środa, 5 sierpnia 2015

Filip Paluch: Depozytariusze idei


11748579_919854914724083_466921461_n
      Okres, w którym przyszło żyć naszemu pokoleniu, nie może być uważany ani za lepszy od innych, ani za szczególnie gorszy. Pokolenia wszystkich epok myślą, że mają prawo nadawać współczesnym im czasom ponadnaturalne, wyjątkowe znaczenie. Naród polski już w pierwszych średniowiecznych źródłach pisanych miał tendencję do idealizacji przeszłości. Ponoć człowiek współczesny bardziej ma być zapatrzony w przyszłość niż przeszłość, ale to, co dostrzegamy, zdaje się być odmienne. Społeczeństwa nielubiące jakichkolwiek zmian, jakim bez wątpienia jest społeczeństwo polskie, lubują się w dryfowaniu po krainach przeszłości, nie umniejszając przy tym szczególnej roli dzisiejszych czasów, które przecież też muszą być „naj”, choć w tym przypadku mówi się o nich, że są najgorsze.
Dywagacje nad tym, w jakich czasach przyszło żyć naszemu pokoleniu, zdają się być pozbawione sensu, a to z tego względu, iż kończą się konkluzją, że już nic nie można zrobić, a wszelki wysiłek wkładany w budowanie świadomości narodowej od podstaw jest wysiłkiem straconym. Czasami ten umysłowy konserwatyzm jest tak wielki, że monarchiści zdolni by byli zabić króla w przeddzień koronacji, bo obawialiby się tak fundamentalnej zmiany rządów. Nie lepszym podejściem do otaczającej rzeczywistości jest także rozemocjonowany aktywizm bez wyznaczonego celu czy nieuzasadniony optymizm każący chwytać dzień, jakby już dziś łopotały chorągwie zwycięstwa. Takie nastawienie kieruje człowieka w stronę koniunkturalizmu, wznoszenia się na falach chwilowego poparcia kosztem dostosowywania swoich poglądów do obecnej chwili. I mógłby zakrzyknąć niejeden patrząc na swoje poparcie w porannym dzienniku: trwaj chwilo, o chwilo, jesteś piękną! Jednak chwila ta nie trwa.
Obydwie postawy sprowadzające się do niczym nieuzasadnionego pesymizmu lub optymizmu, pomimo szczerych chęci są tylko niczym więcej jak ulotną chwilą, mrugnięciem epoki, w której zagościły. Świat trwa nadal mimo, iż od dwóch tysięcy lat żyjemy w czasach apokaliptycznych i sądzę, że potrwa to jeszcze chwilę. Dlatego perspektywa idei powinna być perspektywą długiego trwania, która nie będzie skazana na zapomnienie po jednej swojej wyborczej porażce. Za kilka lat przyjdzie nam wszystkim stanąć przed pytaniem, które jestem pewien, że będzie zadane. Co zrobiliśmy z tym społecznym poparciem, które mieliśmy?! Różnego rodzaju znawcy politycznych układów i socjologii będą się zastanawiać nad tym, dlaczego polski obóz narodowy zmarnował tak wielki potencjał tysięcy (a ponoć niekiedy setek tysięcy) osób na nacjonalistycznych manifestacjach. Małe, bo małe, ale zawsze jakiekolwiek poparcie sondażowe, które wychodziło ponad margines statystycznego błędu zostało zaprzepaszczone. Cóż zrobiliście narodowcy z tą szansą na zmianę, którą widział w was naród? Odpowiedź na wyżej postawione pytanie będzie prosta. Poparcie nie zostało wykorzystane, gdyż istniało tylko na papierze, a naród nie mógł widzieć szansy na zmianę, gdyż zupełnie już oślepł i miota się niczym ofiara syndromu sztokholmskiego pomiędzy swymi oprawcami.
