wtorek, 7 listopada 2017

ARMIA KRAJOWA W OBRONIE POLSKIEJ LUDNOŚCI WOŁYNIA


        II wojna światowa dla nacjonalistów ukraińskich stała się okazją do przeprowadzenia operacji ludobójczej przeciwko Polakom zamieszkującym Wołyń, Małopolskę Wschodnią (województwa lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie) oraz części Polesia i Lubelszczyzny – w sumie siedem przedwojennych województw. W najtrudniejszej sytuacji znaleźli się Polacy z Wołynia, gdzie przed wybuchem wojny stanowili oni raptem 16,6% ogółu ludności, pozostawali więc w zdecydowanej mniejszości w stosunku do mieszkających tam Ukraińców, którzy stanowili na Wołyniu ok. 68% ogółu ludności.

Komendzie Okręgu AK Wołyń przyszło więc działać w bardzo trudnym terenie. W połowie 1942 miały tu miejsce aresztowania, które doprowadziły do paraliżu struktur organizacyjnych AK, jednakże już we wrześniu 1942 roku gen. Stefan Rowecki – „Grot” mianował komendantem Okręgu ppłk./płk. Kazimierza Damiana Bąbińskiego ps. „Luboń”, pełniącego dotąd funkcję szefa Wydziału Wyszkolenia Piechoty w Komendzie Głównej AK w Warszawie. Szefem sztabu Okręgu mianowany został mjr Antoni Żochowski ps. „Tol”, bliski współpracownik płk. „Lubonia”. Przyznano im do pomocy grono specjalistów, którzy mieli wraz z nimi udać się na Wołyń.

Poczynając od grudnia 1942 roku kierowani z Warszawy oficerowie AK zaczęli sukcesywnie przenikać na Wołyń, obejmując wyznaczone stanowiska na różnych szczeblach dowodzenia – tam gdzie brakowało oficerów miejscowych. Wkrótce przystąpiono do rozbudowy struktur organizacyjnych w terenie.
W tym też okresie nasiliły się mordy na polskiej ludności, której dopuszczały się złożone z Ukraińców formacje policyjne (w służbie niemieckiej), a także oddziały terenowe OUN. Józef Turowski w książce Pożoga. Walki 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK pisze:

„Na Wołyniu represje przeciwko ludności polskiej rozpoczęły się już latem i jesienią 1942 r., prowadzone głównie przez policję ukraińską wspólnie z Niemcami, tropiącymi zaczątki partyzantki radzieckiego ruchu partyzanckiego, znajdującego oparcie w ośrodkach polskich. Podjęły również akcję oddziały terenowe OUN, mordując skrycie znane osobistości polskie, mogące być zaczynem polskich organizacji niepodległościowych. Dnia 13 listopada 1942 r. dokonano pierwszego masowego mordu, niszcząc całkowicie wieś Obórki w powiecie łuckim. W grudniu 1942 r., podczas pacyfikacji, Niemcy wspólnie z policją ukraińską wymordowali w powiecie kostopolskim wielu Polaków, posądzonych o współpracę z radziecką partyzantką. Oprócz mordowania pojedynczych osób czy całych rodzin, w lutym 1943 r. masowego mordu dokonano w Parośli w powiecie sarneńskim, gdzie zginęły 173 osoby, jak również we wsi Brzeziny, gdzie wymordowano wiele rodzin.”

Sygnały, które napływały do Komendy Okręgu Wołyńskiego AK, nie pozostawiały złudzeń – to dopiero wstęp do tego, co ma nastąpić. W tej sytuacji 4 marca 1943 roku w KG AK w Warszawie miała miejsce odprawa z udziałem gen. Grota – Roweckiego, w trakcie której zapadła decyzja, iż AK winna podjąć działania na rzecz organizacji sieci placówek samoobrony, by przeciwdziałać spodziewanej akcji ukraińskiej.
Tymczasem terror ukraiński narastał. Oddajmy ponownie głos Józefowi Turowskiemu:

„Rzezie rozpoczęły się już w marcu 1943 r., co wiązało się z przejściem „do lasu” kilku tysięcy schutzmanów ukraińskich, którzy porzuciwszy służbę u Niemców przeszli do szeregów UPA. Ustawicznie rosło zagrożenie ludności polskiej. Z różnych stron Wołynia dochodziły budzące grozę wiadomości o mordowaniu Polaków. Krwawe dzieło nabierało coraz szerszego zasięgu. Cały Wołyń stanął w ogniu.”

