niedziela, 16 lipca 2017

Jacek Kowalski: Żywot, śmierć i pogrzeb rycerza chrześcijańskiego

Żywot, śmierć i pogrzeb rycerza chrześcijańskiego 
      Żywot godny, czyny chwalebne, zasługi nieprzebrane; wierność Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie niczym niezmącona – takich mężów stanu miała niegdyś Rzeczpospolita.

Po sarmackich niebiosach galopuje chrześcijańskie rycerstwo. Liczne. Pośród tego rycerstwa

Ociec ojczyzny przed wszystkimi mija,
Krzyż kawalerski z chorągwią rozwija;
Po drugiej stronie orzeł z białym lotem
W czerwonym polu z welum szczyrozłotem

jak rymował w roku 1628 pewien polski poeta nawrócony z wolnej miłości na Miłość Bożą. On jeszcze słyszał ten śpiew i rżenie koni!

Taki też widok ujrzał pewnego dnia Roku Pańskiego 1841 uczony ksiądz Teodor Dyniewicz, miłośnik narodowych pamiątek, przybywszy do Czarnkowa. Z krypty wydobyto właśnie niezwykłej piękności sarkofag, na którym rycerski zastęp galopuje pod rozwianą chorągwią z krzyżem kawalerskim. Mocniej zabiło serce kapłana, który zaraz począł wodzić okiem i palcami po łacińskich inskrypcjach, aż – obszedłszy naokoło trumnę, stanąłem w jej głowach (…) z niemałem podziwieniem dostrzegłem drzwiczki. Ciekawością zdjęty, coby się pod niemi ukrywało, otworzyłem, a po otwarciu małych podwoi, niespodzianie pokazał się za niemi wizerunek rycerza, malowany na miedzi (…) na którego twarzy marsowej widać obok męztwa wielką powagę, bystrość oka przenikającego myśl człowieka

W ten oto sposób odkryty został jeden z najpiękniejszych, a przede wszystkim najstarszy (o ile mi wiadomo) znany dziś staropolski portret trumienny – wyobrażający Adama Sędziwoja Czarnkowskiego (starszy widnieje tylko na sarofagu króla Stefana, ma tam jednak „nieklasyczną” postać miniaturki przytwiedzonej do wieka). Portret Adama Sędziwoja to dzieło nie byle jakiego mistrza, zapewne przybyłego z Gdańska. Nie powstał jednak po śmierci rycerza: podobnie jak w przypadku większości innych portretów trumiennych oblicze namalowano według wcześniejszego wizerunku, na którym Adam Sędziwój objawiał się w sile wieku, arcypolsko, w całej swojej senatorskiej powadze, żupanie, delii, kołpaku i przy szabli. Jedna z replik tego nieznanego dziś oryginału pozostaje w zbiorach florenckich Uffiziów.

Spójrzmy w to oblicze. Portrety trumienne kojarzą się nam zwykle – nam, Polakom XXI wieku – ze szlachecką zadzierżystością, barwurą, pychą, przesadą. Ten należy do innej rzeczywistości niż tamte. Jest senatorsko stateczny, spokojny, pełen mocy, acz nie idealizowany (świadkiem brodawka pod okiem z całą skrupulatnością zarejestrowana przez malarza).

Spojrzenie w przeszłość

Adam Sędziwój Czarnkowski konał w Kaliszu we wrześniu 1627 roku. Miał lat siedemdziesiąt i dwa. Był gorącym katolikiem i kawalerem maltańskim, jednym z najznaczniejszych senatorów Rzeczypospolitej. Umierał spokojnie, pojednany z Bogiem, rozporządziwszy majątkiem i pożegnawszy rodzinę pogrążoną w modlitwie pospołu z zaprzyjaźnionymi kapłanami. Gdy zamknął oczy, obecni powiedzieli – może po łacinie, a może według wydanego podówczas polskiego modlitewnika – Racz mu dać, Panie Jezu Chryste,
wiekuiste odpoczynienie: a światłość wieczna
niech mu zaświeci. Amen.

