Obok
fideizmu drugi kierunek umysłowy szerzy w życiu religijnym naszej
inteligencji silne spustoszenie, a jest nim sentymentalizm. Oba te
kierunki są zresztą bardzo silnie z sobą związane.
Fideizm
był zbyt sztucznym systemem, aby się mógł o własnych siłach utrzymać:
gdy się tak radykalnie odrzucało udział rozumu w życiu religijnym,
trzeba było się na jakimś innym czynniku naszej psychiki oprzeć, a na
przełomie XVIII i XIX wieku takim czynnikiem, silnie wysuniętym naprzód i
gotowym objąć kierunek całego naszego życia duchowego, było uczucie.
Zimny
racjonalizm wieku oświecenia nie mógł zaspokoić aspiracji duszy
ludzkiej i samą już swoją jednostronnością wywołał przeciw sobie silną
reakcję sentymentalistyczną. Głównym jej szerzycielem stał się J. J.
Rousseau, u którego uprzedzenie do rozumu i przesuwanie punktu ciężkości
życia duchowego na uczucie dochodzi do kulminacyjnego punktu.
"Zastanawianie
się jest stanem przeciwnym naturze. Człowiek, który rozmyśla, jest
zwierzęciem zdeprawowanym". "Rozumowanie wcale nas nie oświeca, ale nas
zaślepia". "Byle byście czuli, że mam rację, wcale nie myślę was o tym
przekonywać". Oto parę odezwań się sławnego anarchisty ducha,
zaczerpniętych z różnych jego dzieł. Nic lepiej nie dowodzi, że i
współcześni w tym właśnie wysunięciu uczucia na pierwszy plan widzieli
główną zasługę J. J. Rousseau, jak te słowa, które czytamy w jego
apoteozie napisanej przez Baumier w 1788 roku:
"Chantons, celebrans la presence, Du nouveau dieu du sentiment".
Nowy
ten bożek albo raczej bałwan znalazł już w XVIII wieku licznych
adoratorów, znudzonych sztywnym i suchym racjonalizmem, a po upadku
rewolucji, która skompromitowała racjonalizm swym kultem bogini rozumu,
opanował on niepodzielnie umysły tych wszystkich, którzy się
przeciwstawili negacyjnym hasłom rewolucji.
Jednocześnie
z tą powstającą falą sentymentalizmu znajdujemy już w XVIII wieku i
naukowe próby uzasadnienia tego wysuwania uczuć na pierwszy plan. Oto
dwóch niemieckich filozofów: Sulzer i Tetens, na miejsce dawnej
doktryny, która w rozumie i woli widziała dwie naczelne władze duszy i
podporządkowywała im całkowicie funkcje uczuciowe, opracowują nową
doktrynę, w której uczucie staje się trzecim czynnikiem duszy, zupełnie
równorzędnym z rozumem i wolą.
Wiek
XIX rozpoczyna się przeto pod znakiem sentymentalizmu. Ma się rozumieć,
że i racjonalizm nie zanika zupełnie, nawet w końcu wieku odradza się w
pokrewnej mu formie pozytywizmu, ale tonem podstawowym ruchu umysłowego
XIX wieku staje się sentymentalizm, który opanowuje wszystkie dziedziny
życia duchowego. Najsilniejsze promieniowanie znajduje on w
literaturze, w której staje się filozoficznym podłożem romantyzmu i za
pośrednictwem której przenika i do innych dziedzin, wybijając na nich
specjalne piętno bierności i subiektywności.
Nawet
i języki nowożytne, które w związku z romantyzmem przybierają w XIX
wieku strojniejszą szatę, ulegają wpływom sentymentalizmu i nadają
terminowi uczucie i jego pochodnym przesadną wartość. W nowożytnych
językach niemal wszystko, co się w psychice człowieka dzieje, jest
uczuciem. Jest nim zarówno ciepło, zimno lub głód, jak i przywiązanie do
Ojczyzny, zarówno ból zęba lub żołądka, jak i umiłowanie tej lub innej
osoby. Zarówno strach lub smutek, jak i miłość Boża! Wszystko to nazywa
się w nowożytnej mowie uczuciem! I nie chodzi tu o mowę potoczną, której
wolno rozszerzać nieco znaczenie używanych terminów i oznaczać nimi
pokrewne pojęcia, do których się nie odnoszą, gdy się je bierze w
ścisłym znaczeniu. Nie! Przepojona sentymentalizmem umysłowość nowożytna
naprawdę sądzi, że te wszystkie zjawiska tak od siebie odległe należą w
ścisłym znaczeniu do kategorii uczuć, które zresztą uważa za to, co
jest w nas najbardziej wartościowego.