Prawdziwą rzeź urządzili nacjonaliści ukraińscy Polakom w Wielkim Tygodniu 1943 roku, napadając na ludzi udających się do kościołów bądź zeń powracających. Atakowano też wiernych w kościołach, mordując ich w sposób wyjątkowo okrutny. Wiele kaplic i kościołów spalono wraz ze znajdującymi się w środku wiernymi.

Sytuacja na Wołyniu miała odtąd stanowić główny przedmiot troski Komendy Głównej AK oraz kierowniczych organów Polskiego Państwa Podziemnego, gdy chodzi o działalność bieżącą; tym bardziej że absorbujące dotąd ich uwagę wysiedlenia Zamojszczyzny, które okupant niemiecki podjął pod koniec 1942 roku i którym w okresie zimy 1942/43 starały się przeciwstawiać miejscowe formacje AK I BCh, chwilowo straciły na intensywności (dopiero w drugiej połowie czerwca 1943 roku podjęto znów z całą mocą).
Tak więc na Wołyń starano się kierować broń i amunicję, a także pieniądze na zakup tychże od żołnierzy niemieckich i węgierskich tam stacjonujących. Kierowano tam też specjalistów – oficerów, których zadaniem było organizowanie i szkolenie oddziałów bojowych. Wśród nich byli cichociemni – jak kpt. Władysław Kochański ps. „Bomba”, który skierowany został na teren powiatu kostopolskiego. Przybywszy na miejsce, stanął na czele ośrodka samoobrony w Hucie Stepańskiej, gdzie schroniło się ok. 5 tysięcy Polaków.

Spotkać się czasami można z tezą, że wystarczyło wyekspediować na Wołyń kilkanaście tysięcy dobrze uzbrojonych akowców z innych regionów Polski, by przeciwstawić się terrorowi UPA. Trzeba nie mieć za grosz wyobraźni, nie mówiąc już o wiedzy, by wygłaszać tego rodzaju sądy. 

Bo czyż można sobie wyobrazić, że kilkanaście tysięcy uzbrojonych akowców, w warunkach niemieckiej okupacji, na przykład z Kielecczyzny i z Warszawy, gdzie zresztą też szalał terror, tyle że niemiecki, przemieszcza się na Wołyń, na zupełnie obcy sobie teren, by utworzyć sieć posterunków w rejonach, gdzie 90 – 95% ludności stanowili wrogo do nich usposobieni Ukraińcy? Toż rzeczą oczywistą dla każdego wypowiadającego się w tym temacie winno być to, że prowadzenie działalności partyzanckiej możliwe jest jedynie tam, gdzie dominuje ludność przychylnie nastawiona do partyzantów – ona to wszak ma służyć im zaopatrzeniem w żywność i inne materiały niezbędne do życia. Ona też winna być ich uszami i oczami, przekazując im na czas wszelkie informacje dotyczące poczynań wroga. 

Prowadzenie działalności partyzanckiej na terenie zamieszkałym przez ludność do partyzantów usposobioną wrogo skazana jest na niepowodzenie. Oddziały partyzanckie, które by w takich warunkach próbowały funkcjonować, zostałyby w krótkim czasie zniszczone.

Stąd też siecią placówek samoobrony opleciono większe ośrodki, zamieszkałe w większości przez Polaków. Tam też próbowano ściągać mieszkańców mniejszych wiosek i osad, a także z miejscowości o mieszanym składzie etnicznym czy też z samotnych polskich zagród, funkcjonujących w ukraińskim otoczeniu. Ludzie nie chcieli jednak opuszczać swych domostw, pozostawiając na pastwę losu i ukraińskich sąsiadów dorobek swego życia i dopiero co obsiane pola… 

Bez wątpienia najsłynniejszym ośrodkiem samoobrony, którego obrona przeszła wręcz do legendy, utworzony został w Przebrażu. Jego powstanie zainicjowano w marcu 1943 roku, a od 8 maja 1943 roku na jego czele stał ppor. Henryk Cybulski ps. „Harry”, który w książce Czerwone noce napisał:
„W Przebrażu znalazłem się w samym środku bolesnego węzła. Zdawałem sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka mnie czeka w wypadku wyrażenia zgody na objęcie funkcji komendanta. Ale na przyjęcie jej gorąco namawiał mnie inspektor „Adam”. W czasie jednej z rozmów z nim dowiedziałem się, że organizacja, do której należę, nosi nazwę Armia Krajowa. Licząc na pomoc organizacji, na co miałem obietnicę „Adama”, ostatecznie zgodziłem się zostać komendantem samoobrony Przebraża.”

