poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Adam Busse: Głos na marginesie wydarzeń w Białymstoku

 
       Prawica, liberalna prawica, ma swoich „patriotów”, którzy gardłują za nią i torują jej drogę. Ci „patrioci” są jej użytecznymi idiotami. Obrona postulatów typowych dla klasycznej prawicy – szacunek dla ojczyzny, tradycyjna rodzina, chrześcijańskie zasady – łączy się u nich z odrzuceniem alternatyw społecznych i patriotycznych nazywanych „faszystowskimi”. (…). To właśnie tę prawicę kolejne pokolenia narodowych rewolucjonistów zwalczały bezkompromisowo, uznając ją za wroga narodu i ludu. Liberalna prawica nie jest patriotyczna, jej ojczyzną jest pieniądz; prawica nie wierzy w tradycyjną rodzinę, wierzy w merkantylne „wartości rodzinne”, a jej antykomunizm jest jedynie logiczną reakcją w obronie swoich interesów ekonomicznych. Nienawiść prawicy do narodowych rewolucjonistów jest nienawiścią do tych, których nie może wykorzystać i kontrolować. Obowiązkiem każdego narodowego rewolucjonisty/radykała jest zwalczanie tej prawicy, prawicy syjonistycznej, kapitalistycznej, bezpaństwowej i pozbawionej Wartości. To, że liberalna prawica traktuje NR jako „lewicowców” nie jest niczym nowym. Dzięki temu otrzymują oni lekcję: żadnej przyszłości z prawicą, żadnej drogi w kierunku prawicy. Przeciwko im wszystkim. Tak samo jak w przypadku lewicy.

Dlaczego cytuję słowa założyciela powstałego w 2010 roku Movimiento Social Republicano i wydawnictwa Ediciones Fides, zasłużonego hiszpańskiego narodowego rewolucjonisty, Juana Antonio Lloparta? To może być dobry wstęp do krótkich rozważań nad tym, co się działo w przedostatnią sobotę lipca na ulicach Białegostoku. W telegraficznym skrócie podam przebieg i proporcje wydarzeń: wg szacunków policji na „paradzie równości” w Białymstoku zebrało się około 800 osób (na ile to tutejsi zwolennicy pewnej „części rowerowej”, liberalni lobbyści oraz obrońcy równości, tolerancji i demokracji, a na ile w większości to zwiezieni aktywiści z całego kraju, to inna sprawa, która wyszłaby pederastom na niekorzyść), dla porównania: w około 40 kontrdemonstracjach, marszach i pikietach wzięło udział/przewinęło się maksimum 10 tysięcy osób z całego przekroju społeczeństwa. Bardzo licznie, w sile około dwóch tysięcy – zebrali się nacjonaliści i kibice różnych klubów piłkarskich ponad podziałami z całej Polski (tu przewodzili regionalnie kibice Jagiellonii Białystok) celem zablokowania marszu dewiantów. Ów marsz spotkał się z licznymi utrudnieniami ze strony zwolenników normalności i był szczelnie ochraniany przez oddziały policji, która kolejny raz pokazała swoje brutalne oblicze wobec kontrmanifestantów. Przez media społecznościowe przewijały się relacje, filmiki i zdjęcia z zatrzymań i brutalnych działań „smutnych panów” z użyciem gazu, petard, granatów hukowych i broni gładkolufowej. Zostało zatrzymanych 25 osób, ale znając przebieg i aresztowania po zeszłorocznej obronie Lublina przed dewiantami, liczba ta może się powiększyć.

