niedziela, 29 września 2019

Małgorzata Jarosz: Stanowcze NIE dla dyktatury przedsiębiorców

      Zamiast wstępu: Zaznaczam, iż moja wiedza na temat procesów ekonomicznych jest bardzo podstawowa. Nie posiadam również tak zwanego ścisłego umysłu, który dałby mi predyspozycje do lepszego zrozumienia ekonomii. Dlatego mój artykuł pisany jest z pozycji przeciętnego Polaka, który ma spore, niekoniecznie pozytywne (jak chyba większość z nas) doświadczenia z pracodawcą, i któremu bliska jest etyka katolicka i ideologia narodowo radykalna.

Zaznaczam również, że tekst nie jest paszkwilem na przedsiębiorców. Sama myślę o założeniu własnej firmy i w najbliższym czasie zamierzam podjąć pewne kroki w tym kierunku. Doceniam tych, którzy podjęli ryzyko prowadzenia własnego biznesu i chciałabym, aby państwo zabierało im tak mało, jak tylko jest to możliwe. Ale…



Odkąd pamiętam, jednym z największych bolączek polskiej gospodarki były zbyt niskie płace. I choć z roku na rok nasze zarobki nieznacznie rosną, to wciąż wielu rodaków zmuszona jest brać nadgodziny, pracować na dwóch etatach lub rozpocząć pracę za granicą.

W ostatnich dniach partia rządząca zapowiedziała dalszy wzrost płacy minimalnej. Przypomnijmy, iż za rządów Prawa i Sprawiedliwości najniższa krajowa w 2016 roku wzrosła z 1750 do 1850 zł brutto, w roku 2017 do 2000 zł, w 2018 do 2100 zł i do 2250 zł w roku 2019. Rząd zapowiada, iż w 2020 roku pensja minimalna miałaby wynosić aż 2600 zł. Pomimo tego, że niejeden pracownik pewnie ucieszyłby się z takiej podwyżki, to w mediach w ostatnich dniach podniosła się histeria wywołana przez liberałów, przede wszystkim przez zwolenników partii pewnego Pana w muszce.

Na czym zdaniem wolnościowców ma polegać problem? Przewidują oni gigantyczną inflację oraz wzrost cen. Ponadto dalszy wzrost pensji minimalnej miałby również rzekomo obudzić w pracownikach swego rodzaju gnuśność: nie ma sensu się starać, skoro najniższa krajowa i tak wystarczy mi na życie i drobne przyjemności.

Czy ten scenariusz ma szansę się spełnić? Zdania ekonomistów są podzielone. Nie można wykluczyć, że część pracodawców zacznie dzielić etaty lub ucieknie w szarą strefę. Z drugiej strony jednak, na najniższej krajowej nie chce pracować już prawie nikt, a pracownicy słusznie domagają się coraz większych wynagrodzeń. Przedsiębiorcy z pewnością mają tego świadomość. W końcu oczekiwania pracowników z Ukrainy też nie będą stać w miejscu…

Określenie „przedsiębiorca” ma bardzo szerokie znaczenie, może oznaczać zarówno osobę prowadzącą jednoosobową działalność gospodarczą, jak i właściciela większej firmy, który zatrudnia ludzi na etat. Niemniej jednak, choć nie udało mi się odnaleźć żadnych danych statystycznych na temat sympatii politycznych polskich przedsiębiorców, to trudno oprzeć się wrażeniu, że przynajmniej spora część z nich dąży do maksymalizacji zysków „za wszelką cenę”, również kosztem pracownika. I choć można i powinno się dyskutować o tym, czy PiS w swoich obietnicach nie posunęło się za daleko i czy tak szybki wzrost najniższej krajowej, aby na pewno jest dobrym pomysłem, to jednak kwestionowanie tego, że obecna najniższa krajowa w wielu przypadkach nie pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb człowieka, wydaje się nieroztropne. Wolnorynkowcy ponadto kwestionują również sens istnienia instytucji płacy minimalnej. Powód? Cudownym lekarstwem na niskie zarobki mają być jak zwykle niskie podatki. Zdaniem liberałów przedsiębiorcy biją się o pracowników poprzez proponowanie im coraz wyższych stawek, stąd niższe podatki miałyby rzekomo dać w tej kwestii większe możliwości.

