czwartek, 2 sierpnia 2018

Maciej Eckardt: Powstańcza lacrimosa


Powstanie Warszawskie
        Jak co roku, w rocznicę Powstania Warszawskiego ożywia się dyskusja nad jego sensem. Przyznam, że należę do tej grupy, która uważa decyzję o wywołaniu powstania za katastrofalną dla Polski, a jego przebieg za dramat, w którym wymieszało się bezprzykładne bohaterstwo z przerażającą nieodpowiedzialnością. W jego efekcie w morzu ruin legła stolica Polski, tracąc na zawsze swój klimat i charakter. W zgliszczach śmierć znalazło blisko dwieście tysięcy Warszawiaków, więc trudno o większą tragedię.

Nikt Powstaniem Warszawskim się nie przejął, nikogo ono nie wzruszyło i sumieniem świata z pewnością ono nie wstrząsnęło. Nie zmieniło biegu historii. Jego pacyfikacja, a w zasadzie rzeź, to wciąż wołająca o pomstę do nieba zbrodnia. Metodycznie mordowani chorzy w szpitalach, staruszkowie, kobiety i dzieci. Paleni w domach, zasypywani w piwnicach, wysadzani granatami. Gwałcone kobiety i dziewczynki… To obraz gehenny ludności cywilnej, który rozmija się z "romantyczną" narracją powstańczą.

Powstanie rozerwało wykuwany z mozołem przez wieki łańcuch pokoleń. Nagle ubyło Polsce tysiące przyszłych inżynierów, lekarzy, nauczycieli, prawników, dowódców, rzemieślników i naukowców. Wszyscy zginęli. Nie narodziły się ich dzieci, które przychodząc na świat, przejęłyby od nich tradycję i patriotyzm. Dzisiaj byłyby dziadkami i pradziadkami. I to takimi, jakich się już nie spotyka. Tej wyrwy nie da się niczym zasypać. Tam, skąd powinien dochodzić gwar następnych pokoleń, trwa martwa cisza. Złowroga. Pełna bólu i łez. Niespełnienia. I tak właśnie należałoby określić Powstanie Warszawskie – było jednym wielkim niespełnieniem.

Powstanie przetrąciło Warszawie kręgosłup. Anihilacja intelektualna i materialna dokonana podczas 63 dni walk przeraża swoimi rozmiarami. Miasto zostało zabite, choć mogło żyć. Wprawdzie zmartwychwstało, ale jakże tragicznie okaleczone. Do dzisiaj zionie z niego pustka, której nie są w stanie wypełnić neony nowego City i blichtr stołeczności. Mamy miasto inne, wyrastające z popiołów i bezmiaru nieszczęścia. Pozostające w ciągłym niedoczasie, chaotyczne i niezdecydowane. Miasto, które wciąż się podnosi. Po Powstaniu.
Powstańcom warszawskim należy oddać cześć. Ich bohaterstwo nie miało sobie równych. Ale równolegle hołd trzeba oddać zwyczajnym mieszkańcom stolicy, którzy do walki się nie rwali, a ginęli w piwnicach pod gruzami walących się kamienic lub rozrywani wiązkami granatów. Ich szczątki tkwią pod ulicami, chodnikami, podwórkami i placami Warszawy do dzisiaj. Nie mieli biało-czerwonych opasek na ramieniu i nie nosili butelek z benzyną. Byli po ludzku przerażeni. Chcieli przeżyć, tuląc swoje dzieci. Sto osiemdziesiąt tysięcy mieszkańców Warszawy. Nie bez przyczyny piszę tę liczbę słownie. 

Nie świętuję i celebruję rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Datę jego wybuchu traktuję jako jedną z najtragiczniejszych kart w polskiej historii, jako datę złowrogą, kiedy warszawskie dzieci poszły, a w zasadzie zostały wysłane w bój… Dosłownie. To czas, kiedy ucichł gwar miasta, zamilkł śmiech dzieci i śpiew matek. Czas, w którym stało się coś potwornego, co nigdy nie powinno się zdarzyć. W tym czasie milczę. Dla mnie to po prostu lacrimosa.

Fot. Wikimedia Commons
Maciej Eckardt
Maciej Eckardt
O Autorze
Publicysta, bloger. Politycznie hasający po polach niczyich. Ojciec zaabsorbowany wychowywaniem trojaków. Obserwujący świat także z ich perspektywy.