środa, 3 stycznia 2018

Raport Xportal.pl: Próba rozpętania „kolorowej rewolucji” w Iranie


       W Iranie od czwartku trwają protesty, rozpoczęły się pierwotnie w mieście Maszhad, drugim co do wielkości w kraju. Wówczas na ulice wyszło kilkuset ludzi, protestując przeciwko bezrobociu, korupcji i podwyżkom cen podstawowych produktów, takich jak jajka czy drób. Niektórzy uczestnicy demonstracji skandowali też hasła przeciwko władzom. Policja aresztowała wówczas 52 osoby. Później do antyrządowych protestów doszło także w kilku innych irańskich miastach. W piątek policja rozpędziła manifestację w Kermanszah na zachodzie kraju. Następnego dnia (w sobotę) protesty objęły swym zasięgiem także stolicę kraju, Teheran, gdzie doszło do starć z policją – największych od 2009 r., gdy na ulice wyszli przeciwnicy reelekcji prezydenta Mahmuda Ahmadinedżada. Natomiast w mieście Zandżan to manifestanci zmusili oddziały porządkowe do wycofania się. W skali całego kraju doszło też do licznych aktów wandalizmu, spalono około kilkudziesięciu samochodów i motocykli policyjnych.

Władze nawołują do zachowania spokoju, i prowadzenia dialogu zamiast przemocy. Natomiast siłom porządkowym przykazano, by starały się unikać interwencji prowadzących do eskalacji starć – i faktycznie, przypadki użycia pałek wobec protestujących należały do rzadkości. Co ciekawe, nawet brytyjski „Guardian” zauważył, że gaz łzawiący stosowany był rzadko. Według informacji gazety, irańskie media państwowe nie usiłowały wcale „przemilczeć” wydarzeń, a w nocy z soboty na niedzielę widać było deeskalację protestów, w których uczestniczyło już mniej osób.

Oprócz tego, 29 grudnia władze Teheranu ogłosiły, że kobiety w mieście będą mogły chodzić bez obowiązkowych chust zakrywających włosy. Jest to spore ustępstwo, zważywszy na to, iż rozluźnienia takiego nie było od początku Rewolucji Islamskiej – która miała miejsce 39 lat temu.

Niestety, w sobotę wieczorem w mieście Doroud (prowincja Lorestan) zastrzelonych zostało dwóch mężczyzn, będących w grupie, która wdarła się do biura miejscowego burmistrza. Media zachodnie obwiniają za to policję – jednak wielu Irańczyków (nawet tych nie popierających rządu) twierdzi, że nie wiadomo dokładnie, kto oddał śmiertelne strzały. Irańskie władze wskazują na odpowiedzialność agentów sił zewnętrznych. Liczni aktywiści i komentatorzy rysują natomiast paralele ze znanymi mechanizmami „kolorowych rewolucji” (Libia, Syria, Ukraina), gdzie ofiary śmiertelne odgrywały kluczową rolę na początku protestów. Zauważają też oni, że okrzyki w stylu „Śmierć dyktatorowi!”, „Śmierć Ajatollahowi!” tudzież okrzyki sławiące wygnanego z Iranu ostatniego szacha Pahlawiego (kto znający historię swego kraju mógłby autentycznie wychwalać taką marionetkę?) stanowiły tak naprawdę margines wśród wznoszonych haseł – tymczasem w mediach zachodnich sytuację przedstawiono tak, jakby było zupełnie na odwrót. Inni natomiast zwracają uwagę na masowy „astroturfing” w przestrzeni mediów społecznościowych, oraz na dość dziwnie wyglądające nagrania z zajść, z których najczęściej nie można wywnioskować, co się wydarzyło, jaka była liczba protestujących itd. W opinii wielu ma to wywoływać wrażenie (zarówno wśród Irańczyków, jak i za granicą), że protesty są dużo liczniejsze niż w rzeczywistości.

Antyrządowe demonstracje odbywały się równolegle do prorządowych marszy, w których wzięły udział tysiące zwolenników rządu – upamiętniających kolejną rocznicę zakończenia protestów z 2009 roku. Największe odbyły się w Teheranie oraz w Maszhadzie. Jak podają media państwowe, w kraju odbyło się około 1200 marszy prorządowych. Media zachodnie (i polskojęzyczne) zrozumiały, iż nie mogą tego całkowicie przemilczeć. Unikały jednak informowania, że było na nich kilka-kilkanaście razy więcej ludzi niż na protestach w skali całego Iranu.