Poglądy wolnorynkowców stoją w sprzeczności z postawą chrześcijańską. Papież Leon XIII w swojej encyklice „Rerum novarum” poucza nas, iż państwo powinno uczynić wszystko, aby poprawić położenie pracowników. Czy prawo, które dopuszczałoby wypłacanie głodowych pensji (w końcu, co nie jest zabronione, jest dozwolone), może uznane być za prawo chrześcijańskie? Odpowiedź jest chyba oczywista. Musimy pamiętać, że natura człowieka obciążona jest skutkami grzechu pierworodnego, stąd bardziej niż do czynienia dobra, skłonni jesteśmy niestety do czynienia zła. Historia jest nauczycielką życia. Znamy doskonale warunki panujące w XIX-wiecznych fabrykach – dwunastogodzinny czas pracy, brak wolnego dnia na odpoczynek, brak prawa do urlopu oraz brak ubezpieczeń społecznych. Zresztą nie musimy sięgać do tak odległych czasów. Większość z nas ma niestety negatywne doświadczenia związane z pracą – oszukiwania na wypłatach, praca na umowach śmieciowych czy zatrudnienie na pół etatu. Jak widać, pracodawcy wcale nie są chętni do walki o dobrego pracownika poprzez polepszanie warunków pracy czy poprzez wzrost pensji, robią to tylko w ostateczności.

Warto zauważyć, iż pracować na najniższej krajowej godzi się już coraz mniej Polaków. Powód jest prosty: samodzielne utrzymanie się w większości większych miast w Polsce za tak niską pensję jest po prostu niemożliwe. Spójrzmy, chociażby na ceny wynajmu mieszkań w największych aglomeracjach (mam tu na myśli kawalerki do 30 metrów, w przypadku większych mieszkań ceny rzecz jasna rosną): Warszawa: 2 tys. zł; Kraków: 1,6 tys. zł; Wrocław: 1,5 tys. zł; Poznań: 1,3 tys. zł; Gdańsk: 1,7 tys. zł; Łódź: 1,1 tys. zł; Szczecin: 1,3 tys. zł.

Do stałych wydatków zaliczyć można również ceny biletów miesięcznych. W tym przypadku ceny również nie należą do najniższych: Warszawa: 110 zł (bilet normalny) / 55 zł (bilet ulgowy); Kraków: 89 zł/44,50 zł; Wrocław: 98 zł/49,00 zł; Poznań: 115 zł/57,50 zł; Gdańsk: 90 zł/45 zł; Katowice: 93 zł/46,50 zł; Szczecin: 100 zł/50 zł; Łódź: 90,00 zł/45,00 zł.

Co jednak z niskimi podatkami, których domagają się wolnorynkowcy? Czy rzeczywiście dobry podatek, to niski podatek? Odpowiedź jest dość prosta: podatki powinny być takie, jakich państwo aktualnie potrzebuje. Przypomnijmy pokrótce, na co przeznaczane są nasze podatki:

– zabezpieczenia społeczne i wspieranie rodzin (czyli różnego rodzaju renty dla osób niezdolnych do pracy, świadczenia chorobowe i macierzyńskie, pomoc dla dzieci bez rodziców własnych, utrzymanie noclegowni dla bezdomnych czy domów socjalnych itp.),
– zarządzanie finansami państwa (np. obsługa długu krajowego, koordynowanie współpracy finansowej z zagranicą – wsparcie eksportu towarów, pobór ceł, prowadzenie postępowań kontrolnych i egzekucyjnych, opracowanie i wykonanie budżetu państwa, zadania realizowane przez Komisję Nadzoru Finansowego),
– edukacja, wychowanie i opieka (wsparcie finansowe szkół i uczelni, dofinansowanie na podręczniki, pomoc materialna dla studentów),
– polityka rolna i rybacka (wsparcie dla terenów wiejskich, ochrona zdrowia zwierząt, wspieranie produkcji roślinnej i zwierzęcej),
– równomierny rozwój kraju,
– infrastruktura transportowa,
– bezpieczeństwo zewnętrzne państwa,
– bezpieczeństwo wewnętrzne państwa.

