Prawica,
liberalna prawica, ma swoich „patriotów”, którzy gardłują za
nią i torują jej drogę. Ci „patrioci” są jej użytecznymi
idiotami. Obrona postulatów typowych dla klasycznej prawicy –
szacunek dla ojczyzny, tradycyjna rodzina, chrześcijańskie zasady –
łączy się u nich z odrzuceniem alternatyw społecznych i
patriotycznych nazywanych „faszystowskimi”. (…). To właśnie
tę prawicę kolejne pokolenia narodowych rewolucjonistów zwalczały
bezkompromisowo, uznając ją za wroga narodu i ludu. Liberalna
prawica nie jest patriotyczna, jej ojczyzną jest pieniądz; prawica
nie wierzy w tradycyjną rodzinę, wierzy w merkantylne „wartości
rodzinne”, a jej antykomunizm jest jedynie logiczną reakcją w
obronie swoich interesów ekonomicznych. Nienawiść prawicy do
narodowych rewolucjonistów jest nienawiścią do tych, których nie
może wykorzystać i kontrolować. Obowiązkiem każdego narodowego
rewolucjonisty/radykała jest zwalczanie tej prawicy, prawicy
syjonistycznej, kapitalistycznej, bezpaństwowej i pozbawionej
Wartości. To, że liberalna prawica traktuje NR jako „lewicowców”
nie jest niczym nowym. Dzięki temu otrzymują oni lekcję: żadnej
przyszłości z prawicą, żadnej drogi w kierunku prawicy. Przeciwko
im wszystkim. Tak samo jak w przypadku lewicy.
Dlaczego
cytuję słowa założyciela powstałego w 2010 roku Movimiento
Social Republicano i wydawnictwa Ediciones Fides, zasłużonego
hiszpańskiego narodowego rewolucjonisty, Juana Antonio Lloparta? To
może być dobry wstęp do krótkich rozważań nad tym, co się
działo w przedostatnią sobotę lipca na ulicach Białegostoku. W
telegraficznym skrócie podam przebieg i proporcje wydarzeń: wg
szacunków policji na „paradzie równości” w Białymstoku
zebrało się około 800 osób (na ile to tutejsi zwolennicy pewnej
„części rowerowej”, liberalni lobbyści oraz obrońcy równości,
tolerancji i demokracji, a na ile w większości to zwiezieni
aktywiści z całego kraju, to inna sprawa, która wyszłaby
pederastom na niekorzyść), dla porównania: w około 40
kontrdemonstracjach, marszach i pikietach wzięło udział/przewinęło
się maksimum 10 tysięcy osób z całego przekroju społeczeństwa.
Bardzo licznie, w sile około dwóch tysięcy – zebrali się
nacjonaliści i kibice różnych klubów piłkarskich ponad
podziałami z całej Polski (tu przewodzili regionalnie kibice
Jagiellonii Białystok) celem zablokowania marszu dewiantów. Ów
marsz spotkał się z licznymi utrudnieniami ze strony zwolenników
normalności i był szczelnie ochraniany przez oddziały policji,
która kolejny raz pokazała swoje brutalne oblicze wobec
kontrmanifestantów. Przez media społecznościowe przewijały się
relacje, filmiki i zdjęcia z zatrzymań i brutalnych działań
„smutnych panów” z użyciem gazu, petard, granatów hukowych i
broni gładkolufowej. Zostało zatrzymanych 25 osób, ale znając
przebieg i aresztowania po zeszłorocznej obronie Lublina przed
dewiantami, liczba ta może się powiększyć.