Niewielki początkowo oddział szybko się rozrastał:
„Oddziały bojowe podniesiono do składu czterech plutonów. Na mój wniosek inspektorat AK mianował dowódcami plutonów: Marcelego Żytkiewicza, Tadeusza Mielnika, Franciszka Malinowskiego i mojego brata Władysława.”

Do związku obronnego włączono okoliczne wsie – Chołopiny, Jaźwiny, Mosty, Wydranka i Zagajnik, obejmując ochroną łącznie ok. 2 tys. stałych mieszkańców. Linię obrony obwiedziono okopami wzmocnionymi gniazdami karabinów maszynowych i zasiekami z drutu kolczastego. Południową, nie ufortyfikowaną stronę, ubezpieczały odrębne samoobrony w Rafałówce i Komarówce oraz bagna. Palącą sprawą była kwestia uzbrojenia. Henryk Cybulski pisze:

„W Kiwercach i Łucku istniały specjalne placówki zajmujące się przechwytywaniem broni i amunicji od Węgrów i Niemców. W Łucku nadzór nad takimi punktami miał inspektorat AK, natomiast w Kiwercach dowództwo Przebraża.”

Dodajmy, że sporo broni i amunicji udało się zebrać z pół bitewnych. Między innymi z wraków sowieckich czołgów wymontowano i dostosowano do walki dwa działka kal. 45 mm. 

Liczba ludności w Przebrażu tymczasem szybko rosła. Oddajmy ponownie głos:Henrykowi Cybulskiemu:
„Najpilniejszym zadaniem była dla nas obrona ludności. Postanowiliśmy ściągnąć do obozu mieszkańców wszystkich zagrożonych wiosek, nikomu nie odnawiać schronienia. Im więcej ludzi, tym większe trudności, ale i większe szanse przetrwania: spośród wielu tysięcy uciekinierów łatwiej było skompletować liczny i pełnowartościowy oddział samoobrony.

Nasz dotychczasowy obóz, okolony obronnymi zasiekami, był zbyt ciasny. Wytyczyliśmy nowe linie umocnień. Należało teraz wykopać rowy i schrony, ściągnąć drut kolczasty, rdzewiejący jeszcze w lasach.

W dniu 5 czerwca 1943 roku zorganizowaliśmy pierwszą wielką wyprawę po ludność. Wyruszyliśmy na północ, w kierunku Kołek, oddalonych od Przebraża o dwadzieścia kilometrów. Oddziałowi, liczącemu blisko dwustu ludzi, towarzyszyło kilkadziesiąt furmanek.

Z powrotem jechali z nami ludzie z Taraża, Hołodnicy, Marianówki, Rudnik i kilkunastu pomniejszych wsi, wioząc ze sobą cały dobytek: żywność, pościel, naczynia, tysiące innych gospodarskich drobiazgów, często zupełnie zbytecznych. Pędzono też bydło i świnie.”

Tymczasem w lipcu 1943 roku plutony rozwinięte zostały do stanu kompanii, tak że samoobrona składała się odtąd z 4 kompanii liczących średnio po ok. 120 ludzi i oddziału zwiadu konnego, liczącego 40 jeźdźców. Pod koniec swego istnienia samoobrona Przebraża liczyła około tysiąca ludzi, do czego należy doliczyć co najmniej 200 ludzi z dwóch samoobron współpracujących z Przebrażem: w Rafałówce – ok. 170 ludzi i z kolonii Komarówka – ok. 30 ludzi. Raz jeszcze zajrzyjmy do wspomnień Henryka Cybulskiego:
„W zdobywaniu informacji u Niemców pomogła nam Armia Krajowa, inspektorat łucki. Pomoc ta była zresztą wszechstronna. Inspektor „Adam” i jego zastępca „CzyżyK’ byli częstymi gośćmi w Przebrażu, służyli nam radą, kiedy umacnialiśmy obóz, pomagali finansowo, przydzielali nam żywność, broń lub pieniądze, zaopatrywali nas w prasę konspiracyjną. W czasie największego nasilenia „bitwy o szyny” inspektorat wydelegował swojego oficera, który szkolił nas w dywersji. Zajęcia te prowadził doświadczony dywersant Wacław Kopisło – „Kraj”.”

