piątek, 2 listopada 2018

o.Jacek Woroniecki OP: Sentymentalizm

Podobny obraz         Obok fideizmu drugi kierunek umysłowy szerzy w życiu religijnym naszej inteligencji silne spustoszenie, a jest nim sentymentalizm. Oba te kierunki są zresztą bardzo silnie z sobą związane.
Fideizm był zbyt sztucznym systemem, aby się mógł o własnych siłach utrzymać: gdy się tak radykalnie odrzucało udział rozumu w życiu religijnym, trzeba było się na jakimś innym czynniku naszej psychiki oprzeć, a na przełomie XVIII i XIX wieku takim czynnikiem, silnie wysuniętym naprzód i gotowym objąć kierunek całego naszego życia duchowego, było uczucie.
Zimny racjonalizm wieku oświecenia nie mógł zaspokoić aspiracji duszy ludzkiej i samą już swoją jednostronnością wywołał przeciw sobie silną reakcję sentymentalistyczną. Głównym jej szerzycielem stał się J. J. Rousseau, u którego uprzedzenie do rozumu i przesuwanie punktu ciężkości życia duchowego na uczucie dochodzi do kulminacyjnego punktu.
"Zastanawianie się jest stanem przeciwnym naturze. Człowiek, który rozmyśla, jest zwierzęciem zdeprawowanym". "Rozumowanie wcale nas nie oświeca, ale nas zaślepia". "Byle byście czuli, że mam rację, wcale nie myślę was o tym przekonywać". Oto parę odezwań się sławnego anarchisty ducha, zaczerpniętych z różnych jego dzieł. Nic lepiej nie dowodzi, że i współcześni w tym właśnie wysunięciu uczucia na pierwszy plan widzieli główną zasługę J. J. Rousseau, jak te słowa, które czytamy w jego apoteozie napisanej przez Baumier w 1788 roku:
"Chantons, celebrans la presence, Du nouveau dieu du sentiment".
Nowy ten bożek albo raczej bałwan znalazł już w XVIII wieku licznych adoratorów, znudzonych sztywnym i suchym racjonalizmem, a po upadku rewolucji, która skompromitowała racjonalizm swym kultem bogini rozumu, opanował on niepodzielnie umysły tych wszystkich, którzy się przeciwstawili negacyjnym hasłom rewolucji.
Jednocześnie z tą powstającą falą sentymentalizmu znajdujemy już w XVIII wieku i naukowe próby uzasadnienia tego wysuwania uczuć na pierwszy plan. Oto dwóch niemieckich filozofów: Sulzer i Tetens, na miejsce dawnej doktryny, która w rozumie i woli widziała dwie naczelne władze duszy i podporządkowywała im całkowicie funkcje uczuciowe, opracowują nową doktrynę, w której uczucie staje się trzecim czynnikiem duszy, zupełnie równorzędnym z rozumem i wolą.
Wiek XIX rozpoczyna się przeto pod znakiem sentymentalizmu. Ma się rozumieć, że i racjonalizm nie zanika zupełnie, nawet w końcu wieku odradza się w pokrewnej mu formie pozytywizmu, ale tonem podstawowym ruchu umysłowego XIX wieku staje się sentymentalizm, który opanowuje wszystkie dziedziny życia duchowego. Najsilniejsze promieniowanie znajduje on w literaturze, w której staje się filozoficznym podłożem romantyzmu i za pośrednictwem której przenika i do innych dziedzin, wybijając na nich specjalne piętno bierności i subiektywności.
Nawet i języki nowożytne, które w związku z romantyzmem przybierają w XIX wieku strojniejszą szatę, ulegają wpływom sentymentalizmu i nadają terminowi uczucie i jego pochodnym przesadną wartość. W nowożytnych językach niemal wszystko, co się w psychice człowieka dzieje, jest uczuciem. Jest nim zarówno ciepło, zimno lub głód, jak i przywiązanie do Ojczyzny, zarówno ból zęba lub żołądka, jak i umiłowanie tej lub innej osoby. Zarówno strach lub smutek, jak i miłość Boża! Wszystko to nazywa się w nowożytnej mowie uczuciem! I nie chodzi tu o mowę potoczną, której wolno rozszerzać nieco znaczenie używanych terminów i oznaczać nimi pokrewne pojęcia, do których się nie odnoszą, gdy się je bierze w ścisłym znaczeniu. Nie! Przepojona sentymentalizmem umysłowość nowożytna naprawdę sądzi, że te wszystkie zjawiska tak od siebie odległe należą w ścisłym znaczeniu do kategorii uczuć, które zresztą uważa za to, co jest w nas najbardziej wartościowego.
