sobota, 10 listopada 2018

Ronald Lasecki - Nie ma czego świętować


         Wielkimi krokami zbliża się Narodowe Święto Niepodległości. Tego dnia w wielu miejscowościach Polski odbędą się uroczyste obchody organizowane przez władze bądź organizacje społeczne. Najbardziej spektakularny będzie zapewne warszawski Marsz Niepodległości, który też zgromadzi największą liczbę uczestników (mamy nadzieję że tak będzie, chociaż doszło do zakazania marszu przez H.G. Waltz, a następnie Duda i Morawiecki ogłosili że odbędzie się "marsz rządowy" - przyp. red. Redakcji). Rangę tegorocznych obchodów dodatkowo podniesie okrągła – setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości.
Czy jednak aby na pewno niepodległość naszej wspólnoty politycznej i polski charakter państwa udało się nam zachować? Czy w związku z tym, aby na pewno mamy powody do świętowania?
W ostatnich latach okazało się, że naród polski nie ma prawa swobodnego kształtowania ustroju swojego państwa. Gdy wyłoniony przez zwycięską w wyborach partię rząd chciał zmienić ustrojową pozycję Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, z Waszyngtonu i ośrodków zachodnioeuropejskich rozległy się gniewne pomrukiwania, po czym rząd po cichu się z planowanej reformy wycofał. 
Sytuacja powtórzyła się, gdy uchwalono że państwo polskie pociągać będzie do odpowiedzialności karnej za pomawianie Polaków o udział w sprawstwie niemieckiego ludobójstwa na europejskim Żydostwie. Gdy tylko w Waszyngtonie oznajmiono, że Polska jest na cenzurowanym do czasu zmiany odnośnych uregulowań wedle żądań żydowskich, komentatorzy i opozycja zaczęli w panice naciskać na rząd, by ten zastosował się do dyktatu USA. Żadne naciski jednak nie były potrzebne, partia rządząca zwołała bowiem naprędce posiedzenie sejmu w okresie wakacyjnym i bez dyskusji przegłosowała wszystko to, czego żądali od nas jankesi. Później wyszło na jaw, że decyzja została podjętą już po pojawieniu się pierwszych głosów krytycznych, a czekano jedynie na jej formalizację momentu dogodnego dla uchylenia możliwości dyskusji – najwyraźniej w obawie przed pojawieniem się krytycznych głosów, które w Waszyngtonie mogłyby zostać ocenione jako „antysemickie”.
Niemal równocześnie ambasadorem Stanów Zjednoczonych AP w Polsce została pani, która podczas poprzedzającej jej nominację debaty w waszyngtońskim parlamencie przyznała oficjalnie, że będzie pilnować i dyscyplinować polskie władze, by te nie przedsiębrały niczego, co mogłoby zostać negatywnie odebrane przez środowiska żydowskie w USA. Ta jawnie negująca niepodległość Polski wypowiedź nie tylko nie spotkała się z żadną reakcją rządzącej w Polsce oligarchii, ale też była pozytywnie komentowana w ukazującej się w naszym kraju prasie. 

Nie od rzeczy jest też wspomnieć o dwukrotnych wizytach prezydenta Polski w USA – przed zastosowaniem się naszego kraju do żądań żydowsko-jankeskich w sprawie IPN, oraz już po tym, gdy okazało się że o polskiej polityce historycznej decyduje się w Waszyngtonie, a nie w Warszawie. Podczas obydwu wizyt Polska w osobie prezydenta naszego kraju została znieważona i poniżona, co zresztą przez pełniącego ten urząd Andrzeja Dudę i jego macierzystą formację zostało otrąbione jako „sukces”. Przypomnijmy, że za pierwszym razem do powitania Andrzeja Dudy wyznaczono tego akurat jankeskiego burmistrza, który postanowił usunąć pomnik polskich ofiar masakry w Katyniu. Za drugim razem prezydent Polski podpisywał porozumienie z przywódcą USA na stojąco, pochylając się nad biurkiem przy którym tamten siedział. Rzeczywiście: był to „sukces polskiej dyplomacji”, bo gdyby Andrzejowi Dudzie kazano podpisywać pod stołem albo na  czworakach na podłodze, to pewnie też by podpisał z charakterystycznym dla siebie pogodnym uśmiechem.