Ciekawą cechą demonstracji antyrządowych było również to, że wystąpiły nie tylko w wielkich miastach czy stolicach prowincji, ale również w małych miejscowościach – rozlewając się w miarę równo po całym kraju. Jest to pierwszy tego typu przypadek od czasu proklamowania Islamskiej Republiki Iranu. Jednak całkowita liczba ich uczestników była zdecydowanie niższa niż w zajściach z 2009 roku:

Początkowo niektórzy z komentatorów twierdzili, iż nastroje tzw. opozycji są o wiele bardziej radykalne niż w czasie wielkich protestów w 2009 roku – jednak inni odrzucali stanowczo takie tezy. Obecnie jednak wyszło na to, że nastroje społeczne opadły. Trend spadkowy zauważono już czwartego dnia protestów. Potwierdziły to nawet wyliczenia bardziej umiarkowanej części opozycji – podczas gdy trzeciego dnia protesty miały obejmować 57 miast w 28 prowincjach kraju (Iran podzielony jest na 31 ostanów), to czwartego dnia doliczono się tylko 23 miast, gdzie odbywały się demonstracje. Wbrew początkowym obawom, tragiczna śmierć dwóch protestujących w mieście Doroud nie doprowadziła do eskalacji napięć.
Wielkie kontrowersje budziły też podawane szacunkowe ilości manifestantów w różnych miastach – jak się ostatecznie okazało, w większości przypadków zawyżane przez opozycję i zagranicę. W rzeczy samej, nawet zwolennicy obalonego szaha tudzież sympatycy terrorystycznej parti MKO (działającej w Iranie i na emigracji, popierającej zupełnie jawnie np. islamistów syryjskich, a krytykowanej również przez część mediów zachodnich za inne patologie) przyznawali, że największe zgromadzenie liczyło około 1 tys. protestujących – co wzbudziło zrozumiałe rozbawienie ich przeciwników:



Doszło też do kuriozalnej sytuacji: jeden z najbardziej popularnych wśród „opozycyjnych” Irańczyków kanałów na Telegramie – Amad News, udostępniający fragmenty nagrań z protestów, a wcześniej zachęcający do udziału w manifestacjach – został zamknięty przez administrację Telegramu. Powód był taki, że admini dopatrzyli się w udostępnianych na nim treściach nawoływania do przemocy – zachęcano m.in. do obrzucania policji koktajlami Mołotowa.

Warto zauważyć, że w obrębie aplikacji Telegram działają irańskojęzyczne media o olbrzymiej, idącej w miliony liczbie subskrybentów – mówi się nawet, że ich zasięg jest nieco większy niż objętych cenzurą mediów oficjalnych. Sytuacji takiej sprzyja fakt, że aplikacja – w odróżnieniu od Facebooka, którego treści są filtrowane przez irańskie władze – jest szyfrowana i odporna na próby ingerencji w kod źródłowy. Wiele ze wspomnianych kanałów irańskojęzycznych na Telegramie stara się hołdować zasadom dziennikarskiej obiektywności i rzetelności – jednak są wśród nich i takie, które rozpowszechniają propagandę, „fake newsy” i nawołują do aktów przemocy. Część z tych ostatnich jest np. prowadzona przez Irańczyków mieszkających (czy nawet urodzonych i wychowanych) za granicą, w USA i krajach zachodnich. Wskazuje się również na ich możliwe powiązania ze wspomniana wcześniej partią MKO oraz z przebywającymi na wygnaniu ludźmi dawnych kręgów władzy i służb (z osławionym SAVAK na czele) – a także na dostęp do zachodnich źródeł finansowania. Część Irańczyków wyrażała nawet obawy, że władze mogą wręcz wyłączyć internet w skali całego kraju – nic takiego jednak nie nastąpiło.

