niedziela, 31 stycznia 2016

Dla was zbrodniarz, dla nas bohater: Eligiusz Niewiadomski

Okoliczności zamordowania Gabriela Narutowicza przez śp. Eligiusza Niewiadomskiego.

 

   31 stycznia 1923 r., na stokach cytadeli warszawskiej, na mocy wyroku sądowego stracony został śp. Eligiusz Niewiadomski. Jego ostatnie wypowiedziane słowa to: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”. W tym właśnie zdaniu odnajdujemy cały sens zamachu na prezydenta Gabriela Narutowicza, jakiego dopuścił się właśnie Niewiadomski - ratował Polskę, którą gubił Piłsudski.

Konstytucja marcowa uchwalona w Polsce w 1921 r. wprowadzała w kraju nowy urząd, a mianowicie urząd prezydenta RP. Ówcześnie ustanowione prawo w odróżnieniu od obecnie funkcjonującego zakładało, że prezydent miał być wybrany nie bezpośrednio przez obywateli w wyborach powszechnych, ale bezwzględną większością głosów Sejmu i Senatu połączonych w Zgromadzenie Narodowe. Parlament, jaki miał decydować o wyborze pierwszego polskiego prezydenta, wyłonił się po wyborach z roku 1922, w których najwięcej mandatów zdobyli kandydaci narodowi ze Związku Ludowo-Narodowego (98 miejsc w Sejmie i 29 w senacie), na drugim zaś miejscu pod względem ilości miejsc w Parlamencie (87 i 25) znajdowali się kandydaci mniejszości narodowych z Bloku Mniejszości Narodowych, a więc sojusz Żydów, Niemców i separatystycznej ludności wschodniej. Blok Mniejszości Narodowych zyskał nawet więcej mandatów niż Polska Partia Socjalistyczna i Chrześcijańska Demokracja razem wzięte (ChD – 43 i 7, PPS – 41 i 7). Od razu więc rzuca się w oczy dysproporcja sił w sejmie i senacie przedstawicieli właściciela Polski, a więc Narodu Polskiego oraz narosłego i obcego w polskim organizmie ciała – mniejszości narodowych. Jak chora i nienormalna była to sytuacja, nie trzeba więc komentować. W państwie polskim o mały włos, a najwięcej miejsc w sejmie i senacie zajmowaliby, zazwyczaj wrogo nastawieni wobec Polski, przedstawiciele mniejszości narodowych!

Ogromna część Polaków w latach 20., ale również i w 30. XX wieku podzielała poglądy głoszone przez polityków ruchu narodowego. Na poglądy te składało się wiele czynników, wśród których bardzo ważne było silne poczucie polskości, jedności narodowej stojące naprzeciw ogromnej i nadreprezentatywnej grupy mniejszości w naszym kraju. Niedawno co odzyskana niepodległość po 123 latach zaborów była w dużej mierze zdominowana przez te mniejszości, z mniejszością żydowską na czele. Dodatkowo nastroje walki podgrzewały partie lewicowe, w tym socjaliści i komuniści, którzy prowadzili swoją „walkę rewolucyjną”, organizując zamieszki i strajki w całym kraju. Szczególnie raziło to Polaków mających wciąż w pamięci niedawne doświadczenie wojny polsko-bolszewickiej, gdzie czerwona armia zostawiając za sobą jedynie zgliszcza i tysiące zabitych ludzi, po trupie Polski starała się nieść „komunistyczną wolność” na cały świat.

Rok 1922 i czas poprzedzający wybory parlamentarne to również okres zawirowań i intryg snutych przez Piłsudskiego jako Naczelnika Państwa. Marzyła mu się władza dyktatorska i dalsza możliwość realizowania swoich zgubnych dla Polski marzeń w polityce zagranicznej, stąd początkowo nie wykluczał on swojej kandydatury na przyszłego prezydenta Rzeczypospolitej. Polski sejm w obawie jednak przed nim przeznaczył takie prerogatywy dla przyszłego prezydenta, że stały się one niewystarczające dla Piłsudskiego, wobec czego odrzucił możliwość swojego kandydowania. Wolał wobec tego poprzeć na to stanowisko kogoś, kto miałby być wyłącznie prezydentem wizerunkowym.

