Jest jakaś perspektywa chronologiczna, z którą musimy się zmierzyć. Już ponad pięćdziesiąt lat.
Zostaliśmy oszukani. Bardzo. Ale też… niemal wszyscy musimy uderzyć się w piersi i przyznać się do potulnego milczenia, gdy rozmontowywano nam przez ponad pięćdziesiąt lat wiarę katolicką, katolicki kult i moralność. Być może jesteśmy w punkcie apogeum zdrady.
Sprawy zaszły tak daleko, że powszechne już zakorzenienie błędów, odkształcających katolicki depozyt wiary, jest nie do uleczenia tylko o ludzkich siłach.
Proces wychodzenia duchowieństwa i wiernych z błędów głęboko już zakorzenionych, powszechnych, zatwierdzonych, odkształcających depozyt wiary nie będzie bezbolesny i sterylny.
Głupią i niekatolicką jest rzeczą nie dramatyzować, gdy odkształca się katolicki depozyt wiary i dramatyzować, gdy ten czy inny duchowny, czy osoba świecka, zaczyna otwierać oczy, diagnozować w prawdzie powszechne odstępstwo i podejmuje decyzje konsekwentnie katolickie.
Proces wychodzenia duchowieństwa i wiernych z błędów głęboko już zakorzenionych, powszechnych, zatwierdzonych, odkształcających depozyt wiary nie będzie bezbolesny i sterylny.