Samoobrona Przebraża ściśle współpracowała z pobliskim ośrodkiem AK „Koło” (Rożyszcze), który zorganizowany został wiosną 1943 roku i na którego czele stał ppor. Jan Garczyński ps. „Lama”. W zasięgu jego działania znalazły się 22 wiejskie placówki parafii Rożyszcze, 3 wiejskie placówki z parafii Wiszenki, po dwie z parafii Sokul i Perespa i jedna parafii Łuck. Na czele poszczególnych placówek stali doświadczeni podoficerowie, dysponujący dobrze zorganizowanymi i uzbrojonymi oddziałami.
Mniejsze i większe placówki samoobrony utworzono we wszystkich powiatach Wołynia. Nie wszystkie one zdołały oprzeć się atakom nacjonalistów ukraińskich. Na razie jednak wróćmy do opracowania Józefa Turowskiego:

„W czerwcu 1943 r. podjęli nacjonaliści ukraińscy realizację szerokiego planu zagłady ludności polskiej na terenie całego Wołynia, który przedłużył się na następny miesiąc, szczególnie krwawy. Od strony Lwowa wyszło ich główne natarcie sformowane z doborowych jednostek UPA przy równoczesnym marszu od wschodu i północy. Był to również sygnał do rzezi wewnątrz poszczególnych powiatów przez miejscowe jednostki OUN, tzw. Samoobronnyje Kuszczowyje Widdziły (SKW). Przeważnie o świcie atakowano osiedla polskie i z nieludzkim krzykiem „rizati Lachiw” – dokonywano morderczego zniszczenia. Nie dawano pardonu nikomu. Ginęli młodzi, starcy i dzieci. Łuny pożarów nie schodziły z wołyńskiego nieba.”

W nocy 4/5 lipca 1943 roku Ukraińcy ruszyli na Przebraże. Zenobiusz Janicki wspominał:
„5 lipca 1943 roku bandy UPA szły ze wszystkich stron na samoobronę Przebraża, ażeby ją zniszczyć, po drodze mordując Polaków, którzy jeszcze nie zdążyli wyjechać do Przebraża. Dookoła widać było łuny pożarów, spłonęły wtedy wszystkie wsie i kolonie polskie.”

Zbudzony ppor. Henryk Cybulski tak opisał to, co wtedy zobaczył:
„To, co ujrzałem, było straszne. Dookoła, jak okiem sięgnąć, płonęły wszystkie wsie. Gigantyczny pierścień płomieni zdawał się przybliżać do nas. Grozę zwiększały odgłosy walki toczącej się w okolicy Zagajnika, małej wsi należącej do systemu obrony Prebraża i panika potęgująca się wewnątrz samego obozu. Przerażona ludność szykowała się bowiem do ucieczki. Wśród płaczu, krzyków i nawoływań zaprzęgano konie i ładowano dobytek. Uciekać! Za wszelką cenę wydostać sie z pułapki! Niestety, uciekać nie było dokąd. Jedynie tutaj można było podjąć walkę o życie, próbować się bronić.”

Nie zdołali Ukraińcy złamać oporu obrońców Przebraża. Przez cały dzień 5 lipca trwał krwawy bój, w którym Ukraińcy zdawali się walić głową w ścianę, aż w końcu, zrezygnowani, odstąpili od oblężenia. Adam Peretiatkowicz pisze:

„Z nastaniem świtu 6-go lipca oddział zbrojny wyruszył w teren. W pobliskich wioskach zastał niebywałe zniszczenia i dziesiątki pomordowanych ludzi. Takie wioski jak Huta Marianówka, Dobra zostały spalone doszczętnie. Teraz, kto jeszcze ocalał, ciągnął do Przebraża. Już nikt nie miał złudzeń, co do intencji ukraińskich nacjonalistów. Baza w Przebrażu rozrastała się z dnia na dzień i wkrótce dawała już schronienie dla ponad 25.000 ludzi.”