Teraz czas pochylić się nad głównym zagadnieniem, jakie kolejny raz narosło przy okazji tego typu wydarzeń. Mowa tu o postawie szeroko rozumianej systemowej prawicy. W Internecie naczytałem się sporo opinii ze strony usłużnych obecnemu rządowi dziennikarzy, prawicowych i konserwatywno-liberalnych komentatorów, którzy zaatakowali wprost w swoich opiniach część uczestników kontrdemonstracji przeciw „paradzie równości”. Wymienię spośród nich m.in. Wojciecha Wybranowskiego, Tomasza Terlikowskiego, Rafała Ziemkiewicza czy Łukasza Warzechę, którzy… bronili prawa pederastów do zgromadzeń, szukali na siłę „prowokatorów” mających rzekomo szkodzić jedynej, słusznej partii rządzącej Prawo i Sprawiedliwość, gratulowali policji brutalnych działań wobec kibiców, nacjonalistów oraz mieszkańców Białegostoku, a także ubolewali nad radykalną polityką ulicy zastosowaną przez nich celem powiedzenia głośnego: Stop homopropagandzie! Dla mnie takie słowa są kolejnym dowodem na kapitulancką postawę systemowej prawicy wobec liberalizmu, kapitalizmu, postmodernizmu (czy – zależnie od języka publicystyki lub nauki – marksizmu kulturowego) i ideologii „Postępu”, w czym powoli kroczy ścieżkami swoich zachodnioeuropejskich kolegów (idących w tę stronę od roku 1945 i zatriumfowania tam demoliberalizmu). Warto jednak w tym wszystkim wskazać na informacje, które solidarnie przemilczały demoliberalne media, usłużna im prawica oraz organizatorzy pochodu degeneratów. Dzięki materiałom relacyjnym z sobotnich wydarzeń, opublikowanym przez Media Narodowe, można zobaczyć, że uczestnicy „parady równości” prowokowali i sami reagowali agresywnie na zwolenników normalności, rzucali w nich jajkami i kamieniami, co oczywiście umknęło uwadze mediów będących na usługach duopolu PO-PiS oraz krzyczących o „zaatakowaniu pokojowego marszu przez chuliganów”. Ale czego oczekiwać od mediów głównonurtowych, które od dawien dawna nie spełniają swojej misji rzetelnego informowania obywateli, tylko sprzedawania swojej narracji pod linię jedynej słusznej partii z Centroprawa, czy Centrolewa.

Demoliberalne media w Polsce solidarnie potępiają i nawołują do ukarania uczestników, jeśli dojdzie do tego typu wydarzeń, ale taka polityka ma charakter wybiórczy. Główny obiekt tej kampanii ataków to oczywiście szeroko rozumiana antysystemowa prawica, nacjonaliści, tradycjonaliści, kibice piłkarscy o narodowych/prawicowych/tradycjonalnych poglądach oraz zwolennicy tradycyjnej rodziny. O potępianiu zaś przemocy dokonywanej przez liberałów i skrajnie lewicowe bojówki zaś rzadko kiedy usłyszymy. Warto z kolei celem udowodnienia nierzetelności i hipokryzji tym wszystkim potępiającym i krzyczącym przypomnieć, jak to było za poprzednich rządów, skoro mamy się bawić w porównania. Odwołam się również do innych wydarzeń politycznych, przewrotów rewolucyjnych i działań opartych o politykę ulicy z Europy kilku poprzednich lat, by wykazać hipokryzję opiniotwórczości medialnej w tych sprawach na zasadzie: jak w Europie są demonstracje, to w słusznej sprawie, a jak w Polsce – to odradzanie faszyzmu, przemoc, bandyterka i chuligaństwo.

Skoro już nawiązałem do Europy, to podam dwa przykłady z przeciągu ostatnich pięciu lat: ukraiński Majdan i Żółte Kamizelki. Czy w tych przypadkach spotkano się z ich potępieniem? Nie. Wręcz w analizach, rozmowach i dyskusjach okazywano jeśli nie poparcie, to zrozumienie o charakterze konstruktywnym, analitycznym, socjologicznym i obserwacyjnym. Ukraińscy rewolucjoniści (tu inną sprawą jest stosunek do Majdanu, to zostawiam indywidualnej ocenie) spotkali się z poparciem polskiego społeczeństwa oraz demoliberalnych mediów, których przedstawiciele, dziennikarze, prosto z barykad Kijowa relacjonowali wydarzenia i okazywali przy tym swoją sympatię dla walczących. Jeśli chodzi o Żółte Kamizelki, to z kolei też cieszyli się nagłaśnianiem ich walki w mediach, pokazywano ich jako reprezentantów niższej klasy średniej i prekariatu walczących z rządem Emmanuela Macrona, więc walczących o swoje. Tu nie potępiono polityki ulicy prowadzonej przez Ukraińców i Francuzów. W przypadku Polski z kolei – nie muszę tego komentować.

