Bolesława Piaseckiego poznałem w szkole im. Jana Zamoyskiego w
Warszawie. Pierwsze nasze zetknięcie nastąpiło na zebraniach
samorządowych w 1930 roku. Bolesław zajmował się wydawaniem gazety
„Życie szkolne”. Ja interesowałem się działalnością sportową w szkole.
Były i sprawy polityczne Obóz Wielkiej Polski organizacja narodowa, ale
ja do niej nie należałem. Byłem członkiem klubu „Legia”.
Po 1931 r. kiedy Bolesław zdał maturę nasze drogi się rozeszły i
kontaktu osobistego nie miałem. Dopiero w roku 1940 przyszedł do mnie kol. Ignacy Telechun,
który po kilkukrotnych rozmowach zapytał mnie czy bym nie wstąpił do
organizacji, która będzie walczyć z okupantem, organizacji
niepodległościowej.
Zgodziłem się i któregoś dnia pojechaliśmy na ulicę Różaną do willi
państwa Kolendów i tam przebywał komendant tej organizacji, bo
początkowo nie wiedziałem kto to jest. Gdy wszedłem gdzieś na wyższe
piętro, to w fotelu siedział Bolesław. Oczywiście poznaliśmy się i od
razu inaczej wyglądała rozmowa. Nabrał do mnie zaufania znając mnie z
ławy szkolnej. Okazało się, że to jest organizacja Konfederacja Narodu,
Bolesław się ucieszył. Przypuszczam, że brak mu było ludzi, którzy by
mogli zajmować się różnymi sprawami.
Przede wszystkim w pierwszym okresie rozpocząłem od tego, że
potrzebne były fundusze na wydawanie pism. To mniej więcej była suma ok.
7 tysięcy tygodniowo. Rozpocząłem wędrówkę po znajomych ludziach,
którzy prowadzili rzemiosło lub handel i którzy chętnie dawali pewne
sumy, które w końcu tygodnia trzeba było zebrać, aby te siedem tysięcy
przeznaczyć na wydawnictwa. To była moja taka pierwsza praca w
Konfederacji Narodu. jakiś czas potem, kiedy KN zaczęła się rozrastać i
powstawały różne piony, Piasecki polecił mi kierowanie pionem
bezpieczeństwa organizacji tzn. podległa mi poczta, oddziały szturmowe,
które działały na terenie Warszawy oraz kontakty z KRIPO i z
więziennictwem.
Także jako szef bezpieczeństwa organizacji oczywiście wchodziła w to
komórka do wyszukiwania i ubezpieczenia lokali, gdzie Bolesław musiał
się często przeprowadzać, co trzy cztery dni. Działalność ta była dobra,
bo przez cały czas okupacji żadnej wpadki nie było. Oczywiście
przeprowadzaliśmy też szereg akcji. Jedną z nich pierwszą, którą
Bolesław w całości organizował była odbicie kolegów, którzy siedzieli w
więzieniu na ul. Daniłowiczowskiej, a którzy wpadli w czasie zdobywania
broni i funduszów. To była pierwsza akcja.
Ja robiłem całkowite rozpracowanie więzienia na Daniłowiczowskiej
mając kontakty z KRIPO. Wiedziałem dokładnie kto, co i jak jest w tym
więzieniu. Wiadomo było, że tam jest policja granatowa przez noc.
Wszystko przygotowane, dokumenty. Akcja udała się i odbiliśmy tych
pięciu naszych kolegów, którzy potem udali się do partyzantki. Dwóch z
nich żyje: Marek Kolendo i Tadeusz Anderszewski. (w 1994 r.)
To był rok 1942. Później taką akcję (poza akcjami, które sie przeprowadzało ze Stanisławem Lipińskim „Bruno”,
który był w tej jednostce szturmowej do zdobywania broni) była akcja na
„Adrię”, gdzie była wystawa lisów. Opanowaliśmy ją i zabraliśmy koło 2
tys. lisów. Ta akcja była robiona do spółki z Szarymi Szeregami.
Mieliśmy samochód ciężarowy, załadowało się i w ten sposób pieniądze z
lisów też poszły na organizację.
