czwartek, 4 maja 2017

Grzegorz Kucharczyk: Barbarzyństwo – droga rewolucji


Barbarzyństwo – droga rewolucji
       Co łączy przypadające w tym czasie rocznice wydarzeń z 1517, 1717 i 1917 roku? Wśród wielu innych kwestii przede wszystkim to, że każda z tych dat przypomina kolejne fazy rewolucji wymierzonej w Kościół katolicki oraz uformowaną w jego cieniu cywilizację Christianitas. Najpierw protestancka reformacja, potem program oświeceniowej „rewolucji kulturowej”, której nośnikiem była wolnomularska „diecezja bez granic”, wreszcie objawienie się prawdziwie „szatańskiej zarazy” w postaci przewrotu bolszewickiego.

Każda z tych odsłon Rewolucji wizualizowała swój antykatolicki charakter, dokonując zakrojonego na szeroką skalę wandalizmu wobec katolickiej (chrześcijańskiej) sztuki sakralnej. Opublikowana niedawno w serii Biblioteki Kwartalnika „Kronos” monografia współczesnego francuskiego historyka sztuki Francois Souchala, pt. Wandalizm Rewolucji (Warszawa 2016) podejmuje ten temat w odniesieniu do rewolucji francuskiej, dziecka oświeceniowej „rewolucji kulturowej”.

Są jeszcze we współczesnej Francji autorzy, którzy piszą o tym, że „jest [rebelia z 1789 roku – dop. red.] najpierw piekielną machiną wymierzoną w Kościół i chrześcijaństwo, a dopiero w dalszej kolejności odwetem mieszczaństwa, trzeciego stanu na stanie szlacheckim” (s. 33). Ba, nawet nie wahają się inkryminować, iż „zamiast odczuwać wstyd z powodu tego ciemnego epizodu naszej historii – wstyd, który powinien skłaniać przynajmniej do milczenia – nasi współcześni wolą wynosić pod niebiosa abstrakcyjną konstrukcję, owoc stronniczego myślenia, jakby chcieli egzorcyzmować złe wspomnienia, a zarazem retrospektywnie usprawiedliwić rzeczy skandaliczne” (s. 19).

Taki jest właśnie Francois Souchal, który dostrzega również wyraźne kontinuum między wandalizmem czynionym w katolickich świątyniach w XVI wieku przez hugenotów, a wandalizmem, który rozpoczął się w 1789 roku. Pisze autor: „Paląc kościoły, hugenoci niszczyli Antychrysta, burzyli znienawidzony Babilon – podobnie sankiuloci wyobrażali sobie, że kończą z zabobonem, profanując te same kościoły” (s. 30).

Autor pokazuje ze szczegółami straszliwą panoramę wandalizmu, który – począwszy od 1789 roku – dotknął Francję, a przede wszystkim jej świątynie i klasztory (wraz z przechowywanymi tam księgozbiorami), ale nie tylko. Na kartach monografii przeczytamy o akcji niszczenia wizerunków królewskich czy „oznak despotyzmu” w postaci emblematów lilii na frontonach pałaców bądź na okładkach publikacji. Całkiem poważnie rozważano na przykład plan usunięcia symboli królewskich ze wszystkich książek na obszarze całej republiki. Opisuje Souchal spektakle „holokaustów patriotycznych”, jak nazywano w sprawozdaniach władz republiki spektakle publicznego palenia przedmiotów chrześcijańskiego kultu lub wizerunków władców.

„Dominuje wrażenie olbrzymiego chaosu i olbrzymiej głupoty” – w ten sposób Souchal określa (s. 175) atmosferę towarzyszącą niszczeniu tysięcy dzieł sztuki określonych jako „gotyckie trofea pańskiej próżności”. Tak zostały zniszczone katedry w Cambrai i w Arras, opactwa w Citeaux i Clairevaux oraz trzy czwarte kościołów w samym Paryżu. W specjalnej krypcie na terenie paryskiego klasztoru benedyktynek Val-de-Grace, przechowywano serca książąt i księżniczek z francuskiej rodziny królewskiej. W 1792 roku zdobione puszki przetopiono, a „relikwie królewskie sprofanowano tak samo jak później ciała w Saint-Denis”. Na tym nie koniec. Podobno część serc królewskich kupił pewien malarz, który „podobno użył ich do uzyskania dla swoich obrazów koloru brązowego, zwanego „ziemią mumiową” (s. 64).

W ślad za wandalami idą bowiem „indywidua bez skrupułów” w rodzaju tzw. przedsiębiorców budowlanych, skupujących za cenę gruzu gotyckie katedry czy całe bazyliki (por. romańską bazylikę w Cluny rozebraną na gruz). A cóż powiedzieć o pozbawionych „włókien sumienia” (por. Zbigniew Herbert) tzw. konstytucyjnych biskupach, którzy nie tylko otwierali podwoje świątyń przed wandalami, ale sami brali udział w opisywanych przez Souchala aktach profanacji.

Obcinanie głów, niszczenie chrześcijańskich świątyń, rozwalanie kilofami zabytków sztuki. Znamy to wszystko z utrwalonych na You Tube „dokonań” Państwa Islamskiego. Jednak dżihadyści to tylko naśladowcy. Przecież ponad dwieście lat wcześniej dokładnie to samo, tylko na o wiele większą skalę, dokonywało się w do niedawna najbardziej cywilizowanym kraju zachodniego świata.

Zawsze przy tego typu opisach barbarzyńskich profanacji i innych aktów wandalizmu powstaje pytanie: jak to się mogło stać? Jak to możliwie, że barbarzyństwo pokazało swoją straszliwą twarz w sercu europejskiej cywilizacji? Skąd wzięli się ci ludzie, którzy profanując i bezczeszcząc budowali „nowy, lepszy świat”?

Cóż, można powiedzieć, że Francja dostała się w ręce ludzi pokroju reżysera, aktorów i publiczności oklaskującej bluźnierczą „Klątwę” na deskach jednego z warszawskich teatrów. To tacy ludzie wyrywali ciała królewskie z grobów w Saint-Denis i chcieli zburzyć paryską Saint-Chapelle, bo „od podstaw po szczyt była pokryta atrybutami władzy królewskiej”. To ludzie tego pokroju przywieźli do Konwentu (parlamentu rewolucyjnego) głowę świętego Dionizego – patrona Francji –  przechowywaną w Saint-Denis i deklarowali przed „obywatelami prawodawcami”, że „ta czaszka i te święte łachmany wreszcie przestaną być śmiesznym przedmiotem ludowego kultu”, a „osłaniające je złoto i srebro przyczynią się do umocnienia panowania rozumu i wolności”. To ludzie tego pokroju przerabiali królewskie serca na malarską farbę. Barbarzyńcy. Gatunek niewymierający.


Grzegorz Kucharczyk