sobota, 31 października 2015

"Pamiętnik Malińskiego" cz. I (political fiction) - Satin


 
13 września 1927 r.

      Nazywam się Tomasz Maliński, jestem uczniem trzeciej klasy gimnazjum im. Jana Zamoyskiego w Warszawie. Jestem synem Ludwika i Zofii Malińskich, przedstawicieli średniej szlachty mazowieckiej. Matki nie znałem, gdyż umarła niedługo po moich narodzinach. W 1919 r. mój ojciec - lekarz z wykształcenia zginął od pocisku artyleryjskiego który uderzył w szpital polowy podczas wojny polsko-bolszewickiej.
Adoptował mnie wówczas mój wujek, Jan Maliński. Był on zapalonym bibliofilem i zagorzałym endekiem. To on zaraził mnie czytaniem książek. Pochłaniałem wszystko co miał w swojej biblioteczce. A miał całkiem spory księgozbiór. Były chyba wszystkie dzieła literatury polskiej od czasu renesansu do literatury sprzed wielkiej wojny. Książki były moją pasją, jednak bardziej od nich kochałem poezję. Dlatego właśnie wujek zdecydował się wysłać mnie do tego gimnazjum.
Po wstąpieniu do gimnazjum skontaktował się ze mną pewien uczeń, który w wieku dziewięciu lat był z rodziną na pogrzebie Niewiadomskiego w 1923 r. Tak zaczęła się moja działalność w Sokole. Trzy lata później przenieśli mnie do MW. Publikowałem moje wiersze pod pseudonimem, którego tu nie ujawnię, gdyż za paszkwile wymierzone w sanację, PPS i KPP wielu ludzi pragnie mojej śmierci. Zwłaszcza że po ostatniej mojej publikacji KPP wytłukło szyby w naszym lokalu. Na jednej z cegieł napisane było "precz z faszyzmem". Na dziś kończę pisanie tego pamiętnika, gdyż mam sporo nauki i obowiązków publicystycznych w lokalnym periodyku MW.

30 wrzesień 1927 r.

Ostatnio nie miałem czasu na pisanie pamiętnika. Szykowałem się bowiem do egzaminów z historii i języka polskiego, do tego musiałem napisać wypracowanie na temat poezji Horacego i Wergiliusza. Do tego niedawno doszło do odwetu na działaczach KPP, w związku z czym byłem dwukrotnie przesłuchiwany przez policję, zaliczyłem nawet mały pobyt w areszcie śledczym. Trzykrotnie przeszukiwali lokal w poszukiwaniu nielegalnej broni i pałek lub gazrurek, którymi pobito czerwonych.
Problematyczne są również działania żydowskich uczniów powiązanych z Bundem. Współpracują oni z bojówkami lewicowymi i zbierają informacje o członkach MW. Przez to mnie i czwórce moich kolegów przytrafiła się nieprzyjemna przygoda. Szliśmy bowiem na skróty pewną wąską uliczką do domu mojego wuja, gdy z dwóch stron otoczyły nas jakieś szemrane typy. Mieli oni na ramionach czerwone opaski, ale bez sierpa i młota, co wskazywało na ich przynależność do PPS. Jeden z moich kolegów podniósł butelkę po wódce i zrobił z niej tulipana. Wówczas zaatakowali nas z dwóch stron. Największy i najbardziej umięśniony z nich rzucił się na mnie i to był jego największy błąd, gdyż ja i Tomasz Murza ćwiczyliśmy od pierwszej gimnazjum boks. Dryblas dostał strzała i uderzył skronią o kamienną ścianę. Jeden z bojówkarzy wyjął nóż, lecz kolega z tulipanem był od niego szybszy i brutalnie oszpecił mu twarz. W tym samym czasie Tomasz Murza powalił dwóch innych. Reszta uciekła w panice. Nasze zwycięstwo zrelacjonowaliśmy mojemu wujowi, który pochwalił nas za wkład w tępienie czerwonej zarazy.

10 listopad 1927 r.