Tysiące osób na ulicznych manifestacjach to jedynie perspektywa chwili, która dziś trwa, a już jutro, w dzień powszedni, jej nie będzie. Jeśli nawet ta perspektywa chwili, która wielu imponuje, to wszystko, co dziś Naród może z siebie dać, to może należy zmienić założenia całego ruchu. Może zwroty „przejąć władzę” i „obalić władzę” należałoby zamienić zwrotem „przetrwać”. Jak już było wspomniane, każde pokolenie chce uczynić w ten czy inny sposób siebie wyjątkowym. Dlatego też raz po raz słychać wojenne trąby zwiastujące, że „już czas!”, podczas gdy czas jeszcze nie nadszedł. Perspektywa chwili coraz to wybucha i gaśnie, bo taka jest sinusoida ruchów, które są ideowe. Dziś zgromadzi się nas kilka tysięcy, wczoraj było nas kilkaset, a jutro zaledwie dwudziestu. Czym byłaby jednak idea, gdyby nie ta garstka szaleńców, która w czasach PRL-u tworzyła niezbyt poczytne wydawnictwa, przemycając niezbyt chodliwą bibułę. Czym byłaby pamięć o Marszu na Myślenice Adama Doboszyńskiego, gdyby nie ci "wariaci", którzy rok w rok składają pod jego tablicą kwiaty i przemierzają tę samą trasę. Wczoraj było ich kilkunastu, wszyscy w ciężkich butach i starannie zawiązanej drabince, dzisiaj na sportowo w przeciwsłonecznych okularach albo niczym nie wyróżniając się z tłumu, w sumie około kilkudziesięciu aktywistów. Pewnie żaden z nich nigdy nie myślał, że to dzięki niemu Marsz Myślenicki wciąż idzie, a wraz z nim idea Adama Doboszyńskiego, ale w perspektywie długiego trwania ma to niebagatelne znaczenie.
Depozyt idei, który każdy z nas nosi w swoim sercu jest tym, co odróżnia nas od innych ruchów politycznych. Dla nas istotne jest zwycięstwo Idei, a nie partyjnych sztandarów, które wykrzywiają myśl tak bardzo, iż po czasie nie przypomina już ona swojego ideowego pierwowzoru. Dlatego dla nas ważna jest czystość myśli, która płynie według raz wytyczonych zasad. Nacjonalizm jest jak dekalog, który mówi: nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż. Czym będą te same kamienne tablice, które wciąż powtarzając: nie zabijaj i nie kradnij, zachęcać będą do cudzołóstwa? Stają się herezją, tak jak herezją są ruchy, które kiedyś mówiące: Bóg, Honor, Ojczyzna, dziś wolą powiedzieć: Kapitał, Koniunktura, Państwo. Herezja zasługuje tylko na potępienie, a chore członki trzeba odcinać, by nie zaraziły całego organizmu. Nie raz zdarzało się tak, że słyszałem: Czym jest ten śmieszny dystrybucjonizm? Kolejną formą socjalizmu? Katolicka Nauka Społeczna? Dziś triumfy święci szkoła Adama Smitha i jeśli chcecie coś osiągnąć, to zacznijcie myśleć „wolnościowo”! Albo: Katolicyzm? Przecież to zinstytucjonalizowana forma wyzyskiwania pieniędzy i ukrytej pedofilii! Ludzi to odstrasza, nie zdobędziecie na tym haśle żadnego poparcia! Pewnie te głosy mają rację, możemy nie zdobyć, a gdybyśmy zaczęli głosić „wolnościowe” teorie gospodarcze i pragmatyzm zamiast wiary, to moglibyśmy poszybować w sondażach nieco bardziej przekraczając margines statystycznego błędu. Nie bylibyśmy już jednak nacjonalistami, nie stanowilibyśmy żadnej nowej jakości, tylko kolejne popłuczyny z tego samego ścieku. Bycie depozytariuszem idei, dzięki któremu kolejne lata przetrwa myśl, mogąca już w następnym pokoleniu zdobyć rząd dusz, jest rozwiązaniem o niebo lepszym, niż stanie się człowiekiem bez idei. Czym