Kontakty z Szarymi Szeregami miał Lipiński „Bruno” i podzieliśmy się
łupem na spółkę. To był obiekt przez nich nadany. Akcja była ciężka, bo
na dole był lokal dla Niemców i trzeba było tak wszystko zorganizować,
żeby nie było wpadki. Trzecia duża akcja, która chyba najwięcej dała
pieniędzy, to była akcja na majątek niemiecki pod Tarnowem, gdzie kol.
Lipiński, ja, Wroński, Wyszomirski i Gaduła Chojnowski, we czwórkę,
pojechaliśmy i zdobyliśmy dużo złota i dolarów, które były zakopane w
piwnicach. To była trudna akcja, bo trzeba było przejechać przez Kraków,
Tarnów i 12 kilometrów za Tarnowem sterroryzowaliśmy cały personel
majątku. Podszywaliśmy się wówczas trochę pod oddział „Jędrusiów” do
czego w 1947, kiedy było z nimi spotkanie na ul. Złotej, przyznałem się,
że to robiłem na ich konto.
Z kol. „Bruno” jeździliśmy też do Mogielnicy po broń. To było przygotowanie do wymarszu oddziałów Uderzeniowych Batalionów Kadrowych „Uderzenia” 27 maja 1943 r.
Koncentracja pod Dalekiem, gdzie Piasecki dowodził oddziałem. Ja nie
brałem udziału w koncentracji, tylko przygotowałem ciężarówkę. Wtedy ode
mnie z Nowogrodzkiej odbierane były konserwy i koło 100 par butów,
które dostaliśmy od właściciela fabryki w Otrębusach, który nam te buty
na partyzantkę ofiarował i ten samochód zawiózł to do Dalekiego, a
Bolesław pojechał tam pociągiem.
Bolesław Piasecki w 1941 r.
Tam odbyła się pierwsza walka oddziałów z Niemcami, które prowadził
osobiście Bolesław. Natomiast ja jako 6 UBK poszedłem na rozpoznanie
Puszczy Białowieskiej i tam przebywałem ponad 6 tygodni. Tam były duże
trudności z żywnością. Trzeba było wychodzić do wiosek po żywność, a
Niemcy penetrowali las. Także w konsekwencji 9 osób z tego 30-osobowego
oddziału zostało schwytanych a później rozstrzelanych, m.in. żona
Mieczysława Lipko. Ja z kol. Trombem, ponieważ był ranny
przetransportowałem go do Białegostoku, gdzie go Zofia Kobylańska
odebrała a ja na lokomotywie, nie mając żadnych dokumentów, przedostałem
sie przez Małkinię do Warszawy w sierpniu 1943 i w dalszym ciągu
pracowałem w Konfederacji już wtedy z kol. Baryckim, który po mnie objął
sieć bezpieczeństwa organizacji i tak to trwało do stycznia 1944.
W międzyczasie siedziałem na Daniłowiczowskiej za przewożenie broni.
Myśmy dostawali samochody ZOM do przewożenia mioteł z Mieni k/Mińska
Maz. i wykorzystywaliśmy je do transportu broni, którą składowaliśmy na
Elektoralnej 20. I tam obok była jakaś bimbrownia i wykryła nas
żandarmeria. Zostałem aresztowany, ale szybko wyszedłem.
W styczniu 1944 r. razem z Bolesławem, Wojciechem Kętrzyńskim, Stanisławem Hniedziewiczem udaliśmy
się pociągiem, przez Białystok i Wołkowysk, na miejsce koncentracji.
Jechaliśmy na papierach organizacji Todta i w kurtkach todtowskich –
udając, że jedziemy na niemieckie roboty w białostockie. Podróż
rozpoczęliśmy od postawienia dwóch czy trzech butelek wódki i
ściągnęliśmy konduktora i kierownika pociągu. Także tak popiliśmy, że
kiedy w Małkini Niemcy chcieli wejść do przedziału, to ci ich nie
wpuścili i w ten sposób bez żadnej kontroli przejechaliśmy do
Białegostoku. Z Białegostoku takim pociągiem dla wojska przez Wołkowysk
do Szczuczyna i tam już na oznaczonej stacji wysiedliśmy i tam nas
przejął patrol wysłany przez kol. Stanisława Karolkiewicza „Szczęsnego”.