Teraz
czas pochylić się nad głównym zagadnieniem, jakie kolejny raz
narosło przy okazji tego typu wydarzeń. Mowa tu o postawie szeroko
rozumianej systemowej prawicy. W Internecie naczytałem się sporo
opinii ze strony usłużnych obecnemu rządowi dziennikarzy,
prawicowych i konserwatywno-liberalnych komentatorów, którzy
zaatakowali wprost w swoich opiniach część uczestników
kontrdemonstracji przeciw „paradzie równości”. Wymienię
spośród nich m.in. Wojciecha Wybranowskiego, Tomasza
Terlikowskiego, Rafała Ziemkiewicza czy Łukasza Warzechę,
którzy… bronili prawa pederastów do zgromadzeń, szukali na siłę
„prowokatorów” mających rzekomo szkodzić jedynej, słusznej
partii rządzącej Prawo i Sprawiedliwość, gratulowali policji
brutalnych działań wobec kibiców, nacjonalistów oraz mieszkańców
Białegostoku, a także ubolewali nad radykalną polityką ulicy
zastosowaną przez nich celem powiedzenia głośnego: Stop
homopropagandzie! Dla mnie takie słowa są kolejnym dowodem na
kapitulancką postawę systemowej prawicy wobec liberalizmu,
kapitalizmu, postmodernizmu (czy – zależnie od języka
publicystyki lub nauki – marksizmu kulturowego) i ideologii
„Postępu”, w czym powoli kroczy ścieżkami swoich
zachodnioeuropejskich kolegów (idących w tę stronę od roku 1945 i
zatriumfowania tam demoliberalizmu). Warto jednak w tym wszystkim
wskazać na informacje, które solidarnie przemilczały demoliberalne
media, usłużna im prawica oraz organizatorzy pochodu degeneratów.
Dzięki materiałom relacyjnym z sobotnich wydarzeń, opublikowanym
przez Media Narodowe, można zobaczyć, że uczestnicy „parady
równości” prowokowali i sami reagowali agresywnie na zwolenników
normalności, rzucali w nich jajkami i kamieniami, co oczywiście
umknęło uwadze mediów będących na usługach duopolu PO-PiS oraz
krzyczących o „zaatakowaniu pokojowego marszu przez chuliganów”.
Ale czego oczekiwać od mediów głównonurtowych, które od dawien
dawna nie spełniają swojej misji rzetelnego informowania obywateli,
tylko sprzedawania swojej narracji pod linię jedynej słusznej
partii z Centroprawa, czy Centrolewa.
Demoliberalne
media w Polsce solidarnie potępiają i nawołują do ukarania
uczestników, jeśli dojdzie do tego typu wydarzeń, ale taka
polityka ma charakter wybiórczy. Główny obiekt tej kampanii ataków
to oczywiście szeroko rozumiana antysystemowa prawica, nacjonaliści,
tradycjonaliści, kibice piłkarscy o
narodowych/prawicowych/tradycjonalnych poglądach oraz zwolennicy
tradycyjnej rodziny. O potępianiu zaś przemocy dokonywanej przez
liberałów i skrajnie lewicowe bojówki zaś rzadko kiedy usłyszymy.
Warto z kolei celem udowodnienia nierzetelności i hipokryzji tym
wszystkim potępiającym i krzyczącym przypomnieć, jak to było za
poprzednich rządów, skoro mamy się bawić w porównania. Odwołam
się również do innych wydarzeń politycznych, przewrotów
rewolucyjnych i działań opartych o politykę ulicy z Europy kilku
poprzednich lat, by wykazać hipokryzję opiniotwórczości medialnej
w tych sprawach na zasadzie: jak w Europie są demonstracje, to w
słusznej sprawie, a jak w Polsce – to odradzanie faszyzmu,
przemoc, bandyterka i chuligaństwo.
Skoro
już nawiązałem do Europy, to podam dwa przykłady z przeciągu
ostatnich pięciu lat: ukraiński Majdan i Żółte Kamizelki. Czy w
tych przypadkach spotkano się z ich potępieniem? Nie. Wręcz w
analizach, rozmowach i dyskusjach okazywano jeśli nie poparcie, to
zrozumienie o charakterze konstruktywnym, analitycznym,
socjologicznym i obserwacyjnym. Ukraińscy rewolucjoniści (tu inną
sprawą jest stosunek do Majdanu, to zostawiam indywidualnej ocenie)
spotkali się z poparciem polskiego społeczeństwa oraz
demoliberalnych mediów, których przedstawiciele, dziennikarze,
prosto z barykad Kijowa relacjonowali wydarzenia i okazywali przy tym
swoją sympatię dla walczących. Jeśli chodzi o Żółte Kamizelki,
to z kolei też cieszyli się nagłaśnianiem ich walki w mediach,
pokazywano ich jako reprezentantów niższej klasy średniej i
prekariatu walczących z rządem Emmanuela Macrona, więc walczących
o swoje. Tu nie potępiono polityki ulicy prowadzonej przez Ukraińców
i Francuzów. W przypadku Polski z kolei – nie muszę tego
komentować.