Natomiast zarówno media zachodnie jak i irańskie poświęcają niezwykle mało uwagi milczącej części społeczeństwa irańskiego – która nie wzięła udziału ani w prorządowych manifestacjach, ani też w protestach, zachowując rezerwę. Charakteryzuje ją pogląd, że choć złagodzenie islamskiej dyscypliny obyczajowej i większa wolność słowa wpłynęłyby pozytywnie na społeczeństwo, to w obecnej sytuacji geopolitycznej istnieje zbyt duże ryzyko, że siły zewnętrzne wykorzystają je do zdestabilizowania Iranu i odebrania mu szans na rozwój. Jako podobne zagrożenie postrzegają oni postulaty tych, którzy z kolei chcieliby większego konserwatyzmu obyczajowego:



Liczebność tej grupy – zapewne dość sporej w skali całego społeczeństwa – jest wyraźnie niedoszacowana i pomijana w większości analiz politycznych. Poniekąd wynika to też z faktu, że brakuje jej wyrazistego lidera tudzież ruchu politycznego, w ramach którego mogłaby się skonsolidować.

O czym (nie) mówią nam media

Dodatkowych komplikacji nastręcza fakt, że wśród protestujących da się wyróżnić przynajmniej dwa zupełnie odrębne nurty – o czym również nie jesteśmy należycie informowani. Jeden z nich wywodzi się z radykalnie reformistycznego „Zielonego Ruchu”, kierowanego wcześniej przez byłego premiera Musawiego (kontrkandydata Ahmadinedżada w wyborach prezydenckich z 2009 roku). Jednak warto pamiętać, iż część tegoż ruchu została zaabsorbowana i „włączona w system” przez umiarkowanego Rouhaniego, na co przyzwolenia udzielił mu ajatollah Khamenei. Z kolei drugi nurt protestujących nie żąda wcale „wolności i demokracji” na wzór zachodni – gdyż są zwolennikami byłego prezydenta, konserwatywnego Mahmuda Ahmadinedżada. Chcą oni przede wszystkim, podobnie jak ci pierwsi, by obecny „liberalny” rząd bardziej aktywnie zajął się kreowaniem nowych miejsc pracy, a także walką z nierównościami społecznymi – które wzrosły wyraźnie przez ostatnie lata. Jednak większości z nich nie podoba się stopniowa westernizacja kraju; zagraniczne media liberalne przemilczają i ten element. Rzecz znamienna – solidaryzujący się z częścią protestujących irańscy konserwatyści skrytykowali nawet media państwowe za to, że nie poświęciły „wystarczającej” uwagi relacjonowaniu protestów.

Społeczeństwo irańskie charakteryzuje się nadal silnymi podziałami klasowymi, gdzie przepaść między dochodami najbogatszych i najbiedniejszych jest ogromna, stale powiększająca się. Podczas gdy większość irańskich absolwentów ma problemy ze znalezieniem nawet przeciętnej pracy po studiach, najbogatsi wydają pieniądze na drogie auta i inne dobra luksusowe sprowadzane z zagranicy, głównie z Zachodu – płynące do Iranu szerokim strumieniem, od częściowego zniesienia sankcji na początku 2016 roku. Fakt, że część z kontrolowanych przez najbogatszych obywateli przedsiębiorstw, podobnie jak spółki państwowe, była wcześniej objęta sankcjami, nie przeszkodził im w zbudowaniu osobistego bogactwa na pracy innych. Trudno zatem się dziwić, że w sytuacji 12-procentowego bezrobocia (wg oficjalnych danych) i dużej inflacji, zdecydowana większość protestujących chciałaby powrotu do modelu polityki ekonomicznej Ahmadinedżada – gdy bezrobocie było niskie, funkcjonowały mechanizmy kontroli cen i subsydiowania podstawowych produktów. Różnice między protestującymi występują głównie w podejściu do zasad religijno-obyczajowych i modelu polityki zagranicznej – czyli kwestiach o równie podstawowym znaczeniu dla funkcjonowania państwa. Reformistycznie nastawiona część protestujących ma za złe Rouhaniemu, że dokonane za jego kadencji „otwarcie na Zachód” było niewystarczające – podczas gdy konserwatywna większość uważa wprost przeciwnie, że było ono błędem, także z obyczajowego punkt widzenia. Ci pierwsi zarzucają mu również wycofanie Iranu ze starań o przystąpienie do Światowej Organizacji Handlu – co nastąpiło we wrześniu 2017 roku – choć kandydatura była de facto blokowana przez USA od samego początku, czyli od 1996 roku, co nie zmieniło się nawet po zniesieniu części sankcji amerykańskich. Wielu z nich postuluje także wycofanie Iranu z wojny w Syrii – mającej wg nich generować ogromne koszty, przerzucane następnie na społeczeństwo, choć tak naprawdę gros walczących tam sił „irańskich” to cudzoziemskie milicje szyickie, nie stanowiące dużego obciążenia dla budżetu państwa (finansowane w głównej mierze poza nim).