Nic
dziwnego przeto, że w takiej atmosferze umysłowej i dziedzina życia
religijnego została silnie zanieczyszczona sentymentalizmem, że i w tych
najszczytniejszych przejawach duchowej działalności człowieka chciano
też widzieć tylko uczucia, i to nie w przenośni, co ma się rozumieć w
potocznej mowie jest dopuszczalne, ale w ścisłym znaczeniu tego wyrazu.
W
odrodzeniu religijnym początku XIX wieku sentymentalizm odegrał od
pierwszej chwili dużą rolę. Swym przeciwstawieniem się racjonalizmowi,
swym nawiązywaniem do drugorzędnych wprawdzie, ale nie pozbawionych
znaczenia, uczuciowych czynników życia religijnego, do tradycji, do
obyczajów ludowych, legend, wierzeń itd. romantyzm zyskiwał sobie łatwo
sympatię w środowiskach katolickich, które w nim widziały sprzymierzeńca
w walce ze wspólnym wrogiem, a nie spostrzegały, jak bardzo osłabia
podstawowe sprężyny ducha.
Długo
czekał też sentymentalizm, nim się zdecydował wyraźnie przeciw zasadom
wiary katolickiej wystąpić; nastąpiło to dopiero na przełomie XIX i XX
wieku, kiedy się stał on jedną z podstaw filozoficznych modernizmu.
Wtedy dopiero Kościół potępił ustami Piusa X to błędne mniemanie, że
"zarodkiem wszelkiej religii, jako też gruntem tego wszystkiego,
cokolwiek było i będzie w religii... jest uczucie religijne, które...
wytryska z ciemnych głębin podświadomości przez immanencję życiową".
Modernizm,
jak wiemy, nie zdołał się zorganizować w formie sekty; nieliczne tylko
jednostki trwające w swym uporze oderwały się od Kościoła, ogół zaś
tych, którzy z początku zostali omamieni złudnymi hasłami, na głos
Stolicy Apostolskiej zawrócili z błędnej drogi, tak iż dziś można uważać
modernizm za zlikwidowany. Z nim i sentymentalizm religijny na
Zachodzie otrzymał cios. Utrzymał się on jednak i utrzyma zapewne długi
jeszcze czas w języku. Nawet wielu pisarzy katolickich zbyt nieoględnie
używa terminu uczucia dla oznaczenia najważniejszych objawów życia
religijnego, czym ma się rozumieć, przyczyniaj ą się tylko do utrwalenia
w umysłach wiernych fałszywego przekonania, że religia należy do
dziedziny uczuciowej.
Łatwo
teraz zrozumieć, jak błędnym jest mniemanie, że u nas w Polsce ta
przewaga uczuciowa w naszym życiu religijnym jest czymś specyficznie
polskim, co odróżnia naszą religijność od religijności innych ludów,
szczególnie racjonalizujących Niemców. Sentymentalizm religijny był
ogólną chorobą, której świat katolicki uległ w pierwszej połowie XIX
wieku i od której i Niemcy ze swym Herzensglaube nie były wolne. I my
przeto też nie mogliśmy się uchronić od tej anemii sentymentalistycznej,
szczególnie w okresie ścisłego związku z Zachodem w czasie emigracji i w
momencie największego rozkwitu romantyzmu. Na jedno można by się
zgodzić, a to, że u nas znalazł sentymentalizm szczególnie podatny grunt
w naszym temperamencie sangwinicznym, łatwo ulegającym wzruszeniom
uczuciowym.
