czwartek, 5 października 2017

Rafał A. Ziemkiewicz: Cesarsko-królewska Polsko-Rosja


Średni herb Królestwa Kongresowego
       Już parę razy zwracałem tu uwagę, że Królestwo Polskie, zwane potocznie Kongresowym, to bardzo ciekawy temat do historycznych dociekań. Kolejna rocznica jego utworzenia pewnie spotka się ze znacznie mniejszym zainteresowaniem niż rocznice powstania styczniowego czy warszawskiego. A przecież Królestwo było dla pokolenia żołnierzy Kościuszki i Napoleona zwycięskim ukoronowaniem ich wieloletnich starań – odzyskaną, wolną Polską. 

Co prawda sam Kościuszko szybko wycofał wstępną zgodę na uczestniczenie w jego inauguracji, ale był Dąbrowski i inni bohaterowie Legionów – mowę koronacyjną na cześć cara-króla Aleksandra napisał i wygłosił sam autor polskiego hymnu narodowego. Zadbano też o legalność powstającego, czy też właśnie odtwarzanego, państwa – prawa do korony uroczyście przekazała Romanowom dynastia saskich Wettynów, na rzecz której ustanawiała dziedziczność tronu polskiego Konstytucja 3 maja. Nawiasem mówiąc, układ powołujący do życia Królestwo też sygnowany był datą 3 maja, ale jeszcze nie słyszałem, by ktoś o tym podczas majowego święta przypominał. 

Jeden przynajmniej element rocznicowych obchodów już mamy – wydaną przez oficynę Von Borowiecky książkę pod przyciężkim tytułem „System polityczny, prawo, konstytucja i ustrój Królestwa Polskiego 1815–1830”, wbrew temu tytułowi będącą niezwykle ciekawym kompendium wiedzy o tym państwie, niesłusznie zepchniętym przez następne pokolenia w niepamięć i niesławę. Nic zresztą dziwnego, że tom udał się znakomicie, skoro redagował go Lech Mażewski, autor „Powstańczego szantażu”, jednej z najciekawszych i najbardziej inspirujących książek ostatniego ćwierćwiecza. Już tam, a wcześniej w rozproszonych artykułach, dał się poznać jako entuzjasta państwa polsko-rosyjskiego, którego zaczątkiem mogło się stać Królestwo Kongresowe, autonomiczne i osobne, ale połączone z Rosją unią personalną. 

Jak potoczyłyby się dalsze losy obu krajów, gdyby w listopadzie 1830 r. znalazł się w Warszawie po stronie władz ktoś energiczny, zdecydowany, kto stłumiłby w zarodku bunt podchorążych? Sprawy nie były tak proste jak w legendzie, a poparcie społeczne dla idei dochowania wierności legalnemu, jakkolwiek by patrzeć, monarsze znacznie silniejsze niż zaplecze powstania. Czy istotnie – jak zdaje się twierdzić Mażewski – gdyby Staszicowi i Druckiemu-Lubeckiemu pozwolono dokończyć dzieła, w państwie polsko-rosyjskim stalibyśmy się szybko elementem zbyt znaczącym, aby car-król mógł sobie pozwolić na glajszachtowanie ziem polskich z kacapią? 

Osobiście przychylam się raczej do tezy, że różnica cywilizacyjna była zbyt wielka. Republikańska z ducha Polska nie była w stanie poddać się samodzierżawiu, a z kolei samodzierżawna Rosja, na liberalne mrzonki i eksperymenty Aleksandra patrząca ze zgrozą, nie była zdolna pogodzić się na dłużej z ustrojowym dualizmem. Monarchia Rosyjsko-Polska w rodzaju późniejszych Austro-Węgier nie miałaby się na czym oprzeć nie tyle po stronie polskiej, gdzie potencjał lojalizmu był – wbrew romantycznemu mitowi – duży, i to nawet jeszcze po krwawo stłumionych powstaniach, do samej I wojny światowej. Przede wszystkim byłaby śmiertelnym zagrożeniem dla caratu i sił społecznych, na których się on opierał. 

Spór nie do rozstrzygnięcia, ale konieczny, jeśli mamy wreszcie zacząć cokolwiek rozumieć z naszych niełatwych i często wciąż dla współczesnych niejasnych dziejów.