Znów nie miałem czasu pisać pamiętnika w związku z przeciągającą się sprawą o pobicie i okaleczenie. Jeden z socjalistów obitych przez Tomka Murzę domaga się odszkodowania za złamaną kończynę, inny z kolei za oszpecenie twarzy (i bez tej blizny wyglądała paskudnie). Do tego socjalista, który zemdlał po moim "niemieckim powitaniu", jeszcze się nie obudził ze śpiączki. Jego rodzina domaga się ukarania sprawców, czyli nas. Sprawę prowadził sędzia Juliusz Sąsiadek, człowiek zupełnie apolityczny, więc lewicowcy nie mogli liczyć na faworyzowanie ich ze strony przedstawiciela władzy. Oskarżycielem był Leon Pankowski - szumowina, która posyłała do więzień przeciwników sanacyjnej władzy, jednak endeków nianawidziła najbardziej. W tym wypadku jednak musiał liczyć się z niekorzystnym wynikiem, zwłaszcza że naszym adwokatem był Korad Wesołowski - absolwent wydziału prawa na KUL. Po pierwszej sprawie, która zakończyła się dla nas korzystnie, działacze PPS odwołali się do sądu apelacyjnego, jednak tutaj też ponieśli porażkę - musieli zapłacić za koszty procesu, do tego zostali skazani za napaść na prace społeczne. Sprawy te ciągnęły się ponad półtora miesiąca.
Jutro święto państwowe ustanowione przez sanacyjną władzę. Muszę odpocząć, odespać te nieprzespane noce, podczas których uczyłem się, omawiałem sprawy z adwokatem, jednocześnie dalej pisząc wiersze do periodyku MW. Dobranoc wam, kimkolwiek jesteście.

20 listopad 1927 r.

Poznałem dziś ważnego publicystę i członka MW, o którym od roku było głośno. Nazywa się Jan Mosdorf i jest jednym z najbardziej obiecujących studentów wydziału filozofii na UW. Ma również spory posłuch wśród młodych działaczy. Zaimponowała mi jego postawa wobec filozofii Nietzschego, którą to zrównał z ziemią. Planuje rzeczy z olbrzymim wyprzedzeniem - pracę magisterską ma obronić w październiku przyszłego roku, dwa miesiące później ma zabrać głos na IV zjeździe MW. Ale do tego jeszcze długa droga. Czas pokaże, jakim on jest człowiekiem.

24 grudzień 1927 r.

Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia. Ten czas spędziłem z wujem i moją dalszą rodziną. Był też Konrad Wesołowski, gdyż w związku z przeciągającą się sprawą pewnego członka KPP, który zabił członka PPS, nie mógł wrócić do rodziny w Krakowie. W związku z tym zaprosiłem go do nas na wieczerzę. Było dwanaście potraw, śpiewanie kolęd, a na końcu prezenty. Od Konrada dostałem "Kartki z więzienia" Eligiusza Niewiadomskiego. Wujek dostał ode mnie tomik poezji Leopolda Staffa "Ucho Igielne". Teraz kończę pisać, gdyż szykuję się na pasterkę.

1 styczeń 1928 r.

Wczoraj było sylwestrowe przyjęcie. Ogólnie dobrze się bawiłem. Czas ten spędziłem wśród przyjaciół z MW. Było nas około trzydziestu. Przyszedł również Marek Szulc (kolega od tulipana) oraz jego piękna siostra Katarzyna. Wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Sam Marek wiele mi o niej opowiadał, ale nie spodziewałem się, że moje serce zacznie bić tak szybko. Jest ona błękitnooką szatynką z sylwetką gitary. Jej usta mają piękny, poziomkowy kolor.
O ile z kolegami rozmawiałem na luzie, to rozmawiając z nią strasznie się denerwowałem.
Okazało się, że jest nie tylko piękna, ale też oczytana. Do tego obydwoje równie mocno kochamy poezję.
Rodzina Szulców jest bardzo zafascynowana faszyzmem, po dojściu do władzy Mussoliniego ojciec wysłał Kasię na lekcje języka włoskiego. Czytała wiersze Erzy Pound'a w oryginale. Do tego zna na pamięć przemówienia Mussolinego wydane po polsku. Chyba dziś nie zasnę. Chyba się zakochałem...

5 styczeń 1928 r.

Znów zaniedbałem pisanie pamiętnika. Powodem jest moja luba - Katarzyna Szulc. Ostatnio często chodzę z nią albo do kina, albo do kawiarni, albo do biblioteki. Przed poznaniem jej czułem tylko pustkę, widziałem świat w szarych barwach. Teraz moje życie nabrało kolorów. Póki co nie mówiłem o tym Markowi ani jej rodzicom, gdyż nie wiem, jak by zareagowali. Wiem jedno - chcę, żeby ona była szczęśliwa.

10 styczeń 1928 r.

