środa, 18 kwietnia 2018

Franciszek Brzozowski: Stat crux dum volvitur orbis

 
        Nie da się ukryć, że żyjemy w czasach powszechnej tęsknoty (desiderium), która wyrywa nas co jakiś czas z ram rzeczywistości, unosi gdzieś ponad nami i ponad innymi. Pochłania nas, pożera, jak każde inne pragnienie (desiderium). Jawi się często, jako eschatologiczne życzenie (desiderium), aby ukazać w końcu uniwersalne prawdy rządzące światem – tym skończonym i tym nieskończonym. Staje przed nami świat, w którym pojawia się kolejny gatunek – homo desiderium – człowiek tęskniący.
 
Żyjemy w czasach niezaprzeczalnego kryzysu naszej tożsamości, naszej świadomości, naszej psychologicznej i duchowej słabości (mimo tak dużych możliwości zbudowania solidnych fundamentów w tych dziedzinach). Przewiduje się, że do 2030 roku depresja znajdzie się na szczycie najczęściej występujących chorób – obecnie na tę chorobę cierpi 350 milionów ludzi. Cierpimy straszliwie, odnotowując wzrastającą liczbę prób samobójczych, zwłaszcza wśród nastolatków. W Polsce codziennie 15 osób podejmuje próbę odebrania sobie życia, w tym 11 osób robi to skutecznie. W Unii Europejskiej zajmujemy pierwsze miejsce, jeśli chodzi o samobójstwa mężczyzn. Cierpimy, gdy badania informują nas, że ¼ polskiego społeczeństwa w wieku produkcyjnym przynajmniej raz w ciągu swojego życia będzie musiała zmierzyć się z zaburzeniem psychicznym. Prawie 90 % Polaków skarży się, że co jakiś czas bywa zdenerwowane i rozdrażnione, 30 % twierdzi, że jest w takim stanie bardzo często. 50 % z nas przechodzi w ciągu roku tzw. depresje okresowe. Zaczynamy coraz częściej bać się życia, aniżeli śmierci – z daru stało się ono dla nas udręką. Biblijne „wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” stało się dla nas wielką mistyfikacją – choć mniemam, że to my pozwoliliśmy sobie na stworzenie takiego świata, wrzucając Stwórcę w niebyt.

Moim celem nie jest nakreślanie teraz przyczyn tych smutnych faktów o naszym zdrowiu psychicznym, ani dokładne wyjaśnienie kim jest ów homo desiderium, bo każda jednostka posiada inny zestaw doświadczeń i inny zestaw pragnień – prócz tych metafizycznych, które wydają się uniwersalne dla całej ludzkości. Ważne jest także spojrzenie na politykę w kontekście powyższych faktów, spojrzenie na naukę (rozum), na naszą codzienność. Gdzie są autorytety czy instytucje, które miałyby wyzwalać w nas tęsknotę za czymś większym i ważniejszym od nas samych? – według Victora Frankla właśnie zaangażowanie w coś większego i ważniejszego od nas czyni nas szczęśliwymi. Może stan psychiki naszego narodu, naszej cywilizacji to stan największej tęsknoty za czymś większym od Nas, a zarazem stan poczucia bezsilności wobec Świata, który wydaje się nam tak okrutny i silny, że nie możemy nad nim nawet częściowo zapanować. Z braku i z nadmiaru zradza się w Nas naprzemiennie frustracja i tęsknota – tym gorzej dla nas, że ktoś nam ciągle chce powiedzieć za czym tęsknimy i kogo mamy winić za frustrację.
 
