Jak co roku, w rocznicę Powstania Warszawskiego ożywia się
dyskusja nad jego sensem. Przyznam, że należę do tej grupy, która uważa
decyzję o wywołaniu powstania za katastrofalną dla Polski, a jego
przebieg za dramat, w którym wymieszało się bezprzykładne bohaterstwo z
przerażającą nieodpowiedzialnością. W jego efekcie w morzu ruin legła
stolica Polski, tracąc na zawsze swój klimat i charakter. W zgliszczach
śmierć znalazło blisko dwieście tysięcy Warszawiaków, więc trudno o
większą tragedię.
Nikt Powstaniem Warszawskim się nie przejął, nikogo ono nie wzruszyło
i sumieniem świata z pewnością ono nie wstrząsnęło. Nie zmieniło biegu
historii. Jego pacyfikacja, a w zasadzie rzeź, to wciąż wołająca o
pomstę do nieba zbrodnia. Metodycznie mordowani chorzy w szpitalach,
staruszkowie, kobiety i dzieci. Paleni w domach, zasypywani w piwnicach,
wysadzani granatami. Gwałcone kobiety i dziewczynki… To obraz gehenny
ludności cywilnej, który rozmija się z "romantyczną" narracją
powstańczą.
Powstanie rozerwało wykuwany z mozołem przez wieki łańcuch pokoleń.
Nagle ubyło Polsce tysiące przyszłych inżynierów, lekarzy, nauczycieli,
prawników, dowódców, rzemieślników i naukowców. Wszyscy zginęli. Nie
narodziły się ich dzieci, które przychodząc na świat, przejęłyby od nich
tradycję i patriotyzm. Dzisiaj byłyby dziadkami i pradziadkami. I to
takimi, jakich się już nie spotyka. Tej wyrwy nie da się niczym zasypać.
Tam, skąd powinien dochodzić gwar następnych pokoleń, trwa martwa
cisza. Złowroga. Pełna bólu i łez. Niespełnienia. I tak właśnie
należałoby określić Powstanie Warszawskie – było jednym wielkim
niespełnieniem.
Powstanie przetrąciło Warszawie kręgosłup. Anihilacja intelektualna i
materialna dokonana podczas 63 dni walk przeraża swoimi rozmiarami.
Miasto zostało zabite, choć mogło żyć. Wprawdzie zmartwychwstało, ale
jakże tragicznie okaleczone. Do dzisiaj zionie z niego pustka, której
nie są w stanie wypełnić neony nowego City i blichtr stołeczności. Mamy
miasto inne, wyrastające z popiołów i bezmiaru nieszczęścia. Pozostające
w ciągłym niedoczasie, chaotyczne i niezdecydowane. Miasto, które wciąż
się podnosi. Po Powstaniu.
Powstańcom warszawskim należy oddać cześć. Ich bohaterstwo nie miało
sobie równych. Ale równolegle hołd trzeba oddać zwyczajnym mieszkańcom
stolicy, którzy do walki się nie rwali, a ginęli w piwnicach pod gruzami
walących się kamienic lub rozrywani wiązkami granatów. Ich szczątki
tkwią pod ulicami, chodnikami, podwórkami i placami Warszawy do dzisiaj.
Nie mieli biało-czerwonych opasek na ramieniu i nie nosili butelek z
benzyną. Byli po ludzku przerażeni. Chcieli przeżyć, tuląc swoje dzieci.
Sto osiemdziesiąt tysięcy mieszkańców Warszawy. Nie bez przyczyny piszę
tę liczbę słownie.
Nie świętuję i celebruję rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Datę jego wybuchu traktuję jako jedną z najtragiczniejszych kart w
polskiej historii, jako datę złowrogą, kiedy warszawskie dzieci poszły, a
w zasadzie zostały wysłane w bój… Dosłownie. To czas, kiedy ucichł gwar
miasta, zamilkł śmiech dzieci i śpiew matek. Czas, w którym stało się
coś potwornego, co nigdy nie powinno się zdarzyć. W tym czasie milczę.
Dla mnie to po prostu lacrimosa.