Z kolei do osiągnięć polityki bezpieczeństwa ostatnich lat należy uzależnienie polskiej armii od dostaw sprzętu wojskowego USA wycofywanego z użycia w macierzystym kraju. Jeszcze mocniejszym „wzmocnieniem naszej niepodległości” jest instalacja pierwszych od 1993 r. obcych garnizonów i baz wojskowych na polskiej ziemi. W optyce partii rządzącej i całej demoliberalnej oligarchii jest to oczywiście „wzmocnienie naszej niepodległości”, a nie dowód upośledzenia i słabości państwa polskiego oraz zależności w płaszczyźnie bezpieczeństwa od zmiennej przez Polskę niekontrolowanej – mianowicie od obcego mocarstwa mającego interesy strategiczne rozłączne wobec polskich interesów bezpieczeństwa. Przypomnijmy, że chodzi o to samo mocarstwo, które dyktuje nam obecnie jak mamy urządzać nasze sądownictwo i jakiej historii wolno nam uczyć w szkołach, oraz które widowiskowo przeczołgało głowę państwa polskiego popieraną przez partię rządzącą publikując na portalach społecznościowych kompromitujące polskiego prezydenta – a zatem także nasz kraj, zdjęcia ze wspomnianego podpisania dwustronnej umowy w Białym Domu.
Ostentacyjne pomiatanie Polską przez jankeskiego hegemona jest jednak całkiem zrozumiałe, skoro rządząca w naszym kraju po '89 roku demoliberalna oligarchia nie tylko żebrze pomimo tego pomiatania u waszyngtońskiej klamki o kolejne wizyty, nie tylko jeszcze bardziej żałościwie zawodzi o sprowadzenie do naszego kraju jankeskich wojsk po jego oczyszczeniu z wojsk sowieckich, ale sama wychodzi z inicjatywą opłacania jankeskich „ochroniarzy”. Nie ma chyba bardziej dobitnego dowodu na obrócenie naszego kraju w kolonię USA, niż opracowany pospołu przez Antoniego Macierewicza i oficerów Wojska Polskiego plan płacenia przez Polskę miliardów USD za obecność na naszej ziemi jankeskich wojsk. Nie dość że partia rządząca udostępnia jankesom naszą ziemię na potrzeby ich rozgrywek przeciwko Rosji, to jeszcze chce by Polacy z własnej kieszeni za te rozgrywki płacili.
Uczciwie dodajmy jednak, że nie jest to wyłącznie grzechem rządzących aktualnie nad Wisłą rodzimych, przaśnych nieco neokonserwatystów a'la polonaise. Podobną postawę przyjmują od '89 roku wszystkie segmenty demoliberalnej oligarchii, w przeszłości merdając wesoło ogonami na dźwięk słów o „tarczy antyrakietowej”, posyłając polskich żołnierzy do udziału w kolonialnych agresjach USA przeciwko ludom Iraku, Jugosławii, i Afganistanu, a także od lat już angażując nasze państwo i nasz naród jako jankeskiego harcownika, na polecenie Waszyngtonu ujadającego a to przeciw Rosji, a to przeciw Chinom, a to przeciw Iranowi, a to przeciw Arabom – nawet wówczas gdy, jak w przypadku kiedyś Iraku a obecnie Iranu, pociąga to za sobą nieuchronną ruinę wypracowywanych latami polskich wymiernych interesów materialnych, a także – co moralnie dużo ważniejsze – dobrego imienia naszego narodu.
Jak wspomniano, zaprzedanie USA dotyczy całej klasy politycznej. Od wielu już lat znane jest, że przedstawiciele wszystkich parlamentarnych partii politycznych wzywani są regularnie do ambasady Stanów Zjednoczonych AP, gdzie zdają sprawozdania z sytuacji politycznej w kraju i ze swojej działalności. Co najmniej od czasu próby samobójczej płk. Przybyła wiemy, że Waszyngton posiada nieograniczony dostęp do najbardziej newralgicznych polskich tajemnic wojskowych. Znany też jest fakt, że funkcjonariusze ambasady USA odbywają wideokonferencje z udziałem poszczególnych wojewodów, wydając im polecenia i zbierając informacje z pominięciem centralnych władz Polski. Serwilizm dziennikarzy wobec zamorskiego hegemona od kilku co najmniej lat przekroczył już zdecydowanie granice groteski i obraża zdrowy rozsądek każdego myślącego czytelnika.
Kluczowe segmenty państwowości polskiej i polskiego życia politycznego są więc bezpośrednio kontrolowane przez USA, które wykorzystują swoją dominującą pozycję do takiego ich moderowania, by nie odbiegały od interesów Waszyngtonu w tej części świata. Dominacja polityczna i wojskowa rozlewa się na amerykanizację codzienności przeciętnego Polaka: USA mają w naszym kraju własne stacje telewizyjne i prasę, kina i podobno „patriotyczna” telewizja państwowa są ściekiem wulgarnej i prymitywnej  jankeskiej popkultury, Polacy truci są przez jankeskie jadłodajnie i koncerny farmaceutyczne, zaś ambasada USA bezkarnie wywiesza tęczową flagę ilekroć ulicami polskich miast przechodzi pochód seksualnych zwyrodnialców.