Pamiętam
11 listopada 2010 roku, kiedy oglądałem w telewizji relacje z
Warszawy, gdzie za bezpośrednim patronatem lewicowo-liberalnych
mediów miały miejsce na Placu Zamkowym blokady i „alternatywne”
zgromadzenia mające na celu zatrzymanie Marszu Niepodległości; w
mediach takich jak TVN lewicowcy, lewacy i liberałowie otwarcie
nawoływali do używania przemocy fizycznej wobec polskich patriotów,
prawicowców, nacjonalistów i konserwatystów chcących uczcić
rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Słyszałem z
mediów, że rzekomo tego typu marsze są przejawem neofaszyzmu,
odradzania się mitycznej brunatnej fali mającej zalać Polskę oraz
inne bzdurne epitety mające zdyskredytować ideę patriotyczną
Marszu. Rok później sam pojechałem na Marsz Niepodległości, mimo
iż wiedziałem, że będzie bardzo gorąco na ulicach Warszawy (ze
względu na m.in. blokadę ulicy Marszałkowskiej przez skrajnie
lewicowe i anarchistyczne bojówki oraz ataki niemieckich
antyfaszystów na polskich rekonstruktorów na Nowym Świecie, którym
to bojówkarzom podczas policyjnego pościgu schronienia udzieliła
„Krytyka Polityczna”). Pamiętam brutalną agresję ze strony
policji (czego sam doświadczyłem na własnej skórze, obrywając od
policyjnych pałek, mimo iż nie brałem udziału w walkach z
policją) wobec kibiców i zgromadzonych demonstrantów na Placu
Konstytucji, chcących wziąć udział w Marszu Niepodległości w
2011 roku, widziałem na własne oczy prowokacje i inne przejawy
policyjnego bandytyzmu w następnych latach na niepodległościowej
manifestacji w Warszawie (vide: w 2012, 2013 i 2014 roku), bezprawne
zatrzymania i opóźnianie powrotu do domu uczestnikom Marszu i inne
tego typu akcje, jak również niczym nie różniący się od obecnej
przekaz mediów broniący demoliberalnego stanu posiadania. Pamiętam
pokojową demonstrację antyrządową z lata 2014 roku w Warszawie,
po „aferze taśmowej”, brutalnie spacyfikowaną przez oddziały
prewencji. Widziałem inne rodzaje szykan ze strony „smutnych
panów”. Pozostaje wobec tego zadać kilka pytań. Po pierwsze: czy
zmieniło się cokolwiek w kwestii przemocy politycznej na ulicach
mimo zmiany władzy z jednej na drugą? Po drugie: czy lewica i
liberałowie wyparli się argumentów siły i odcinają się od tego
typu działań? Po trzecie: czy prawica (mam na myśli tutaj
systemową prawicę) poprzez ugrzecznianie się zapomniała o tym, że
powoduje to tylko rośnięcie w siłę i coraz większą śmiałość
lewicowo-liberalnego tytana, który nie zważając na zmiany
taktyczne po drugiej stronie będzie dalej robił swoje?
Na
te pytania, które zapewne będą retoryczne, istnieje tylko jedna
odpowiedź: nie. Postaram się teraz rozwinąć każdą z odpowiedzi
o konkretne przykłady:
Ad.