Tym
się niewątpliwie tłumaczy, że sentymentalizm religijny silnej się u nas
zakorzenił i że przetrwał do dziś dnia w prymitywnej formie niejasnego
mniemania, że życie religijne sprowadza się do gry uczuć. Takim był on i
na Zachodzie w pierwszej fazie swego rozwoju, ale tam porzucił w końcu
swą naiwną formę, aby przejść do otwartej walki z doktryną
chrześcijańską. Otóż u nas tej drugiej fazy niemal nie było wcale:
modernizm ze swym świadomym sentymentalizmem u nas naprawdę nigdy się
nie zagnieździł, a tych kilku pisarzy, którzy do dziś dnia próbują
modernizować, czyni to tak nieudolnie, że najlepiej jest zbywać ich
milczeniem.
Stokroć
niebezpieczniejszy jest w chwili obecnej ten nieuświadomiony
sentymentalizm, który panuje wszechwładnie nad naszą umysłowością i
wciska się do wszystkich jej dziedzin; jest on niewątpliwie zaporą w
pracy wychowawczej mającej na celu rozwój tężyzny ducha.
Miałem
już sposobność zwrócić uwagę na to, jak zgubne skutki musi wywrzeć na
umysły i charaktery młodzieży to systematyczne wpajanie jej
sentymentalizmu przez niektóre podręczniki używane w naszych szkołach
średnich. Tą drogą hoduje się ten nastrój biernego sentymentalizmu, tak
fatalnie odbijający się następnie na całym naszym życiu społecznym. Cóż
dziwnego, że następnie najważniejsze zjawiska życia duchowego
sprowadzane bywają do funkcji uczuciowych!
Można
też wyliczyć całe zastępy myślicieli, którzy całą działalność moralną,
ba, nawet całą działalność umysłową traktują jako funkcję uczuciową.
Taki np. Pręgowski żąda, aby nauczanie logiki rozwijało "uczucia
logiczne", a prof. J. Ujejski wzywa do zajęcia wobec nacjonalizmu
"wyraźnego uczuciowego stanowiska".
Weźmy
następnie i samo zagadnienie życia narodowego: Czyż nie jest
zadziwiającym, że ci, którzy najgoręcej bronią doniosłości czynnika
narodowego, nie są w stanie w nim dojrzeć nic więcej, jak instynkty i
uczucia? "Podstawę stosunku jednostki do Narodu stanowią instynkty i
uczucia narodowe, tkwiące w najgłębszych pokładach jej duszy" - oto
ujęcie więzi łączącej jednostkę z narodem w deklaracji ideowej Młodzieży
Wszechpolskiej. Ciekawym jest, że z podobnym zapatrywaniem na
pochodzenie życia narodowego spotykamy się też i u tak wytrawnego
pisarza katolickiego, jakim jest o. Jan Rostworowski SJ. I on też
sprowadza życie narodowe do czynników irracjonalnych, uczuciowych i
przeciwstawia je państwu, będącemu "rzeczą bardziej" abstrakcyjną,
bezbarwną, jakby nieosobową, która przemawia raczej do chłodnego rozumu
niż do uczucia... Wobec tak przesadzonych mniemań o roli uczuć w naszym
życiu moralnym nie sposób się dziwić, że i życie religijne jest u nas
pogrążone w sentymentalizmie i że nie tylko ci, co stoją poza Kościołem i
przejęli się nowożytnymi poglądami na genezę religii, wyprowadzają je z
dziedziny uczuciowej psychiki ludzkiej, ale że nawet i wierzący, i
praktykujący katolicy są przekonani, iż najważniejszą rzeczą w
praktykach religijnych jest wzbudzenie w sobie uczuć.
Jeśli
T. Mitana w swym studium poświęconym religijności Skargi - "przesuwa
radykalnie środek ciężkości poszukiwań... w sferę na wskroś osobistych,
uczuciowych ruchów duszy, będących najgłębszym źródłem czynów Skargi,
jak każdego w ogóle człowieka", to mamy w tym dowód, że nie zdołał się
wznieść ponad te płytkie doktryny naturalistyczne, które współczesna
nauka o religiach szerzy. Trudno oprzeć się pokusie, aby nie zastosować
do doktora Mitany słów, które on sam na tejże stronie stosuje do Skargi:
Doktryna tego człowieka "nie jest bynajmniej jego osobistym wytworem.
Przeciwnie, przejął ją gotową, zamkniętą (i jak szczelnie zamkniętą! -
JW) w ściśle ustalonych i określonych formach dogmatycznych" nowożytnej
religiologii; jedną z takich form dogmatycznych jest sentymentalizm.