Przyjaciele mówią mi, że jestem jakiś nieobecny. Nic dziwnego, skoro Kasia dała mi do zrozumienia, że jest zainteresowana utrzymywaniem znajomości. Marek chyba wyczuł, że między mną a Kasią coś iskrzy, gdyż przez jakiś czas patrzył na mnie krzywo. Zachowywał się jak typowy brat, który widzi jak przyjaciel zaleca się do jego siostry. Po pewnym czasie wziął mnie na stronę. Powiedział, że przemyślał całą sprawę i stwierdził, że jestem dla niej najlepszą partią.

12 styczeń 1928 r.

Dziś był chyba najlepszy dzień w moim życiu. Wyznałem jej miłość i okazało się, że ona odwzajemniła moje uczucia. Pierwszy raz pocałowałem dziewczynę. I stwierdzam, że z Kasią mógłbym tak godzinami. Smak jej ust, zapach jej skóry i włosów obudziły we mnie zwierzęcy instynkt. Działo się to w domu wuja pod jego nieobecność, gdyż jako lokalny polityk OWP pojechał na tygodniowe obrady odbywające się w Krakowie. Około dwudziestej zaczął padać obfity deszcz ze śniegiem, więc postanowiliśmy, że zostanie na noc. Gdy zasnęła, zacząłem pisać ten pamiętnik. Zauważyłem, że mówi przez sen. Chyba jej się śniłem, bo kilkakrotnie wymawiała moje imię.

31 styczeń 1928 r.

Dziś jest koniec miesiąca. Do tego w dzień ten przypadają moje urodziny. Mam już siedemnaście lat. Wujek złożył mi życzenia, dał trochę gotówki i pojechał do przyjaciela mieszkającego na przedmieściach Warszawy. Zaprosiłem połowę młodego pokolenia MW. Przyszła też Kasia. Poszliśmy na stronę, by porozmawiać o przyszłości. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie możemy doczekać się przyszłego roku. Zamierzam się jej oświadczyć. Wczoraj byłem u jej rodziców. Z jej ojcem Antonim szybko znalazłem wspólny język. Jej matka świetnie gotuje, kurczak faszerowany kasztanami był po prostu genialny. Ogólnie wspomnienia z ostatnich wydarzeń wywołują u mnie stan błogości.

1 luty 1928 r.

Dziś doszło do strzelaniny między bojówkami PPS i KPP. Mimo iż PPS tym razem była górą (dwóch zabitych po stronie KPP i jeden ranny policjant), to dzień ten nie był korzystny dla organizacji, bowiem po dokładnym przeszukaniu mieszkań bojówkarzy zabezpieczono sporo nielegalnej broni. Pankowski będzie miał w późniejszych dniach sporo pracy. PPS-owców oskarżono o posiadanie nielegalnej broni i postrzelenie funkcjonariusza państwowego. Ciekawi mnie, co z tego wyniknie. Póki co cieszy mnie, że nasi wrogowie są skłóceni.

5 luty 1928 r.

Od roku w naszym gimnazjum uczy się pewien wszechstronnie utalentowany człowiek. Nazywa się Bolesław Piasecki. Parę razy do nas zagadał i okazało się, że ma poglądy zbliżone do OWP. Postanowiliśmy wcielić go w nasze szeregi. Któregoś dnia zaprosił mnie i Jana Mosdorfa do swojego domu. Rozmawialiśmy tam o przyszłości naszego ruchu, który mimo poparcia większego od sanacyjnej kliki utracił swój dynamizm. W gazetach endeckich wciąż powtarzane są nieaktualne poglądy na temat pracy organicznej i demokracji parlamentarnej. Zgodnie stwierdziliśmy, że potrzebna jest w ruchu nowa jakość. Potrzebny jest ruch, który będzie w stanie dokonać rewolucji narodowej i uderzyć zarówno w kapitalizm, jak i socjalizm. Dziś oficjalnie przestałem być endekiem. Od teraz jestem narodowym radykałem.

7 luty 1928 r.

Wczoraj w wyniku pobicia zmarł w szpitalu Leon Pankowski. Policja jak zawsze próbowała zwalić winę na radykalną młodzież z OWP. Prezes MW Janusz Rabski wygłosił na spotkaniu przemówienie, w którym potępił to zabójstwo.
Tego samego dnia bojówka PPS dokonała napadu na jednego z naszych działaczy. Ponoć przewodził im człowiek z paskudną blizną na twarzy i z nienawiścią w oczach. Muszę ostrzec Marka i Kasię, gdyż człowiek ten może szukać odwetu za oszpecenie twarzy.

