czwartek, 6 lipca 2017

Nocna likwidacja obozowiska w Warszawie. "Zepchnęli mnie z dachu. Straciłem przytomność"

Nocna likwidacja obozowiska na placu Krasińskich. 
      W nocy z wtorku na środę służby bezpieczeństwa zlikwidowały obozowisko na placu Krasińskich, gdzie przemawiać ma prezydent USA Donald Trump. - To był brutalny szturm służb Hanny Gronkiewicz-Waltz, PO i PiS. Zepchnęli mnie z dachu. Na szczęście spadłem na trawnik, ale i tak straciłem przytomność i odwieziono mnie do szpitala. Mam połamane żebra – mówi Wirtualnej Polsce lider KPN Niezłomni, Adam Słomka. - To nieprawda - odpowiada policja i przedstawia swoją wersję wydarzeń.

Przed sądem na placu Krasińskich w Warszawie od wielu miesięcy funkcjonowało prowizoryczne miasteczko namiotowe. Dyżurujący tam na zmianę obywatele głośno sprzeciwiali się temu, jak działa polski wymiar sprawiedliwości.
W czwartek o godz. 13 dokładnie w tym samym miejscu prezydent Donald Trump ma wygłosić swoje przemówienie. Od kilku dni coraz głośniej mówiło się więc o tym, że prawdopodobnie służby zrobią wszystko, aby pozbyć się protestujących. BOR i policja twierdziły, że leży to w gestii Urzędu Miasta, a gospodarze stolicy, że to sprawa BOR.

"Siekierami, łomami i maczetami dewastowano czyjąś własność"

Tymczasem w nocy z wtorku na środę na miejscu pojawiły się dziesiątki funkcjonariuszy policji i straży miejskiej. – Od samego początku byli bardzo agresywni. Stałem na dachu przyczepy, więc weszli tam po mnie i zepchnęli mnie z 3-4 metrów – opowiada WP Adam Słomka.

Zapowiada, że dysponuje wieloma nagraniami z tej sytuacji i zamierza je upublicznić na konferencji prasowej zaplanowanej na godzinę 12. – Po utracie przytomności zawieziono mnie do szpitala na Powiślu, a potem nie wiem dlaczego, przewieziono do szpitala MSWiA. To była bezczelna akcja jak w stanie wojennym. Siekierami, łomami i maczetami dewastowano czyjąś własność – żali się Słomka.

Wielkie sprzątanie stolicy

Jak w tej chwili wygląda plac Krasińskich? Na miejscu nie ma już śladu po nocnej akcji. Cały teren jest szczelnie ogrodzony, a służby bezpieczeństwa obstawiają wszystkie możliwe dojścia do placu. Dookoła krzątają się dziesiątki pracowników firm sprzątających. W odblaskowych koszulkach zamiatają trawniki i ulice. Z ziemi podnoszą każdy, nawet najmniejszy papierek. W końcu do stolicy przyjeżdża przedstawiciel największego światowego mocarstwa.
Napięcie jest jednak tak duże, że na miejscu dochodzi do wielu śmiesznych sytuacji. Jedną z nich reporter WP zaobserwował w momencie, gdy na plac Krasińskich próbowały się dostać dwie kobiety. Jak się okazało, były to pracownice Instytutu Pamięci Narodowej, które jak co dzień, przyszły rano do pracy. Ponieważ nie miały przepustek, policja nie chciała wpuścić ich do środka. - No to będziemy miały wolne. Mamy nadzieję, że podpiszą nam panowie zwolnienie - powiedziały z uśmiechem.


OD REDAKCJI: O malowaniu trawników na zielono nie zapomnijcie, pieski jankeskie - chciałoby się dodać.