Tutaj docieramy do najważniejszej płaszczyzny konstytuującej naszą niepodległość: do sfery ducha, prawdziwa niepodległość ugruntowana musi być bowiem w niepodległości ducha. Tymczasem uzależnienie naszego kraju przez demoliberalną oligarchię rządzącą po '89 roku od USA w „twardych” dziedzinach polityki, administracji, bezpieczeństwa i gospodarki prowadzi do nieuchronnego obezwładnienia polskiego ducha narodowego oplatającymi go coraz ściślej lepkimi mackami amerykanizmu. Mamy tu szerzenie typowego dla USA konsumpcjonizmu, szerzenie hedonistycznego i materialistycznego światopoglądu, i coraz większe – biologiczne wręcz - uzależnienie Polaków od kredytów, „leków”, przemysłowo produkowanej żywności i popkultury wytwarzanej w ramach systemu kontrolowanego przez USA. Najgłośniejszym tego przykładem stal się w ostatnich latach jankeski Facebook, konsekwentnie cenzurujący Marsz Niepodległości i wszelkie w ogóle przejawy polskiego patriotyzmu.
Trzeba zatem sobie jasno powiedzieć: nie mamy czego świętować. W stulecie odzyskania niepodległości, Polska nie jest niepodległą wspólnotą polityczną, lecz kolonią USA. Kolonią polityczną, finansowo-walutową, wojskową, ideowo-kulturową, cywilizacyjną, ideologiczną. Jankeski neokolonializm – w odróżnieniu od „klasycznych” imperializmów zachodnioeuropejskich, czy od komunistycznego imperializmu sowieckiego, nie odbiera swoim koloniom formalnych atrybutów niepodległości. Jankeskie kolonie zachowują własne granice, instytucje państwowe, formalną suwerenność i prawo do prowadzenia własnej polityki. Instytucje te i prawa zostają jednak wyprane z treści. Na budynkach państwowych wciąż powiewają flagi narodowe (jednak coraz częściej obok nich również flagi USA), istnieją wciąż prezydenci, monarchowie, parlamenty, narodowe siły zbrojne. Za fasadą tych odrębnych i formalnie niezależnych instytucji kryje się jednak żelazna obroża jankeskiego dyktatu, o wytrzymałości której przekonać mogliśmy się już wiele razy – ostatnio w sprawie wycofania europejskich firm z rynku irańskiego, na naszym rodzimym podwórku zaś w w sprawie wspomnianej ustawy o IPN.
Polska nie jest więc dziś niepodległym państwem, a Polacy nie są niepodległym narodem. Nasz kraj jest instrumentem i źródłem zasobów dla realizacji globalnej strategii Waszyngtonu. Nasz naród przyuczany jest przez miejscową demoliberalną oligarchię do symbolicznego, ale też coraz częściej do faktycznego, zginania karku przed jankeskim panem - tak jak z uśmiechem pochyla swój kark spełniający obecnie urząd prezydenta Polski Andrzej Duda, tak jak pochylają go politycy partii rządzącej. Tresuje się nas też, byśmy nauczyli się, że trzeba płacić i oddawać nieruchomości na terenie Polski amerykańskim Żydom, oraz głośno ujadać na każdego, kto poważy się odnieść krytycznie do ostatniego przeżytku zachodniego kolonializmu, jakim jest żydowskie państwo okupujące obecnie Ziemię Świętą.
III RP to „państwo teoretyczne” - demoliberalna atrapa polityczna mająca maskować faktyczne kolonialne stosunki władzy i zależności (bodaj jeszcze bardziej tyczy się to też tzw. „IV RP”...). Przypomina XIX-wieczne państwa maharadżów i książąt indyjskich – posiadające wszelkie formalne atrybuty niezależności, faktycznie jednak spętane niezliczoną ilością traktatów handlowych, politycznych i wojskowych, przekształcających je w instrument realizacji miejscowych i światowych interesów Londynu. Sytuacja dzisiejszych demoliberalnych państw europejskich – w tym również państwa polskiego – jest identyczna. Niepodległości nie mamy. Po '89 roku niepostrzeżenie oddaliśmy ją kawałek po kawałku jankesom i eurokratom. Huczne obchody stulecia niepodległości są dziś bezprzedmiotowe, i w związku z tym – nie na miejscu.
Polsce nie jest dziś potrzebny polityczny festyn ku czci „niepodległości” pozornej - Polsce potrzebna jest dziś rewolucja ku niepodległości prawdziwej.      
Ronald Lasecki

OD REDAKCJI: Zgadzamy się w większości z powyższym tekstem ale mamy jedno pytanie. Czy Polsce potrzebna jest rewolucja czy raczej kontrrewolucja w imię zasad cywilizacji łacińskiej? My wierzymy, że to drugie.