10 luty 1928 r.

W szkole żyje się już tylko zbliżającą się za dwa miesiące maturą. Nawet uczniowie powiązani z ruchem socjalistycznym przestali przejawiać jakąkolwiek aktywność, gdyż z powodu walki z urojonym faszyzmem narobili sobie zaległości i grozi im niedopuszczenie do egzaminów. W sumie to dla nas lepiej - im mniej lewicy na uczelniach, tym mniejsze są wpływy żydostwa.
Jeden z moich kolegów - Korneliusz Szpica planuje dostać się do politechniki na wydział architektury. Jest bardzo uzdolniony, więc dostanie się bez problemu.


15 luty 1928 r.

Wydawało się, że będziemy mieć spokój z socjalistami. Okazało się, że to była cisza przed burzą. Jeden z nich podsłuchał bowiem moją rozmowę z Markiem na temat tej gnidy z oszpeconą twarzą, następnie dwaj inni uczniowie śledzili nas aż do naszych domów. Gdy wychodziłem do szkoły, tuż pod drzwiami domu zaatakowali mnie dwaj bojówkarze uzbrojeni w klucze francuskie. Zazwyczaj, gdy tłukłem po ryjach socjalistów, nie czułem gniewu, jednak tym razem przesadzili. Nie było więc taryfy ulgowej. Pierwszemu z nich chyba złamałem szczękę, drugi po nawale ciosów zalał się krwią. Splunąłem na to ścierwo i natychmiast pobiegłem do domu Marka i Kasi. Jednak było już za późno. Zobaczyłem jedynie, jak człowiek z blizną dźga nożem leżącego Marka w plecy. O ile pod drzwiami mojego domu poczułem jedynie gniew, o tyle teraz poczułem nienawiść tak silną, że nie mogłem nad nią zapanowąć. Ten człowiek musiał zginąć z mojej ręki. Podniosłem więc kij i uderzyłem czerwonego w łeb. Potem za pomocą nóg złamałem mu obie ręce. Każdą w dwóch miejscach. Zawył tak jakoś nieludzko, następnie zemdlał. Wszedłem do domu Marka i zadzwoniłem do szpitala po dwie karetki. Przyjechały w ciągu pięciu minut. Potem poszedłem do UW na wydział historii, gdzie uczyła się Kasia, żeby poinformować ją o całym wydarzeniu. Nazajutrz poszliśmy do szpitala, gdzie okazało się, że Marek umarł z powodu krwotoku wewnętrznego.
Janusz Rabski przemówił na jego pogrzebie. Po ceremonii wziął mnie na stronę i zakazał się mścić na socjalistach pod karą wykluczenia z MW. Gdyby nie dyscyplina wpojona mi przez wuja i lata spędzone w organizacji, to dałbym mu w mordę. Pocieszam się tym, że ten człowiek nie ma już posłuchu w MW i jego miejsce zajmie Jan Mosdorf.

20 luty 1928 r.

Wciąż nie mogę się pogodzić ze śmiercią Marka. Socjalistyczna gazetka kolportowana w mojej szkole szydziła z jego śmierci. Bolesław Piasecki zobaczył, że jestem rozchwiany emocjonalnie, więc wziął mnie na stronę. Gdy opisałem mu całą sytuację, stwierdził, żeby tę zemstę zostawić jemu. Jako człowiek mający posłuch we frakcji narodowo-radykalnej OWP zorganizował oddział złożony z ludzi z różnych szkół gimnazjalnych. Uzbrojeni w pałki i noże bojówkarze z opaskami z falangą spuścili tęgie lanie trzydziestu socjalistom. Uczniowi kolportującemu Robotnika w naszej szkole przestrzelono kolana.
Po tym wydarzeniu Janusz Rabski chciał wyrzucić Piaseckiego z sekcji młodych OWP, jednak większość członków zaprotestowała i zapowiedziała odejście, jeśli zostanie on wyrzucony.
W międzyczasie okazało się, że socjalista z blizną już nigdy nie podniesie ręki na żadnego z nas (gdyż w ogóle nie może ruszać rękoma).

29 luty 1928 r.