W ten sposób już w styczniu 1944r. Bolesław ponownie objął dowództwo
tej jednostki, którą miał „Szczęsny”. Na początku lutego przyszedł mjr
Zan i przyprowadził grupę z Ryszardem Reiffem i Maćkiem Lipko i z nich
została stworzona II kompania. I w ten sposób w lutym /marcu 1944
powstał III batalion 77 pp AK. Były 3 kompanie: „Szczęsnego”, Reiffa i
Hniedziewicza. Ja byłem w sztabie z Bolesławem, adiutantem był Jan
Wyszomirski. Szefem sztabu był Kętrzyński, ja byłem oficerem
informacyjnym.
Akcja „Ostra Brama” – 7 lipca 1944 r. o godz. 1.00 w nocy nastąpiło uderzenie,
myśmy mieli odcinek częściowo wschodni, gdzie było dużo bunkrów. Była
zła informacja, bo początkowo mówili, że garnizon niemiecki opuści
Wilno, tymczasem okazało się, że opuścili na dzień czy dwa, ale potem
wrócili wzmocnieni i ciężkie były walki. Rozpoczęliśmy o 1.00 w nocy,
zdobyliśmy jeden czy dwa bunkry, ale o świcie samoloty niemieckie
zaczęły kosić nas, więc trzeba się było wycofać. Część oddziałów
przedostało się do Wilna, myśmy się wycofali i kiedy Bolesław pozbierał
cały batalion wtedy rozpoczęły się rozmowy, które prowadził wtedy
komendant zgrupowania płk Aleksander Krzyżanowski „Wilk”.
Fałszywe dokumenty, którymi posługiwał się Bolesław Piasecki
Spotkał się dwa razy z Bolesławem. Bolesław odradzał, żeby iść na
rozmowy i układy z dowództwem radzieckim. Ich propozycja była taka, aby
dozbroić 8 batalionów nowogródzkich i 12 brygad wileńskich: siła ludzi.
Kazali zrobić spis wszystkich oddziałów i broń jaką posiadamy. Chodziło
im o rozpoznanie, a mówili o uzupełnieniu. Bolesław ostrzegał, a jednak
„Wilk” uważał, że będzie wszystko w porządku i pojechał na tę odprawę do
Wilna i 17 lipca został aresztowany. Była też organizowania odprawa we
wsi Bogusze, na którą mieli jechać dowódcy batalionów. Bolesław jak
zwykle był człowiekiem bardzo przewidującym i miał dar przewidywania. No
i tutaj też miał złe przeczucia.
Rozmawiał ze mną i powiedział: „Wiesz co, nie mam ochoty jechać. Jedź ty i tak tam nie będzie nic specjalnego” .
I ja pojechałem na tę odprawę. Byli z mną dwaj podchorąży Damrosz i
„Złom”. ks. Mieczysław Suwała „Oro”, który chciał po drodze żebyśmy
wstąpili do kościoła po komunikanty, bo ich nie miał. Jechaliśmy, ja
prowadziłem łazika, którego zdobyliśmy pod Trabami i pod Dworzyszczem.
Kiedy dojechaliśmy do wsi, gdzie był kościół, jeszcze przed Boguszami,
ksiądz poszedł po komunikanty. W międzyczasie przyszli żołnierze
radzieccy. Ja pytałem się, czy nie mają benzyny. Owszem mieli, ale
chcieli na wymianę jakieś proszki, aspirynę. Miałem, więc wymiana
nastąpiła. Ucieszyłem się, bo z benzyną było krucho. Gdy ksiądz wrócił
wyruszyliśmy, ale po chwili samochód zaczął „strzelać” i przestał
chodzić. Benzyna była pół na pół zmieszana z wodą. Musiałem ją spuścić i
nalać z kanistra to co miałem. Trwało to z pół godziny. Gdy
przyjechaliśmy na odprawę, to już była taka sytuacja, że aresztowali
nas, jakichś 2-3 wojskowych. Kazali wszystkim wysiąść, rozbroili,
porwali polskie chorągiewki, które były na samochodzie i wszystkich
czterech uczestników wyprowadzili i kazali iść pod obstawą.