Kolejna niedziela, 11 lipca 1943 roku, okazała się najkrwawszym dniem w całych dziejach Wołynia. Tego dnia ukraińscy nacjonaliści zaatakowali w 99 miejscach. Szczególnie zajadle atakowali kościoły i kaplice, w których gromadzili się wierni. Następnego dnia kolejne 50 miejscowości stały się widownią bestialskich mordów, dokonywanych z niebywałym okrucieństwem…

Wieczorem 16 lipca 1943 r. sotnie UPA, wspierane przez chłopów ukraińskich z SKW, przypuściły zmasowany atak na ośrodek samoobrony obejmujący Hutę Stepańską i Wyrkę. Uderzenia nie wytrzymały mniejsze punkty samoobrony, wycofując się w stronę Huty Stepańskiej. Do ucieczki rzuciła się również mordowana ludność cywilna. W tym czasie do Huty Stepańskiej od strony Butejek przybyli wysłannicy UPA z żądaniem poddania Huty pod groźbą jej całkowitego zniszczenia. Nie zdążono udzielić odpowiedzi, gdyż emisariusze odjechali. W nocy z 16 na 17 lipca do Huty Stepańskiej wycofała się samoobrona Wyrki i Siedlisk wraz z ludnością cywilną. W rękach Polaków pozostała tylko Huta Stepańska, otoczona płonącymi polskimi wsiami. Czesław Piotrowski szacował, że w wyniku pierwszego uderzenia UPA zginęło około 300 osób, głównie z Perespy, Wyrki, Hał, Soszników, Tura i Użania, a także około 50 osób w Omelance.
Rano 17 lipca 1943 r. UPA przypuściła zasadniczy atak na Hutę Stepańską. Falowe natarcia upowców i uzbrojonego chłopstwa w liczbie kilku tysięcy osób z trudem odpierano. Wielokrotnie dochodziło do walki wręcz. Trzykrotnie wypierano napastników z samego centrum wsi. Zagrożona wymordowaniem ludność cywilna w tym czasie chroniła się w okolicach kościoła, szkoły i budynku poczty. Obroną skutecznie i ofiarnie dowodził por. Kochański „Bomba”, ranny w lewą rękę. 

W nocy 17/18 lipca podjęto decyzję o przebijaniu się przez pierścień oblężenia na odcinku północnym w kierunku linii kolejowej Kowel – Sarny oraz bazy samoobrony w Antonówce. Przez noc uformowano kolumnę wozów i załadowano na nie kobiety, dzieci, chorych i rannych oraz część dobytku. Część taboru pod wpływem paniki ruszyła w stronę Wyrki, gdzie została zaatakowana przez UPA i zawróciła. Zginęło około 100 osób. Nad ranem 18 lipca 1943 r. wszystkie siły samoobrony zaatakowały na odcinku północnym, odrzucając siły UPA na boki. W powstały korytarz wdarła się 3-kilometrowa kolumna wozów i pieszych. Dzięki gęstej mgle udało się uniknąć ostrzału przeciwnika i ofiar wśród uciekinierów. Po wydostaniu się kolumny z kotła, jej koniec obsadzili żołnierze samoobrony odrzucając ukraiński pościg.

Większość ocalonych z Huty Stepańskiej przybyła w następnych dniach do Przebraża, na które to 31 lipca Ukraińcy przypuścili kolejny szturm. I tym razem atak został odparty przy czym o sukcesie obrońców Przebraża zadecydowało skuteczne użycie dwóch posiadanych dział kal. 45 mm i zniszczenie wozów z amunicją przeciwnika, co zmusiło Ukraińców do odwrotu.

Decydujący szturm na Przebraże nastąpił 30 sierpnia 1943 roku. Przygotowywali się doń Ukraińcy niezwykle starannie, ściągając ok. 3 tys. doborowych rezunów z okolic Lwowa, a co najmniej drugie tyle liczyć miały miejscowe sotnie UPA – takie liczby podał Władysław Filar, który siły ukraińskie ocenia więc na ok 6 tys. uzbrojonych ludzi oraz drugie tyle siekierników – okolicznych chłopów wyposażonych w widły i siekiery, których zadaniem było dokończenie dzieła zniszczenia i rozprawienie się z cywilami. Wyższe liczby podaje Henryk Cybulski, który napisał:

„Na kilka dni przed napadem przybyło w okolice Rudnik około czterech tysięcy banderowców, ściągniętych z okolic Lwowa. Były to doborowe sotnie, zaprawione już w rzeziach na Ukrainie. Dołączyło do nich sześć tysięcy miejscowych rezunów, uzbrojonych w broń ręczną i maszynową.
Grupę pomocniczą stanowili siekiernicy i ciury taborowe, razem około dziesięciu tysięcy. Banderowcy zarekwirowali w całej okolicy setki furmanek, aby po zwycięskiej bitwie wywieźć na nich dobytek z Przebraża.”

