piątek, 7 kwietnia 2017

Artur Ławniczak: „Nic bez Boga, nic wbrew Tradycji. Kosmowizja polityczna tradycjonalizmu karlistowskiego w Hiszpanii” — recenzja


    W przeciętnym polskim oglądzie ideowo-politycznej panoramy hiszpańskiej rzeczywistości w XX stuleciu występuje z jednej strony przebierający się w różne szaty socjalizm, naprzeciwko którego umieszcza się zsymplicyzowany frankizm z przyległościami. Schemat ten jest wygodny, ponieważ w obrazowy sposób tłumaczy sens wojny domowej, ale pomija przystające do niego jedynie częściowo fenomeny, wśród których szczególne miejsce zajmuje karlizm, charakteryzujący się ostentacyjną wiernością wobec, nacechowanego fundamentalnym konserwatyzmem, legitymizmu, nieugięcie popierającego sprawę Don Carlosa, odsuniętego od tronu przez umierającego Ferdynanda VII. Na płaszczyźnie Realpolitik jego zwolennicy ani razu nie odnieśli sukcesu, przegrywając ze stronnikami ukoronowanej córki Ferdynanda Izabeli oraz kolejnymi generacjami liberałów, ale za to wykazali się niezwykłą aktywnością w sferze teoretycznych rozważań, składających się na kosmowizję – uwypukloną przez rodzimego Doktora Kontrrewolucji w tytule monografii.

Książka zaczyna się od Prótasis, w którym to wstępie Autor przedstawia narodziny karlizmu. Powstał on w obronie, tradycyjnie obowiązującego na Półwyspie Pirenejskim, semisalickiego prawa, które przewiduje, że trzeba wykorzystać „wszystkie możliwości dziedziczenia męskiego przed zastosowaniem sukcesji żeńskiej” (s. 33). Oznacza to, że w sytuacjach szczególnego zbiegu okoliczności mogą zostać legitymistycznymi panującymi kobiety i tak właśnie stało się w przypadkach Izabeli Kastylijskiej i Joanny Szalonej, ale nie wówczas, gdy moderniści ubrali w monarsze szaty XIX-wieczną imienniczkę tej pierwszej. Warto co prawda pamiętać, że „nie królestwa istnieją dla praw, ale prawa są dla królestwa” (s. 44), niemniej w wypadku przeprowadzonego w 1833 r. pałacowego zamachu stanu według karlistów pogwałcenie reguł sukcesji szło w parze z naruszeniem Racji Stanu, nakazującej hiszpańskiej klasie politycznej unikanie wszelakich „schizm bytu”, dokonujących się wskutek spiskowych poczynań kuso ubranych afrancesados (sfrancuziałych), marzących o tym, żeby w Iberii było tak jak w innych przesiąkniętych burżuazyjnymi miazmatami „dojrzałych monarchiach konstytucyjnych”.

Jacek Bartyzel, mający do nich scjentystyczny dystans, w części II swojej rozprawy, nazwanej „Próba syntezy” i liczącej 150 stron, poświęca uwagę najważniejszym aspektom karlistowskiego Ideario, wyrażającego duchowe znaczenie przedstawianych w publikacji poglądów zwolenników „starej, dobrej Hiszpanii”, co pozwala stwierdzić, że karlizm jest „paladynem Tradycji” (s. 49). Oznacza to, że w twórczy sposób kontynuuje on walkę ze „zbędnymi nowinkami” przenoszonymi na iberyjski grunt przez zaczadzonych reformatorską manią progresistów, którym po raz pierwszy w wyraźny sposób przeciwstawili się po 1700 r. reakcjoniści, duchowi antenaci karlistów, kiedy to stawili opór „centralizacji administracyjnej, podjętej przez Filipa V” (s. 57).