W parlamencie wyłonionym z wyborów w listopadzie 1922 r., jak już wspomniałem wcześniej, mniejszości narodowe (głównie Żydzi i Niemcy) posiadały bardzo dużą liczbę posłów i senatorów. Kolejne liczące się partie, a więc Polskie Stronnictwo Ludowe Piast posiadało 70 miejsc w sejmie i 17 w senacie, PSL Wyzwolenie 48 i 8, Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe 28 i 11. Przy takim rozłożeniu mandatów nie dziwi więc fakt, że ciężko było wyłonić kandydatów na prezydenta i że niezbędne były porozumienia i kompromisy między poszczególnymi partiami, żadna bowiem partia nie posiadała znaczącej przewagi.

Z pięciu wyłonionych kandydatów na prezydenta poparcie sił prawicowych zyskał polityk związany z narodową demokracją Maurycy Klemens hr. Zamoyski. Był to aktywny działacz na rzecz niepodległości Polski, wiceprezes Komitetu Narodowego Polskiego, a później ambasador polski w Paryżu. Zyskał on w pierwszej turze wyborów prezydenckich największą ilość głosów, bo aż 222, co stanowiło 40% głosów. Zgodnie z konstytucją musiał mieć jednak przynajmniej 51% poparcie. Jego konkurenci do fotela prezydenckiego - reprezentant mniejszości narodowych Jan Niecisław Baudouin de Courtenay zyskał 103 głosy, a kandydat bezpartyjny Gabriel Narutowicz tylko 62 głosy. W tej sytuacji przerażona możliwością wygrania wyborów przez narodowców lewica, Żydzi i Piłsudski zdecydowali się na znalezienie wspólnego kandydata, który by pokonał wspólnymi, desperacko zebranymi głosami Maurycego Zamoyskiego. Na to stanowisko idealnie nadawał się ktoś pokroju Narutowicza, a więc oficjalnie bezpartyjny, a w poglądach liberał. Dodatkowym jego atutem, który mógł być rozstrzygający przy poparciu Narutowicza przez niejednego posła mniejszości narodowej, była jego przynależność do wolnomularstwa, a co za tym idzie wrogość (lub przynajmniej oziębłość) wobec religii katolickiej.

W ten sposób, mimo początkowej niechęci samego Narutowicza do kandydowania, stał się on kandydatem lewicującego PSL Wyzwolenie, Polskiej Partii Socjalistycznej oraz co najważniejsze licznych posłów i senatorów mniejszości narodowych.

W całym tym zamieszaniu i zakulisowych układach lewicy i mniejszości narodowych posłowie i senatorowie PSL Piast „wbili nóż w plecy” polskiej prawicy i polskiej racji stanu i mimo początkowego popierania Maurycego Zamoyskiego ostatecznie zagłosowali za Narutowiczem. Wobec takiej ilości przeciwników Zamoyski musiał przegrać, a jego kontrkandydat Narutowicz zwyciężyć. Jego zwycięstwo miało oznaczać wygraną dla sił destabilizujących młode państwo polskie, sił, które wprowadzały zamieszki i „walkę klasową” na ulice miast polskich. Co więcej, kandydat ten miał stać się w przyszłości zwyczajnym pionkiem w rękach prawdziwie rządzących Polską sił zakulisowych.

Zgodnie z przewidywaniami 9 grudnia 1922 r. w drugiej turze wyborów Gabriel Narutowicz zwyciężył w wyborze na prezydenta RP. Głosowało na niego 289 uprawnionych (52,97%), a przeciw było 227 (40,90%) katolicko-narodowych posłów i senatorów. Wybory wygrał kandydat nie większości Polaków, (bo ci w większości wspierali ugrupowania narodowe i katolickie), a przedstawiciel Żydów, Niemców, socjalistów i Piłsudskiego.