Mnie się zapytali, kto ja jestem. Ja powiedziałem, że jestem kierowca
– szofer. Kazali mi siedzieć. Widziałem jak ich prowadzili, zabrali i
wsadzili do ciężarówek. Stało tam parę ciężarówek. Do mnie przyszło
dwóch sierżantów i miałem ich uczyć, jak się jeździ samochodem.
Oczywiście nie zapalali kluczykiem, tylko musieli korbą kręcić, bo
chodziło o czas ze względu na to, że była wiadomość, że na obstawę miała
przyjść 8. Brygada Wileńska AK, która miała obstawić tę całą odprawę.
Miał przyjechać gen. Iwan Czerniachowski. Mieliśmy wtedy mieć dostawę broni i miało być omówione, jak mamy iść na Warszawę.
Ta nauka jazdy, bo to był łazik terenowy Tatra, trwała 15-20 min. I
gdy nauka się skończyła dwóch żołnierzy poprowadziło mnie pod karabinami
dalej do ciężarówek, ale okazało, że samochody jadą gdzie indziej.
Posadzili mnie na skraju szosy i miałem czekać aż przyjadą samochody z
Wilna. Tymczasem na szosie zostało ok.40 żołnierzy z jakimś kapitanem.
Gdy tak siedziałem, ukazał się oddział, który miał być na obstawie.
Prowadził go porucznik (nie pamiętam jak się nazywał), który miał
wcześniej jakieś starcie i z bolszewikami, więc się nie bardzo spieszył.
Żołnierze radzieccy się rozsunęli i oddział przechodził dalej. Ja go
zatrzymałem i powiedziałem porucznikowi, co się stało. I że jestem
aresztowany. Oddział liczył kolo 120 ludzi, zaczął się rozsypywać w
tyralierę. Bolszewicy zobaczyli, że to nie igraszki, że jest większa
siła. Odszukałem kapitana , który powiedział, że nie wie skąd ja jestem i
po co siedzę.
Wobec tego zażądałem zwrotu samochodu i broni, którą miałem po Marku Kolendo, który został ranny. Wszystko mi oddali, dostałem dwóch żołnierzy i pojechałem samochodem do sztabu, który był niedaleko, w Wołkorabiszkach i zameldowałem co się stało. Tam nic nie wiedzieli, bo wszyscy byli albo w Wilnie albo na odprawie. Zaraz nadaliśmy depeszę do Londynu. W międzyczasie postanowiono, że wszystkie oddziały i bataliony mają się spotkać na pograniczu Puszczy Rudnickiej i tam oddział przemaszerował. Ja musiałem zostawić samochód, bo już nie było benzyny. Dołączyłem do innej jednostki, która szła, ale ponieważ byłem przemęczony, usnąłem pod drzewami i po pewnym czasie Henio Kraszewski, który szedł na szpicy naszego oddziału zobaczył mnie i w ten sposób dołączyłem do Bolesława i razem udaliśmy się do Puszczy Rudnickiej. Tam oczywiście rozrzucali bolszewicy ulotki i z głośników mówili, że żołnierze mogą iść do domu a wszyscy inni będą wcieleni do armii polskiej.
Bolesław wtedy powiedział, że rozwiązuje oddział i miejscowi, którzy chcą, mogą iść do domu, a my podzieliliśmy się. „Jacek” Reiff
osobno, a „Szczęsny”, ja i Bolesław wycofaliśmy się do Puszczy
Rudnickiej. Tu sytuacja była o tyle cięższa – Niemcy nigdy do lasu nie
wchodzili, a Rosjanie tak. Trudno było strzelać do nich, trzeba było się
kryć i uciekać. Po paru dniach, gdy odskoczyliśmy dalej mieliśmy
wiadomość, że „Jacek” został aresztowany i Wyleżyński poszedł z patrolem
i nie wrócił i gdzieś były strzelaniny. Trzeba było odskakiwać.
Kierowaliśmy się na Grodno. Było nas koło 30 osób.
