sobota, 7 września 2019

Małgorzata Jarosz: “Kapitalisto, pozwól bratu w wierze z Filipin pozostać w jego ojczyźnie”

      Zdążyliśmy już przyzwyczaić się do tego, że na ulicach polskich miast coraz częściej daje się słyszeć wschodni akcent. Okazuje się jednak, iż wkrótce może być on zastąpiony przez język filipiński. Towarzystwo Okrętowe poinformowało niedawno, iż wraz ze Stocznią Szczecińską już na przełomie roku planuje, sprowadzić do Szczecina, filipińskich robotników.

Skąd pomysł, aby sprowadzić do Polski imigrantów z kraju, który przez większość naszych rodaków postrzegany jest jako egzotyczny i odmienny pod względem kulturowym? Oddajmy głos samemu pomysłodawcy, Pawłowi Pietruszczakowi, prezesowi Towarzystwa Okrętowego: „Polscy fachowcy z branży wyjechali z kraju, a Ukraińców przejmują Niemcy. A Filipińczycy są katolikami, nie muzułmanami i z tą nacją nie powinno być u nas kłopotu. A z różnymi innymi nacjami różne rzeczy się dzieją. Poza tym Filipińczycy są silnie związani z gospodarką morską”.

Podkreślić należy, że Towarzystwo nie przewiduje, aby Filipińczycy mieli zadomowić się w Polsce na stałe. Mieliby oni przyjechać tu bez rodzin, a po skończonym kontrakcie wrócić do ojczyzny. Problem polega jednak na tym, iż jak do tej pory nie podano żadnych szczegółów dotyczących pozyskiwania pracowników i sprawdzania ich umiejętności. Na Filipinach nie ma natomiast przedstawicielstwa polskiego, stąd sami zainteresowani zmuszeni byliby po pozwolenie na pracę jeździć aż do Kuala Lumpur w Malezji. Odległość drogą wodną wynosi prawie 2,5 tysiąca kilometrów. Prezes Towarzystwa Okrętowego wyjaśnia jednak, iż w rozwiązaniu tego problemu mogłaby pomóc Szczecińska Stocznia.

Czy wypada nam oburzać się na słowa prezesa Pietruszczaka? Nie ulega wątpliwości, że postawiona przez niego diagnoza jest słuszna: fachowcy z branży wyjechali z kraju. Czy proponowane lekarstwo w postaci pracowników z Filipin może okazać się skuteczne? Z punktu widzenia kapitalisty niewątpliwie tak, pojawią się nowe ręce do pracy. Cóż z tego, że tysiące Polaków wyemigrowało za chlebem do Niemiec lub na Wyspy Brytyjskie? Cóż z tego, że tysiące dzieci cierpi z powodu rozłąki z jednym lub dwojgiem rodziców? Cóż z tego, że cierpią rozdzieleni małżonkowie? Cóż z tego, że cierpią nie tylko Polacy, lecz także Ukraińcy, którzy zamiast w Polsce, będą teraz wyzyskiwani w Niemczech? Cóż z tego, że cierpieć będą Filipińczycy, którzy mogą mieć trudności z odnalezieniem się w odmiennym pod względem kulturowym kraju? Prawda, Filipińczycy bardzo często są gorliwymi katolikami, dlatego tym bardziej zobowiązani będziemy wyciągać do nich pomocną dłoń i wspierać w trudnej sytuacji. Przede wszystkim jednak musimy domagać się, aby zarówno Polak, jak i Filipińczyk miał zapewnioną pracę w swojej ojczyźnie. Wyobraźmy sobie, że ktoś nakazuje nam jechać wiele kilometrów tylko po to, aby zdobyć papierek uprawniający do wykonywania zawodu w odległym, egzotycznym kraju. Wyobraźmy sobie, że pojedziemy sami, bez rodziny i przyjaciół. Czy zgotowanie komuś takiego losu nie jest brakiem szacunku do drugiego człowieka?

W jednej kwestii przedstawiciele Stoczni Szczecińskiej mają jednak słuszność: za brak rąk do pracy wśród Polaków odpowiedzialna jest nie tylko imigracja, lecz także brak szkolnictwa zawodowego. Małgorzata Jacyna-Witt, przewodnicząca Rady Nadzorczej Stoczni Szczecińskiej sp. zo.o. tłumaczy, iż stocznia wraz z Towarzystwem Okrętowym planują przeprowadzenie w powiatach akcji informacyjnej dotyczącej zapotrzebowania na konkretne profesje, a także umożliwienie uczniom odbywania w stoczni różnego rodzaju zajęć i praktyk.