Rabski zobaczył, że endeckiej frakcji w OWP sypie się grunt pod nogami. Postanowił więc zacząć działać. Przede wszystkim zakazał mnie i Piaseckiemu pisać dla jakiejkolwiek gazety. Do tego sam postanowił zacząć działania przeciwko socjalistom z PPS i żydom z Bundu. Postanowił zinflirtować ich organizację. Do tego zadania wyznaczony został Mikołaj Dębiński, oficjalnie niezwiązany z żadnym ruchem, jednak skrycie popierający OWP. Wczoraj przyszedł pierwszy raport ze spotkania. Wynika z niego, że PPS gromadzi broń celem rozprawienia się z warszawskim OWP. Nie chodzi tylko o jakieś pałki i noże, ale o broń palną, w tym karabiny typu Gewehr 98r. Po naradzie z politykami OWP postanowiliśmy uprzedzić socjalistów i pokazać im po raz kolejny, że z nami nie ma żartów. Poprosiliśmy więc generała Józefa Hallera o wsparcie. Po krótkim namyśle zgodził się i podesłał nam byłych żołnierzy błękitnej armii. Gdy socjaliści podeszli pod siedzibę MW, zostali powitani huraganowym ogniem i musieli się wycofać. Gdy uciekali, zostali ostrzelani przez grupę Bolesława Piaseckiego. W sumie zginęło około dwudziestu z nich. W naszych szeregach ranny został jeden człowiek Piaseckiego, ale to tylko powierzchowna rana. Rabski znów chciał ukarać Piaseckiego za samowolkę, jednak jeden z byłych żołnierzy Hallera wstał, podszedł do Rabskiego i spoliczkował go mówiąc, że mało kto ma tyle odwagi, żeby w pięciu ludzi zaatakować setkę uzbrojonych po zęby wrogów i zadać im takie straty. Narodowi radykałowie zdobyli dziś uznanie większości warszawskiego MW.

10 marzec 1928 r.

Sanacyjna policja aresztowała paru działaczy OWP za posiadanie broni, z której zastrzelono pięciu działaczy PPS. Ponadto przeszukiwała siedzibę MW. Mimo iż z Krakowa przyjechał Konrad Wesołowski, to nie mógł za wiele zrobić. Sprawę prowadził bowiem Roman Jarząb, ex PPS-owiec i piłsudczyk. Poza tym sanacyjna klika zaczęła bawić się w ustawianie procesów, więc sprawa była z góry przegrana.
Sanacja postanowiła nie tylko skazać naszych działaczy na karę więzienia. Władze postanowiły jak najbardziej zgnoić naszych ludzi. Na jednego narodowca w celi przypadało pięciu działaczy KPP lub PPS. Paru zmarło w wyniku ciężkiego pobicia.
Sanacyjne ścierwo jeszcze za to zapłaci...


12 marzec 1928 r.

Piasecki z Mosdorfem planują coś dużego z ogromnym wyprzedzeniem. Nie chcą jednak dopuścić do swoich planów nikogo ze starszych działaczy z MW.
Zauważyłem u nich sporą różnicę zdań na temat tego, jak ma wyglądać OWP w przyszłości.
Piasecki uważał bowiem, że organizację należy oprzeć o autorytet wodza, Mosdorf zaś jest za utworzeniem dwóch struktur - jawnej i tajnej. Przy czym sam nie chce mieć faktycznej władzy nad organizacją. Obaj panowie mają swoją wizję nie tylko na temat OWP, ale też różni ich pogląd na ustrój Polski. Piasecki chce pójść dalej niż Mussolini i utworzyć państwo totalne. Mosdorf z kolei chce pewnej formy parlamentaryzmu, jednak bez demokracji, nawet narodowej.

29 kwiecień 1928 r.

Dziś zakończenie roku szkolnego dla klas maturalnych. Uczyłem się dniami i nocami, więc powinienem zdać bez problemu. Poza tym jutro dziewiętnaste urodziny Kasi, zastanawiam się, jakie kwiaty jej kupić. Do tego uwielbia słuchać muzyki poważnej, więc zakupiłem jej vinyl z najlepszymi utworami Chopina, Beethovena i Bacha. Ale to dostanie jutro. Dziś schowam prezent tak, żeby go nie znalazła.

23 maj 1928 r.

Nie bardzo miałem jak pisać pamiętnik, gdyż musiałem wykorzystać cały czas na naukę. Dziś był mój ostatni egzamin. Zdawałem z historii, języka polskiego, włoskiego, matematykę i język niemiecki. Wydaje mi się, że wszystko zdałem, zwłaszcza że ustna wypowiedź z polskiego poszła bardzo dobrze. W czerwcu wszystko się okaże.