Odrębną kwestię stanowią protesty w prowincjach i miastach zamieszkanych przez mniejszości etniczne i religijne, odbiegające nieraz diametralnie od stereotypowego wizerunku etnicznego Persa-szyity tudzież „nowoczesnego” Persa. Stanowią oni między 51 a 65 procent wszystkich obywateli kraju. Reszta jego mieszkańców to etnosy takie jak Azerowie, Arabowie, Kurdowie i Beludżowie, do tego mniejsze grupy takie jak Ormianie, szyiccy uchodźcy z Afganistanu (w większości jednak nie posiadający obywatelstwa), Gruzini czy nawet irańscy Żydzi. Spośród ich wszystkich problemy stwarzają głównie Kurdowie i Beludżowie – jednak pamiętać należy, że mowa tu jedynie o osobach i środowiskach reprezentujących niewielki wycinek swoich społeczności (do tych kwestii wrócimy jeszcze w ostatniej części tekstu).

Media zachodnie często wspominają o nagraniach udostępnianych szeroko w internecie, na których widać około 20 osób – niszczących wielkie banery z wizerunkiem Ajatollaha. Incydenty miały miejsce w Teheranie i w mieście Abhar (prow. Zandżan). Tego typu akty są z pewnością bezprecedensowe w kraju, gdzie Najwyższy Przywódca jest jednocześnie najważniejszym autorytetem polityczno-religijnym, a wszelka krytyka pod jego adresem stanowi temat tabu. Jednak w narracji zachodniej zostało to rozdmuchane do tego stopnia, że nawet wielu uczestników protestów zauważyło tę dysproporcję – krytykując ją w mediach społecznościowych i dystansując się od innych uczestników protestów.

A zatem, odwrotnie niż przedstawiają to media zachodnie (i polskojęzyczne), także na zasadzie przemilczeń i niedomówień, protestujących nie można uznać za reprezentantów jednorodnego, demoliberalnego ruchu.
Natomiast irańskie władze i elity państwowe często wyrażają zrozumienie dla społeczno-ekonomicznych postulatów protestujących, nie próbując bynajmniej ich stygmatyzować za to jako „agentów Zachodu”. Do głosów krytycznych, wzywających władze do większej walki z korupcją przyłączył się nawet były szef telewizji państwowej. W rzeczy samej, wielu Irańczyków uważa, że na rozbudzenie nastrojów protestujących wpłynęło przemówienie prezydenta Rouhaniego w parlamencie z 10 grudnia, skierowane przeciwko korupcji na szczeblu państwowym i w instytucjach finansowych wpływających na podaż pieniądza, oraz przeciwko różnym klikom sabotującym rządową walkę z problemem.

USA chce obrócić niezadowolenie społeczne w „kolorową rewolucję”


Nie ulega wątpliwości, że społeczno-ekonomiczne tło protestów jest autentyczne – co znajduje zrozumienie także u większości przedstawicieli władz. Rzecz jednak w tym, iż w zasadzie każda z dotychczasowych „kolorowych rewolucji” na świecie cechowała się tym samym. Posiadając świadomość istnienia wielu wzajemnie przeciwstawnych tendencji w społeczeństwie irańskim, decydenci (oraz służby) USA i Izraela usiłują od lat wykorzystywać je instrumentalnie – kierując jedno stronnictwo irańskie przeciwko drugiemu, mnożąc linie podziałów również poprzez wspieranie eskalacji napięć etnicznych i religijnych. Natomiast opinii publicznej na Zachodzie przedstawia się najczęściej uproszczony, propagandowy obraz – wspierając przekaz w stylu „Irańczycy walczą o wolność z opresyjnym reżimem”, tudzież doń zbliżony. Znajduje to wyraz nie tylko w mediach zachodnich, ale także w wypowiedziach najważniejszych decydentów, czy w oficjalnych komunikatach dyplomacji. Szerokim echem w kontekście omawianych wydarzeń odbiło się oświadczenie Departamentu Stanu USA (udostępnione również przez rzecznik Departamentu, Heather Nauert):




