piątek, 31 lipca 2015

Polityka polska w roku 1944 - Stanisław Cat Mackiewicz


    Znalezione obrazy dla zapytania przeciwko powstaniu warszawskiemu 
      Polityka brytyjska wobec nas polegała na schlebianiu nam i dawaniu nam pieniędzy, gdyśmy byli potrzebni, wiążąc na terytorium Polski za czasów okupacji niemieckiej pewną ilość dywizji nieprzyjaciela, a gdyśmy przestali być potrzebni, oddała nas Rosji, zgadzając się nawet na proces pokazowy przywódców Polski podziemnej, którym poprzednio gwarantowała bezpieczeństwo nie troszcząc się nawet o los byłych swoich kombatantów – żołnierzy armii podziemnej. Polityka ta nie była szlachetna, ale była narodowo-egoistyczna, realistyczna. Tego ostatniego nie można powiedzieć o polityce polskiej. Wszystkie państwa tego świata starały się wejść do wojny z Niemcami możliwie najpóźniej, wszystkie starały się możliwie dużą ilość swych sił zachować na finisz wojny. Wszystkie – za wyjątkiem Polski. Wojna pomiędzy Anglią a Niemcami przyjść musiała i musiała się zacząć od takiego czy innego pretekstu. Myśmy do wojny wskoczyli pierwsi, jak gdyby bojąc się, że o nas zapomną i nas do tej zabawy nie zaproszą.
Anglia, pod zaiste genialnym kierownictwem Churchilla, wygrała tę wojnę ze śmiesznie małymi stratami w krwi angielskiej. Myśmy ją tragicznie przegrali z olbrzymimi stratami, jeśli do strat wojennych zaliczymy wymordowanych i wywiezionych przez Niemców oraz ludzi, którzy wyginęli i wyginą w Rosji. Przysłowie: mądry Polak po szkodzie jest niestety przysłowiem nadmiernie optymistycznym. We wrześniu 1939 roku zmarnowaliśmy w ciągu dwóch tygodni naszą armię, w 1944 zmarnowaliśmy resztki naszych samodzielnych sił zbrojnych. Twarde to słowa, ale, niestety, prawdziwe. Na pytanie, na jaki okres wypada najaktywniejsza działalność Armii Krajowej, odpowiedziano ze strony miarodajnej, że na okres, który się rozpoczął wkroczeniem wojsk rosyjskich do granic Polski, czyli na rok 1944. Zważmy teraz na warunki, wśród których rozpoczął się rok 1944. Klęska Niemiec nie ulegała już wtedy żadnej wątpliwości. Wszyscy – prócz może Hitlera, którego dziś za to przeklina naród niemiecki – wiedzieli, że Niemcy muszą tę wojnę straszliwie przegrać. Używanie resztek sił narodowych w takich warunkach na wojnę z Niemcami można przyrównać do przezorności kogoś, kto by wszystkie swe oszczędności wydał na kupno biletu na okręt, który już był odpłynął. Armia Krajowa na skutek dyrektyw p. Mikołajczyka z Londynu, ale też wskutek nastrojów całego narodu, walczyła z Niemcami w 1944 roku w straszliwych warunkach. Bilans krwi był w tej walce nierówny. O ile Anglicy na jednego straconego żołnierza brytyjskiego mogą sobie policzyć krocie straconych Niemców, o tyle nam w 1944 roku na jednego zabitego Niemca wypadało Bóg wie ilu Polaków, gdyż nieprzyjaciel miał nieograniczone możliwości represji i korzystał z nich okrutnie. Wygląda, że Polacy zatracili poczucie, że wojna jest tylko instrumentem polityki narodowej, którego się używa jedynie w celu osiągnięcia zwycięstwa. Polacy jak gdyby nie odróżniają wojny od demonstracji politycznej. Poza tym na początku 1944 roku wiedzieliśmy już doskonale, że Polska okupowana będzie przez Rosję. Zrywałem sobie płuca, aby zwrócić polskiej opinii uwagę na konsekwencje październikowej konferencji moskiewskiej w 1943 – niestety, bez żadnego rezultatu. Wychodząc z tych dwóch założeń, że 1) Niemcy będą rozgromione, zupełnie niezależnie od tego, czy Armia Krajowa będzie czy nie będzie działać na terenie Polski i że 2) czeka nas okupacja rosyjska, należało działać zupełnie inaczej. Wilno w 1944 roku zdobyli na Niemcach Polacy wileńscy. Oczywiście dumny jestem z bohaterstwa mych rodaków, z których