Wybór ten od razu wywołał szok i oburzenie w społeczeństwie. Ludzie masowo protestowali przeciwko takiemu prezydentowi i przeciwko zakulisowym machinacjom socjalistów, Piłsudskiego i bliskim im mniejszościom narodowym. Katolickie i myślące w kategoriach narodowych społeczeństwo było oburzone wyborem członka masonerii i sympatyka mniejszości żydowskiej na stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej. W odpowiedzi na to prasa prawicowa atakowała w swoich artykułach oburzające intrygi lewicy i Piłsudskiego oraz samego Narutowicza. W zaistniałej sytuacji ulice zawrzały. Niechęć Narodu Polskiego wobec sił, jakie reprezentował sobą Narutowicz, była widoczna na ulicach miast całego kraju.

Zaprzysiężenie pierwszego prezydenta odbyło się 11 grudnia 1922 roku. W tym dniu demonstranci próbowali powstrzymać elekta siłą, tarasując ulice prowadzące do gmachu sejmowego. Niestety Narutowicz nie wycofał się, chociaż widział na własne oczy, że Naród Polski nie chce go na swojego prezydenta. Do zaprzysiężenia niestety jednak doszło i Gabriel Narutowicz stał się pierwszym prezydentem Rzeczypospolitej. Zaraz po jego zaprzysiężeniu zaczęły napływać do niego liczne listy z groźbami od anonimowych nadawców. Narutowicz zlekceważył jednak te ostrzeżenia i nie zrzekł się swojej funkcji. Miało się to w najbliższych dniach okazać jego zgubą.

Eligiusz Niewiadomski od 1 marca 1918 pracował jako kierownik wydziału malarstwa i rzeźby w Ministerstwie Kultury i Sztuki jeszcze w rządzie Rady Regencyjnej. Pracę jego przerwała wojna polsko-bolszewicka i jego ochotniczy zaciąg do armii. W 1921 r. Niewiadomski powrócił do swojej pracy w Ministerstwie Kultury. Praca ta umożliwiła mu 16 grudnia 1922 r. w czasie otwarcia wystawy w warszawskiej Zachęcie zbliżyć się do będącego tam również prezydenta Narutowicza. Niewiadomski zbliżył się do prezydenta i oddał do niego z bliskiej odległości trzy strzały z rewolweru. Narutowicz zginął na miejscu. Co ważne, Niewiadomski nie bronił się i nie próbował nawet uciec. Oddał się bez walki w ręce ochrony.

Zabójstwo prezydenta wywołało szok. Stało się również okazją do działań dla wszelkiej maści ekstremistów lewicowych, którzy pałali żądzą zemsty na polskiej prawicy. Również Piłsudski i jego ludzie szybko podjęli próby przejęcia władzy w Polsce i zlikwidowania swoich przeciwników z prawicy narodowej. Ostatecznie jednak nie zdobyli się na ten ruch, w 1926 r. jednak się już nie wahali, ale to już jednak całkiem inna historia.

Sytuację udało się opanować marszałkowi sejmu Maciejowi Ratajowi, który 17 grudnia 1922 r. powołał nowy rząd z generałem Władysławem Sikorskim na czele. Generał-premier objął jednocześnie resort spraw wewnętrznych i wprowadził na krótko stan wyjątkowy.

Reakcja demokratów, lewicy i ludzi związanych z Piłsudskim była łatwa do przewidzenia. Większość z nich próbowała wykorzystać okazję do przechwycenia władzy i rozprawienia się z prawicą narodową. Reakcja narodu była jednak odmienna, wielu ludzi zabójstwo Narutowicza przyjęło z ulgą, obwiniano go bowiem o to, że przyjął tytuł prezydenta, a obawiano się, że jego prezydentura może stać się okazją do masowych ruchawek komunistów i socjalistów.

