czwartek, 6 kwietnia 2017

Paweł Zarzeczny przeciwko przyjmowaniu tzw. uchodźców


a

Felieton pochodzi z 2008 roku i jest bardziej aktualny teraz, niż 9 lat temu.

     Wczoraj odbył się pogrzeb śp. Pawła Zarzecznego, dziennikarza sportowego znanego większości fanów piłki nożnej w Polsce. Przy tej okazji warto wspomnieć, że zajmował się on publicystycznie również o wiele ważniejszymi, niż futbol, sprawami. Pisując w poprzedniej dekadzie felietony dla tygodnika „Najwyższy Czas!”, w jednym z nich poruszył temat przyjmowania tzw. uchodźców i egzystencjalnego zagrożenia, jakie niosą oni dla Polski, a ściślej dla utrzymania dotychczasowej homogeniczności etnicznej naszego kraju, a co za tym idzie – utrzymania Polski w polskich rękach. Felieton pochodzi z 2008 roku, a więc sprzed 9 lat, gdy jeszcze nie było wielomilionowej fali imigracyjnej płynącej z Azji i Afryki do Europy, jak to ma miejsce obecnie. Do napisania owego felietonu skłoniła Pawła Zarzecznego deklaracja ówczesnych władz III RP, aby sprowadzić do Polski 200 irackich tłumaczy z rodzinami, kolaborujących z Wojskiem Polskim podczas okupacji Iraku. Nawet perspektywa osiedlenia w Polsce stosunkowo nielicznej, biorąc pod uwagę to, co grozi nam dzisiaj, grupy obcych nam pod każdym względem imigrantów, skłoniła Pawła Zarzecznego do bicia na alarm w trosce o przyszłość ojczyzny. Proszę zauważyć, że w tekście zasugerował on czynnik powodujący imigrację (syjonistyczne najazdy zbrojne) oraz przewidział rolę modernistycznego nowotworu podszywającego się pod Kościół katolicki w stręczeniu nam przyjmowania imigrantów.

Jeżeli za 100 lat ktoś zapyta: jak to się zaczęło? Jak Polska straciła wiarę i tożsamość? Jak sama podpaliła beczkę z prochem? No to ja odpowiem: to wszystko zaczęło się w październiku Roku Pańskiego 2008.
 Zaczęło się od decyzji, najprawdopodobniej rządu Platfusów, że Polska, wycofując się z Iraku, pozabiera razem ze sobą (oprócz 22 ciał zabitych żołnierzy) także towarzyszących swej okupacyjnej armii tłumaczy.
 Ta informacja mocno mnie zaskoczyła, bo rząd (i Platfusów, i wcześniej rząd Kaczek) informował nas, że polscy wojacy są tam z misją nie okupacyjną, lecz pokojową, stabilizacyjną i tralalala. Budują tam szkoły podstawowe i studnie artezyjskie.

 Aż tu nagle trrrrrrach!!!! Okazuje się, że trzeba uciekać ze sztandarami spod Grunwaldu i spod Lenino, a przy okazji pozabierać ze sobą aż 200 irackich tłumaczy. Bo niby rodacy mogą im zrobić „kuku”! Hola, hola! Nie dają im kwiatów? Nie czynią patronami szkół i ulic w Bagdadzie? Nie noszą na rękach tych, którzy przynieśli krainie Saddama wyczekiwany pokój?

 Otóż chyba nie. Z polityki rządu polskiego – dedukcja lub podstawy logiki – wynika raczej coś innego! To, że naszych irackich sojuszników traktują we własnym kraju niczym Volksdeutschówu nas tuż po wojnie i kolaborantów w stanie wojennym, czyli zdrajców. OK, jestem to w stanie zrozumieć. Nawet i to, że Polska zgodziła się (też oficjalnie) zapłacić każdemu z tych nieszczęśnie uwikłanych w wojnę Irakijczyków po 40 tysięcy dolarów za zniknięcie z mapy najbliższej okolicy.

 40 tysięcy razy 200 osób to raptem 8 milionów dolarów. Taka nieco większa kumulacja w totka. Niby nas stać.

 Ale nie! Polski rząd (czyli również i mój) obiecał tym Irakijczykom przesiedlenie do Polski. Ich oraz ich rodzin – czyli pewnie tysiąca ludzi, bo dziatwy mnogo, a unijny paszport kusi. Zważywszy, że Irakijczycy dzielność zazwyczaj rozumieją jako dzietność (jedna litera, a jakaż różnica!), no to za chwilę będzie ich 10 tysięcy! A po chwili pojawi się prośba o meczet i o chustki w szkołach. I własne święta, zamiast Trzech Króli. I zapomogi na wielodzietne rodziny. I pukniemy się wtedy wszyscy w pusty polski łeb, jak już będzie za późno!

 Amerykanie zaczęli od pierwszego statku z kilkoma murzyńskimi niewolnikami na plantację bawełny – mają dziś 40 milionów Murzynów i czarnoskórego prezydenta za chwilę takoż. Anglicy dopieszczają Hindusów (zwłaszcza stomatologów – ciekawe, jak to się zaczęło?), Holendrzy wszystkich ze wszystkich portów, toteż żyć się nie da tam absolutnie, chyba że tak jak Leo Beenhakker – na wyjeździe. Rosja do dziś nie może się pozbyć przemytniczego podziemia Czeczeńców. Francja raz zaprosiła tysiąc poszkodowanych przez kolonializm Algierczyków, a za lat naście miłośników bagietek ma być mniej od zwolenników kebaba! Niemcy borykają się z zalewem Turków (Berlin) i Albańczyków. No dobra. A nam też jeszcze brakowało muzułmanów. Panie Boże, zmiłuj się!

 Polska dlatego stanowi w świecie wyjątek, że jest w miarę jednorodna – społecznie (chłopstwo), ekonomicznie (bieda), religijnie (rzymski katolicyzm), politycznie (wieczne poczucie krzywdy, czyli dziad z dziada pradziada) i sportowo (wyników brak). Ta jednorodność daje nam szansę na względny spokój – poza bitwami o miedzę albo o jakąś Kaśkę w remizie. Niestety, zachciało się teraz komuś Irakijczyków. Od razu mówię: jestem stanowczo przeciw! Zdecydowanie i zasadniczo!
 Jest tylko jeden kraj na świecie, który walczy z bezsensowną imigracją. To Argentyna, w której trudno o ciemnoskórego piłkarza, mimo iż są to najwybitniejsi zawodnicy globu. Czemu Buenos oparło się najazdowi? Bo podobno wysłało wszystkich Murzynów, w XIX wieku jeszcze, na przegraną z góry wojnę z Brazylią. Na wybicie.

 Tak drakońskich rozwiązań nikt o zdrowych zmysłach nie poprze. Ale ja niepoprawnie przypomnę jeden z pierwszych felietonów Arta Buchwalda (Żyda, moi koledzy z „NCz!”). Oto pewna pani kupiła pierwszy w Ameryce proszek do prania białych koszul. Kołnierzyk stał się faktycznie śnieżnobiały. Ale w pobliskiej rzece zdechła pierwsza ryba…

 Pomyślcie o tym proszku, gdy w Warszawie, uroczyście witany, wyląduje pierwszy Irakijczyk z rodziną. I rządowe auta odwiozą go do rządowego osiedla, żeby zaświadczał o przyjaźni polsko-irackiej. A następnie w meczecie odbędzie się, być może w asyście kardynała Dziwisza i świeckich, dziękczynna msza święta.

Paweł Zarzeczny