Kantor zaśpiewał De profundis, nastąpiły czuwania, odprawiono oficjum za zmarłych. Doczesny zewłok z szacunkiem przebrano i złożono w prostej – na razie – trumnie. Cała służba otrzymała nowe, czarne odzienie, odpowiadające powadze chwili. Z Kalisza kondukt powędrował do Poznania, do tutejszej kolegiaty Świętej Marii Magdaleny. Rodzina zamówiła u konwisarza Jakuba Kanadeja piękny sarkofag. W dniu wyprowadzenia ciała – 3 kwietnia 1628 roku – stał on zapewne na katafalku pośrodku świątyni, między zapalonymi świecami, lśniąc w ich migotliwym blasku. Tymczasem lud wypełnił zasłonięte kirem nawy, aby pożegnać lubianego i cenionego starostę generalnego Wielkopolski, wojewodę łęczyckiego, starostę pyzdrskiego i międzyrzeckiego.

Patriarchowie chrześcijańscy

Kaznodzieja, ksiądz dominikanin Jacek Choryński, zaczął:

Wielkiego y zacnego senatora, nie tylko wy (…), ale i wszytka Oyczyzna y Korona płacze (…) Żałuie król Jegomość, Pan nasz miłościwy, iako poddanego wiernego, senatora mądrego (…) Wielka Polska miłośnika swego wielkiego (…) Religia Katholicka obrońcę wiary Chrystusowey y promotora gorącego płacze.

Skupił się teraz na rodowodzie nieboszczyka i jego rodzinie. Było co roztrząsać. Przecież w owych czasach ledwie przestała zagrażać Polsce protestancka rewolucja, ściągnięta rękami wielkich rodów, między któremi – mówił Choryński – tak wiele heretyków, arianów, kalwinów. Czarnkowscy jednak jako raz na krzcie wiarę świętą, prawdziwą y powszechną katolicką przyięli, nigdy oney nie mienili: y heretyka, ani inny religiey odszczepieńca w domu swym nie mieli.

Właśnie. Ale chrzest święty był dla Czarnkowskich ważny także przez wzgląd na tradycję rodzinną. Myślę, że kaznodzieja wybrał się osobiście do Czarnkowa, aby to sprawdzić. Tam bowiem w kolegiacie farnej obejrzeć mógł nagrobną płytę przodków Adama Sędziwoja; nie omieszkał też pewno zerknąć do herbarza pióra Bartosza Paprockiego. I wiedział, że przodek panów na Czarnkowie, Dzierżykraj (lub, jak kto woli, Gniewomir), książę na Człopie (jakby kto nie wiedział, na zachód od Piły), został przywiedziony do wiary chrześcijańskiej osobiście przez króla Bolesława Chrobrego, który praszczurom Czarnkowskich sam krzcząc swemi rękami głowy zawięzował.

Dziś wiemy, że to tylko piękna legenda, ale wielce sensowna. W średniowieczu chrzest (a potem bardzo długo chrzest dorosłych) łączono z bierzmowaniem. Po namaszczeniu czoła olejem świętym przez biskupa osoba towarzysząca ceremonii przewiązywała bierzmowanemu głowę chustą – „nałęczką”, osłaniając namaszczone miejsce. Herb Nałęcz wyobraża taką właśnie chustę. Było się więc czym chlubić.

Pochwaliwszy przodków, kaznodzieja dodał przecież, i słusznie, że honory twoje światowe, wszystko to wiatr śmiertelny prędziuchno powarzy. Szczęściem nieboszczyk dbał o życie wieczne i dobrodziejem zakonów był nie tylko na pokaz, a że sprawował się nabożnie, świadczyła codziennie odmawiana cząstka różańca, o czym wiedzą pokoiowi y służba; mówiły o tym spowiedzi częste i dociekliwe badanie własnych uchybień, wreszcie przystępowanie do Naświętszego Sakramentu z ućciwością y z płaczem serdecznym.