patriotyzmem nie każda dzielnica Polski równać się może – ale to powstanie potrzebne nie było. Byłoby lepiej, abyśmy także stosowali chociażby do resztek naszych sił zasadę oszczędzania sił na finisz wojny. Rosjanie już przedtem ogłaszali Wilno za miasto sowieckie, po zajęciu go przy pomocy Polaków aresztowali żołnierzy i oficerów wileńskiej Armii Krajowej. Powstanie Warszawy! Było piękne, bohaterskie, był to najbardziej bohaterski epizod z całej wojny. Ale jakież są jego skutki polityczne, realne, rzeczywiste? Stolica zburzona, ludność wysiedlona – Polska pozbyła się swej największej politycznej fortecy. Gdyby Warszawa istniała – NKWD nie mogłoby się w Polsce tak rządzić, jak się rządzi obecnie. Wyczytałem w recenzji „Timesa” o mojej książce o Becku zdanie, które utkwiło mi w pamięci: że Beck miał fałszywe pojęcia o siłach politycznych, które rządzą światem. Nie tylko Beck, ale wszyscy Polacy nie umieją sobie dać rady z pojęciem: siła polityczna. Na pojęcie to składają się różne elementy, jak wielkość państwa, jego geograficzne położenie, bogactwo jego mieszkańców, wydajność przemysłu wojennego, ilość rekruta, właściwe sojusze polityczne, ilość kalorii w mózgach sztabów wojskowych i dyplomatycznych itd., itd. Dopiero podsumowanie tych wszystkich elementów składa się na siłę polityczną. Tymczasem Polacy wciąż biorą pars pro toto, część za całość. Przed wojną wmawiano w nas, że zwycięstwo od tego zależy, abyśmy wszyscy byli zwarci i słuchali Rydza. Zwartość narodu jest niewątpliwie elementem dodatnim, ale jednak niewystarczającym, potrzebne są jeszcze, jak się później okazało, wozy pancerne, lotnictwo i sojusznicy, którzy dotrzymują tego, co podpisali. W czasie wojny tłumaczyliśmy sobie, że dobra nasza, bo jesteśmy jedynym narodem bez Quislinga. No i cóż! Czesi mieli arcy-Quislinga, na którym jak najlepiej wyszli: zachowali swe społeczeństwo i swą kulturę, szkoły, gazety, dziś są co prawda tak samo okupowani przez Sowiety, jak my, ale posiadając niezniszczone siły materialne, o ileż w lepszym są od nas położeniu. Myśmy wszystko poświęcali dla propagandy. Urządzamy powstanie Wilna, aby spropagować jego polskość, powstanie Warszawy, aby spropagować, że się bijemy lepiej od innych. Tymczasem propaganda nawet najlepsza nie jest w stanie zastąpić siły politycznej, nawet najgorszej. Stalin będzie miał zawsze lepszą od nas propagandę, bo ma 500 dywizji, a myśmy mieli tylko Armię Krajową. Niszcząc resztki naszych sił materialnych, aby mieć dobrą propagandę, postępowaliśmy jak Ugolino, który zjadał swe dzieci, aby im zachować ojca. Zrobiliśmy wszystko, aby mieć dobrą propagandę: nie mieliśmy Quislinga, mordowani byliśmy przez Niemców rekordowo, spaliliśmy Warszawę, otworzyliśmy Sowietom bramy Wilna. Armia Krajowa była strażą przednią wojsk sowieckich, które wkraczały do Polski, aby ją uciemiężyć, innymi słowy, dla dobrej propagandy przestępowaliśmy przez próg domu wariatów. No i, raz jeszcze, cóż z tego? Epilog naszej propagandy znalazł się na procesie pokazowym, w którym nasi przedstawiciele oskarżali siebie o rzeczy, których wcale nie robili, a prasa naszych sojuszników pisała: „stwierdzone zostało”.
Nasz naród można porównać do wielkiego i silnego człowieka, u którego kiszki źle funkcjonują. Jak ktoś może być chory na złe funkcjonowanie kiszek, tak naród nasz jest chory na złe funkcjonowanie aparatu selekcji ludzi. W Anglii drogę do rządów torują istotne przymioty polityczne, dobre przewidywanie wypadków politycznych, realizm w ocenie faktów. U nas frazes sentymentalny. Anglicy szukają indywidualności, my wywyższamy miernoty.

Stanisław Cat Mackiewicz
Fragment pochodzi z książki Lady Makbet myje ręce,  wyd. Universitas, Kraków 2014.