Nic dziwnego przeto, że w takiej atmosferze umysłowej i dziedzina życia religijnego została silnie zanieczyszczona sentymentalizmem, że i w tych najszczytniejszych przejawach duchowej działalności człowieka chciano też widzieć tylko uczucia, i to nie w przenośni, co ma się rozumieć w potocznej mowie jest dopuszczalne, ale w ścisłym znaczeniu tego wyrazu.
W odrodzeniu religijnym początku XIX wieku sentymentalizm odegrał od pierwszej chwili dużą rolę. Swym przeciwstawieniem się racjonalizmowi, swym nawiązywaniem do drugorzędnych wprawdzie, ale nie pozbawionych znaczenia, uczuciowych czynników życia religijnego, do tradycji, do obyczajów ludowych, legend, wierzeń itd. romantyzm zyskiwał sobie łatwo sympatię w środowiskach katolickich, które w nim widziały sprzymierzeńca w walce ze wspólnym wrogiem, a nie spostrzegały, jak bardzo osłabia podstawowe sprężyny ducha.
Długo czekał też sentymentalizm, nim się zdecydował wyraźnie przeciw zasadom wiary katolickiej wystąpić; nastąpiło to dopiero na przełomie XIX i XX wieku, kiedy się stał on jedną z podstaw filozoficznych modernizmu. Wtedy dopiero Kościół potępił ustami Piusa X to błędne mniemanie, że "zarodkiem wszelkiej religii, jako też gruntem tego wszystkiego, cokolwiek było i będzie w religii... jest uczucie religijne, które... wytryska z ciemnych głębin podświadomości przez immanencję życiową".
Modernizm, jak wiemy, nie zdołał się zorganizować w formie sekty; nieliczne tylko jednostki trwające w swym uporze oderwały się od Kościoła, ogół zaś tych, którzy z początku zostali omamieni złudnymi hasłami, na głos Stolicy Apostolskiej zawrócili z błędnej drogi, tak iż dziś można uważać modernizm za zlikwidowany. Z nim i sentymentalizm religijny na Zachodzie otrzymał cios. Utrzymał się on jednak i utrzyma zapewne długi jeszcze czas w języku. Nawet wielu pisarzy katolickich zbyt nieoględnie używa terminu uczucia dla oznaczenia najważniejszych objawów życia religijnego, czym ma się rozumieć, przyczyniaj ą się tylko do utrwalenia w umysłach wiernych fałszywego przekonania, że religia należy do dziedziny uczuciowej.
Łatwo teraz zrozumieć, jak błędnym jest mniemanie, że u nas w Polsce ta przewaga uczuciowa w naszym życiu religijnym jest czymś specyficznie polskim, co odróżnia naszą religijność od religijności innych ludów, szczególnie racjonalizujących Niemców. Sentymentalizm religijny był ogólną chorobą, której świat katolicki uległ w pierwszej połowie XIX wieku i od której i Niemcy ze swym Herzensglaube nie były wolne. I my przeto też nie mogliśmy się uchronić od tej anemii sentymentalistycznej, szczególnie w okresie ścisłego związku z Zachodem w czasie emigracji i w momencie największego rozkwitu romantyzmu. Na jedno można by się zgodzić, a to, że u nas znalazł sentymentalizm szczególnie podatny grunt w naszym temperamencie sangwinicznym, łatwo ulegającym wzruszeniom uczuciowym.
