Powszechnie wiadomo, że twórcę m.in. Hobbita czy Władcy Pierścieni
cechowała gorliwa wiara, która wręcz emanowała z kart jego powieści.
Mało kto jednak wie, że osobę Johna Ronalda Reuela Tolkiena dzisiaj
zapewne odebrano by jako klasycznego przedstawiciela „Kościoła
walczącego”. Brytyjski pisarz bowiem zakochany był w Tradycji i
Doktrynie Kościoła, przestrzegał przed zagrożeniami aggiornamento i
fałszywie pojmowanym ekumenizmem, toczył niekończące się dyskusje z
protestantami, a u swoich dzieci starał się zaszczepić przede wszystkim
miłość do Najświętszego Sakramentu. Czego jeszcze nie wiesz o twórcy
najpopularniejszego świata fantasy w historii?
Boże narzędzie
Tolkien uczęszczając do Szkoły Króla Edwarda w Birmingham, wraz z
trzema przyjaciółmi założył „Tea Club and Barrovian Society” (T.C.B.S) –
na wpół legalne stowarzyszenie o charakterze samokształceniowym, gdzie
wspólnie rozwijano swoje zainteresowania dotyczące poezji, historii,
legend, wiary czy języka. Członkowie klubu utrzymywali stały kontakt
nawet w momencie rozstania na czas studiów, aż do czasu rozpoczęcia I
wojny światowej, gdzie wszyscy czterej postanowili służyć w brytyjskiej
armii. Nieustanną pracę nad sobą i rozwijanie zainteresowań postrzegali w
charakterze działań jako Boże narzędzia. „Wielkość, którą miałem na
myśli, to wielkość wielkiego narzędzia w rękach Boga – wielkość kogoś,
kto porusza innych, robi coś, nawet osiąga wielkie rzeczy a przynajmniej
je rozpoczyna (…) T.C.B.S. Zostało obdarzone jakąś iskrą – z pewnością
jako wspólnota, jeśli nie każdy indywidualnie – i że przeznaczeniem
T.C.B.S. Było świadczenie o Bogu i Prawdzie w nawet bardziej
bezpośredni sposób niż przez fakt oddania życia kilku jego członków w
tej wojnie” - czytamy w wojennych zapiskach przyszłego profesora
filologii. Niestety, te słowa okazały się prorocze – Tolkien na wojnie
stracił wszystkich najbliższych przyjaciół. Od tego momentu musiał nieść
przesłanie T.C.B.S w pojedynkę.
O relacjach damsko-męskich słów kilka
Brytyjski pisarz niestrudzenie bronił instytucji małżeństwa i
katolickiej nauki dotyczącej seksualności. Jego zdaniem, było to
najlepsze narzędzie dla okiełznania ludzkich namiętności. Śluby jak i
rozwody państwowe uważał za aberrację i jawną kpinę z Bożego Prawa
dotyczącego zawieranego Sakramentu. „Olbrzymie rozprzestrzenienie i
ułatwienie rozwodu (…) przyniosło wielkie społeczne szkody.
Powstała sytuacja, w której ludzie (…) nie tylko prawnie nie są
powstrzymywani przed niestałością, ale przez prawo i społeczny obyczaj
są do tego zachęcani. Nie muszę chyba dodawać, że w ten sposób mamy do
czynienia z sytuacją, w której nieznośnie trudno jest wychować
chrześcijańskiego młodzieńca w chrześcijańskiej moralności seksualnej” -
zwracał się w liście do swojego przyjaciela C.S. Lewisa, autora
popularnych „Opowieści z Narnii”.
W tym samym liście dzielił się ważeniami z uroczystości ślubnej:
„młoda para pobrała się dwa razy. Zawarto ślub przed świadkiem ze strony
Kościoła. (…) po czym ponownie zawarła ślub przed świadkiem ze strony
Państwa (…) miałem wrażenie, że jest to pokrętne działanie – a także
idiotyczne – ponieważ pierwszy zestaw formułek zawierał w sobie ten
drugi (…) Państwo mówiło przez implikację: nie uznaje istnienia waszego
Kościoła, może i złożyliście sobie jakieś przysięgi (…) ale to głupota,
osobiste tabu, ciężar jaki sami sobie nakładacie: obywatelom tak
naprawdę wystarczy ograniczony i nietrwały kontakt”.