Mamy więc do czynienia z występującym zapewne w każdym państwie napięciem między tymi, co „z chęcią depczą Przeszłości ołtarze”, i tymi, którzy są urzeczeni ich pięknem i bynajmniej nie są przekonani co do tego, że współcześni są lepsi i mądrzejsi od przodków. Potrzebę poszanowania ich osiągnięć akcentuje polski autor, gdy z widocznym zamiłowaniem przypomina znaczenie Hispanidad. Owa twórcza synteza las Españas „otworzyła swoje ramiona na cztery kontynenty i utworzyła ponad dwadzieścia krajów”, będąc wielką „duchową przygodą” (s. 83). Stwierdzenia tego rodzaju, jak zacytowane zwroty F.D. Wilhelmsena, kojarzą się nam z piewcami Wielkości i Chwały I Rzeczypospolitej, której aktualna inkarnacja na szeroką skalę ulega „herezji europeizmu”, możliwej dzięki temu, że jak to ujął znamienity XX-wieczny karlista Elías de Tejada, Europa „wyrzekła się, odstąpiła i zamordowała w sobie chrześcijaństwo” (s. 89). Państwo przestało być traktowane jako realizujące szczególną misję „polityczne ciało mistyczne”, gdyż wizja ta została zastąpiona przez zainspirowanych Makiawelem czcicieli hobbesowskiego Lewiatana (s. 109), lansujących królewski absolutyzm, negujący znaczenie prastarych hiszpańskich fueros (przywilejów), przysługujących współtworzącym mediewalną państwowość stanom. Oparta na nich tradycjonalistyczna monarchia powinna być katolicka, umiarkowana, federacyjna, dziedziczna i prawowita, stanowiąc w ten sposób przeciwieństwo wprowadzanej na jej miejsce liberalnej, demokratycznej, parlamentarnej, centralizacyjnej i konstytucyjnej wersji monarchicznego państwa (s. 117). Opiera się ono na najrozmaitszych „nowożytnych przesądach”, wśród których szczególnym nabożeństwem zdaje się cieszyć dogmat separacji władz, w związku z czym warto wspomnieć, że już w latach czterdziestych XIX stulecia Pedro de la Hoz „wytrwale dowodził, że «podział władz» nie jest możliwy do faktycznego przeprowadzenia” (s. 120). Jest on niezgodny z prawnonaturalnym porządkiem, typowym dla tradycyjnej monarchii, będącej „nie monarchią «boskiego prawa królów», lansowanego przez apologetów absolutyzmu, lecz boskiego prawa naturalnego, któremu podlegają wszyscy ludzie, łącznie z królami” (s. 126).

Piszący te słowa Jacek Bartyzel stara się na kartach swego dzieła pokazać z jednej strony urok przedrewolucyjnej, coraz bardziej baśniowej „sentymentalnej monarchii z krwi i kości”, a z drugiej nieskrywany podziw dla jej iberyjskich piewców, niezłomnie wiernych swojej karlistowskiej sprawie i przepełnionych żarem, „który rozniecić może tylko niepowtarzalny splot wiary, nadziei, wierności, poświęcenia i miłości, mających swoją żywą ikonę w osobie prawowitego króla-tułacza” (s. 170). Toruński Badacz Niezłomny w ten efektowny sposób, wyrażający daleko idącą sympatię wobec zwolenników monarchy, kończy „Próbę syntezy”, po której następuje część II monografii, zatytułowana „Studia analityczne”. Znajdziemy w niej m.in. rozważania na temat wizji regionalizmu największego teoretyka „klasycznego” karlizmu, Juana Vazqueza de Melli. Wierzył on, że Hiszpania jest historyczną federacją regionów, których ludność może doskonale realizować swoje potrzeby w ramach obejmującej cały Półwysep Pirenejski państwowości, a wszelkie uskutecznione separatyzmy pociągają za sobą fatalne skutki, o czym dobitnie świadczy casus Portugalii, która „zredukowała się do zwykłej półkolonii (factoria) brytyjskiej” (s. 197), przez co utraciła możliwość partycypacji „w wielości las Españas” (s. 201).