Tym się niewątpliwie tłumaczy, że sentymentalizm religijny silnej się u nas zakorzenił i że przetrwał do dziś dnia w prymitywnej formie niejasnego mniemania, że życie religijne sprowadza się do gry uczuć. Takim był on i na Zachodzie w pierwszej fazie swego rozwoju, ale tam porzucił w końcu swą naiwną formę, aby przejść do otwartej walki z doktryną chrześcijańską. Otóż u nas tej drugiej fazy niemal nie było wcale: modernizm ze swym świadomym sentymentalizmem u nas naprawdę nigdy się nie zagnieździł, a tych kilku pisarzy, którzy do dziś dnia próbują modernizować, czyni to tak nieudolnie, że najlepiej jest zbywać ich milczeniem.
Stokroć niebezpieczniejszy jest w chwili obecnej ten nieuświadomiony sentymentalizm, który panuje wszechwładnie nad naszą umysłowością i wciska się do wszystkich jej dziedzin; jest on niewątpliwie zaporą w pracy wychowawczej mającej na celu rozwój tężyzny ducha.
Miałem już sposobność zwrócić uwagę na to, jak zgubne skutki musi wywrzeć na umysły i charaktery młodzieży to systematyczne wpajanie jej sentymentalizmu przez niektóre podręczniki używane w naszych szkołach średnich. Tą drogą hoduje się ten nastrój biernego sentymentalizmu, tak fatalnie odbijający się następnie na całym naszym życiu społecznym. Cóż dziwnego, że następnie najważniejsze zjawiska życia duchowego sprowadzane bywają do funkcji uczuciowych!
Można też wyliczyć całe zastępy myślicieli, którzy całą działalność moralną, ba, nawet całą działalność umysłową traktują jako funkcję uczuciową. Taki np. Pręgowski żąda, aby nauczanie logiki rozwijało "uczucia logiczne", a prof. J. Ujejski wzywa do zajęcia wobec nacjonalizmu "wyraźnego uczuciowego stanowiska".
Weźmy następnie i samo zagadnienie życia narodowego: Czyż nie jest zadziwiającym, że ci, którzy najgoręcej bronią doniosłości czynnika narodowego, nie są w stanie w nim dojrzeć nic więcej, jak instynkty i uczucia? "Podstawę stosunku jednostki do Narodu stanowią instynkty i uczucia narodowe, tkwiące w najgłębszych pokładach jej duszy" - oto ujęcie więzi łączącej jednostkę z narodem w deklaracji ideowej Młodzieży Wszechpolskiej. Ciekawym jest, że z podobnym zapatrywaniem na pochodzenie życia narodowego spotykamy się też i u tak wytrawnego pisarza katolickiego, jakim jest o. Jan Rostworowski SJ. I on też sprowadza życie narodowe do czynników irracjonalnych, uczuciowych i przeciwstawia je państwu, będącemu "rzeczą bardziej" abstrakcyjną, bezbarwną, jakby nieosobową, która przemawia raczej do chłodnego rozumu niż do uczucia... Wobec tak przesadzonych mniemań o roli uczuć w naszym życiu moralnym nie sposób się dziwić, że i życie religijne jest u nas pogrążone w sentymentalizmie i że nie tylko ci, co stoją poza Kościołem i przejęli się nowożytnymi poglądami na genezę religii, wyprowadzają je z dziedziny uczuciowej psychiki ludzkiej, ale że nawet i wierzący, i praktykujący katolicy są przekonani, iż najważniejszą rzeczą w praktykach religijnych jest wzbudzenie w sobie uczuć.
Jeśli T. Mitana w swym studium poświęconym religijności Skargi - "przesuwa radykalnie środek ciężkości poszukiwań... w sferę na wskroś osobistych, uczuciowych ruchów duszy, będących najgłębszym źródłem czynów Skargi, jak każdego w ogóle człowieka", to mamy w tym dowód, że nie zdołał się wznieść ponad te płytkie doktryny naturalistyczne, które współczesna nauka o religiach szerzy. Trudno oprzeć się pokusie, aby nie zastosować do doktora Mitany słów, które on sam na tejże stronie stosuje do Skargi: Doktryna tego człowieka "nie jest bynajmniej jego osobistym wytworem. Przeciwnie, przejął ją gotową, zamkniętą (i jak szczelnie zamkniętą! - JW) w ściśle ustalonych i określonych formach dogmatycznych" nowożytnej religiologii; jedną z takich form dogmatycznych jest sentymentalizm.