W tym stanie psychicznym, nie tylko w Polsce, społeczeństwo musi sobie radzić z problemami codzienności, z wyzwaniami przemian cywilizacyjnych oraz coraz mniej zrozumiałą polityką. To właśnie ta ostatnia zaczyna zawłaszczać sobie ludzkie dusze, kreując obrazy zmyślone, fałszywych wrogów i fałszywych proroków. Stopniowo zaraża swoją plemiennością, swoją wizją, swoim opisem rzeczywistości, coraz częściej odizolowanym od prawdy – zakłamanym. Ta zaraza zaczyna się wić po pnączach instytucji – od góry po najniższe szczeble administracji – wszyscy już mają wroga i wszyscy mają bohatera. A jeśli nawet nie mają bohatera, to przynajmniej wroga. Wroga zauważają już Ci, którzy mają za zadanie pokazywać prawdziwy świat – naukowcy, eksperci, nauczyciele. Oni też zostali zawładnięci manią określenia się w tej plemiennej bitwie. Nie dziwią już pytania o poglądy autorów książek czy publikacji naukowych – są one pierwszymi pytaniami, które pozwalają dokonać podstawowej stygmatyzacji. Ta stygmatyzacja przyjmuje różne formy. Od przestarzałego podziału na prawicę i lewicę, po kwestie etniczne, narodowe, kapitałowe, klasowe czy moralne. Jest to powolny proces odhumanizowania człowieka, które nagle staje się istotą niezmienną, związaną z jedną ideologią, partią czy innym konstruktem procesów stygmatyzacji – człowiekiem bezgrzesznym, bezbłędnym, niemal nieśmiertelnym narcyzem, całkowicie zamkniętym w swoim świecie, otoczonym przez tych, którzy myślą podobnie. Tym samym człowiek wydaje się być skazany na życie w zafałszowanym świecie – zamknięty w odmętach własnego „ja”, z dodatkiem tych, którzy temu „ja” nadają jakiś sens, jakąś wartość, jakąś cechę wspólną „naszemu plemieniu”.
 
Bezcelowa pogoń za światem indywidualistycznym, hedonistycznym i konsumpcyjnym nie przewiduje happy endu. Powoli kończą nam się idee, nasze intelektualne elity mają puste szuflady – nie ma tam nowych, świeżych programów politycznych – wszystko ma formę odtwórczego tworzywa. I chyba zapomnieliśmy, w tym naszym programie reformowania naszego „ja”, naszego poletka, że istnieją jeszcze wartości nadrzędne – unoszące się ponad nami, naszymi portfelami i naszymi „plemionami”. W związku z naszym głębokim pragnieniem wolności, naszej autarkii i powszechnej egolatrii, staliśmy się już wybrakowanym dziełem własnych rąk – śmiejąc się prosto w twarz historii i kulturze, prawdom, faktom i Duchowi – uznaliśmy religijność za najbardziej wstydliwy przejaw naszej egzystencji (bardziej wstydliwy, niż nasza nagość, seksualność, pruderyjność ukazywana tuzinem bezwstydnych spotów czy portali). Boga wsadziliśmy do klatki pełnej różnych idei, czasem wyciąganych jako „as z rękawa”, który może pomoże, gdy już nam zabraknie tchu, aby żyć w tym kłamstwie.
 
Wydaje się, że pochłonięci rozwojem krążymy wokół jakiejś iluzji, a idąc tokiem myślenia znakomitego egzystencjalisty Sørena Kierkegaarda tracimy warunki poznania prawdy – „Nieprawda tym samym nie tylko znajduje się poza obrębem prawdy, ale ma charakter polemiczny wobec prawdy, co wyraża się tym, że uczący się sam przez lekkomyślność utracił ten warunek i przez lekkomyślność nadal go traci”. Znajdujemy się bodaj w punkcie największej utraty warunków do poznania prawdy, a zarazem najbardziej za nią tęsknimy. Nasza lekkomyślność prowadzi nas do Kierkegaardowskiego stanu bycia „nieprawdą” – jedną wielką fikcją, z której jest tylko jedna droga wyjścia – oparcie się na tym co jest prawdą niezmienną: Stat crux dum volvitur orbis – Krzyż stoi niewzruszenie, choć świat się kręci.
 
I może bardziej winniśmy zapragnąć krzyża, zatęsknić za tym co niewzruszone, aniżeli tęsknić za tym co przemijające, co nieustannie wpędza nas w koleiny pełne problemów, wywrotowych idei i sztucznych „światów”. Musimy nadać inny wektor naszemu desiderium.
 
Franciszek Brzozowski