Jak widać, padają w nim sformułowania w stylu „przywódcy Iranu zamienili kraj w państwo wyczerpane ekonomicznie bandyckie, eksportujące przemoc, rozlew krwi i chaos”. Zapewne jest to aluzja do irańskiego zaangażowania w wojnę w Syrii, tudzież domniemanego wspierania przezeń bojowników Houti w Jemenie (de facto nadal nie wiadomo, jak dokładnie wygląda irańskie wsparcie dla nich – nawet źródła niechętne USA nie są w tej sprawie zgodne). Uwagę zwraca język tego komunikatu – silnie nasycony określeniami o charakterze wartościującym, znanymi już z wcześniejszych lat (osławione „pokojowe protesty”), zastosowanie zasady kontrastu (bogate dziedzictwo historyczno-kulturowe Iranu skontrastowano z celowo wykrzywionym obrazem sytuacji obecnej). Według wszelkich kryteriów oceny, jest to bezsprzecznie komunikat propagandowy – składający się, jak na takowy przystało, z silnie wyeksponowanej sfery ocen i interpretacji faktów, a także konkretnego apelu, zawierającego propozycję sposobu postępowania lub zajęcia określonego stanowiska wobec zaistniałego faktu. W tym wypadku dyplomacja USA postuluje, by inne państwa przyłączyły się do amerykańskich głosów potępienia wobec irańskich władz.

Na szczęście polskie MSZ nie poszło tą drogą, przynajmniej na razie – na stronie ministerstwa można jedynie zapoznać się z ostrzeżeniem dla podróżujących do Iranu w związku z ostatnimi protestami. Jest ono utrzymane w neutralnym tonie, zaś poziom zagrożenia został określony na poziomie „zachowaj zwykłą ostrożność”. Niewykluczone jednak, że w związku z rozpoczynającą się od tego roku funkcją członka niestałego w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, dyplomacja amerykańska będzie wywierać na nasz kraj większe niż dotychczas naciski, również celem zajęcia przez Polskę pożądanego przez elity amerykańsko-izraelskie stanowiska w sprawie Iranu.

Uwagę zwróciło też zaangażowanie różnych podmiotów „humanitarnych” i „prawnoczłowieczych”, aktywnych również w trakcie poprzednich „kolorowych rewolucji”. Szczególną uwagę przyciągnął post, który w mediach społecznościowych opublikował Kenneth Roth, szef organizacji Human Rights Watch znany już wcześniej zresztą z innych manipulacji, szczególnie w kwestii syryjskiej. Tym razem zamieścił on zdjęcie jednego z wieców prorządowych, charakteryzujących się większą liczbą uczestników niż antyrządowe demonstracje, właśnie jako pochodzące z jednej z tych ostatnich. Tymczasem widoczne na zdjęciu transparenty sławią Ajatollaha i potępiają Izrael:



„Mamy kabarety, i jest też Kenneth Roth”, jak głosił jeden z prześmiewczych komentarzy. Pozostając w konwencji podobnych „kabaretów”, nie sposób oczywiście zapomnieć o komentarzach prezydenta Trumpa na Twitterze: w jednym z nich stwierdził, że „cały świat rozumie, że dobrzy ludzie w Iranie chcą zmian, a militarna potęga USA jest tym, czego irańscy liderzy boją się najbardziej”. Drugi utrzymany był w ostrzejszym tonie. „Opresyjne reżimy nie mogą trwać wiecznie i nadejdzie dzień, kiedy naród irański stanie przed wyborem. Świat patrzy!” – napisał Trump. Oczywiście były one szeroko komentowane również w samym Iranie – zarówno przez obywateli, jak i władze. Jak stwierdził rzecznik irańskiego MSZ Bahram Kasemi, „wsparcie prezydenta USA Donalda Trumpa dla antyrządowych protestów w Iranie to hipokryzja […] Pamiętamy, że administracja Trumpa nałożyła na Irańczyków wrogie ograniczenia i wielu zakazała wjazdu do USA”. Dodał także, że w jego kraju istnieją „kanały demokratyczne, którymi zgodnie z prawem obywatele mogą wysuwać swoje żądania”.