Gorzej
jest znacznie, gdy to błędne przekonanie o uczuciowej podstawie
religijności spotykamy w życiu praktycznym osób wierzących, gdy ktoś
sądzi, że nie można dostąpić rozgrzeszenia, jeśli się nie "czuje�
skruchy, że "bez wzruszenia uczuciowego" nie warto się modlić, że miłość
bliźniego polega na uczuciowej sympatii itd. To są gorsze objawy, bo
nie z książek zaczerpnięte, ale z codziennego życia, które strasznie
zostało zanieczyszczone tymi miazmatami sentymentalizmu.
Ciekawym
jest, jak u nas na tym punkcie osoby diametralnie odrębnych poglądów na
religię godzą się jednak, gdy chodzi o oparcie jej na dziedzinie
uczuciowej. Mam oto przed sobą kwestionariusze dwóch ankiet w sprawie
życia religijnego, jednej prowadzonej przez Jana Hempla, nieudolnego
tłumacza Doświadczeń religijnych Jamesa, drugiej przez prof. dr
Dobrzyńską-Rybicką. Pierwsza jest o tendencji wyraźnie wrogiej dla
religii, druga przeciwnie, jest dla niej przychylna. Otóż oba
kwestionariusze wykraczają przeciw naukowej metodzie tego rodzaju badań
tym, że w sposobie stawiania pytań podsuwają odpowiedź, a to, co oba
podsuwają, jest właśnie sentymentalizmem! Ani pan Hempel, ani pani
Dobrzyńska-Rybicka nie wątpią ani na chwilę, że w religii głównym
czynnikiem jest uczucie.
Pan Hempel zapytuje: "Czy modląc się, doznajesz wzruszeń serdecznych, czy też powtarzasz tylko słowa modlitwy?"
Pani Dobrzyńska-Rybicka stawia natomiast pytanie: "Jakie są uczucia odpowiadającego wobec Boga?"
Ma się rozumieć, że z tak prowadzonych ankiet nie ma się co spodziewać poważnych rezultatów.
Nie
potrzeba chyba długo się rozwodzić nad koniecznością otrząśnięcia się z
sentymentalizmu i uwolnienia odeń naszego życia religijnego. Póki tego
nie uczynimy, będzie ono zawsze nosiło na sobie te cechy jakieś
bierności i niezdarności, które tak często paraliżują najlepsze
poczynania.
Co
przeciwstawić temu przesadnemu kultowi uczucia? Czy kult rozumu, jak
wiele osób może sądzić? Bynajmniej! Nie o antagonizm między uczuciem i
rozumem tu chodzi, ale o antagonizm między uczuciem i wolą.
Sentymentalizm może się nieraz przeciwstawiać naiwnie słusznym
aspiracjom rozumu do rządzenia naszym życiem moralnym, a jednak nie tu
jest główne źródło tego deprawującego wpływu, jaki wywiera on na rozwój
duchowy człowieka. Toteż ratować się od sentymentalizmu, szerząc
racjonalizm albo choćby mniej radykalny intelektualizm moralny,
równałoby się uciekaniu z deszczu pod rynnę.
Sentymentalizm
może być zatrzymany i opanowany jedynie przez wysuwanie na pierwszy
plan naszego życia moralnego woli, przez zrozumienie centralnej roli,
jaką ma ona w nim do odegrania i przez ześrodkowanie około niej
wszystkich wysiłków wychowawczych i samowychowawczych. Ma się rozumieć,
że takie wysunięcie woli w niczym nie osłabi naczelnej roli rozumu,
któremu wola zawsze zostaje podporządkowana, ale uwydatni ono te funkcje
naszej psychiki, które tylko do woli mogą być sprowadzone i których
żaden inny czynnik, nawet rozum, nie jest w stanie wypełnić.
Dopiero
głębokie zrozumienie tej roli, jaką wola ma odgrywać w naszym życiu i
porównanie jej z funkcjonowaniem uczuć, pozwala nam jasno zrozumieć, na
czym polega szkodliwość sentymentalizmu.
