niedziela, 19 października 2014

Dlaczego jestem monarchistą? - Roman Kochnowski

Dlaczego jestem monarchistą? 
    Odpowiedź na tak postawione pytanie wbrew pozorom dla człowieka wierzącego nie jest trudna. Jestem monarchistą albowiem jestem katolikiem i credo, które wyznaję, nakazuje mi opowiedzieć się za taką właśnie formą ustrojową.

Monarchia katolicka oparta jest na chrześcijańskiej antropologii społecznej. Jej fundamentem jest przeświadczenie (szeroko rozwinięte przez św. Augustyna), że natura ludzka jest zdeprawowana przez grzech pierworodny. Z tej racji jest ona ułomna, a wszystkie konstrukcje ludzkie, zarówno te duchowe jak i materialne, obarczone są dużym marginesem błędu i niedoskonałości. Społeczność ludzka to tłum grzeszników, których państwo ziemskie powinno powstrzymywać (także drastycznymi metodami) przed osuwaniem się w coraz głębszą przepaść grzechu. Nielicznym sprawiedliwym z kolei, którzy z racji łączności z Bogiem stale znajdują się w stanie łaski uświęcającej, państwo nie jest w ogóle potrzebne. Św. Tomasz z Akwinu łagodzi nieco ocenę conditio humana, ale i on uważa państwo ziemskie jako nieodzowny element doczesnej egzystencji człowieka. Jakkolwiek warunkowo dopuszcza inne formy państwowości, to jest jednak głęboko przeświadczony, że monarchia jest najwłaściwszą formą ustrojową.
Zastanówmy się, dlaczego? Otóż monarchia chrześcijańska oparta jest na prawie naturalnym, hierarchiczności oraz autorytecie. Prawo naturalne i boskie (a więc Dekalog, Prorocy i Nowy Testament) ma absolutne pierwszeństwo przed prawem pozytywnym. Władca naruszający tę zasadę podlega delegitymizacji (czego doświadczyli ekskomunikowani przez Kościół cesarze Teodozjusz Wielki czy Henryk IV). Poddani zwolnieni w ten sposób z obowiązku posłuszeństwa mają prawo usunąć takiego występnego monarchę z tronu, a nawet pozbawić życia.

Hierarchiczność oznacza poszanowanie porządku wyznaczającego pierwszeństwo starszym, lepiej wykształconym, również urodzonym – przy przeświadczeniu, że pełna równość nie może mieć miejsca w życiu doczesnym, nastąpi ona dopiero w obliczu Sądu Bożego, podobnie jak doskonała i pełna sprawiedliwość. Autorytet oznacza konieczność podporządkowania się władzy kościelnej, królewskiej oraz rodzicielskiej – jednakowoż przy założeniu, że każdy człowiek może błądzić, a zatem autorytet ów może ulec wypaczeniu. Każdorazowe jego nadużycie podlega nie tylko moralnemu potępieniu, ale i zadośćuczynieniu poprzez naprawę wyrządzonych krzywd. Nikt nie ma prawa zasłaniać się autorytetem dla czynienia zła.

Reformacja, już na dwa stulecia przed epoką tzw. Oświecenia, podmyła te trzy filary, prowadzone wówczas teologiczne „dysputy” podważały wiarę w Prawdę Objawioną. Idee Marcina Lutra czy Jana Kalwina delegitymizując episkopalny charakter Kościoła negowały zasadę hierarchiczności w ogóle (niezależnie od poglądów obydwu na władzę państwową), podważenie autorytetu Magisterium Kościoła przez „reformatorów” umożliwiało wątpienie we wszystko. Została przetarta droga do prawd oświeceniowych i ustalenia całkowicie odmiennej wizji porządku społecznego wyrażonej w trzech filarach rewolucji francuskiej – wolności, równości i braterstwie.

Ta rewolucyjna wolność sprowadza się nie do prawo do określonych zachowań, tylko do „wyzwolenia” od wszelkich „krępujących” zobowiązań – zwłaszcza wobec drugiego człowieka – ale już nie wobec państwa. Niesie w sobie także zwolnienie z możliwości krytycznego oceniania otaczającej nas rzeczywistości; to źródło współczesnej poprawności politycznej. Dalej żyje utopijna wiara filozofów Oświecenia w możliwość ustanowienia zadekretowanej przez państwo równości w sferze prawnej i materialnej. W praktyce ideę tę udało się w pełni zrealizować, ale tylko i wyłącznie równością na deskach rewolucyjnego szafotu. Współczesną odsłoną tej samej rewolucyjnej wiary jest teoria gender wraz z obłędnym dążeniem do zniesienia różnic między płciami. Braterstwo najlepiej zaprezentowane zostało przez żołnierzy napoleońskiej armii, edukujących przez 15 lat narody Europy. Dzisiejsza odsłona tej wartości – multikulturalizm – jest już dobrze znana wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami.

Rewolucyjne idee depczące porządek chrześcijańskiej antropologii stały się podstawą ładu republikańskiego, przenikając także porządki prawne wielu tzw. monarchii konstytucyjnych. Wystarczy zastanowić się nad konsekwencjami tej wizji świata społecznego analizując przekonanie wyrażane czasem poprzez hasło „państwa prawa”. Wymowny przykład podał jeden z twórców pozytywizmu prawnego – Hans Kelsen. Odnosząc się do sądu Poncjusza Piłata nad Chrystusem Kelsen zauważał, że sceptyczny rzymski prefekt nie potrafiąc ustalić w tym przypadku czym jest prawda (J 18,38) odwołał się do osądu demokratycznego. Kelsen dostrzega absurdalność takiej sytuacji i pisze: „Może zarzucą mi, zwłaszcza ludzie wierzący, że właśnie ten przykład przemawia raczej przeciwko niż za demokracją. I trzeba uznać ten zarzut. Jednakże pod jednym warunkiem, że owi wierzący są równie pewni swej politycznej prawdy (w razie potrzeby wymagającej urzeczywistnienia także krwawą przemocą), jak Syn Boży pewien był Słowa, które głosił”. Wywód Kelsena ukazuje dwie podstawowe słabości porządku demokratycznego: relatywizm i niechęć do przemocy, także w obronie racji leżących u jego podstaw.

Dobrze dostrzegał to Carl Schmitt, po dziś dzień z powodu przelotnego zauroczenia nazizmem atakowany przez lewicę jako „koronny jurysta III Rzeszy”. Schmitt stwierdzał, że absolutny priorytet norm stanowionych odbiera suwerenność „państwu prawa”. Diagnoza ta sprawdziła się paradoksalnie w przypadku Republiki Weimarskiej, pogrzebanej przez rządy wybranej demokratycznie Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników. To dowód słabości, którą nie odznaczała się monarcha Habsburgów czy Hohenzollernów. Jak mawiał feldmarszałek książę Alfred von Windischgraetz, pogromca rewolucyjnego zamętu w Pradze roku 1848, „Gegen Demokraten helfen nur Soldaten”. Oburzonym warto przypomnieć, że ówcześni austriaccy i czescy demokraci byli najzwyczajniej miejscowymi jakobinami. Liberalna demokracja decyzję zastąpiłaby najchętniej nieustannymi dysputami, także in extremis. Potwierdza to postawa Zachodu wobec islamskich fanatyków, stanowiąca przykład groźnej impotencji politycznej.


Roman Kochnowski