Nie ulega wątpliwości, że reforma szkolnictwa zawodowego jest ogromnym wyzwaniem dla MEN. Obecnie największą bolączką dyrektorów techników i zawodówek jest znalezienie pracodawców, którzy podjęliby się przeszkolenia uczniów z praktycznej nauki zawodu. Wprowadzenie wynagrodzeń dla pracodawców jest niewątpliwie działaniem w dobrym kierunku. Niestety, polskie prawodawstwo zawiera wiele luk, co generować może liczne absurdy. Od września do szkół branżowych trafią dzieci, które rozpoczęły naukę w wieku 6 lat, a co za tym idzie część z nich nie ma jeszcze skończonych lat 15. Szkoła zawodowa może przyjąć młodocianego pracownika, który ma podpisaną umowę z pracodawcą. Problem polega jednak na tym, że przed ukończeniem 15 roku życia umowę taką można podpisać tylko pod warunkiem posiadania specjalnego zaświadczenia z poradni pedagogiczno- psychologicznej. Zaświadczenie to może otrzymać jednak tylko osoba, która do szkoły już uczęszcza.

Wydaje się jednak, iż luki w prawodawstwie są de facto problemem najmniejszym, który przy odrobinie dobrej chęci ze strony MEN i dyrektorów szkół mógłby być w miarę szybko rozwiązany. Problemem jest mentalność wielu rodziców, a także niektórych nauczycieli, którzy technika i szkoły zawodowe traktują jak swego rodzaju szkoły „drugiej kategorii”. W efekcie jednak uczeń, który mógłby być w przyszłości świetnym mechanikiem samochodowym lub fryzjerem jest bezrobotnym absolwentem prywatnej uczelni. Oczywiście, nie oznacza to, że studia mają być dostępne tylko dla osób szczególnie uzdolnionych. Sama jestem absolwentką historii i gdybym miała wybierać jeszcze raz, pewnie wybrałabym podobnie. Problem polega jednak na tym, że młodzi ludzie, którzy stoją przed wyborem swojej ścieżki zawodowej bardzo często nie mają wiedzy na temat rynku pracy, nie wiedzą, w jakim zawodzie mieliby większe szanse na zdobycie zatrudnienia. Dlatego tak bardzo ważne jest rozwinięcie systemu doradztwa edukacyjno- zawodowego. Doradztwo zawodowe nie może ograniczać się do samoanalizy ucznia pod kątem posiadanych zdolności i zainteresowań ani do jednego spotkania z doradcą zawodowym zorganizowanym przez szkołę.

Przede wszystkim jednak to my sami (mam tu na myśli rodziców i nauczycieli, którzy odpowiedzialni są przecież za wychowanie swoich podopiecznych) musimy zrozumieć, że godność człowieka nie jest w żadnym stopniu uzależniona od tego, czy ma on skończone studia, a praca fizyczna nie jest w żaden sposób upokarzająca (upokorzeniem człowieka jest natomiast praca po 14 godzin w korporacji, za tak zwanym biurkiem). Wszystko to wynika rzecz jasna z nauki społecznej Kościoła katolickiego. Dlatego reforma edukacji jest tylko częścią większej reformy, częścią Rewolucji Narodowej, która zasady życia społecznego oprze na etyce chrześcijańskiej. Przed działaczami Obozu Narodowo-Radykalnego stoi natomiast bardzo odpowiedzialne zadanie w obszarze edukacji i wychowania Polaków, we wsparciu rodziców, którzy pomogą dziecku wybrać odpowiednią szkołę, i w końcu we wsparciu samych młodych Polaków, którzy stać będą przed trudnym wyborem zawodu, a którzy będą przecież odpowiedzialni za budowę Wielkiej Polski.

Oczywiście, budowa raju na ziemi jest niemożliwa. Zawsze będą istnieć jednostki, które dokonały złych wyborów, i które nie znajdą pracy w zawodzie wyuczonym. Trzymajmy się jednak jednej zasady: Problem bezrobocia od wielu lat spędza milionom Polaków sen z powiek. Dlatego nie generujmy sobie nowych problemów w postaci braku rąk do pracy. Róbmy wszystko, aby Polak chciał pracować w Polsce…

Za:  https://kierunki.info.pl/malgorzata-jarosz-kapitalisto-pozwol-bratu-w-wierze-z-filipin-pozostac-w-jego-ojczyznie/