Specyficznymi
cechami uczucia jako motoru naszego życia psychicznego są:
subiektywizm, egoizm, bierność i indywidualizm. Ich proces kończy się
zawsze w samym osobniku i sam przez się nie jest zdolny wyprowadzić
człowieka z siebie, pchnąć do twórczego czynu i związać z innymi; kresem
jego jest zawsze zaspokojenie subiektywnego pragnienia, związanego ze
wzruszeniem.
Inaczej
jest z wolą. Jej cechami specyficznymi jako motoru psychicznego są:
obiektywizm pochodzący ze związku z rozumem, zdolność do wyprowadzenia
człowieka z ciasnego zakresu własnych pożądań i pchnięcia do twórczych
czynów, zdolność do związania się z wysiłkiem innych ludzi w jedną
całość.
Doskonale
to zrozumiała i wyraziła generałowa Zamoyska w tych krótkich, jędrnych
słowach: "uczucie jest niczym - wola wszystkim".
Kto
nie potrafi około tego motoru skoncentrować swego życia duchowego i
łudzić się będzie, że motor uczuciowy mu wystarczy, ten daleko w życiu
nie zajedzie. Nie wyjdzie on nigdy z siebie i będzie zawsze
sentymentalnym mazgajem życiowym.
I
życie religijne należy za wszelką cenę oprzeć na motorze woli, jeśli ma
ono być źródłem sił twórczych i podnosić dusze do Boga, z którym tylko
duchowe czynniki naszej psychiki mogą wejść w bezpośredni kontakt.
Nadprzyrodzone czynniki łaski tylko w duchowych naszych władzach:
rozumie i woli, znaleźć mogą odpowiednią dla siebie ostoję i cały ten
cudowny proces przeistaczania duszy na modłę Bożą tylko przez wysiłki
tych dwóch władz naczelnych, przeniknionych łaską się odbywa.
Dopiero
one są w stanie powoli przekształcić i niższe władze zmysłowe i zaprząc
je także do służby Bożej. Zwalczając bowiem sentymentalizm w życiu
religijnym, nie myślimy bynajmniej, w myśl stoików i Kanta, wykluczać
uczuć z naszego życia moralnego i religijnego. Owszem, one także winny
być doń wciągnięte i wychowane. Jeśli chodzi o życie religijne, to
właśnie między innymi do tego celu służy przecudna liturgia Kościoła
katolickiego. I czyż nie jest tragicznym, że jednocześnie z przesuwaniem
punktu ciężkości życia religijnego w dziedzinę uczuć zaniedbuje się
zupełnie ten potężny środek wychowania ich do służby Bożej, jakim jest
liturgia!
Było
u nas dwóch ludzi, nie żadnych filozofów, ale dobrych obserwatorów
tego, co się wokoło nich działo i obaj jasno widzieli, że najważniejszym
zagadnieniem naszego odrodzenia jest "chcenie". Wyspiański nam
zarzucił, że "nie chcemy chcieć", a Sienkiewicz wyjaśnił, dlaczego tak
jest, bo oto "nie zdajemy sobie sprawy, że trzeba umieć chcieć".
A jeśli się zapytamy, gdzie jest źródło zaniku tej umiejętności, odpowiedź będzie jasna: w uczuciomanii, w sentymentalizmie.
l
życie religijne, nie mniej jak narodowe i społeczne, winniśmy za
wszelką cenę wyprowadzić z tych nizinnych oparów sentymentalizmu i
podnieść do wyższego poziomu, na którym głównym motorem jest wola, ta
duchowa władza chcenia, którą trzeba umiejętnie zaprawić, aby w
dziedzinie spraw Bożych i chciała, i umiała chcieć.
"My
chcemy Boga", śpiewają robotnicy chrześcijańscy i mają wielką, świętą
rację. Najważniejszą rzeczą w naszym życiu jest chcieć Boga, chcieć
sławy Jego Imienia, wypełnienia Jego woli, szerzenia Jego Królestwa,
udziału w Jego szczęściu i tylu, tylu innych wielkich rzeczy. Ale nie
wystarcza tego wszystkiego byle jak chcieć. I tu należy umieć chcieć na
to, aby swawolę, przeistoczoną na modłę Bożą, całkowicie poddać
Chrystusowi.
o.Jacek Woroniecki OP