Gorzej jest znacznie, gdy to błędne przekonanie o uczuciowej podstawie religijności spotykamy w życiu praktycznym osób wierzących, gdy ktoś sądzi, że nie można dostąpić rozgrzeszenia, jeśli się nie "czuje� skruchy, że "bez wzruszenia uczuciowego" nie warto się modlić, że miłość bliźniego polega na uczuciowej sympatii itd. To są gorsze objawy, bo nie z książek zaczerpnięte, ale z codziennego życia, które strasznie zostało zanieczyszczone tymi miazmatami sentymentalizmu.
Ciekawym jest, jak u nas na tym punkcie osoby diametralnie odrębnych poglądów na religię godzą się jednak, gdy chodzi o oparcie jej na dziedzinie uczuciowej. Mam oto przed sobą kwestionariusze dwóch ankiet w sprawie życia religijnego, jednej prowadzonej przez Jana Hempla, nieudolnego tłumacza Doświadczeń religijnych Jamesa, drugiej przez prof. dr Dobrzyńską-Rybicką. Pierwsza jest o tendencji wyraźnie wrogiej dla religii, druga przeciwnie, jest dla niej przychylna. Otóż oba kwestionariusze wykraczają przeciw naukowej metodzie tego rodzaju badań tym, że w sposobie stawiania pytań podsuwają odpowiedź, a to, co oba podsuwają, jest właśnie sentymentalizmem! Ani pan Hempel, ani pani Dobrzyńska-Rybicka nie wątpią ani na chwilę, że w religii głównym czynnikiem jest uczucie.
Pan Hempel zapytuje: "Czy modląc się, doznajesz wzruszeń serdecznych, czy też powtarzasz tylko słowa modlitwy?"
Pani Dobrzyńska-Rybicka stawia natomiast pytanie: "Jakie są uczucia odpowiadającego wobec Boga?"
Ma się rozumieć, że z tak prowadzonych ankiet nie ma się co spodziewać poważnych rezultatów.
Nie potrzeba chyba długo się rozwodzić nad koniecznością otrząśnięcia się z sentymentalizmu i uwolnienia odeń naszego życia religijnego. Póki tego nie uczynimy, będzie ono zawsze nosiło na sobie te cechy jakieś bierności i niezdarności, które tak często paraliżują najlepsze poczynania.
Co przeciwstawić temu przesadnemu kultowi uczucia? Czy kult rozumu, jak wiele osób może sądzić? Bynajmniej! Nie o antagonizm między uczuciem i rozumem tu chodzi, ale o antagonizm między uczuciem i wolą. Sentymentalizm może się nieraz przeciwstawiać naiwnie słusznym aspiracjom rozumu do rządzenia naszym życiem moralnym, a jednak nie tu jest główne źródło tego deprawującego wpływu, jaki wywiera on na rozwój duchowy człowieka. Toteż ratować się od sentymentalizmu, szerząc racjonalizm albo choćby mniej radykalny intelektualizm moralny, równałoby się uciekaniu z deszczu pod rynnę.
Sentymentalizm może być zatrzymany i opanowany jedynie przez wysuwanie na pierwszy plan naszego życia moralnego woli, przez zrozumienie centralnej roli, jaką ma ona w nim do odegrania i przez ześrodkowanie około niej wszystkich wysiłków wychowawczych i samowychowawczych. Ma się rozumieć, że takie wysunięcie woli w niczym nie osłabi naczelnej roli rozumu, któremu wola zawsze zostaje podporządkowana, ale uwydatni ono te funkcje naszej psychiki, które tylko do woli mogą być sprowadzone i których żaden inny czynnik, nawet rozum, nie jest w stanie wypełnić.
Dopiero głębokie zrozumienie tej roli, jaką wola ma odgrywać w naszym życiu i porównanie jej z funkcjonowaniem uczuć, pozwala nam jasno zrozumieć, na czym polega szkodliwość sentymentalizmu.