byłaby władza zdobyta na takim gruncie? Jedynie sloganem wyborczym, który i tak kłamliwie został dostosowany do wyborczego marketingu. Nacjonalizm nie jest koniunkturą, jest ideą, która się nie zmienia, a jedynie dostosowuje do warunków konkretnego czasu w przestrzeni. Kto powiedział, że nasz kraj ma być wolny już dzisiaj? Kto powiedział, że naród, który w referendum akcesyjnym Unii Europejskiej tak łatwo sprzedał swoją niepodległość, zasługuje i poradziłby sobie z wolnością już dzisiaj? Wina, w którym procesy fermentacyjne nie dobiegły końca, nie da się pić, dlatego na dobre trunki czeka się latami. Dużo dłuższe procesy trwają w społeczeństwie, do którego od dwóch wieków nie może dotrzeć wyższość pracy u podstaw nad impulsywne, samobójcze zrywy. Efekty tej pracy możemy dostrzec na każdym kroku, począwszy od działalności naszych XIX-wiecznych protoplastów po dziś dzień. Efekty romantycznych zrywów także, na miejskich cmentarzach i pomnikach spowitych całunami tysięcy nazwisk.
Warto zastanowić się nad tym, czym dla nas jest nacjonalizm? Czy jest on ideą jedynie postulowaną, czy rzeczywistą. Na ile wiarygodny jest człowiek prowadzący firmę, zatrudniający wiele osób, którym płaci śmieszne 7zł/godz., jednocześnie upominający się o prawa pracownicze przed parlamentem albo na łamach jakiegoś portalu. Kim będzie nacjonalista, który płynie równo z nurtem konsumpcji, materializmu i antyklerykalizmu. Co to za człowiek, który krzycząc, że państwo go okrada, równocześnie rekompensuje swoją stratę samemu okradając innych. To żadna nowa jakość i żadna alternatywa. Nacjonalizm postulowany byłby tym samym, co pacyfizm niepraktykujący. Zazwyczaj to właśnie ta postulowana frakcja chce: już! Więcej! Od razu! Idą po fotel premiera, nie wiedząc, że gdyby włożyli trochę pracy, to mieliby realne szanse na gabinet burmistrza. Chcą walczyć z islamizacją, podczas gdy ostatni raz w Kościele byli na święceniu wielkanocnych jajek. Takie podejście jest nie mniej szkodliwe niż sam marazm, nie proponuje także w zamian żadnych konkretów.
Polski nacjonalizm od zawsze był ruchem egalitarnym, silnie związanym z katolicyzmem i cywilizacją łacińską. Pragmatycy lubią podważać kulturowe zorientowanie Polski na zachód, na Rzym. Nie ma dla nich czegoś takiego, jak szczególna rola, którą dany Naród pełni w świecie. Dla nich naród to tylko społeczeństwo zorientowane na wspólne cele, które zmieniają się w zależności od korzyści. Narody jednak mają duszę, a społeczeństwa są puste. Narody podejmują wyzwania, mają misje, którym są wierne. Państwa mają tylko interesy. Czym zatem jesteśmy my teraz? Czy można powiedzieć, że jeszcze jesteśmy narodem? Że mamy misję, której jako duchowo wolny naród jesteśmy wierni? Nie można popadać w zbytni pesymizm, jednak sytuacja nie jest dobra. Ukazuje to bezideowość tych, którzy na fali antyimigracyjnych nastrojów stawiają w jednym szeregu hordy murzyńskich barbarzyńców z syryjskimi chrześcijanami, szukającymi schronienia przed demonami islamu stworzonymi przez grę żydowsko-amerykańskich interesów. Widocznie misji polskiego narodu nazywanej antemurale christianitatis brakło rycerzy z perspektywą długiego trwania, którzy potrafiliby wytoczyć jej nowe kierunki. Nasze pokolenie musi uniknąć takich błędów, choćby za cenę bycia jedynie dumnymi depozytariuszami idei.