niedziela, 15 października 2017

Adam Tomasz Witczak: Trzysta lat wspomnień


         W roku 1893 liberalna „Gazeta Warszawska” tak komentowała zabiegi odradzającego się podówczas angielskiego ruchu legitymistycznego: Grono bogatych próżniaków angielskich, zamiast innego sportu, uprawia od kilku lat agitacyę, mającą wpoić w tłumy przekonanie, że dzisiejszy dom panujący w Anglii, hannowerski, spadkobierca orańskiego, przywłaszczył sobie prawa, należące się słusznie starszej, katolickiej linii Stuartów (…). Owi nowi sportsmeni wydają nawet tygodnik „The Jacobite” (Jakobita) i zwołują wiece. Rząd atoli patrzy z pobłażliwym uśmiechem na zabawkę „pracowitych próżniaków”.

Ten pobłażliwy uśmiech był zrozumiały. Legitymiści hiszpańscy swoją odyseję krwi i walki przebyli w wiekach XIX i częściowo XX. Legitymiści francuscy w okresie Restauracji i później jeszcze przez kilka dekad byli przynajmniej aktywni politycznie. Legitymiści angielscy, chronologicznie najwcześniejsi, byli – w czasach, o których mowa, w epoce fin de siècle’u – już tylko grupą rekonstrukcyjną, niegroźną dla rodu późniejszych Windsorów czy ustroju panującego na Wyspach tudzież w całym „Zjednoczonym Królestwie”. Niektórzy z nich sami zresztą – ustami markiza de Ruvigny et Raineval – podkreślali swoją (warunkową, na wypadek, gdyby pojawiła się możliwość Restauracji, ale jednak autentyczną) lojalność wobec „królowej” Wiktorii i jej następców.

Ten stan rzeczy utrzymał się do dziś, tak przynajmniej można wnosić ze źródeł dostępnych w Internecie i nie tylko. Oczywiście sto dwadzieścia lat temu neojakobici angielscy próbowali umiejscowić swój ruch w szerokim (ale zwężającym się, vide maksyma „umierać, ale powoli”) nurcie legitymizmów europejskich. Dziś niektórzy czynią im z tego wyrzut: także na naszym Portalu opublikowaliśmy swego czasu, przedstawiając odmienny od naszego punkt widzenia, artykuł krytyczny wobec „klerykalizacji” jakobityzmu i jego przylgnięcia do katolicko-konserwatywnej myśli politycznej1. Nie twierdzimy, że i my jesteśmy krytyczni wobec tej ewolucji, jest jednak faktem, że pierwotny jakobityzm był wielobarwnym ruchem, w którym swoje miejsce mieli także liberałowie, protestanci, a nawet masoni.

Najwidoczniej jednak w tym przypadku historia pokazała, że „postęp jest możliwy” – i neojakobityzm końca XIX wieku pozycjonował się raczej tam, gdzie karlizm hiszpański czy legitymizm francuski, wywodzący się z wcześniejszego ultrasizmu. Trzeba jednak mieć na uwadze, że ów ruch, z którego tak drwiła „Gazeta Warszawska”, był swego rodzaju odtworzeniem jakobityzmu osiemnastowiecznego, a nie prostą jego kontynuacją ideową czy tym bardziej personalną.

Jakobityzm wieku XVIII był – przynajmniej przez kilkadziesiąt lat – ruchem bojowym, groźnym i nieustępliwym. Jakobityzm współczesny nawet nie może przybierać takiej formuły, trudno zresztą sobie wyobrazić, na czym miałaby ona polegać. Zdaje się jednak, że mógłby (na pewno by mu to nie zaszkodziło) w większym stopniu prezentować się jako ruch polityczny czy przynajmniej metapolityczny; jako ruch animujący nie tylko kultywowanie pamięci historycznej, ale i autentyczny program na czasy obecne; jako ruch niewstydzący się przyporządkowania do prawej flanki sceny politycznej. Przykłady Francji i Hiszpanij (gdzie ruchy legitymistyczne, abstrahując od ich marginalnej roli politycznej, są mimo wszystko postrzegane jako część pejzażu extrême droite / extrema derecha) pokazują, że to możliwe.

Cóż, sprawa ta przypomina trochę legitymizmy włoskie. Na przykład w Królestwie Obojga Sycylii sentyment proburboński, południowy i przeciwny Piemontowi jest bardzo silny – ale to w głównej mierze tylko sentyment, folklor połączony z rozmaitymi resentymentami wyrastającymi z różnic kulturowych i ekonomicznych. Faktyczny legitymizm, pojęty jako kontrrewolucyjna doktryna polityczna z aspiracjami do zorganizowanego działania – jest chyba równie marginalny jak u nas, we Francji, Anglii czy gdziekolwiek indziej2.

Wszystko to nie znaczy oczywiście, że mamy negować czy deprecjonować ów folklorystyczny i historyczny wymiar jakobityzmu. Przeciwnie: niezależnie od tego, czy kiedykolwiek stanie się jeszcze bazą do czegoś więcej, to jest sam w sobie porywający jako mit zakorzeniony w miejscach, datach, rodzinach i wspomnieniach. Sam zaś fakt, że mimo wszystko nadal przyciąga pewną liczbę entuzjastów, dowodzi jego atrakcyjności i tego, że wciąż istnieją ci, dla których wierność jest silniejsza niż nieubłagane zegary, odmierzające kolejne dekady i stulecia.

W rocznicę urodzin króla Anglii, Szkocji i Irlandii Jakuba II (VII)