piątek, 7 lipca 2017

Ultima ratio: Via Dolorosa krzyżowców – bitwa na rogach Hittin, 4 lipca 1187


       Rycerz co przyodziewa duszę w pancerz wiary i ciało swoje okrywa zbroją musi już być nieustraszony i całkowicie bezpieczny, bowiem pod swoją podwójną zbroją nie może bać się ni człeka, ni diabła. Daleki od strachu przed śmiercią pożąda jej. Istotnie, czegóż ma się obawiać żyjący lub martwy, skoro jedynie Jezus Chrystus jest życiem i dla niego śmierć jest zwycięstwem.

 – w ten podniosły sposób wyrażał się św. Bernard z Clairveaux. Przez lata słowa te stały się przykazaniem dla tysięcy wojowników podążających do Ziemi Świętej, by walczyć za wiarę. Słowa swe kierował przede wszystkim do templariuszy, którzy przez dziesięciolecia dawali liczne przykłady poświęcenia – zdarzało się, że w jednej bitwie zginęła większość braci i struktury trzeba było tworzyć od nowa. Pięciu wielkich mistrzów zginęło w boju. Jednak po niemal stuleciu od pierwszej krucjaty nie wszyscy byli wierni słowom opata z „Jasnej Doliny” i majestatyczny gmach Królestwa Jerozolimskiego zaczął pękać. Znowu tysiącom maluczkich przyszło czynić krwawą pokutę za grzechy krnąbrnego Jeruzalem…

Muzułmanie konsolidowali siły: na arenie dziejów zjawia się Saladyn, początkowo nikomu nieznany dowódca wojskowy, który przejął po swym wuju władzę w Egipcie (1169r.). Nominalnie służył Nur – ad Dinowi, władcy Syrii, jednak było to jedynie nominalne zwierzchnictwo i po śmierci Nur – ad Dina zaczął podporządkowywać sobie jego państwo, co udało się na początku lat ’80 XII w. Od tej pory krzyżowcy mieli przeciwko sobie zjednoczone w jednym ręku państwo muzułmańskie ciągnące się od Libii aż po Irak na wschodzie i Jemen na południu. Nadeszła pora decydującego starcia na Bliskim Wschodzie. Saladyn jednak nie spieszył się – koncentrował siły i umacniał państwa, by zapewnić sobie całkowite zwycięstwo.
Po stu latach muzułmanie zmodyfikowali swoją taktykę tak, aby stała się bardziej skuteczna przeciwko rycerstwu. Na czele szyku stawiano piechotę ustawioną w trzech szeregach, za nią opancerzoną kawalerię i na końcu lekką piechotę uzbrojoną w krótkie włócznie albo topory. Piechota na czele była po prostu „mięsem armatnim” i ginęła masowo, jej zadaniem było jedynie pozbawić rycerzy ich głównego atutu – impetu w natarciu. Po prostu na zajętych wycinaniem piechurów rycerzy rzucano kawalerię i lekką piechotę. Skrzydła osłaniała lekka kawaleria.

Tymczasem w Królestwie Jerozolimskim nie działo się dobrze. Umierający na trąd król Baldwin V nie był w stanie zapanować nad swymi baronami, którzy toczyli prywatne wojny między sobą i organizowali samowolne wyprawy na terytoria muzułmańskie. Jego następcą został nieudolny Gwidon z Lusignan – marionetka w rękach żony i teściowej, czyli siostry i matki króla Baldwina.  Ponieważ zdobył tron w wyniku intryg i był we wszystkim zależny od kobiet, możni powszechnie nim gardzili, toteż stworzyli opozycyjne stronnictwo kierowane przez Rajmunda z Trypolisu oraz wielkiego mistrza joannitów Rogera de Moulinnes.  Stronnikami Gwidona byli m. in. wielki mistrz templariuszy Gerard de Ridefort, zapiekły wróg Rajmunda, i Renald z Chatillon. Królestwo znalazło się na skraju wojny domowej.

