Dopóki nie nagłośniliśmy sprawy finansowania rolnictwa
na Ukrainie przez MSZ, to ministerstwo rolnictwa o niczym nie wiedziało.
W ogóle tego nie uzgadniano. Rodzi się pytanie, ile jeszcze takich
projektów jest i czego one dotyczą – mówi w rozmowie z portalem Kresy.pl
Michał Kołodziejczak, prezes Unii Warzywno-Ziemniaczanej. Zwraca też
uwagę na problem importu do Polski zboża z Ukrainy.
Polskie MSZ
w ramach konkursu Polska pomoc rozwojowa przekazało 260 tys. złotych
kieleckiemu Stowarzyszeniu Integracja Europa-Wschód by te szkoliło
ukraińskich rolników na Wołyniu w uprawie malin. Projekt
„Zachodnioukraińska Kooperatywa Ogrodniczo-Sadownicza” zakłada
„specjalistyczne szkolenia” dla ukraińskich rolników, warsztaty i
konsultacje z polskimi ekspertami w dziedzinie uprawy malin. Polska
opłaci też zakup 70 tys. wysokiej jakości sadzonek polskich odmian
maliny, ekologicznych środków ochrony roślin i wyposażenia technicznego
dla ukraińskich rolników. Informacje o projekcie wywołały liczne
protesty polskich rolników, co nie spodobało się szefowi resortu
rolnictwa.
– Reakcję ministra rolnictwa Jana Ardanowskiego na to, że zaczęliśmy podnosić tę kwestię, można określił jako „po co robicie burzę w szklance wody” – mówi w rozmowie z portalem Kresy.pl Michał Kołodziejczak, Prezes Unii Warzywno-Ziemniaczanej, wcześniej także Stowarzyszenia Polskich Producentów Ziemniaków i Warzyw. –
Dla nas to jest szok. Nam nikt nie dopłaca, dla nas pieniędzy nie ma, a
teraz załatwiając różne sprawy w ministerstwie poświęcamy swój własny
czas i środki.
Zaznacza, że polscy rolnicy sami dochodzą do odpowiedniego poziomu
wiedzy i umiejętności w kwestii uprawy malin, a polskie władze całe
„know-how” w tej sprawie oddaje Ukrainie za darmo, jeszcze do tego
dopłacając.
– Można to porównać, nie wdając się w dyskusje nad słusznością
samego projektu , z tym, jak premier Morawiecki mówi o budowaniu
elektrycznych samochodów w Polsce. Tutaj my sami do tego dochodzimy,
nasi najlepsi uczelni kończą szkoły w Polsce i za granicą, żeby mieć
odpowiednią wiedzę, za pieniądze swoje lub z budżetu. Nie ma tak, że
zadzwoni ktoś z Tesli, albo że my do nich zadzwonimy mówiąc: „dajcie nam
inżyniera, dopłaćcie do niego, a my będziemy robić samochody”. A
minister Ardanowski tego nie rozumie. To jasno wskazuje, że nie stoi on w
obronie polskiego rolnictwa, polskiego kapitału, polskiego dorobku
naukowego.
– Dzisiaj w Polsce, z terenów zagrożonych ASF
(afrykańskim pomorem świń), jest utrudniony handel zbożem, słomą, nie
można tego przewozić. Na Ukrainie z ASF nie walczy się w ogóle. Unia
Europejska w ramach porozumienia wydała zgodę na bezcłowy przywóz 1,5
mln ton zboża z Ukrainy. Polski też do dotyczy. Jaką mamy pewność, że to
zboże z Ukrainy nie pochodzi z terenów objętych lub zagrożonych ASF?
Podobnie słoma. Jeżeli tam się z tym nie walczy, to to wszystko może do
nas przyjechać. W Polsce są ograniczenia, które obowiązują takiego
kapitału zagranicznego.
Kołodziejczak zaznacza, że on i jego środowisko są jak najbardziej za
tym, żeby pomagać ludziom w potrzebie, także Ukraińcom czy innym. –
Ale wszystko ma też swoje granice. Dziś widzimy, jak trudne jest
pozyskiwanie tych wszystkich elementów, które mają budować dorobek
kraju. My do tego dochodzimy sami, a dziś trzeba jasno powiedzieć, że
nie zachowujemy się logicznie.
Jego zdaniem, przekazywanie środków na wspieranie ukraińskich
rolników wygląda trochę tak, jakby parę osób wpadło na pomysł, jak
wyciągać pieniądze z budżetu państwa. – Parę osób założyło sobie
stowarzyszenie i pomyśleli, że w ten sposób mogą wyprowadzić pieniądze z
budżetu państwa na szkolenia, na czym można ładnie zarobić. Trochę tak
to wygląda, że pod pozorem niby-naukowym wyprowadza się pieniądze dla
konkurencji.