Pamiętam 11 listopada 2010 roku, kiedy oglądałem w telewizji relacje z Warszawy, gdzie za bezpośrednim patronatem lewicowo-liberalnych mediów miały miejsce na Placu Zamkowym blokady i „alternatywne” zgromadzenia mające na celu zatrzymanie Marszu Niepodległości; w mediach takich jak TVN lewicowcy, lewacy i liberałowie otwarcie nawoływali do używania przemocy fizycznej wobec polskich patriotów, prawicowców, nacjonalistów i konserwatystów chcących uczcić rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Słyszałem z mediów, że rzekomo tego typu marsze są przejawem neofaszyzmu, odradzania się mitycznej brunatnej fali mającej zalać Polskę oraz inne bzdurne epitety mające zdyskredytować ideę patriotyczną Marszu. Rok później sam pojechałem na Marsz Niepodległości, mimo iż wiedziałem, że będzie bardzo gorąco na ulicach Warszawy (ze względu na m.in. blokadę ulicy Marszałkowskiej przez skrajnie lewicowe i anarchistyczne bojówki oraz ataki niemieckich antyfaszystów na polskich rekonstruktorów na Nowym Świecie, którym to bojówkarzom podczas policyjnego pościgu schronienia udzieliła „Krytyka Polityczna”). Pamiętam brutalną agresję ze strony policji (czego sam doświadczyłem na własnej skórze, obrywając od policyjnych pałek, mimo iż nie brałem udziału w walkach z policją) wobec kibiców i zgromadzonych demonstrantów na Placu Konstytucji, chcących wziąć udział w Marszu Niepodległości w 2011 roku, widziałem na własne oczy prowokacje i inne przejawy policyjnego bandytyzmu w następnych latach na niepodległościowej manifestacji w Warszawie (vide: w 2012, 2013 i 2014 roku), bezprawne zatrzymania i opóźnianie powrotu do domu uczestnikom Marszu i inne tego typu akcje, jak również niczym nie różniący się od obecnej przekaz mediów broniący demoliberalnego stanu posiadania. Pamiętam pokojową demonstrację antyrządową z lata 2014 roku w Warszawie, po „aferze taśmowej”, brutalnie spacyfikowaną przez oddziały prewencji. Widziałem inne rodzaje szykan ze strony „smutnych panów”. Pozostaje wobec tego zadać kilka pytań. Po pierwsze: czy zmieniło się cokolwiek w kwestii przemocy politycznej na ulicach mimo zmiany władzy z jednej na drugą? Po drugie: czy lewica i liberałowie wyparli się argumentów siły i odcinają się od tego typu działań? Po trzecie: czy prawica (mam na myśli tutaj systemową prawicę) poprzez ugrzecznianie się zapomniała o tym, że powoduje to tylko rośnięcie w siłę i coraz większą śmiałość lewicowo-liberalnego tytana, który nie zważając na zmiany taktyczne po drugiej stronie będzie dalej robił swoje?

Na te pytania, które zapewne będą retoryczne, istnieje tylko jedna odpowiedź: nie. Postaram się teraz rozwinąć każdą z odpowiedzi o konkretne przykłady:

Ad. 1: Po jesiennych wyborach parlamentarnych w 2015 roku, w których wygrała partia Prawo i Sprawiedliwość, zaczęły powstawać wszelkie inicjatywy mające charakter jednoznacznie antyrządowy, z konkretnym ostrzem wymierzonym w PiS. Najbardziej znanym i popularnym z nich był Komitet Obrony Demokracji, który organizował cyklicznie w latach 2015-2017 różnej maści demonstracje, wykorzystywał wszelkie rocznice i wydarzenia do zbijania swojego potencjalnego kapitału politycznego, promował bliższą integrację Polski z Unią Europejską, był efemerycznym zalążkiem późniejszych inicjatyw lewicowo-liberalnych (członkowie KOD byli aktywnie zaangażowani w blokady miesięcznic smoleńskich, zakłócanie rocznicowych obchodów wydarzeń z historii Polski oraz regularnie donosili na naszą Ojczyznę do wielkich możnych Brukseli i Berlina). Należy więc stwierdzić, widząc na przykładach działalności Obywateli RP i powiązanych ze skrajną lewicą studenckich antyfaszystów oraz ich działań, że nic się nie zmieniło w kwestii przemocy politycznej w przeciągu ostatnich kilku lat. Nadal jest jednym z środków walki politycznej, szczególnie na ulicach, co skwapliwie wykorzystują skrajni lewicowcy i liberałowie.

Ad. 2: Pisząc tę odpowiedź wracają mi w myślach komentarze ze strony systemowej prawicy, piętnujące zdecydowany opór kibiców, nacjonalistów i obrońców tradycyjnej rodziny na ulicach Białegostoku oraz domagające się ich ukarania. Jednocześnie uderzają w rozpaczliwy ton, że radykalna polityka ulicy rzekomo może doprowadzić do wzrostu w siłę naszych przeciwników, dać im argumenty do dalszej walki z środowiskami skupiającymi się w szerokim spektrum prawicy bądź sugerują, że mogła to być prowokacja. Jako alternatywę dla tego typu działań proponują jedynie w duchu legalizmu rozwiązania prawne i konstytucyjne. Za chwilę odniosę się do tego typu rozwiązań, ale najpierw postaram się odpowiedzieć na to pytanie. Otóż liberałowie z KOD i Obywateli RP, studenccy antyfaszyści, bojówkarze nieformalnych grup (znanych jako Antifa) oraz rozmaici, sympatyzujący z nimi wolni strzelcy, nie odcinają się od używania siły w walce politycznej i ulicznej, wzajemnie się ze sobą przenikają i współdziałają oraz nie przepraszają za swoje czyny. Jako przykłady podam z okresu po przejęciu władzy przez PiS: blokadę Sejmu przez liberałów w grudniu 2017 roku, regularne zakłócenia miesięcznic smoleńskich, rocznicowych marszy ku czci Żołnierzy Wyklętych, bohaterów Powstania Warszawskiego i Bitwy Warszawskiej 1920 roku, Czarne Protesty (w trakcie których antyfaszyści atakowali obrońców życia) i nieudane próby zakłócenia Marszu Niepodległości w 2016 i 2017 roku. Do dziś te środowiska są gotowe do demonstrowania swoich poglądów w imię „walki z faszyzmem, rasizmem, nietolerancją i homofobią” za pomocą radykalnych haseł ulicznych, pięści i pałek teleskopowych.