Renald z Chatillon był awanturnikiem, którego ulubionym zajęciem było dostarczanie przygotowującemu się do wojny Saladynowi wygodnego pretekstu. W 1182r. zatopił okręt z pielgrzymami do Mekki, zaś w 1187r. napadł na wielką karawanę kupiecką wędrującą z Kairu do Damaszku. Saladyn otrzymał casus belli. Po tragicznym starciu u źródeł Cresson (1 maja 1187r.) oczywistym się stało, że wojna jest kwestią kilku miesięcy. Pod Cresson ponieśli śmierć wszyscy niemal uczestnicy, łącznie z Rogerem de Moulinnes. Winę za to ponosi Gerard de Ridefort – najpierw lekkomyślnie sprowokował walkę, później tchórzliwie zbiegł.

Wstrząśnięci klęską możni zawiesili waśnie i rozpoczęli wreszcie przygotowania do obrony. Król Gwidon wezwał do Akki wszystkich swych wasali, zaś joannici i templariusze ogołocili z załogi wszystkie swe placówki, by wesprzeć go. Na zaciągi przeznaczono pieniądze przysłane przez Henryka II (był to element pokuty za zamordowanie św. Tomasza Becketa). W ten sposób udało się zebrać 20-tysięczną armię – świetnie wyszkoloną i uzbrojoną – w której skład weszło 1200 konnych rycerzy. Jerozolima jeszcze nigdy nie zgromadziła takiego potencjału. Krzyżowcy zajęli dogodne stanowiska obronne pod Seforis i mieli wszelkie dane do pokonania Saladyna, któremu towarzyszyło 30 tysięcy ludzi.

Morale było jednak słabe, jak relacjonuje jeden z kronikarzy: „[…] ale nie wierzyli w Boga ani w nadzieję na zbawienie ze strony tego, który jest obrońcą i zbawcą. Raczej byli zaprzątani własnymi myślami i stali się próżni.”

Saladyn po przekroczeniu Jordanu skierował się na Tyberiadę.  Liczył, że dzięki temu wywabi chrześcijan z mocnych pozycji pod Seforis i zmusi do 25-kilometrowego marszu przez teren zupełnie bezwodny. Na wieść o oblężeniu Gwidon zwołał naradę. Rajmund z Trypolisu przeżywał osobistą tragedię – w mieście znajdowała się jego żona śląca błagalne listy o pomoc. Wstrząśnięci rycerze pragnęli natychmiast ruszać na odsiecz, jednak zwyciężyła roztropna opinia Rajmunda, aby pozostać na miejscu. Prawy ten rycerz wolał utracić żonę wraz z całym majątkiem niż doprowadzić armię do zguby. W takiej sytuacji Saladyn musiałby albo zaatakować mających przewagę krzyżowców, albo wycofać się z niesławą. Zdobywając Tyberiadę nic by nie osiągnął mając za plecami doborową i liczną armię Jerozolimy. Król postanowił pozostać na miejscu i rycerze udali się na spoczynek. Po północy jednak heroldowie oznajmili nowe rozkazy – przed świtem armia ma ruszyć na Tyberiadę! Był to efekt podszeptów Gerarda de Ridefort. Marionetkowy król jak zawsze uległ silniejszym naciskom. Rycerze byli pełni złych przeczuć, lecz jako karni wojownicy słuchali rozkazów nawet pogardzanego króla.

Saladyn tylko na to czekał – pod Tyberiadą zostawił nieliczne oddziały i natychmiast ruszył na krzyżowców. Na ich drodze kazał zatruć wszystkie studnie i odciął im odwrót, by nie mieli szans wymknięcia się z pułapki.
O wyznaczonej porze Jerozolima ruszyła w drogę. Ziemia grzmiała pod równym krokiem piechoty. Barwnie powiewały proporce, zbroje i tarcze lśniały w słońcu. Nad wszystkim górował Święty Krzyż, który zawsze towarzyszył armii jerozolimskiej na wojnie. Wartę pełnił przy nim doborowy zastęp templariuszy. Cudowna relikwia połyskiwała z daleka złotem i klejnotami. Nigdy jeszcze Królestwo Niebieskie nie widziało tak pięknej armii!

