czwartek, 11 stycznia 2018

Radosław Osenkowski: Kryzys męskości a aborcja


      Nie ulega wątpliwości, że zbrodnia aborcji jest największym barbarzyństwem w historii ludzkości. Barbarzyństwem, które każdego dnia pochłania tysiące istnień. Walka z tym nieludzkim procederem jest obowiązkiem każdego człowieka, bez względu na wyznanie i poglądy polityczne. To po prostu test na nasze człowieczeństwo.

W Polsce bój o prawo do życia toczą głównie środowiska narodowo-radykalne i organizacje prolife. Bronimy nienarodzonych, zbierając podpisy pod ustawy antyaborcyjne, biorąc udział w pikietach i manifestacjach, tworząc grafiki i teksty poruszające ten problem, a także poprzez akcje uliczne (rozklejanie antyaborcyjnych wlepek, plakatów, itd.) Stoimy po stronie słabszych, dlatego że każe nam to sumienie i wiara katolicka, która to stanowi fundament ideologii NR.

Pamiętajmy jednak, że żeby skutecznie walczyć z jakimś zjawiskiem, musimy najpierw poznać i wyeliminować jego przyczyny. Dlatego właśnie postanowiłem skupić się na jednej z tych przyczyn, która dla niektórych może być zaskoczeniem.

Za główną przyczynę aborcji uważam kryzys męskości. I nie chodzi mi tu o przysłowiowe „cioty w rurkach”, ani o to, że symbolem męskiego romantyzmu w popkulturze przestała być muzyka Cohena i scena tanga z „Zapachu Kobiety”, a stały się wypociny metroseksualnych „chłoptasi” i filmy dla nastolatek (chociaż bardzo mnie to boli).

W tym kontekście głównym problemem jest niedojrzałość i zanik wartości. Współcześni mężczyźni albo nie posiadają żadnych ideałów, albo (co gorsza) nie chcą o nie walczyć. Wartości takie jak: honor i odwaga zostały zastąpione przez „pierdołowatość” i niedojrzałość. Zdolność do poświęceń zastąpił hedonizm. Radykalizm i bunt zostały pogrzebane pod bylejakością i konformizmem. Smuci mnie to, że dotyczy to w dużej mierze moich rówieśników, a przecież to właśnie młodość jest okresem idealizmu i radykalizmu.

Dwukrotnie kontrowałem „czarne protesty” i tym, co mnie uderzyło był fakt, że 2/3 tłumu stanowili „mężczyźni”. Zaś na pikiecie, w której brałem udział, było nas niewielu. I właśnie to idealnie obrazuje, czym jest kryzys męskości.

Obowiązkiem mężczyzny od zawsze jest opieka nad kobietami i dziećmi. Obrona słabych i bezbronnych była ważnym punktem kodeksu rycerskiego, a przecież nie ma nikogo bardziej bezbronnego niż dziecko w łonie matki. Mimo to współcześni mężowie wolą walczyć o prawo do zabijania bezbronnych.

Wbrew pozorom nie jest to wynik głupoty ani zmanipulowania. Niewiele jest ludzi na tyle głupich, żeby szczerze wierzyć, że aborcja nie jest morderstwem. Podejrzewam, że każdy zwolennik ideologii „pro choice” w głębi duszy wie, że robi źle (stąd ta agresja i nienawiść do ludzi, którzy im o tym przypominają). To samo tyczy się zwykłych ludzi, którzy popierają kompromis aborcyjny. W podświadomości wiedzą, że jeżeli przestaną się oszukiwać, to nie będą mogli już stanąć obojętnie. Nie będą mieli też „wygody”, którą daje im ta nieświadomość. Nie będą już mogli zabić dziecka w razie „wpadki” i to ich przeraża.

Spotkałem się z stwierdzeniem, że za każdą aborcją stoi mężczyzna. Jest to oczywiście hiperbolizacja, niemniej ma w sobie sporo prawdy. Niezliczona ilość kobiet dokonuje aborcji za namową partnera, „lekarza” lub członka rodziny. Znane są też sytuacje, kiedy ojciec dziecka zmusza partnerkę do dokonania „zabiegu”.

Uważam, że najlepszym sposobem na walkę z dzieciobójstwem jest podejmowanie działań, które mają na celu zmianę ludzkiej mentalności. Jest to zadanie, które spoczywa na naszyc, męskich barkach. Bądźmy gentelmanami, kierujmy się honorem i odwagą, chrońmy słabszych i przede wszystkim nie uciekajmy od ojcostwa. Stanówmy dobry przykład dla społeczeństwa i sprawmy, że męskość stanie się „cool”.