sobota, 7 kwietnia 2018

Dawid Hudziec: Byłem dzisiaj w Iłowajsku.


Zdjęcie użytkownika Dawid Hudziec.
         To mój trzeci wyjazd w to miejsce. Kiedyś był to ważny węzeł kolejowy, po upadku Związku Radzieckiego, ta miejscowość, podobnie jak i wiele innych, była głównie zajęta przeżyciem. Mój pierwszy przyjazd miał miejsce w 2014 roku. Wtedy zapisywałem opowieści mieszkańców o, co tu dużo mówić, sadyzmie ukraińskiej armii. Wrzucanie granatów do piwnic w których ukrywali się ludzie, pobicia rosyjsko-języcznych, podpalanie domów w których znaleziono rosyjską literaturę. Szybko okazało się, że do takich wydarzeń dochodziło w wielu innych miejscowościach.
W swoim czasie dużo się mówiło o Iłowajsku ze względu na walki w tym miejscu. Mniejszą uwagę poświęcało się jednak temu, że to miasteczko faktycznie rozpaliło ogień oporu. 

Wspomniałem o ukraińskiej armii. Tutaj trzeba by sprecyzować. Zasadniczo regularna armia w tym rejonie się nie pojawiała. Na Krymie rozkaz Turczynowa, aby otworzyć ogień do Rosjan zignorowano. W Doniecku, na przykład w ośrodku "Górnicze Zorze" ukraińscy żołnierze na znak solidarności (!) opróżnili w powietrze magazynki i nie podejmując walki z mniej licznymi i gorzej wyposażonymi powstańcami, zwyczajnie odeszli. Na całej długości frontu (o ile można o czymś takim mówić w tym czasie) regularne oddziały odmawiały walki, a przykłady przekazywania "opołczeniu" czołgów, czy pojazdów opancerzonych nie są żadnym mitem. 

Dlatego dano wolną rękę do formowania ochotniczych batalionów, które szybko zasilili rożnej maści kryminaliści (Tornado), czy nazistowskie elementy (tutaj już lista jest dłuższa). Oni jako jedyni byli skłonni walczyć. I dlatego nowa władza oligarchów poszła z nimi na romans, innego wyjścia nie mieli. Paradoksalnie to naziści obronili ludzi takich jak Kołomosjki, czy Poroszenko. Ten romans zresztą od dawna nie ma się najlepiej i nie dziwcie się kiedy polski MSZ krytykuje te środowiska, on zwyczajnie ochrania, tych, którzy są u władzy w Kijowie. 

Zgodnie z tym co opowiadali mieszkańcy Iłowajska, u nich stacjonował batalion "Donbas". Ten sam, który to jednemu z polskich wolontariuszy wręczył dyplom w uznaniu zasług i przyjaźni. Do tej pory różne wioski przechodziły z rąk do rąk, co wyglądało mniej więcej tak, że wjeżdżał samochód, wieszał flagę i jechał dalej. Po nim przyjeżdżał kolejny, robił to samo, a co bardziej zapalczywe media mówiły o jakimś froncie. W Iłowajsku jednak, "Donbas" na swój sztab wybrał szkołę, a proces "ukrainizacji" rozumiał na granicy czystki etnicznej. O ile podobne rzeczy działy się wcześniej, to dopiero Iłowajsk zaczął o tym głośno mówić i stawiać opór, co tylko powiększało liczbę ofiar. 

Wieść się niosła, kolejni ludzi oburzeni takimi działaniami i mający świeżo w pamięci wydarzenia z Odessy, zasilali szeregi powstania. To doprowadzało do kolejnych aktów agresji i wzmagało kradzieże, gwałty- ukraińscy ochotnicy szybko zrozumieli, że albo wojna wkrótce się zakończy, albo długo tutaj nie wrócą- postanowili więc "skorzystać" ile zdołają. 

To jest ten "romantyzm wojny", o którym poeci raczej milczą. W naszej kulturze nie pisze się tyrtejskich wierszy o tym, jak to zaszczytnie spalić komuś dom, albo zgwałcić córkę. Patrząc jednak na to, dokąd zmierza Ukraina, taka nowa kultura nie jest wykluczona. 

Oczywiście ta wojenna rzeczywistość dotyczy się obu stron. Nie bez powodu bardzo szybko powstańcy "podziękowali" Czeczenom, Kaukazom, czy Kozakom i "poprosili" ich o powrót do domów. 

Za: faceboook.com