Tolkien, podobnie jak Plinio Correa de Oliveira, pierwszych oznak
upadku obyczajów dostrzegał w późnym średniowieczu, kiedy rycerstwo,
zamiast dążenia do budowania „Chwały Królestwa Bożego” zaczęło zwracać
się w kierunku ludzkich namiętności. „Jej [tej zmiany] istotą nie był
Bóg, lecz wymyślone Bóstwa: Miłość i Pani” – pisał. Ten sentymentalizm,
mimo że wyrosły na etyce katolickiej, coraz bardziej oddalał ówczesną
elitę od jej istoty, jakim był zwrot w kierunku Boga. Dlatego w
najpiękniejszych historiach miłosnych tolkienowskiego świata,
bohaterowie nie traktują wzajemnej miłości jako ostatecznego celu swoich
działań. Przykładowo Aragorn pragnie poślubić miłość swojego życia –
Arwenę jedynie w momencie wypełnienia swojego przeznaczenia jakim było
pokonanie władcy ciemności Saurona i objęcie tronu Gondoru.
Tolkien poprzez doświadczenia swojego ciężkiego życia, doskonale znał
wartość cierpienia. Także tego obecnego w małżeństwie. Co więcej,
wskazywał na jego oczyszczający i uświęcający charakter. W liście do
swojego syna, Michaela pisał: „istotą upadłego świata jest to, że tego
co najlepsze, nie można osiągnąć dzięki swobodnemu zażywaniu
przyjemności czy też przez tak zwaną samorealizację (…) lecz przez
wyrzeczenia, przez cierpienie. Wierność w chrześcijańskim małżeństwie
pociąga za sobą wielkie umartwienie ciała (…) Małżeństwo może pomóc
uświęcić i ukierunkować na właściwy obiekt jego pragnienia seksualne;
jego łaska może mu pomóc w zmaganiach, lecz zmagania pozostają. Żaden
mężczyzna, choćby najszczerzej kochał swoją narzeczoną i pannę młodą w
młodości, nie jest jej wierny jako żonie myślą lub ciałem bez świadomego
udziału woli, bez samozaparcia”.
Tam znajdziesz honor, miłość i Śmierć.
Szczególną miłością oksfordzki profesor darzył Najświętszy Sakrament.
Na Jego adoracji spędzał całe godziny, a miłość do tego nabożeństwa
pragnął przekazać także swoim dzieciom. „Z mroku mojego życia, tak
bardzo zawiłego, stawiam przed Tobą jedną wielką rzecz, którą trzeba
kochać na ziemi: Najświętszy Sakrament (…). Tam znajdziesz romantyzm,
chwałę, honor, wierność, prawdziwą ścieżkę wszystkich swoich miłości na
świecie i coś więcej: Śmierć; dzięki boskiemu paradoksowi tę, która
kończy życie i żąda oddania wszystkiego, a jednak dzięki smakowi (lub
przedsmakowi) której można utrzymać to, czego poszukujesz w ziemskich
związkach (miłość, wierność, radość) lub nadać im ten charakter
rzeczywistości, wiecznej trwałości, której każdy człowiek pragnie z
głębi duszy” – radził jednemu ze swoich synów.
Komunia dla Tolkiena była Sakramentem wyjątkowym. Postrzegał ją także
jako najlepszą receptę na kryzys wiary, wywołany zarówno przez coraz
większą sekularyzację świata jak i na skutek zgorszenia ze strony
duchownych. „W ostatecznym rozrachunku wiara jest aktem woli napędzanym
miłością. Naszą miłość może ochłodzić, a wolę nadszarpnąć widok wad,
szaleństwa, a nawet grzechów Kościoła i jego duchownych, ale nie sądzę
aby ktoś, kto raz zyskał wiarę, porzucał ją z tych powodów (…) Jedyny
lekiem na słabnącą wiarę jest Komunia. Choć niezmiennie jest samym sobą,
doskonałym, pełnym i nietkniętym, Przenajświętszy Sakrament nie działa
całkowicie i raz na zawsze na każdego z nas. Podobnie akt Wiary musi być
ciągły i wzrastać przez praktykowanie. Częstość przynosi najlepsze
efekty”.
Eukatastrofa. Nadzieja kontrrewolucjonisty
Obserwując gwałtowne i negatywne zmiany jakie dokonują się w podejściu do wiary, w twórcy Władcy Pierścieni
stopniowo narastało przeświadczenie o nieuchronnym zbliżaniu się
obecnego świata do tragicznego końca. Paradoksalnie, z obserwacji tego
procesu czerpał nadzieję na jego pomyślne zakończenie. Utwierdzony w
niezachwianym przeświadczeniu o ostatecznym zwycięstwie Chrystusa, ufał,
że Bóg posługuje się złem, które w ostatecznym Planie Zbawienia
przysłuży się jeszcze większemu dobru.