Pewnego dnia, gdy byłem na służbie i miałem szczęście, że zobaczyłem
żołnierzy radzieckich i obudziłem Bolesława, Wyszomirskiego,
Gumkowskiego, „Atamana” i Jankę Czarnecką i uciekliśmy jedyną wolną
drogą. „Szczęsny”, Zosia Kobylańska i Kętrzyński także uciekli. Inni,
którzy się nie przebudzili, zostali otoczeni i aresztowani. My w piątkę
rozpoczęliśmy marsz ku Warszawie. Szliśmy cały czas piechotą. Trafiliśmy
koło Grodna na miejscową siatkę, zamieniliśmy nasze mundury na ubrania
cywilne i zostawiliśmy im broń. Ucieszyli się z tego. Można też było
spotkać po drodze pojedynczych Niemców, którzy sie wycofywali. Wędrując
doszliśmy do Białegostoku. Żywiliśmy się po drodze, ludzie chętnie nas
częstowali. W Białymstoku nawiązaliśmy kontakt z siatką. Okazało się, że
były dowódca naszego zgrupowania płk „Borsuk” był w Białymstoku. Tam
dostaliśmy jakąś odprawę dolarową, coś po 20 czy 40 dol. na głowę na nas
5. Dzięki siatce mieliśmy kontakty na nocleg, już można sie było umyć
Zorganizowali nam jedzenie. Jakiś czas byliśmy w Białymstoku i potem
kierowaliśmy się dalej na Siedlce.
W Siedlcach też już były nasze kontakty podlaskie i tam już
dowiedzieliśmy się, że wybuchło powstanie w Warszawie. Bolesław nadal
uważał, że trzeba iść w kierunku Warszawy i 8 sierpnia postanowiliśmy,
że będziemy się kierować na Otwock, bo wiedzieliśmy, że są tam walki i
będzie można przejść. W międzyczasie w Bielsku zatrzymali nas chyba
lotnicy radzieccy, którzy tam stacjonowali. Trzeba było się tłumaczyć.
Ułożyliśmy legendę, że byliśmy wywiezieni do Prus Wschodnich i z
Królewca wracamy do Warszawy, a każdy z nas był albo szewcem albo
krawcem albo kierowcą. Ponieważ to nie było NKWD, tylko jednostka
frontowa, która następnego dnia szła na lotniska, powiedzieli nam, że
następnego dnia nas wypuszczą.
Mieliśmy jeszcze rozmawiać z sierżantem, ale jeden z żołnierzy, który
nam o tym powiedział uprzedził, że ten sierżant jest taki, że nam
zabierze wszelkie zegarki. No więc Janka i Bolesław zdjęli swe zegarki, a
ja sobie podpiąłem swój pod pachą. Potem okazało się, że sierżant wcale
nie zabierał tych zegarków, tylko zabrał je ten, który nas przed nim
ostrzegał. Później po drodze zatrzymali nas we wsi Czarna, gdzie już
była władza komunistyczna. Bolesław zostawił swój notes na strychu w
stropach szkoły, w którym miał wszystkie nazwiska, pseudonimy i
wszystkie swoje notatki. Wtedy też przypadkowo spotkaliśmy „Szczęsnego” i
Zosię Kobylańską. Potem podobno po ten notes jeździli, ale chyba nic
nie znaleźli.
Doszliśmy do Siedlec, skąd około 15 sierpnia wyszliśmy, a 19 sierpnia
dotarliśmy do Kałuszyna, gdzie obchodziliśmy imieniny Bolesława. Ktoś
zdobył jakąś kiełbasę i litr bimbru. Już był taki nastrój, by w piątkę
uczcić Bolesława. W Kałuszynie mieliśmy kontakty miejscowe.
Z Kałuszyna kierowaliśmy się na Warszawę. Na linii Otwock-Józefów
byli Rosjanie, a w Miedzeszynie stał front niemiecki. Przez Otwock
przyszliśmy do Józefowa. Ja sobie przypomniałem, że miałem w Józefowie
znajomych, którzy mieli willę – państwa Więcławków. Udaliśmy się tam. To
była willa, którą wynajmowali. To był szereg takich domków, jak to
przed wojną na linii otwockiej i był domek, w którym oni mieszkali.