Ad. 3: Teraz – ad rem odpowiedzi – odniosę się do rozwiązań, które forsowało wielu komentatorów. Jak najbardziej uważam, że wszelkie rozwiązania prawne i konstytucyjne gwarantujące obronę tradycyjnej rodziny i małżeństwa (zgodnie z art. 18 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej uznawanej za prawny związek małżeński kobiety i mężczyzny, i jego naturalne konsekwencje) są potrzebne, tak samo odpowiednie regulacje zakazujące „edukacji seksualnej” w duchu kart LGBT+ i najnowszych standardów Światowej Organizacji Zdrowia, tworzenie obywatelskich projektów ustaw i petycji oraz zbiórki podpisów poparcia, które mogą wywrzeć oddolny, społeczny wpływ na polityków i samorządowców. W końcu te działania też się wliczają w obronę tradycyjnej rodziny i Tradycji. Każdą metodą – do wspólnego celu. Jednak prawica (tym bardziej systemowa) nie umie zrozumieć kilku rzeczy. Ograniczenie walki jedynie do legalnych środków owszem odniesie skutki, ale częściowe. Zawsze, jeśli jakieś prawo zostanie uchwalone, to znajdą się sposoby i środki, by je obejść: to po pierwsze. Po drugie: w zachodniej Europie systemowa prawica zatwierdza przywileje dla dewiantów, a nawet w partiach o charakterze populistycznym są ludzie LGBT+ (głównie mowa o ugrupowaniach liberalno-prawicowych i populistycznych, których głównym wyznacznikiem ideologicznym jest walka z islamem, w tym brytyjscy konserwatyści będący zagranicznym sojusznikiem PiS). Po trzecie: na prawicy pokłada się powszechnie nadzieję na to, że obecna partia rządząca wymachująca sztandarem walki z marksizmem kulturowym, ochrony tradycyjnej rodziny i sprzeciwu wobec dewiacji zabierze się w końcu do pracy, a potrzeba do tego nacisku społecznego. Cóż, tutaj pozostaje jedynie ubolewać, bo co to za partia, której europoseł Zdzisław Krasnodębski opowiada się za legalizacją homozwiązków i tłumaczy się, wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska sugeruje, że kontrdemonstracje przeciwko „paradom równości” mogły być rosyjską prowokacją, a związani z opcją rządową publicyści bronią prawa pederastów do zgromadzeń. I po czwarte: ugrzecznianie i odcinanie się od polityki ulicy owszem jest korzystne, ale dla lewicowo-liberalnego lobby, którego usłużni bojówkarze i funkcjonariusze będą czuli się na ulicach coraz bardziej pewni swojej bezkarności i śmiali wobec przeciwników politycznych. I nie staną się coraz bardziej ustępliwi, tylko coraz bardziej agresywni.

I tytułem zakończenia. Dzisiaj w Polsce ma miejsce wojna. Wprawdzie nie konwencjonalna, ani militarna, ale wojna. Wojna kulturowa. Wojna świata Wartości ze światem antywartości. Wojna o Tradycję. Dzisiaj środowiska LGBTQ+ są w nieustającej ofensywie na każdym froncie w naszym kraju. Rosnące w coraz większej ilości polskich miast „parady równości”, inicjatywy wprowadzania „edukacji seksualnej” w duchu najnowszych standardów WHO do polskich szkół i demoralizowanie nią dzieci, wprowadzanie „kart LGBT+” przez samorządy, postulaty adopcji dzieci przez homoseksualne pary i inne są konkretnymi środkami mającymi na celu zniszczenie fundamentu Narodu, jakim jest rodzina. Rodzina, która powołując się na słowa Prymasa Tysiąclecia, ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego z kazania w 1957 roku, jest największą siłą i gwarancją przetrwania narodu polskiego. Jako żołnierze Tradycji na każdym polu musimy z całą stanowczością bronić tradycyjnej rodziny, rozumianej jako prawnie uznany i sakramentalny związek mężczyzny i kobiety. Tym bardziej, że środowiska LGBTQ+ krzyczące o wspomnianych „prawach”, o które walczą, nie ukrywają, co jest ich celem. Ich celem jest zniszczenie moralnej, biologicznej i cywilizacyjnej tkanki Narodu, jaką jest rodzina. Przykłady agresywnych manifestacji pederastów z Zachodu (m.in. w Berlinie, gdzie co roku zwolennicy dewiacji atakują uczestników Marszu dla Życia), ujawniane skandale obyczajowe i pedofilskie z ich udziałem nie pozostawiają ani cienia wątpliwości ani złudzeń. I swoją drogą – czy niemieccy antyfaszyści odcinają się od swojej agresji wobec obrońców życia? I dlatego, choć można różnie oceniać białostockie wydarzenia (to już zostawiam do osobistej oceny), nie potrafię zrozumieć kapitulacji systemowej prawicy wobec swoich światopoglądowych wrogów. Wrogów, dla których i tak wszelkie ideologiczne i polityczne łamańce nie mają znaczenia, bo chcą zniszczyć świat Tradycji i na jego gruzach ustanowić świat fałszywie rozumianego Postępu.