Ataki dżihadystów, zagrożenie terroryzmem kurdyjskim


Jakby tego było mało, rośnie zagrożenie terrorystyczne, szczególnie w przygranicznych prowincjach – wynikając nie tylko ze względów ideologiczno-religijnych, ale także napięć etnicznych. W nocy z piątku na sobotę członkowie złożonej głównie z Beludżów tzw. Brygady Męczenników Ahwazu alias Ansar al-Furqan (sunnickiej grupy powiązanej z siatką Al-Kaidy na Bliskim Wschodzie) mieli wysadzić ropociąg w okolicach miasta Omidiyeh, położonego w prowincji Khuzestan. Fakt dokonania tego aktu terroru potwierdzać miało nagranie wideo upublicznione przez grupę. Irańskie władze nie wypowiedziały się jednak definitywnie, czy taki atak faktycznie miał miejsce, ani co do rozmiaru ewentualnych zniszczeń. W tym graniczącym z Irakiem ostanie już wcześniej dochodziło do aktów terrorystycznych, dokonywanych głównie przez separatystów arabskich.

Oprócz tego, mówi się także o przygotowaniach kurdyjskich grup terrorystycznych do zakrojonych na szerszą skalę działań w Iranie. Największa z nich – PJAK – liczy około 3 tys. bojowników, z czego blisko połowę stanowią kobiety. Ich oddziały trenują głównie w górach na terytorium płn. Iraku (Kurdystanu), blisko granic z Iranem. Na wypadek, gdyby media zachodnie i polskojęzyczne zaczęły karmić nas opowieściami o „prześladowaniach Kurdów irańskich” warto przypomnieć, że tzw. totalna opozycja czy kurdyjskie grupy zbrojne nie są reprezentatywne dla ogółu Kurdów irańskich – natomiast państwa takie jak Izrael czy USA usiłowały już w przeszłości wykorzystywać je do osłabiania pozycji irańskiego rządu, oraz Iranu jako państwa.

Zarówno PJAK jak i tzw. Brygady Męczenników Ahwazu w ostatnich dniach wezwały do walki zbrojnej przeciwko rządowi.

Nie oznacza to jednak, że prowincje położone daleko od pogranicza, tudzież z mniejszym odsetkiem „kłopotliwych” mniejszości są całkowicie bezpieczne. Jak dowiodły wypadki z ubiegłego roku (gdy zamachowcy-samobójcy zaatakowali siedzibę parlamentu), w sytuacji zwiększonej aktywizacji grup dżihadystycznych nawet mieszkańcy Teheranu nie mogliby czuć się całkowicie bezpieczni. Dotyczy to również terroryzmu o motywacji innej niż religijna.

Dziś wieczorem doszło do wymiany ognia między siłami porządkowymi a „pokojowymi protestującymi” w mieście Nadżafabad (prow. Isfahan – samo centrum kraju). Według wstępnych doniesień, w trakcie ataku na posterunek policji i pobliski obiekt wojskowy nieznani sprawcy z tłumu otworzyli ogień jako pierwsi, zabijając jednego policjanta i raniąc trzech. Siły porządkowe odpowiedziały ogniem, po drugiej stronie śmierć miało ponieść 13 osób.

Wymienione czynniki sprawiają, że do narzekań o charakterze społeczno-ekonomicznym w Iranie mogą dojść kolejne, w stylu „Nasz rząd walczy w Syrii, a nie radzi sobie z bandytami w kraju / nie potrafi nas przed nimi bronić, nie zależy mu” itd. Paradoksalnie jednak, nie wiadomo do końca, w jaki sposób wspomniane problemy mogłyby podziałać na ogół społeczeństwa Iranu – część komentatorów uważa, że równie dobrze można by wyobrazić sobie sytuację, w której w obliczu zagrożeń płynących / inspirowanych z zewnątrz, Irańczycy mogliby się zjednoczyć wokół obozu władzy, przynajmniej na jakiś czas.

Podsumowując, sytuacja w Iranie nadal pozostaje napięta, mimo zauważonego wcześniej rozproszenia energii pierwszych protestów. Natomiast potencjalne czynniki mogące ją zaostrzyć nie należą raczej do typowo wewnętrznych, sytuując się głównie w sferze działań państw trzecich.

(oprac. Michał Mazur)