Coraz częściej możemy się spotkać z twierdzeniem, wedle którego
nacjonaliści powinni kierować się przede wszystkim pragmatyzmem. Chłodne
spojrzenie, powolna praca, taktyczne sojusze i odrzucenie głosu serca i
sumienia na rzecz zdroworozsądkowej analizy faktów. Koniec ze
zwalczaniem zła w każdej jego postaci, pora na wybieranie tego
mniejszego. Koniec z marzeniami o narodowej rewolucji i zniszczeniu
demoliberalnego systemu, pora na działania mające na celu jego zmianę. I
wreszcie koniec z radykalizmem, pora na przypodobanie się
zmanipulowanemu społeczeństwu w nadziei, że w ten sposób zdołamy do
niego nareszcie dotrzeć i chociaż w niewielkim stopniu naprostować.
Zdaniem wielu osób, które rzekomo życzą dobrze naszemu środowisku, a
także (o zgrozo) wywodzą się z niego, lub je współtworzą, jest to jedyny
sposób na osiągnięcie sukcesów. Droga prowadząca do celu musi być pełna
ustępstw i kompromisów, inaczej nigdy jej nie pokonamy. Aby zwyciężyć
musimy „dorosnąć” i pogodzić idealizm z realizmem, odrzucić to, co czyni
nas wyjątkowymi na tle innych.
Osobiście brzydzę się słowami takimi jak „kompromis”, „realizm”,
„ustępstwo”. Chłodna kalkulacja cechuje naszych wrogów, którzy ze
spokojem godnym nazistowskiego urzędnika planują mieszanie ras i
narodów, wyniszczanie katolicyzmu i tożsamości narodowej, a wreszcie
zniszczenie rodziny.
My musimy kierować się sercem i czystym idealizmem. Nacjonalizm to
przecież miłość, miłość do własnego narodu, kultury, wiary i bliźniego. A
każdy się zgodzi, że trudno o uczucie bardziej irracjonalne od miłości.
Racjonalnym jest egoizm, który wypłukuje z człowieka wszelki altruizm i
sprawia, że nie interesuje go nic poza własnym dobrem. Racjonalna jest
bierność, która zapewnia człowiekowi święty spokój. Racjonalnym jest
konformizm, który daje nam wygodę i poczucie bezpieczeństwa.
Jako narodowi radykałowie jesteśmy nonkonformistami i buntownikami, w
końcu to dzięki tym cechom odrzuciliśmy szarą masę i postanowiliśmy
walczyć z otaczającą nas rzeczywistością. Każda nasza decyzja i czyny są
podejmowane z uwagi na dobro naszego narodu i reszty ludzkości, jak
więc możemy odrzucić wszystko to, co czyni nas tym, kim jesteśmy i ze
spokojem spoglądać na świat? Jak w ogóle możemy myśleć o kompromisach,
skoro znamy prawdę i wiemy, że nasza walka jest słuszna?
Każdy kompromis, każde ustępstwo to cios zadany wyznawanej przez nas
idei. Większy lub mniejszy, lecz zawsze wyniszczający. Wyrażanie na nie
zgody nie zapewni nam zwycięstwa. Może nam się wydawać, że tak będzie,
jednak zapewniam, że zakładając na głowy wieńce laurowe każdy z nas zda
sobie sprawę, że tak naprawdę przegraliśmy, bo co stanie się ze
szlachetną ideą, w której imię walczyliśmy? Zostanie zniszczona i
rozmyta, a co gorsza nie będzie to dziełem naszych wrogów, lecz nas
samych. Szybko zrozumiemy, że wybierając „mniejsze zło”, idąc na ugodę z
ludźmi, którzy za nic mają prawdę, sami staliśmy się tacy jak oni,
nasze dusze stały się zbrukane, nasze sumienie już nigdy nie pozwoli nam
zasnąć w spokoju, a każde spojrzenie w lustro wywołuje w nas silne
poczucie wstydu.
Czym osoby takie jak Codreanu, Venner, czy też Mishima
podbiły nasze serca i stały się dla nas natchnieniem. Był to
pragmatyzm, czy idealizm – niezłomny idealizm, za który każdy z nich
poniósł najwyższą cenę? Czy darzylibyśmy ich tym samym szacunkiem i
uwielbieniem, gdyby wybrali bardziej ugodową drogę? Niech każdy z nas
dokładnie przemyśli to pytanie i szczerze sobie na nie odpowie.
„Nienawidzimy kompromisu: jest to nie tylko cechą młodości naszej, ale ducha czasów, w których żyjemy.” – Jan Mosdorf