W lipcu w Palestynie temperatura przekracza 40oC. Spod kopyt koni i podkutych butów pancernej piechoty wznosiły się tumany dławiącego pyłu. W prażącym słońcu kolczugi i hełmy nagrzewały się tak, że nie można było ich dotknąć. O godzinie 10 wojsko było już zupełnie wyczerpane, przed południem skończyła się woda – wozy pozostawiono pod Seforis, rycerze zabrali ze sobą tyle, ile zmieściło się do manierek! Tempo marszu spadało.

Morale nadszarpnęły ustawiczne ataki konnych łuczników. Piechota dzięki posiadaniu kusz trzymała ich na dystans zadając duże straty, a kawaleria zaś odpędzała natrętnych i karnie powracała do kolumny, nie dając się sprowokować do pościgu. Jednak za każdym razem musiano się zatrzymywać by oddać strzał, zaś na takim skwarze każda czynność sprawia kilkukrotnie większy wysiłek. Przez to pochód został jeszcze bardziej spowolniony, a kolumna marszowa niepokojąco rozciągnęła się – w tyle pozostawała ariergarda, na której Saraceni skupiali swe ataki. Chrześcijanie upadali na duchu, gdyż widzieli że przeciwnik otacza ich ze wszystkich stron!

W południe Rajmund zrozumiał, że armia nie zdoła przed zmrokiem osiągnąć Tyberiady, zaś nocleg na bezwodnym pustkowiu oznacza zgubę – zaproponował więc królowi zmianę celu marszu i udanie się w kierunku źródeł Hittin – armia straci jeden dzień, ale zostanie ocalona od zagłady na pustyni. Saladyn nie mógł na to pozwolić – natychmiast zmienił taktykę. Części sił kazał zablokować drogę od czoła, sam zaś z resztą zaatakował ariergardę, w której maszerowali rycerze zakonni, w tym Renald z Chatillion. Rajmund łatwo odparł natarcie otwierając reszcie wojsk drogę do źródeł. Wydawało się, że armia jest uratowana, jednak wtedy król Gwidon popełnił błąd, który przypieczętował los armii, Królestwa i jego własny – wraz ze swoim hufcem zawrócił, by wspomóc straż tylną, która nie nadążała za resztą. Saladyn natychmiast się wycofał – nie chodziło mu o zwycięstwo w tym starciu, tylko o zmuszenie Gwidona do zatrzymania pochodu! Za wszelką cenę chciał zatrzymać krzyżowców na płaskowyżu co najmniej do zmierzchu.

Uporządkowanie kolumny po odparciu Saracenów zajęło czas aż do wieczora. Gdy miano wydać rozkaz do wymarszu podniosły się lamenty wojowników, deklarujących że nie są w stanie kontynuować pochodu. Nikt nie przypuszczał, że znajdująca się w doskonałej kondycji armia w ciągu zaledwie kilkunastu godzin stanie się niezdolna do walki. Marionetkowy król i tym razem uległ najsilniejszym opiniom. Kazał zatrzymać się na nocleg i rozbić obóz. Rajmund otrzymawszy ten rozkaz wykrzyknął „Wojna skończona! Królestwo przepadło!”. Szczęśliwy Saladyn żarliwie dziękował Allahowi – zwycięstwo było pewne! Do źródeł wody zostały najwyżej 6 kilometrów.

Wycieńczeni rycerze nie mogli odpocząć. Po zmroku ze swoich nor powyłaziły węże i skorpiony prześladujące ludzi i konie. Saraceni cały czas ponawiali natarcia. Zewsząd słychać było zawodzenia muezzinów i okrzyki „Allah akbar!” Giaurowie nie mogli otrzymać nawet chwili wytchnienia! Nikt przez całą noc nie zmrużył oka ani nawet nie usiadł, wszyscy musieli czuwać. Saladyn kazał rozrzucić chrust i słomę wokół obozujących rycerzy. Gdy została podpalona spowiły ich kłęby dławiącego dymu. Chrześcijanie znaleźli się na skraju wytrzymałości psychicznej – wielu z nich błagało Boga o ratunek u stóp Świętego Krzyża. Pod osłoną nocy zbiegli do Saladyna turkopole i najemni Beduini.