1: Po jesiennych wyborach parlamentarnych w 2015 roku, w których
wygrała partia Prawo i Sprawiedliwość, zaczęły powstawać
wszelkie inicjatywy mające charakter jednoznacznie antyrządowy, z
konkretnym ostrzem wymierzonym w PiS. Najbardziej znanym i popularnym
z nich był Komitet Obrony Demokracji, który organizował cyklicznie
w latach 2015-2017 różnej maści demonstracje, wykorzystywał
wszelkie rocznice i wydarzenia do zbijania swojego potencjalnego
kapitału politycznego, promował bliższą integrację Polski z Unią
Europejską, był efemerycznym zalążkiem późniejszych inicjatyw
lewicowo-liberalnych (członkowie KOD byli aktywnie zaangażowani w
blokady miesięcznic smoleńskich, zakłócanie rocznicowych obchodów
wydarzeń z historii Polski oraz regularnie donosili na naszą
Ojczyznę do wielkich możnych Brukseli i Berlina). Należy więc
stwierdzić, widząc na przykładach działalności Obywateli RP i
powiązanych ze skrajną lewicą studenckich antyfaszystów oraz ich
działań, że nic się nie zmieniło w kwestii przemocy politycznej
w przeciągu ostatnich kilku lat. Nadal jest jednym z środków walki
politycznej, szczególnie na ulicach, co skwapliwie wykorzystują
skrajni lewicowcy i liberałowie.
Ad.
2: Pisząc tę odpowiedź wracają mi w myślach komentarze ze strony
systemowej prawicy, piętnujące zdecydowany opór kibiców,
nacjonalistów i obrońców tradycyjnej rodziny na ulicach
Białegostoku oraz domagające się ich ukarania. Jednocześnie
uderzają w rozpaczliwy ton, że radykalna polityka ulicy rzekomo
może doprowadzić do wzrostu w siłę naszych przeciwników, dać im
argumenty do dalszej walki z środowiskami skupiającymi się w
szerokim spektrum prawicy bądź sugerują, że mogła to być
prowokacja. Jako alternatywę dla tego typu działań proponują
jedynie w duchu legalizmu rozwiązania prawne i konstytucyjne. Za
chwilę odniosę się do tego typu rozwiązań, ale najpierw postaram
się odpowiedzieć na to pytanie. Otóż liberałowie z KOD i
Obywateli RP, studenccy antyfaszyści, bojówkarze nieformalnych grup
(znanych jako Antifa) oraz rozmaici, sympatyzujący z nimi wolni
strzelcy, nie odcinają się od używania siły w walce politycznej i
ulicznej, wzajemnie się ze sobą przenikają i współdziałają
oraz nie przepraszają za swoje czyny. Jako przykłady podam z okresu
po przejęciu władzy przez PiS: blokadę Sejmu przez liberałów w
grudniu 2017 roku, regularne zakłócenia miesięcznic smoleńskich,
rocznicowych marszy ku czci Żołnierzy Wyklętych, bohaterów
Powstania Warszawskiego i Bitwy Warszawskiej 1920 roku, Czarne
Protesty (w trakcie których antyfaszyści atakowali obrońców
życia) i nieudane próby zakłócenia Marszu Niepodległości w 2016
i 2017 roku. Do dziś te środowiska są gotowe do demonstrowania
swoich poglądów w imię „walki z faszyzmem, rasizmem,
nietolerancją i homofobią” za pomocą radykalnych haseł
ulicznych, pięści i pałek teleskopowych.
Ad.
3: Teraz – ad rem odpowiedzi – odniosę się do rozwiązań,
które forsowało wielu komentatorów. Jak najbardziej uważam, że
wszelkie rozwiązania prawne i konstytucyjne gwarantujące obronę
tradycyjnej rodziny i małżeństwa (zgodnie z art. 18 Konstytucji
Rzeczypospolitej Polskiej uznawanej za prawny związek małżeński
kobiety i mężczyzny, i jego naturalne konsekwencje) są potrzebne,
tak samo odpowiednie regulacje zakazujące „edukacji seksualnej”
w duchu kart LGBT+ i najnowszych standardów Światowej Organizacji
Zdrowia, tworzenie obywatelskich projektów ustaw i petycji oraz
zbiórki podpisów poparcia, które mogą wywrzeć oddolny, społeczny
wpływ na polityków i samorządowców. W końcu te działania też
się wliczają w obronę tradycyjnej rodziny i Tradycji. Każdą
metodą – do wspólnego celu. Jednak prawica (tym bardziej
systemowa) nie umie zrozumieć kilku rzeczy. Ograniczenie walki
jedynie do legalnych środków owszem odniesie skutki, ale częściowe.
