niedziela, 16 kwietnia 2017

Ultima ratio: Wielka mistyfikacja – o sztuce współczesnej


    Autor pragnie otworzyć swe rozważania stwierdzeniem, iż nie istnieje coś takiego jak „sztuka współczesna”. To zaś, co jest nam serwowane w galeriach i muzeach sztuką nazwać nie sposób. Co prawda autor ani krytykiem ani tym bardziej artystą nie jest, jednak nie potrzeba wiele fachu, by odróżnić rasowego czempiona od zapchlonego kundla.

Mamy wielu utalentowanych artystów, którzy swym kunsztem śmiało rzucają wyzwanie Gucciemu czy Botticellemu, ale są zbyt zdolni by znaleźć się na salonach. W ogóle nie są one dziś miejscem dla tych, którzy są zręczni i potrafią to udokumentować w niebanalnej formie. Zaludniają je niemal wyłącznie partacze, którzy żadnym wartościowym osiągnięciem się nie odznaczyli, ale mają wygórowane mniemanie o sobie i głowy nabite do pełna lewackimi sloganami. Rozgłos zapewniają sobie zazwyczaj homoseksualnym coming-outem.

Jedyne co potrafi taki „artysta” to plugawienie religijnych świętości w imię obnażania obłudy i fanatyzmu religijnego oraz walki o swobodę wyrazu. Oczywiście mowa tylko o świętościach chrześcijańskich. Żaden osobnik pozujący na odważnego performera nie jest na tyle głupi, aby np. podeptać Koran albo Torę – ale Biblię owszem.

I tak rodzą się gwiazdy jednego sezonu. Choć niedługo nikt o nich nie wspomni, to dziś ich „dzieła” osiągają na aukcjach zawrotne ceny. Nie wiadomo dlaczego, bo wizja tych „dzieł” wyczerpuje definicję kiczu: najbardziej trywialna treść zamknięta w krzykliwej formie.

„Nieskażona niczym zgodność wizji i wytworu” (J.R.R. Tolkien)

Można powiedzieć, że odrzucenie piękna i harmonii w sztuce związane jest z odrzuceniem Boga w świecie współczesnym. Bóg będąc doskonałym jest również źródłem wszelkiego piękna („Piękne jest to, co poznane podoba się” – św. Tomasz z Akwinu). W tym ujęciu działalność artysty zyskuje wymiar transcendentny: poprzez zgłębianie tajemnicy piękna i doskonałości w aspekcie idei oraz materii artysta dąży do komunii z Bogiem. Obserwując ułomność świata zmysłowego w swej twórczości poszukuje świata transcendentnego ładu. Dlatego niegdyś twórca przygotowujący się do pracy oczyszczał swój umysł i ciało przez kontemplację w odosobnieniu oraz surową ascezę. Tak, aby znaleźć się jak najbliżej Sacrum którego poszukiwał.

Dzięki swej działalności artysta zyskuje udział w Boskim dziele stworzenia (J.R.R. Tolkien nazywał ten stan „subkreacją” – stwarzaniem powtórnym). Jego dzieła są zwierciadłem, w którym wrażliwe oko może oglądać majestat Stwórcy. Dzieje się tak, ponieważ rzeźbiarze, malarze, poeci poszukiwali natchnienia w otaczającym świecie rzeczywistym: przyroda dostarczała im natchnienia i tworzyli z elementów z niej zaczerpniętych.

„Żyjemy w czasach w których sztuka jest niepotrzebna” (M. Kundera)

Tymczasem współczesne sympozja artystyczne bardziej przypominają wizję piekła z obrazów Hieronymusa Boscha, niż spotkania luminarzy sztuki. Współcześnie neguje się znaczenie Boga, a w szerszym kontekście wszelki transcendentny ład, jako cel dążeń. A zatem również odrzucenie piękna: gdy szukamy kościoła w nowocześnie zabudowanej dzielnicy należy szukać najbrzydszego oraz najbardziej koślawego budynku i ze stuprocentową pewnością będzie to właśnie kościół!

Ze wszystkich metod artystycznych pozostała już tylko jałowa kontestacja i szokowanie środkami wyrazu. Waluta owa bardzo szybko się dewaluuje – o ile 150 lat temu impresjoniści wywoływali dzikie awantury swą działalnością, dziś w świecie, przez który przewaliły się tornada dadaizmu, fowizmu, kubizmu itd. ich dzieła są zwyczajnie staroświeckie. Epoki w historii sztuki uległy całkowitemu rozmyciu – o ile kiedyś trwały wiele setek lat, to teraz mamy jedynie do czynienia z tendencjami i modami, które ulegają zmianie w zasadzie co sezon. Dekady przyciągania uwagi przełamywaniem kolejnych norm doprowadziły do tego, że „w muzyce brak muzyki, w malarstwie brak obrazów, zaś w literaturze brak sensu”.

I tu zachodzi pytanie o głębszym egzystencjalnym wydźwięku: co pozostawimy po sobie w dziedzinie sztuki? O jakich wybitnych malarzach czy rzeźbiarzach doby współczesnej będą się uczyć potomni? Czy świątynie budowane zgodnie z nowoczesnym gustem będą budzić u nich zachwyt nad majestatem Stwórcy? Czy spacerując wśród naszych betonowych bloków będą nimi tak samo oczarowani jak my podziwiając urok barokowych kamieniczek? Czy za pięćset lat wycieczki szkolne będzie oprowadzać się po współczesnych biurowcach z metalu i szkła? Czy będą one obiektem wnikliwych badań konserwatorów i historyków sztuki? Czy w ogóle przetrwają tak długo. Niestety należy przypuszczać, że przyszłe pokolenia w dorobku naszej generacji nie znajdą nic wartościowego, dochodząc do wniosku, że wieki XX i XXI były w Europie epoką zamętu i regresu, która nie pozostawiła po sobie żadnych trwałych artefaktów.