Mając wiedzę o ukraińskich przygotowaniach, Henryk Cybulski uzgodnił zasady współdziałania z płk. Nikołajem Prokopiukiem, który stał na czele sowieckiego oddziału partyzanckiego, liczącego ponad 200 ludzi, oraz ppor. Janem Rerutką ps. „Drzazga”, dowodzącym oddziałem partyzanckim AK w sile ponad 100 ludzi. Wezwano nadto na pomoc oddziały Odcinka „Koło” (Rożyszcze), które skierowały na pomoc załodze Przebraża oddział liczący ok. 150 ludzi.

I znów Ukraińcy długo bili głową w mur, nie mogąc złamać obrony Przebraża. Tymczasem przez Błota Warchańskie w kierunku na Hermanówkę przekradł się oddział z Przebraża, liczący 120 żołnierzy piechoty i 30 jeźdźców (ze zwiadu konnego), który to oddział wraz z partyzantami sowieckimi wykonał uderzenie na tyły zgrupowania UPA. W szeregach ukraińskich nastąpiło zamieszanie, które wykorzystali obrońcy Przebraża, przechodząc do generalnego kontrataku. Ukraińcy rzucili się do panicznej ucieczki, pozostawiając na placu boju setki zabitych i ogromną ilość sprzętu. W pościgu wziął też udział przybyły na miejsce oddział Odcinka „Koło”. 

11 lipca 2015 roku w miejscu, gdzie niegdyś była wieś Przebraże, a dziś jest wieś Hajowe, odsłonięto pomnik „ku czci 2 tysięcy Ukraińców”, którzy w sierpniu 1943 roku zginęli z rąk „polskich szowinistów”. Tę kuriozalną uroczystość zorganizowały: lokalny oddział partii „Swoboda”, Bractwo Weteranów OUN-UPA Regionu Wołyńskiego im. Pułkownika Kłyma Sawura oraz łucka organizacja więźniów politycznych i osób represjonowanych. W odsłonięciu pomnika udział wzięli także przedstawiciele Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu kijowskiego z metropolitą łuckim i wołyńskim Michaiłem na czele. Na portalu volynnews.com można było przy tej okazji przeczytać:

„Oni [polscy i sowieccy partyzanci] zaszli Ukraińców od tyłu i zaczęli strzelać im w plecy. Pod krzyżowym ogniem, w całym tym piekielnym kotle, według ocen badaczy, zginęło ponad 430 ukraińskich powstańców i blisko 1500 bezbronnych Ukraińców spośród miejscowej ludności.”
Dużo miejsca poświęciłem obronie Przebraża, ale takich miejsc, gdzie skutecznie odpierano ataki UPA, było na Wołyniu wiele. Wymieńmy tu choćby Pańską Dolinę w powiecie dubieńskim, którą między czerwcem a wrześniem 1943 roku ukraińscy nacjonaliści czterokrotnie próbowali zdobyć. Za każdym razem z ogromnymi stratami zmuszeni byli się wycofać. 

W sumie w obliczu zbrodniczej działalności UPA w co najmniej 302 miejscowościach utworzono placówki samoobrony. Biorąc pod uwagę, że ogółem na Wołyniu ludność polska dominowała w 745 miejscowościach, to oznacza to, iż placówki samoobrony utworzono w niemal połowie z nich, przy czym z reguły tworzone były one w wioskach większych, natomiast nie utworzono ich w małych osadach. 153 placówki samoobrony przetrwały do końca niemieckiej okupacji (niektóre z nich były po kilka razy atakowane przez oddziały ukraińskie). W przypadku kolejnych 90 placówek samoobrony zdołały one skutecznie ewakuować ludność do innej miejscowości (z reguły dysponującej większą załogą), przy czym w 52 przypadkach odbyło się to w toku walk z Ukraińcami, zaś w przypadku kolejnych 38 – w obliczu spodziewanego ataku ukraińskiego. W sumie więc 243 placówki samoobrony wywiązały się z zadania skutecznej obrony polskiej ludności. Uległy natomiast w walce, nie zdoławszy wywiązać się z zadania, jakim była skuteczna obrona polskiej ludności, załogi 59 placówek samoobrony. Niezależnie od tego, ludność polska przetrwała w 19 miastach Wołynia.

