piątek, 11 września 2015

Wojownicy Chrystusa Króla - „Cristeros”


       Jed­nym z walecz­nych „Cri­ste­ros” był Jose Luis San­chez del Rio. Od naj­młod­szych lat darzył Pana Jezusa w Naj­święt­szym Sakra­men­cie naj­wyż­szą czcią. Codzien­nie odma­wiał Róża­niec i zachę­cał przy­ja­ciół do odpra­wia­nia nabo­żeń­stwa dla uczcze­nia Matki Bożej z Guadalupe. Kiedy usły­szał o chwa­leb­nej walce pod­ję­tej przez kato­li­ków w obro­nie Kościoła i jego kapła­nów, o walce „Cri­ste­ros”, w którą zaan­ga­żo­wani byli m.in. jego dwaj starsi bra­cia, gorąco zapra­gnął przy­łą­czyć się do świę­tej armii. W końcu jako dwu­na­sto­la­tek napi­sał list do jed­nego z przy­wód­ców „Cri­ste­ros”, gen. Pru­den­cia Men­dozy, bła­ga­jąc go o to, aby zezwo­lił mu na udział w walce z ate­istycz­nym reżi­mem. Gene­rał na początku w ogóle nie dopusz­czał takiej myśli. Zde­spe­ro­wany Jose prze­ko­nał więc matkę, by ta nakło­niła gene­rała do zmiany decy­zji. Chciał jak inni „Cri­ste­ros” z okrzy­kiem na ustach Niech żyje Chry­stus Król i Matka Boża z Guada­lupe! wal­czyć z bez­boż­ni­kami. Mówił: Mamo, nigdy nie będzie mi tak łatwo wejść do Nieba jak teraz. W końcu gene­rał Men­doza uległ namo­wom matki chłopca i powie­rzył Jose dzier­że­nie sztan­daru oddziału, znaj­du­ją­cego się pod jego dowództwem.
Pew­nego razu, gdy pod­czas bitwy chło­pak pędził z nowym zapa­sem amu­ni­cji do kolegi, doj­rzał swo­jego dowódcę. Gene­rał był bez konia, sta­jąc się łatwym łupem dla wroga. Jose bez chwili waha­nia zaofia­ro­wał Men­do­zie swo­jego wierz­chowca, by mógł uciec przed żoł­da­kami. Wie­dział, że ten czyn może go kosz­to­wać życie. Chwilę póź­niej odważny Cri­stero został zła­pany przez wro­gów Chry­stusa i zamknięty w zakry­stii kościoła, zamie­nio­nej na wię­zie­nie. Żoł­dacy pró­bo­wali odwieść chłopca od wiary w Chry­stusa. Wresz­cie jed­nak padł roz­kaz, by go nie oszczędzać.

Mło­dziut­kiego bojow­nika Chry­stusa pognano na miej­sce kaźni, pobli­ski cmen­tarz. Popy­chano go bagne­tami i bito ostrymi macze­tami. Jose jak Chry­stus Król miał swoją Gol­gotę. Po każ­dym ude­rze­niu pła­kał gło­śno z bólu i wołał: Viva Cri­sto Rey! („Niech żyje Chry­stus Król!”). Oprawcy zdarli mu skórę ze stóp i zmu­sili do cho­dze­nia po roz­sy­pa­nej soli. Chło­piec wył z bólu, krwa­wiąc coraz bar­dziej. W końcu żoł­nie­rze powie­dzieli mu: Jeśli zawo­łasz: „Śmierć Chry­stu­sowi Kró­lowi”, wów­czas cię oszczę­dzimy. On jed­nak wykrzyk­nął: Niech żyje Chry­stus Król! Niech żyje Matka Boża z Guadalupe!
Wście­kły dowódca roz­ka­zał żoł­da­kom zada­wać ciosy bagne­tem. Ci prze­bi­jali jego ciało, ale Jose po każ­dym pchnię­ciu tylko krzy­czał: Viva Cri­sto Rey! Osta­tecz­nie roz­wście­czony słu­gus ate­istycz­nego dyk­ta­tora wycią­gnął pisto­let i zastrze­lił chłopca. Było to 10 lutego 1928 roku. Za pół­tora mie­siąca skoń­czyłby 15 lat. Jose Luis San­chez del Rio jest dosko­na­łym przy­kła­dem wiary i odwagi dla wszyst­kich mło­dych męż­czyzn, któ­rzy chcą być wierni Chry­stu­sowi.