1 czerwiec 1928 r.

OWP nadal jest górą, zwłaszcza że bojówka PPS nadal nie pozbierała się po klęsce zadanej przez naszych działaczy. Teraz problemem jest BBWR promowany przez Gazetę Polską - wyjątkowo obrzydliwą sanacyjną gadzinówkę. Organizacja powstała rok temu, jednak wtedy jeszcze nie była tak znana. Teraz urósł nam potężny przeciwnik.  Postanowiliśmy w związku z tym zacząć działać. Na przedmieściach Warszawy mieścił się jeden z ich lokali. Wysłaliśmy tam Tomasza Murzę celem zbadania sprawy. Z obserwacji wynika, że zachodzi tam sam Walery Sławek. Po tygodniu obserwacji postanowiliśmy działać. Tomek na czele bojówkarzy OWP uzbrojonych po zęby wtargnął do budynku około północy. W środku trwał jakiś obrzęd. Widać było masońskie symbole. Bojówkarzom na ten widok puściły nerwy i zaczęli okładać kolbami karabinów wszystkich obecnych członków loży. Potem zostawiwszy ich pod strażą zaczął przeszukiwać budynek. Po piętnastu minutach znalazł drzwi do piwniczki. W środku zobaczył satanistyczne symbole. Na zakrwawionym "ołtarzu" leżała jakaś księga. Napisana była w jakimś dziwnym języku przypominającym łacinę. Po chwili konsternacji postanowił zabrać ją do siedziby MW. Piwnica podzielona była na dwie części, drzwi do drugiego pomieszczenia znajdowały się za "ołtarzem". Po otworzeniu ich jego oczom ukazał się ponoć widok tak straszny, że zwymiotował. Zobaczył bowiem "kapłana" spuszczającego krew młodej dziewczyny do wiadra. "Kapłan" widząc go rzucił się na niego z rytualnym nożem, jednak celny strzał z Walthera powalił go na ziemię. Na miejsce natychmiast przybiegło dwóch naszych. Po powrocie do siedziby MW czuć było bijącą od Tomka nienawiść wobec Sanacji.

3 czerwiec 1928 r.

Zanieśliśmy książkę do znajomego eksperta od martwych języków, Krzysztofa Sułka.
Okazało się, że książka została napisana w języku pragermańskim. Po przeczytaniu trzeciej strony Krzysiek wyraźnie zbladł i przeżegnał się. Nakazał nam zrobić to samo, gdyż, jak się okazało, księga wiernie opisuje najbardziej plugawe praktyki satanistyczne, w tym sposób składania dzieci w ofierze. Teraz wiem, czemu szkraby zaczęły znikać z dzielnicy robotniczej. Postanowiliśmy ukryć księgę w domu Tomka. Jan Mosdorf ma wygłosić przemówienie w tej sprawie.

5 czerwiec 1928 r.

Tomek nie żyje. Został zasztyletowany we śnie przez nieznanego sprawcę. Jego dom, sądząc po wyglądzie, został dokładnie przeszukany. Książka zniknęła. Byliśmy o krok od zniszczenia jednego z ważniejszych współpracowników Piłsudskiego, jednak zawiedliśmy.

28 czerwiec 1928 r.

Piłsudczycy utworzyli rząd Kazimierza Bartla. Aż dwóch jego przedstawicieli należy do loży masońskiej. Sam już nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać.
Od czasu śmierci Tomka Jan Mosdorf poradził nam, żebyśmy w miarę możliwości chodzili w grupie, a gdy już musimy iść gdzieś sami - nosić ze sobą jakąś broń.

15 lipiec 1928 r.

Dziś rocznica bitwy pod Grunwaldem. Z tej okazji OWP zorganizowało marsz pamięci. Stawiło się około 10 000 ludzi. Liczyliśmy na więcej, jednak z powodu wysokiego ryzyka ataku lewicowych bojówek i ewentualnej pacyfikacji marszu przez policję wielu wolało tylko wywiesić flagę w oknie. Przydzielono mnie do straży porządkowej. Marsz ruszył spod Pragi pod ambasadę Rzeszy niemieckiej. Obyło się bez ekscesów. Pod ambasadą tłum odśpiewał Bogurodzicę i Rotę.
CDN.
Satin