Specyficznymi cechami uczucia jako motoru naszego życia psychicznego są: subiektywizm, egoizm, bierność i indywidualizm. Ich proces kończy się zawsze w samym osobniku i sam przez się nie jest zdolny wyprowadzić człowieka z siebie, pchnąć do twórczego czynu i związać z innymi; kresem jego jest zawsze zaspokojenie subiektywnego pragnienia, związanego ze wzruszeniem.
Inaczej jest z wolą. Jej cechami specyficznymi jako motoru psychicznego są: obiektywizm pochodzący ze związku z rozumem, zdolność do wyprowadzenia człowieka z ciasnego zakresu własnych pożądań i pchnięcia do twórczych czynów, zdolność do związania się z wysiłkiem innych ludzi w jedną całość.
Doskonale to zrozumiała i wyraziła generałowa Zamoyska w tych krótkich, jędrnych słowach: "uczucie jest niczym - wola wszystkim".
Kto nie potrafi około tego motoru skoncentrować swego życia duchowego i łudzić się będzie, że motor uczuciowy mu wystarczy, ten daleko w życiu nie zajedzie. Nie wyjdzie on nigdy z siebie i będzie zawsze sentymentalnym mazgajem życiowym.
I życie religijne należy za wszelką cenę oprzeć na motorze woli, jeśli ma ono być źródłem sił twórczych i podnosić dusze do Boga, z którym tylko duchowe czynniki naszej psychiki mogą wejść w bezpośredni kontakt. Nadprzyrodzone czynniki łaski tylko w duchowych naszych władzach: rozumie i woli, znaleźć mogą odpowiednią dla siebie ostoję i cały ten cudowny proces przeistaczania duszy na modłę Bożą tylko przez wysiłki tych dwóch władz naczelnych, przeniknionych łaską się odbywa.
Dopiero one są w stanie powoli przekształcić i niższe władze zmysłowe i zaprząc je także do służby Bożej. Zwalczając bowiem sentymentalizm w życiu religijnym, nie myślimy bynajmniej, w myśl stoików i Kanta, wykluczać uczuć z naszego życia moralnego i religijnego. Owszem, one także winny być doń wciągnięte i wychowane. Jeśli chodzi o życie religijne, to właśnie między innymi do tego celu służy przecudna liturgia Kościoła katolickiego. I czyż nie jest tragicznym, że jednocześnie z przesuwaniem punktu ciężkości życia religijnego w dziedzinę uczuć zaniedbuje się zupełnie ten potężny środek wychowania ich do służby Bożej, jakim jest liturgia!
Było u nas dwóch ludzi, nie żadnych filozofów, ale dobrych obserwatorów tego, co się wokoło nich działo i obaj jasno widzieli, że najważniejszym zagadnieniem naszego odrodzenia jest "chcenie". Wyspiański nam zarzucił, że "nie chcemy chcieć", a Sienkiewicz wyjaśnił, dlaczego tak jest, bo oto "nie zdajemy sobie sprawy, że trzeba umieć chcieć".
A jeśli się zapytamy, gdzie jest źródło zaniku tej umiejętności, odpowiedź będzie jasna: w uczuciomanii, w sentymentalizmie.
l życie religijne, nie mniej jak narodowe i społeczne, winniśmy za wszelką cenę wyprowadzić z tych nizinnych oparów sentymentalizmu i podnieść do wyższego poziomu, na którym głównym motorem jest wola, ta duchowa władza chcenia, którą trzeba umiejętnie zaprawić, aby w dziedzinie spraw Bożych i chciała, i umiała chcieć.
"My chcemy Boga", śpiewają robotnicy chrześcijańscy i mają wielką, świętą rację. Najważniejszą rzeczą w naszym życiu jest chcieć Boga, chcieć sławy Jego Imienia, wypełnienia Jego woli, szerzenia Jego Królestwa, udziału w Jego szczęściu i tylu, tylu innych wielkich rzeczy. Ale nie wystarcza tego wszystkiego byle jak chcieć. I tu należy umieć chcieć na to, aby swawolę, przeistoczoną na modłę Bożą, całkowicie poddać Chrystusowi.
o.Jacek Woroniecki OP