Zawsze, jeśli jakieś prawo zostanie uchwalone, to znajdą się
sposoby i środki, by je obejść: to po pierwsze. Po drugie: w
zachodniej Europie systemowa prawica zatwierdza przywileje dla
dewiantów, a nawet w partiach o charakterze populistycznym są
ludzie LGBT+ (głównie mowa o ugrupowaniach liberalno-prawicowych i
populistycznych, których głównym wyznacznikiem ideologicznym jest
walka z islamem, w tym brytyjscy konserwatyści będący zagranicznym
sojusznikiem PiS). Po trzecie: na prawicy pokłada się powszechnie
nadzieję na to, że obecna partia rządząca wymachująca sztandarem
walki z marksizmem kulturowym, ochrony tradycyjnej rodziny i
sprzeciwu wobec dewiacji zabierze się w końcu do pracy, a potrzeba
do tego nacisku społecznego. Cóż, tutaj pozostaje jedynie
ubolewać, bo co to za partia, której europoseł Zdzisław
Krasnodębski opowiada się za legalizacją homozwiązków i tłumaczy
się, wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska sugeruje, że
kontrdemonstracje przeciwko „paradom równości” mogły być
rosyjską prowokacją, a związani z opcją rządową publicyści
bronią prawa pederastów do zgromadzeń. I po czwarte: ugrzecznianie
i odcinanie się od polityki ulicy owszem jest korzystne, ale dla
lewicowo-liberalnego lobby, którego usłużni bojówkarze i
funkcjonariusze będą czuli się na ulicach coraz bardziej pewni
swojej bezkarności i śmiali wobec przeciwników politycznych. I nie
staną się coraz bardziej ustępliwi, tylko coraz bardziej
agresywni.
I
tytułem zakończenia. Dzisiaj w Polsce ma miejsce wojna. Wprawdzie
nie konwencjonalna, ani militarna, ale wojna. Wojna kulturowa. Wojna
świata Wartości ze światem antywartości. Wojna o Tradycję.
Dzisiaj środowiska LGBTQ+ są w nieustającej ofensywie na każdym
froncie w naszym kraju. Rosnące w coraz większej ilości polskich
miast „parady równości”, inicjatywy wprowadzania „edukacji
seksualnej” w duchu najnowszych standardów WHO do polskich szkół
i demoralizowanie nią dzieci, wprowadzanie „kart LGBT+” przez
samorządy, postulaty adopcji dzieci przez homoseksualne pary i inne
są konkretnymi środkami mającymi na celu zniszczenie fundamentu
Narodu, jakim jest rodzina. Rodzina, która powołując się na słowa
Prymasa Tysiąclecia, ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego z kazania
w 1957 roku, jest największą siłą i gwarancją przetrwania narodu
polskiego. Jako żołnierze Tradycji na każdym polu musimy z całą
stanowczością bronić tradycyjnej rodziny, rozumianej jako prawnie
uznany i sakramentalny związek mężczyzny i kobiety. Tym bardziej,
że środowiska LGBTQ+ krzyczące o wspomnianych „prawach”, o
które walczą, nie ukrywają, co jest ich celem. Ich celem jest
zniszczenie moralnej, biologicznej i cywilizacyjnej tkanki Narodu,
jaką jest rodzina. Przykłady agresywnych manifestacji pederastów z
Zachodu (m.in. w Berlinie, gdzie co roku zwolennicy dewiacji atakują
uczestników Marszu dla Życia), ujawniane skandale obyczajowe i
pedofilskie z ich udziałem nie pozostawiają ani cienia wątpliwości
ani złudzeń. I swoją drogą – czy niemieccy antyfaszyści
odcinają się od swojej agresji wobec obrońców życia? I dlatego,
choć można różnie oceniać białostockie wydarzenia (to już
zostawiam do osobistej oceny), nie potrafię zrozumieć kapitulacji
systemowej prawicy wobec swoich światopoglądowych wrogów. Wrogów,
dla których i tak wszelkie ideologiczne i polityczne łamańce nie
mają znaczenia, bo chcą zniszczyć świat Tradycji i na jego
gruzach ustanowić świat fałszywie rozumianego Postępu.