Wierni owej wizji karliści musieli się w trudnym XX stuleciu zmierzyć z wyzwaniami w postaci faszyzmu, narodowego socjalizmu i komunizmu. Szczególnie w przypadku tych dwóch pierwszych ideologii hiszpańscy fundamentalistyczni monarchiści znaleźli się w trudnym położeniu, ponieważ logika dwubiegunowej wojny domowej zmusiła ich do sojuszu z nimi, co sprawiło, że w łonie ruchu pojawiły się pewne rozbieżności odnośnie do stosunku do „trudnych aliantów”, lecz na ogół przeważało stanowisko, że nie można pogodzić, jak wyraził się Elías de Tejada, płynących z Berlina oraz Rzymu przesłań z „myślą tradycjonalistyczną, która pragnie odtworzenia uporządkowanej, chrześcijańskiej wolności średniowiecznych królestw Hiszpanii” (s. 233). Również stosunki karlistów z frankizmem nie były naznaczone jakąś szczególną sympatią, czemu trudno się dziwić, skoro istniejące w „Caudilandii” porządki w dużej mierze odbiegały od karlistowskiego Ideario. W efekcie Elías de Tejada stał się „nieprzejednanym wrogiem dyktatury” (s. 260), ukrywającej się „pod świętym płaszczem (el manto sagrado) nieistniejącej królewskości” (s. 261). Przedstawiający to stanowisko Profesor Bartyzel zdaje się dystansować w ten sposób od całkiem licznego w naszym kraju „towarzystwa czcicieli Franco”, niezważających na to, że wytykane m.in. przez karlistów „błędy i wypaczenia” frankistowskiego reżimu umościły drogę do władzy demoliberałom, z upodobaniem lansującym amerykańskie i europejskie mody.

W takim stanie rzeczy wypada skonstatować „brak szans na doprowadzenie prawowitego króla na dwór w Madrycie czy odrestaurowanie las Españas” (s. 313), jak zapewne słusznie stwierdza Autor w „Medytacji końcowej”. Emanuje z niej nastrój spokojnej rezygnacji z nadziei na ustanowienie w dającej się przewidzieć przyszłości legitymistycznego porządku, konsekwentnie naruszanego przez wszelkiej maści „czcicieli politycznych herezji”, z lubością dekonstruujących Starą, Dobrą Hiszpanię. Recenzowane Dzieło Honorowego Członka Organizacji Monarchistów Polskich jest wyrazem symbolicznego sprzeciwu wobec takich praktyk, zgodnego z przesłaniem „umierać, ale powoli”. Ukazanie się w egzotycznej Polsce niezwykle solidnej akademickiej monografii poświęconej „wiecznie przegranym” świadczy o tym, że w wykraczającym poza bieżącą polityczną rzeczywistość wymiarze karlistowska sprawa jest i pozostanie pasjonującym zagadnieniem dla tych, których gnoseologiczny horyzont sięga dalej niż wyznaczany przez kolejne wybory widnokrąg.

Jacek Bartyzel swobodnie go przekracza, czego dowodzi omawiane tutaj syntetyczno-analityczne spojrzenie na „iberyjski fundamentalistyczny monarchizm”, wyrażony w trylemacie Dios-Patria-Rey (Bóg-Ojczyzna-Król). W złożonej również z trzech części książce Niezłomnego Monarchisty odnajdziemy multum niezwykle szczegółowych informacji odnoszących się do najróżnorodniejszych aspektów karlistowskiego paradygmatu, jawiącego się w bartyzelowskiej optyce jako niezmiennie fascynujące zjawisko, godne tego, aby opisywać je na kilkuset stronach przesyconej uczonością rozprawy. Nie jest ona łatwa do omówienia z powodu mnogości zawartych w niej wątków, spośród których na wyróżnienie zasługuje „społeczne królestwo Chrystusa jako sens i cel kontrrewolucji”.

Takie ujęcie dobitnie świadczy o tym, że istnieje nierozerwalne iunctim między karlizmem a chrześcijaństwem w jego katolickiej wersji. Tradycyjna Hiszpania jest nim przesycona, co sprawia, że chociaż „państwo pozostaje różne od Kościoła”, to ma być „moralnie zjednoczone z Kościołem” (s. 281) – przejawia się to w „odrzuceniu «wolności religijnej»” (s. 287) i pluralizmu, który „zakłada eliminację ostatecznej jedności”. Jest ona wszakże konieczna, aby mogło dojść do przekonania, że „panowanie Chrystusa jest absolutnie powszechne i musi być uznane przez każdy porządek polityczny”, które to przekonanie sprawia, że fundamentalistyczni karliści, tacy jak ulubiony przez Autora Elías de Tejada, z dystansem spoglądają, „będąc bardziej papieskimi od papieża” (s. 290), na umieszczający się wśród protestanckich sekt posoborowy Kościół.