O świcie kontynuowano marsz. Śmiertelnie wyczerpani rycerze ledwo się wlekli. Większość koni padła, a kusznikom skończyły się pociski. Od tej pory przed nękającymi atakami chrześcijanie mogli osłaniać się jedynie przy użyciu tarcz, toteż konni łucznicy zdwoili wysiłki. Niebo pociemniało od strzał, a głównym celem były konie. Padało mnóstwo zabitych od strzał i z wycieńczenia. Jednak do źródeł było coraz bliżej! Teren zaczynał się zielenić, wkraczali w pierwsze zarośla. Zostały już tylko dwa kilometry marszu!

Wtedy stało się najgorsze – wśród piechoty wybuchła panika! Żołnierze porzuciwszy broń i miejsca w szyku, który tak karnie trzymali do tej pory, rzucili się na złamanie karku w kierunku źródeł. Zostali wyrżnięci do nogi, żaden z nich nie dotarł do upragnionej wody. Gwidon zrozumiał że to koniec – pozostałych przy życiu rycerzy zebrał na rogach Hittin, by tam walczyć do końca. Na rozkaz króla Rajmund ze swoim hufcem miał utorować drogę do źródeł reszcie wojsk. Jednak Saraceni przepuścili ich i natychmiast zamknęli pierścień okrążenia. Rajmund z garstką rycerzy wymknął się z rzezi. Przebić udało się również Balianowi z Ibelinu i Renaldowi z Sydonu z garstką rycerzy. Resztę wojsk czekała zagłada. Zbici w gromadkę rycerze byli ostrzeliwani przez długi czas, zanim przypuszczono ostateczny atak. Niewielu było jeszcze zdolnych do dalszej walki, większość leżała na ziemi czekając na śmierć – nie byli w stanie ustać na nogach. Dzierżący relikwiarz z Krzyżem Świętym biskup Akki został przeszyty mieczem, sam krzyż stał się trofeum Saracenów. Wzięci do niewoli templariusze i joannici zostali ścięci jeszcze na polu bitwy. Reszta rycerzy została sprzedana w niewolę – żaden z nich już nie wrócił na wolność.

Możnych Saladyn traktował jednak z uprzejmością – liczył na pieniądze z okupów. Króla Gwidona uraczył kubkiem wody różanej schłodzonej śniegiem z Hermonu. Gdy jednak król podał kubek Renaldowi z Chatillion, Saladyn powiedział przez tłumacza „Powiedz królowi, że to nie ja lecz on dał pić temu człowiekowi”. Zgodnie z arabską obyczajowością podanie jeńcowi wody oznaczało darowanie życia. Następnie własnoręcznie ściął awanturniczego templariusza. Gwidon został niebawem wypuszczony – słusznie ocenił, że więcej szkód narobi na wolności niż w niewoli.

Trudno sobie wyobrazić, by w jednej bitwie można było stracić jeszcze więcej – zniszczona została największa i najpiękniejsza armia jaką kiedykolwiek zebrało „Królestwo Niebieskie”. Król został pojmany, poległa lub trafiła do niewoli większość elity królestwa. Utracono relikwię Krzyża Świętego. Twierdze poddawały się jedna za drugą – nie było komu ich bronić, gdyż niemal wszyscy zbrojni polegli pod Hittin. 2 października 1187r. padła Jerozolima, broniona bohatersko przez Baliana z Ibelinu. Od mieszkańców zażądał Saladyn wysokiego okupu. Dziesiątki tysięcy tych, którzy nie byli w stanie się opłacić czekały dożywotnie kajdany. Kościoły zostały zbezczeszczone. O losie kobiet świadczył zaś arabski kronikarz: Jak wiele kobiet zostało zniesławionych! […] Kobiety żyjące w domach stały się publiczne, kobiety wolne uczyniono zniewolonymi.

Nie był to jednak epilog majestatycznego dramatu wypraw krzyżowych, lecz dopiero pierwszy akt. Jedynym miastem które oparło się Saladynowi był Tyr, który zdołał utrzymać Rajmund z Trypolisu. Stało się ono przyczółkiem dla kolejnej krucjaty, która niebawem miała przybyć do Ziemi Świętej. Ryszard Lwie Serce i Filip August już zbierali siły…