Najlepszym przykładem dla takiego myślenia, jest historia Golluma i
Froda. Hobbit w ostatnim momencie, tuż przed wrzuceniem symbolu zła –
Pierścienia – w płomienie Góry Przeznaczenia, daje się omamić zgubnemu
artefaktowi. Nawet Frodo, osoba najbardziej odporna na jego wpływ, w
końcu zostaje zawładnięta przez osobowe zło. W tym momencie zjawia się
Gollum. Istota, która z moralnej perspektywy wielokrotnie zasłużyła na
śmierć, a którą w swoim miłosierdziu, wbrew logice oszczędził Frodo,
paradoksalnie ratuje świat. Gollum bowiem, opętany chęcią odzyskania
Pierścienia, rzuca się na hobbita, zabiera mu lśniący przedmiot i w
szaleńczym tańcu potyka się, spadając w płomienie. Wszelkie zło jakie
rozegrało się w trakcie tej historii na samym końcu okazuje się kluczowe
w zwycięstwie Dobra, lecz tylko w następstwie aktu miłosierdzia jakim
było oszczędzenie zbrodniarza (i to kilkukrotne).
Moment ostatecznego zwycięstwa, dokonującego się w najmniej
spodziewanym momencie, wbrew wszelkim przewidywaniom Tolkien nazwał
eukatastrofą. Jego zdaniem, do istoty wszelkich baśni powinno należeć
budowanie w człowieku poczucia nadziei na dobre zakończenie. Nadziei,
która umocniona jest wiarą w zapewnienie pochodzące wprost z ust
Chrystusa.
Najwspanialszą eukatastrofą w dziejach określił Zmartwychwstanie. „Ukułem termin eukatastrofa
– nagły, szczęśliwy zwrot akcji w opowieści, który przeszywa radością
sprowadzającą łzy (…) stanowi nagły przebłysk Prawdy i cała natura
człowieka, spętana materialnym łańcuchem przyczyn i skutków , łańcuchem
śmierci, odczuwa nagłą ulgę (…) Zmartwychwstanie było najlepszą możliwą eukatastrofą
i wzbudza ono najważniejsze uczucie: chrześcijańską radość wywołującą
łzy, ponieważ jest ona w swej istocie tak podobna do smutku, jako że
pochodzi z miejsc, gdzie radość i smutek stanowią jedno, pogodzone ze
sobą tak jak samolubstwo i altruizm giną w Miłości”.
Ta nadzieja nie zwalniała jednak z podejmowania trudów walki z
grzechem. Zdaniem Tolkiena, człowiek powinien dołożyć wszelkich starań
by nie dać się omamić złu, powinien cały czas powstawać i kontynuować
swoje pielgrzymowanie. Tylko wtedy może liczyć na ostateczne zwycięstwo,
wiedząc, że „zło trudzi się – z wielką mocą i nieustannym sukcesem – na
próżno: zawsze jedynie przygotowuje glebę dla niespodziewanego dobra”.
Antymodernista
Brytyjski pisarz bardzo mocno przeżył zmiany jakie przeszedł Kościół
lat 60' XX w. Próby podważenia nauki o małżeństwie, akceptacja
antykoncepcji przez część hierarchów oraz pozostałe modernistyczne
tendencje , które papież Paweł VI określił mianem „swądu szatana” - to
wszystko było przedmiotem trwogi będącego już w podeszłym wieku
profesora. „Tendencje w Kościele są...poważne, szczególnie dla tych,
którzy przywykli znajdować w nim pociechę i pax w czasach
ziemskich kłopotów, a nie kolejną arenę zmagań i zmian (…) dość dobrze
wiem, że dla Ciebie, tak samo jak dla mnie, Kościół który niegdyś był
schronieniem, teraz często staje się pułapką. Nie ma dokąd pójść! (…)
Myślę, że zostało nam tylko modlić się za Kościół, za Chrystusowego
wikariusza, praktykować cnotę lojalności, która dopiero wtedy staje się
cnotą, kiedy człowiek znajduje się pod presją żeby ją porzucić” - pisał
do syna w liście z 1968 r., kiedy ogłoszono encyklikę „Humanae Vitae” -
potwierdzającą (ku wściekłości modernistów) dotychczasową naukę o
małżeństwie i rodzinie.
Tolkien przestrzegał przed poważnymi zagrożeniami aggiornamento -
„uaktualnienia”, a także niewłaściwie pojmowanej ekumeniczności.