Takie dwa pokoje z kuchnią. Był tam dozorca, niejaki Piwko, który mnie
poznał, bo tam często przyjeżdżałem i nas wpuścił. I tam w tych dwóch
pokojach ja mieszkałem z Bolesławem i Janką, która nam gotowała.
Ten dom jeszcze stoi. Kiedy pracowałem jeszcze w Veritasie, chyba już
po śmierci Bolesława przyjechał do mnie pułkownik z MSW w związku ze
śledztwem w sprawie Bohdana Piaseckiego. Bo oni sprawdzali, czy nie
znajdą tam jakiś śladów. Trafiłem, byli zdziwieni, że po tylu latach
trafiłem, bo to było niedaleko głównej drogi. Tam mieszkając z
Bolesławem codziennie chodziliśmy do kościoła w Józefowie. Ja mieszkałem
z Bolesławem, a Wyszomirski i Gumkowski w domu pod adresem, który dał
im ten dozorca.
Bolesław od mniej więcej dwudziestego któregoś sierpnia do 11 listopada tam mieszkał. W międzyczasie ja spotkałem kolegów i zorganizowałem taką drużynę amatorską, graliśmy w siatkówkę i w kosza. Tam była taka sytuacja, że nie można było iść z miasteczka do miasteczka bez przepustki. Myśmy w Falenicy dostawali przepustki i jeździliśmy na mecze do Lublina w międzyczasie woziliśmy drożdże do Lublina, a stamtąd gilzy papierosowe i papierosy i to był jakiś handel, bo te 20 dol. co każdy z nas dostał. to było mało na życie.
Przyjeżdżali koledzy: „Krzemień” i Ryszard Romanowski „Babinicz”, który
pracował w XVII komisariacie MO, troszkę pijaczyna. W czasie okupacji i
przed wojną był kelnerem i Bolesław z tej strony częściowo go znał.
Wszelkie poszlaki o tym świadczą, że on wskazał, gdzie mieszka Bolesław.
Linia otwocka była bardzo załadowana żołnierzami AK, bo stacjonowała tu
30. i 27. dywizja, no i myśmy byli. Były aresztowania, ale wszystko
wskazywało, że to właśnie Romanowski nas wydał.
To się działo 11 listopada. Mnie akurat nie było, bo pierwsze uroczystości 11 listopada były w Radości. Byli obecni Marian Spychalski i Andrzej Witos, jako wicepremier. Była akademia i były uroczystości z lampką wina. Ponieważ miałem trochę znajomych, bo byłem dosyć popularny w czasie okupacji zaciągnęli mnie na to. Trochę wypiłem i nie mogłem wracać na rowerze. Jak przyjechałem rano na drugi dzień, to wyskoczył na mnie dozorca z siekierą i powiedział, że było NKWD i zabrało Bolesława i rewizję zrobili. Powiedzieli mu, że jak ja przyjdę, to on będzie rozstrzelany.
Ja tylko zdążyłem wejść do domu i miałem jeszcze kilka dolarów w
puszce od światła, wziąłem maszynkę do golenia, stoczyłem z nim walkę,
odebrałem mu siekierę, wsiadłem na rower i pojechałem. Nie wiedzieliśmy
co się stało, w międzyczasie został też aresztowany i Gumkowski i
Wyszomirski, bo „Babinicz” też wiedział, gdzie oni mieszkają. Ja się
wtedy musiałem udać na Pragę na ul. Szwedzką. Tam był i jest jeszcze
kościół, gdzie byli oo. Marianie. Tam przeorem był o. Łysik, który był
kiedyś moim wychowawcą. W klasztorze przebywałem aż do wyzwolenia.
Oczywiście czasami trzeba było chodzić w sutannie, bo tam wpadało NKWD,
musiałem zgolić wąsy, bo jeszcze wtedy księża nie chodzili z wąsami.
Kontakty tylko mieliśmy z „Samborem” i Kętrzyńskim. Na pewne godziny się
umawialiśmy i tam się spotykaliśmy.
Stanisław Briesemeister „Kowalski” (1912-1997)
Relacja nagrana w 1994 roku przez Marzennę Piasecką- Dzbeńską
Myśl Polska, nr 27-28 (3-10.07.2016)