Sarkofag

W tej chwili kaznodzieja wskazał – jak myślę – stojący pośrodku świątyni sarkofag lśniący srebrem, złotem, błękitem i czerwienią wypukłych medalionów w liczbie siedmiu.

…w iakim grobie tego wielkiego senatora ciało chcecie wżdy pochować? (…) połóżcie po iedny stronie dzigi treckie, strzały y łuki tatarskie, szpady y działa niemieckie (…) Tatarzyna związanego, Moskwicina zwyciężonego, Turka upokorzonego, Szweda uciekającego

Wszystko to tam było misternie wyrzeźbione – począwszy od pierwszego do ostatniego medalionu kaznodzieja mógł wyciągniętą dłonią wskazywać koleje rycerskiego losu:

Z małych lat swoich młodym panięciem będąc, za króla sławney pamięci Stephana, w Moskwie (…) pierwiastki animuszu y serca swoiego oświadczył (…) podczas onej strasznej woyny Tureckiey (…) na pomoc y obronę Oyczyzny swey stanął [w Kamieńcu] (…) potym przeciwko Tatarom wyprawieł kosztem swoim 200 koni

I tak dalej. Acz wszystko to były czyny zadzierżystej młodości. Kres tejże położył rokosz Zebrzydowskiego. Zebrzydowski – choć katolik – spiknął się przeciw królowi z kalwińskim Radziwiłłem i rzeszami malkontentów (czy słusznie niezadowolonych, o tym kiedy indziej). Adam Sędziwój wpierw powstrzymał wielkopolską szlachtę przed buntem, potem zaś skutecznie mediował między resztą zbuntowanych a monarchą. Okazał polityczną dojrzałość i za to wnet został starostą generalnym Wielkopolski. Pierwszym w swoim rodzie. Otrzymał zaś ten urząd za realne zasługi, nie z automatu.

Począwszy od tej sceny, każdy następny medalion ujęty został w obramienie liści palmowych – oznaczających szczyt kariery Adama Sędziwoja.

Nie ostatnie to przecież zasługi i wyczyny. Jego żołnierze byli pod Chocimiem, a kiedy w roku 1626 Szwedzi najechali Prusy Królewskie, iako Senator życzliwy, życzący sam zdrowie swoie łożyć na placu dla obrony Oyczyzny swey miłey przybył osobiście do obozu. Na tę wieść sam król szwedzki Gustaw Adolf wnet tyły podawszy, wstydliwie z pola zjeżdżał. Na odpowiednim medalionie widać pozostawiony przez uciekającego monarchę nieporządek: wywrócony tron, porzuconą koronę, popękane bębny, rozerwane namioty.

Epilog

Ksiądz opuścił ambonę, a sarkofag chrześcijańskiego rycerza poznańską farę, by w uroczystym kondukcie podążyć do fary czarnkowskiej. Po dwu dniach stanąl u jej wrót. Znów zabrzmiało: Exultabunt…, Subvenite…, Dies irae… Otwarła się krypta, posypały łzy, bryły ziemi, aż blask zgasł w ciemności podziemia. Salve Regina.
Mrok rozświetlił dopiero ksiądz Teodor Dyniewicz, ujrzawszy sarkofag w dziennym świetle, opisawszy go, wreszcie kończąc tak:

Nie mogłem się dość napatrzeć poważnej twarzy Czarnkowskiego: zdawał się ów rycerz po dwuwiekowym śnie nagle przebudzony (…) chcieć chciwie zapytać: Jak się ma ojczyzna? Co robią Tatarzy, Turcy, Szwedzi, Moskale? Co robią jezuici? Lecz same drzwiczki, jakoby ze wstrętu przed odpowiedzią, ukryły Czarnkowskiego przed memi oczyma, który do swego wrócił zacisza.

Tym morałem i ja zakończę, bo jest aż banalnie aktulany. Cóż poradzić?


Jacek Kowalski – historyk sztuki, poeta i pieśniarz, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, miłośnik kultury staropolskiej.

Tekst pochodzi z 56. numeru magazynu „Polonia Christiana”