Po lekturze tego przepojonego transpirenejską kosmowizyjnością dzieła można również dojść do przekonania, że karliści są bardziej hiszpańscy od Hiszpanii, coraz bardziej oddalającej się od swojej wielkiej przeszłości, podczas gdy partyzanci Karola V i jego następców są w niej permanentnie zanurzeni. Z tego duchowego nastawienia wynika brak akceptacji dla wielu aspektów dzisiejszej rzeczywistości. W „Medytacji końcowej” Profesor Bartyzel pisze, że to odwrócenie od współczesności skłaniało do postrzegania ich jako subiektywizujących romantyków, brzydzących się nieestetycznym burżuazyjnym liberalizmem. Właśnie tak postrzegali ich, niezwykle wpływowi w kształtowaniu opinii publicznej, modernistyczni literaci z „kultowego” Pokolenia 98, tacy jak Valle-Inclán i Unamuno, jednakże polski historiozof uważa, że karlizm „ma bardzo wyraźne inklinacje klasyczne” i katolickie, co sprawia, że z nieprzejednaną wrogością zwalcza złowieszcze trzy R w postaci Reformacji, Rewolucji i Romantyzmu, z czego wynika, że umieszczanie ich w sentymentalno-romantycznym paradygmacie jest chybione.

Co prawda można dostrzec pewne podobieństwo pomiędzy nimi a najbardziej hiszpańskim ze stereotypów, jakim jest donkiszoteria, ale w przeciwieństwie do przemyślnego szlachcica z La Manchy nie ścigają oni swoich urojeń, ponieważ zbyt mocno są przywiązani do tego, co było i co według nich powinno być znowu. Taką postawę, opierającą się na przekonaniu o niekonieczności Postępu, trzeba uznać za tout court reakcjonizm, odmawiający racji najróżniejszym modnym schizmom Bytu, przesłaniającym w swoim turpistycznym zaślepieniu to, co onegdaj cieszyło oczy i dusze, zanim nie stratowali go „zajeżdżający klacz Historii” rewolucyjni emisariusze Apokalipsy. Rzucający wyzwanie im i ich duchowym potomkom ludzie pokroju karlistów przeciwstawiają „obsesyjnym obalaczom” niewzruszone przywiązanie do Tradycji, co każe im nieustraszenie zajmować legitymistyczne pozycje. Sprawia to, że są oni „głupstwem dla zapatrzonego w swoje idole świata”, niemogącego w osobach swoich najbardziej prominentnych przedstawicieli pojąć, jak można nie akceptować „oczywistości, którym Dzieje przyznały ewidentną rację”. Spośród nich na pierwsze miejsce wysuwa się ludowładztwo, a tymczasem „głównym wrogiem karlizmu jest dzisiaj demokracja” (s. 317), rozprzestrzeniająca się jak pożar na stepie nie tylko w europejskich Hiszpaniach, ale i w Romanoameryce, co budzi reakcję sprawiającą, że być może „za dwie, trzy dekady, to właśnie karlizm hispanoamerykański” stanie się „ostatnią szansą powstrzymania duchowej, moralnej i społecznej dekadencji” (s. 321) Ameryki Południowej.

Tak przewiduje najwybitniejszy rodzimy karlistolog, którego książki wypada polecić wszystkim monarchistom, konserwatystom i reakcjonistom, spragnionym zaprawionej tradycyjnym sosem intelektualnej uczty. Żadna recenzja nie jest w stanie oddać klimatu „wyniosłej uczoności” przenikającego na wskroś od pierwszej do ostatniej strony monografię Jacka Bartyzela, w związku z czym wypada nareszcie zakończyć tę próbę przybliżenia wyrobionym czytelnikom owej szczególnej na naszym rynku księgarskim pozycji augustyńskim zawołaniem tolle lege!

Jacek Bartyzel, Nic bez Boga, nic wbrew Tradycji. Kosmowizja polityczna tradycjonalizmu karlistowskiego w Hiszpanii, wyd. von Borowiecky, Warszawa 2015, str. 400.

Za: http://www.legitymizm.org/nic-bez-boga-nic-wbrew-tradycji