Kołodziejczak dziwi się też reakcji ministra rolnictwa:
– Dla nas słowa ministra, który dziwi się, że podnosimy ten
temat, są nielogiczne. Warto podkreślić, że na początku działalność, gdy
pan Ardanowski został ministrem rolnictwa, to pierwszą wizytę złożył w
Izraelu. Mamy więc sytuację, gdy polski minister rolnictwa leci do
Izraela, bawi się w ambasadora, a polskie MSZ finansuje uprawę malin na
Ukrainie, bawi się w resort rolnictwa. To pokazuje pewien
absurd. A jest jeszcze jeden: dopóki nie nagłośniliśmy sprawy
finansowania rolnictwa na Ukrainie przez MSZ, to ministerstwo rolnictwa o
niczym nie wiedziało. W ogóle tego nie uzgadniano, komisja rolnictwa
też o niczym nie wiedziała. Rodzi się pytanie, ile jeszcze takich
projektów jest i czego one dotyczą.
Według najbardziej dziwi fakt, że praktycznie wszyscy takiego czegoś bronią, zarówno rząd, jak i większość opozycji. –
Opozycja, poza nielicznymi posłami niezrzeszonymi czy z Kukiz’15, też
się w tym temacie za bardzo nie wypowiada. Człowiek z PSL, partii, która
zdradziła polskich rolników podpisuje nad tym patronat, a po jakimś
czasie się z tego wycofuje, zamiast w ogóle tego nie podpisywać. Co z
tego, że zrezygnował? Nie wiedział, co podpisuje czy zrezygnował pod
naporem ujawnionych informacji? To nielogiczne. Partia, która mieni się
partią chłopską, robi takie rzeczy? Szok!
Kołodziejczak odniósł się także do sprawy taniego zboża z Ukrainy, zalewającego wschodnią Polskę, o czym alarmowali polscy rolnicy.
Ceny skupu zboża były tam średnio o 15 proc. niższe niż w innych
częściach Polski. Rolnicy przekonywali, że jest to spowodowane importem
taniego zboża z Ukrainy, które trafia do naszego kraju również przez
Czechy i Słowację. Pszenica i kukurydza z Ukrainy jest kierowana głównie
do polskich województw graniczących z tym krajem. Zdaniem rolników,
niskie ceny sprawiają, że już wkrótce uprawa zbóż przez polskich
rolników może przestać się opłacać. Już wcześniej „Nasz Dziennik” pisał,
że Polsce zagraża zalew ukraińskiego zboża, a jeśli rządowi nie uda się zahamować nielegalnego importu zboża z Ukrainy, to polscy rolnicy poniosą ogromne straty. Wcześniej informowaliśmy,
że w branży rolniczej pojawiają się skargi, że z Ukrainy do Polski
trafiają ilości zboża znacznie przekraczające limity bezcłowych
kontyngentów ze wschodu. Powoduje to spadek cen skupu ziarna od polskich
rolników.
Prezes Unii Warzywno-Ziemniaczanej potwierdza, że od około 2 miesięcy
otrzymuje alarmujące informacje w tej sprawie. Zaznacza, że ukraińskie
zboże trafia na Słowację, a stamtąd do Polski. – Rolnicy już
kilkukrotnie nas o tym informowali. Można powiedzieć, że jest to już
oficjalny kanał przerzutowy. Jeżeli to trafi na Słowację, to już jest
„unijne”, „europejskie”, a nie ukraińskie. Tak samo jest z ziemniakami,
które trafiają z Izraela do Europy, do Włoch. Tam zostają oclone i już
są unijne, a nie izraelskie. Tu sytuacja jest taka sama.
– Sam nie pochodzę z rejonu zagrożenia ASF, ale uważam, że
generalnie jako rolnicy jesteśmy ograniczani różnymi przepisami w
kwestii przewozu towarów ze stref ASF. Jako Polska powinniśmy
powiedzieć, że dla nas ASF jest na całej Ukrainie. Niech wtedy nawet
kontrole międzynarodowe to badają.
Zdaniem Kołodziejczaka, komuś zależy na tym, żeby ukraińskie zboże
trafiało do Europy. Zaznacza, że „bardzo często jest to zboże
produkowane przez rolników na Ukrainie, ale dla rolników z zachodu
Europy”. – Ekspansja Zachodu jest tu bardzo silna.
Wiele źródeł pokazuje, jak zagraniczny kapitał rozwija się na Ukrainie.
I tutaj chyba właśnie o to chodzi. To wszystko nie jest robione dla
Ukrainy, tylko dla tych, którzy tam wyjechali i dzierżawą ziemię [na razie na Ukrainie nie ma możliwości kupowania ziemi, jednak prowadzone są prace nad zmianą prawa w tym zakresie – red.]. Na
przykład Holandia – to kraj wręcz kolonizacyjny, oni poszerzanie swoich
terenów wpływu mają chyba we krwi. Oni działają logicznie dla siebie,
ale Polska nie działa logicznie dla nas. To nie jest żadna pomoc dla
Ukrainy.