najbardziej przekonujący.
***

Ukraińskie siły zbrojne wciąż napotykają na zażarty opór powstańców i nie mogą wedrzeć się do miasta, przez co uciekają się do stosowania bandyckich praktyk polegających na ostrzale ludności cywilnej w celu złamania ducha oporu. Podczas gdy na drugim końcu miasta toczyły się walki o lotnisko, my byliśmy świadkami ostrzelania bezbronnego tłumu przez śmigłowiec Mi-24 i pociski szrapnelowe. Iskry krzesane przez zawartość ładunków rozpryskowych objęły swym zasięgiem niemalże cały obszar placu przed dworcem kolejowym, na którym stali również członkowie naszej misji. Impet uderzenia wyrwał wnętrzności z kobiety przechodzącej po drugiej stronie ulicy. Krew zalała rozgrzany bruk, chwilę później zmył ją deszcz. Przykładów podobnych, zbrodniczych ataków przeprowadzanych przez kijowski prozachodni reżym, jest wiele. Wszystkie łączy jedno – nie usłyszycie o nich w polskich serwisach informacyjnych.

Bartosz Bekier

Za: http://xportal.pl/?p=14413