Sam zaś Eligiusz Niewiadomski stając na swojej rozprawie przed sądem dnia 30 grudnia, zażądał dla siebie kary śmierci. W swoich zeznaniach wytłumaczył swoje motywy zabicia Narutowicza, wyraził nawet współczucie dla niego i jego najbliższych, uważał jednak, że czynem tym ratował kraj przed niebezpiecznymi rządami lewicy i mniejszości narodowych, w tym głównie Żydów i Niemców. Początkowo zamierzał dokonać zamachu na Piłsudskiego, jednak jego decyzja o „odsunięciu się” od polityki sprawiła, że zaniechał tego czynu. Elekcja i zgoda Narutowicza na bycie prezydentem wbrew woli Narodu sprawiła, że Niewiadomski zdecydował się na jego zabicie.

Oczekując na wykonanie wyroku w więzieniu, napisał "Kartki z więzienia" – zbiór swoich przemyśleń dotyczących polityki, patriotyzmu i troski o Polskę. Ukończył także "Malarstwo polskie XIX i XX w.". W momencie egzekucji wyraził wolę, by nie przywiązywano go do słupka, ani nie zawiązywano mu oczu. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”. Został rozstrzelany przez pluton egzekucyjny 31 stycznia 1923 o godzinie 7:19.

Zamach na prezydenta Narutowicza był zamachem nie przeciw tej tragicznej postaci, która stała się mimo swej woli symbolem pewnych sił, ale właśnie był to zamach na te siły. Był to przede wszystkim Piłsudski ze swoimi ambicjami i planami, Piłsudski, który zmarnował szansę, jaką dała mu Opatrzność, kiedy był Naczelnikiem, szansę, by zbudować silną i wielką Polskę. On jednak zrezygnował z siły, jaką miał i oddał władzę w ręce ludu. Dał tym samym szansę na zwycięstwo antynarodowym siłom zarówno lewicy internacjonalistycznej, jak i tej odcinającej się od Kominternu. Położył podwaliny pod sejmowładztwo, na które sam potem się uskarżał! Niewiadomski strzelał do prezydenta, którego wyniosła na to stanowisko nieodpowiedzialność za kraj Piłsudskiego i głosy wrogich Polsce mniejszości narodowych!

Z chwilą, gdy stracono Niewiadomskiego, stał się on bohaterem wielu Polaków, głównie ludzi myślących kategoriami narodowymi. Choć sam zamach, jak każde zabójstwo jest złem, w tym jednak przypadku złem mniejszym, Niewiadomski bowiem kierował się miłością do Ojczyzny i Narodu Polskiego. Zabijając prezydenta nie Polski, a lewicy i wrogich mniejszości, uchronił nasz kraj przed grożącą mu anarchią i walką rewolucyjną. W latach 20., 30. XX w. Niewiadomski był dla wielu nie zbrodniarzem, a bohaterem. Najlepiej świadczyły o tym spontaniczne tłumy odprowadzające jego trumnę w ostatniej ziemskiej podróży. Dziś po latach okupacji sowieckiej i w czasie, kiedy w Polsce rządzą ekipy antynarodowe, służalcze wobec swoich zagranicznych mocodawców (...) historia wydarzeń z grudnia 1922 roku przedstawiana jest jednostronnie. Niewiadomski stał się „szaleńcem”, który zabił „oświeconego”, „zachodniego” liberała-prezydenta. Niewiadomski, który uosabiał „najgorsze” cechy polskie – patriotyzm, nacjonalizm i troskę o swój kraj, był sztyletem kierowanym przez niewidzialną rękę „szowinizmu i faszyzmu”. Stąd jest on jednoznacznie potępiany jako zbrodniarz. Dla wielu jednak jego czyn był mniejszym złem, próbą ratunku zagrożonego państwa i czynem desperackim, ale i bohaterskim. Odważnym, gdyż skazanym z góry na śmierć. Stąd dla wrogów Narodu Polskiego zapatrzonych w „zachodnie standardy” był on i zawsze będzie zbrodniarzem, dla nas jednak był, jest i będzie BOHATEREM!

Augustus ONR Pomorze

Za: http://www.wicipolskie.org/index.php?option=com_content&task=view&id=8531