„nieustannie modlimy się o chrześcijańskie zjednoczenie, ale jeśli się
zastanowić to doprawdy trudno przewidzieć, w jaki sposób mogłoby się to
zacząć urzeczywistniać inaczej niż dotychczas, ze wszystkimi tymi
drobnymi absurdami (…) Tak często jest się poklepywanym po plecach jako
przedstawiciel Kościoła, który uznał błędność swych posunięć, porzucił
arogancję, wyniosłość i separatyzm. Jednak nie spotkałem jeszcze ani
jednego protestanta, który w jakikolwiek sposób okazałby, że uświadamia
sobie powody takiej postawy”.
Katolicy w Wielkiej Brytanii przez wieki doznawali wielu prześladowań
od wspólnoty anglikańskiej. Tolkien użył nawet określenia, że „rzymskim
katolikom stawia się przeszkody, których nie stawia się nawet Żydom”.
„Jako człowiekowi, na dzieciństwo którego padł cień prześladowań, ciężko
mi się z tym pogodzić. Lecz miłosierdzie musi przykryć mnogość
grzechów! Istnieją niebezpieczeństwa (to oczywiste), ale Kościół
wojujący nie może pozwolić sobie na zamknięcie wszystkich swoich
żołnierzy w fortecy. Miało to równie złe skutki niż na Linii Maginota” -
tłumaczył.
Jedyna Prawdziwa Wiara
Autor Hobbita nie stronił od dyskusji z protestantami (najczęściej
przedstawicielami Kościoła anglikańskiego). Szczególnie obszerne rozmowy
prowadził ze swoim przyjacielem, również oksfordzkim profesorem, C.S.
Lewisem – autorem popularnej serii „Opowieści z Narnii”. Na jego
przykładzie wskazał na – w jego opinii - stale obecną w anglikańskim
kościele nienawiść do Kościoła i wszystkiego co katolickie. „W sumie
jednak jedynym ostatecznym fundamentem Kościoła anglikańskiego jest
nienawiść do naszego Kościoła”, a o swoim przyjacielu mówił „jeżeli
jakiś luteranin ląduje w więzieniu – chwyta za broń, ale gdy morduje się
katolickich księży – nie wierzy w to”. C.S. Lewis bowiem nie dawał
wiary, że hiszpańscy komuniści podczas wojny domowej masowo mordowali
osoby duchowne i bezcześcili kościoły. Dla Tolkiena było to o tyle
dziwne, że jego przyjaciel zazwyczaj nie wierzył w ani jedno słowo
czerwonej propagandy.
Tolkien wielokrotnie przytaczał dlaczego – w jego opinii – jedyną
prawdziwą wiarą można określić jedynie rzymski katolicyzm. Wskazywał
przede wszystkim na zachowanie przez Kościół Depozytu Wiary i prymatu
piotrowego: „nie pozostawia wiele wątpliwości, który z Kościołów (jeśli
chrześcijaństwo jest prawdziwe) to Kościół Prawdziwy, umierająca, lecz
żywa, przekupna, lecz święta, samoreformująca się i powtórnie powstająca
świątynia Ducha”.
Oksfordzki profesor przeciwny był – obecnym także wśród katolików –
tendencjom mającym znamiona „herezji archeologizmu”. Zachęcały one do
powrotu do „prymitywnego chrześcijaństwa”, nawiązującego do czasów
Apostołów, cechującego się prostotą i odrzucającego większą część
wyrosłej przez wieki Tradycji. Zdaniem Tolkiena, taki powrót – będący
przejawem ignorancji – jest niemożliwy, a „prymitywność nie stanowi
gwarancji wartości”. Porównywał współczesny Kościół do rozwiniętego
drzewa, którego owoce znajdują się w koronie. Dojrzała roślina przecież
nie może wrócić do stadium „ziarna gorczycy”.
Na dorobek Tolkiena składają się dzieła ponadczasowe. Zawarte w nich
przesłanie, bazujące bezpośrednio na wartościach wynikających z gorliwej
wiary autora fascynuje i inspiruje kolejne pokolenia czytelników. Każdy
kto choć raz się z nimi spotkał, nie może oprzeć się wrażeniu, że
znajduje się w nich „coś więcej”. Nie bez podstaw są także próby
starania się o beatyfikację angielskiego pisarza. Nie wiadomo jednak,
czy w dzisiejszym Kościele jest miejsce dla prawdziwego,
bezkompromisowego wojownika, który za pomocą swoich powieści siał ziarno
tęsknoty za Rajem, rozpalał iskrę do walki o Prawdę oraz przekonywał,
że - mimo wszystko – na końcu zawsze zwycięża Dobro.
Piotr Relich