Tymczasem do granic Wołynia zbliżały się formacje Armii Czerwonej, które to 4 stycznia 1944 roku przekroczyły granicę polsko – sowiecką z 1939 roku. Wszystkim oddziałom AK Okręgu Wołyńskiego nakazano w związku z tym skoncentrować się w rejonie między Kowlem i Włodzimierzem Wołyńskim, gdzie funkcjonowały, zaprawione w bojach z UPA, liczne ośrodki samoobrony i oddziały partyzanckie. Istniały tam też, zorganizowane przez Niemców, a złożone z Polaków, posterunki policji pomocniczej i żandarmerii, które również chroniły ludność polską przed atakami UPA. W związku z koncentracją wszystkie te posterunki dołączyły z bronią do formowanego na tym terenie zgrupowania. Uczynił tak między innymi w całości 107 Batalion Schutzmannschaft, sformowany w lipcu 1043 roku w Maciejowie, który w styczniu po rozbrojeniu podoficerów i oficerów niemieckich dołączył do AK.

Tak więc tam właśnie, między Kowlem a Włodzimierzem Wołyńskim, zamierzano przystąpić do realizacji zadań nakreślonych planem „Burza”, czego zwieńczeniem miało być powitanie na opanowanym przez siebie obszarze nadciągających Rosjan w roli gospodarza.

Udanie się na koncentrację groziło jednak ogołoceniem ogromnych obszarów z jednostek AK, a tym samym oznaczało pozostawienie tamtejszej ludności bez opieki z ich strony. Dlatego też do ostatniej chwili zwlekano z wykonaniem przemarszu, tak by uczynić to bezpośrednio przed nadejściem wojsk sowieckich, które przejęłyby w ten sposób zadanie ochrony ludności polskiej przed UPA. Rezultat tego był jednak taki, iż część jednostek nie dotarła na koncentrację, jako że „zagarnął” je front, po czym zostały zmuszone przez Rosjan do złożenia broni.Oddajmy raz jeszcze głos Józefowi Turowskiemu:

„Zawiodły nadzieje związane z obwodem AK Kiwerce, gdyż wobec bliskości frontu niemożliwe stało się wyprowadzenie zaprawionego w bojach batalionu z Przebraża. Zawiodły również struktury organizacyjne w Łucku i we wschodniej części obwodu łuckiego, gdzie trwały już działania frontowe. […] Po tragedii oddziału kpt. „Bomby” – Kochańskiego i wobec działań frontowych wiadomo już było, że nie przyjdą na koncentrację siły inspektoratu rówieńskiego, które miały stanowić pełną brygadę. Nie liczono również na Inspektorat Rejonowy AK Dubno, sparaliżowany aresztowaniami i działaniami UPA.”

W rezultacie zrezygnowano z formowania korpusu, który miał się składać z trzech dwupułkowych brygad, a zamiast tego sformowano dywizję – 27 Wołyńską Dywizję Piechoty. To jest już jednak inna historia, której z całą pewnością warto będzie poświęcić odrębny artykuł. Natomiast warto zwrócić jeszcze uwagę na jeden szczegół, mianowicie na stan ludzi i uzbrojenia:


Stan 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty:

– 130 oficerów
– 650 podoficerów
– 5800 szeregowych

Uzbrojenie:

– 620 pistoletów
– 220 pistoletów maszynowych
– 5 tysięcy karabinów
– 200 ręcznych karabinów maszynowych
– 30 ciężkich karabinów maszynowych
– 6 rusznic ppanc.
– 4 działka ppanc.
– 5 moździerzy 81 mm
– 2 działa 75 mm

Podobnie uzbrojone były te oddziały (około 3 tysiące ludzi), które nie dotarły na koncentrację 27 WDP, jako że „wchłonął” je front i zostały rozbrojone przez Sowietów. Okręg Wołyński na tle innych okręgów Armii Krajowej był naprawdę nieźle uzbrojony, w szczególności, gdy zestawimy go z tym, czym dysponowały oddziały biorące udział w Powstaniu Warszawskim…

Wojciech Kempa