Oczywiście, wolnorynkowiec na wieść o pomocy socjalnej czy szkołach państwowych, z automatu zatyka uszy. Jeśli dodatkowo uważa się on za katolika, doda jednak, iż wszystko to jest zadaniem Kościoła czy „ludzi dobrej woli”. Prawda, Kościół katolicki przez wiele lat posiadał niemalże monopol na edukację, a zakony pełniły funkcję współczesnej pomocy społecznej czy współczesnej służby zdrowia. Dlatego jako katolicy powinniśmy wspierać rozwój szkół katolickich czy różnego rodzaju fundacje prowadzone przez ludzi Kościoła. Państwo powinno uczynić wszystko, aby Kościół miał na tym polu pełną swobodę. Ponadto finansowane przez wiernych instytucje typu noclegownie czy domy samotnej matki odciążyłyby budżet państwa. Nie oznacza to rzecz jasna, że państwo nie miałoby prawa przekazywać takim jednostkom różnego rodzaju dofinansowań.

Poparcie dla oddania szkolnictwa czy dobroczynności w ręce Kościoła nie kłóci się jednak w żaden sposób z poparciem dla pomocy socjalnej ze strony państwa. Jak zostało to już wspomniane, Kościół wraz z państwem zobowiązani są do poprawy sytuacji materialnej swoich obywateli. I wbrew temu, co głoszą liberałowie, państwo ma również prawo do poboru podatków i do swobodnego dysponowania zebranymi pieniędzmi. Kościół nigdy nie widział w tym łamania przykazania „Nie kradnij”. Niemoralne byłyby jedynie podatki, które doprowadzałyby poszczególne zakłady do bankructwa i nie pozwoliłyby na wypłacanie pracownikom godziwych pensji.

Pozwolę posłużyć się przykładem słynnego programu „500+”. Każdy z nas pamięta chyba, jak wiele kontrowersji wzbudzał ten program. Krzyczano wówczas o wspieraniu patologii i nieróbstwa. Okazuje się jednak, że w rzeczywistości bardzo często jest wręcz odwrotnie. „Dziennik Gazeta Prawna” przeprowadził niedawno badania nad aktywnością ekonomiczną Polaków. Okazuje się, iż aż 76 tys. ankietowanych przyznało, że dzięki pobieraniu „500+” rozpoczęło pracę, a kolejne 75 tys. jest na etapie poszukiwania zatrudnienia. Dla porównania, z pracy zrezygnowało tylko 33 tys. badanych Polaków, a 34 tys. przestało jej szukać (żeby była jasność – nie potępiam w żaden sposób kobiet, które dzięki 500+ zdecydowały się na rezygnację z pracy zarobkowej). Dodatkowy zastrzyk pieniędzy daje w końcu nowe możliwości również w znalezieniu odpowiedniej opiekunki dla dziecka czy w opłaceniu żłobka lub przedszkola (nie jestem zwolennikiem tych instytucji, jednak w dzisiejszych czasach bywają one niestety smutną koniecznością). Pamiętajmy również, że bieda bardzo często wywołuje w ludziach swego rodzaju stagnację i brak chęci wyjścia z trudnej sytuacji finansowej. Ponadto w biedniejszych obszarach naszego kraju (chociażby na tak zwanej Ścianie Wschodniej) problem jest nie tylko znalezienie pracy, ale również tworzenie miejsc pracy. Przykładowo, otwieranie salonu kosmetycznego czy profesjonalnego zakładu fryzjerskiego może mijać się z celem ze względu na brak zainteresowania usługami takiego typu. Brak zainteresowania wynika tu rzecz jasna z braku środków finansowych.

Oczywiście, program 500+ posiada mnóstwo wad. Pomoc socjalna kierowana powinna być do osób najbardziej potrzebujących. Z drugiej strony jednak powyższy przykład pokazuje, że mądry i przemyślany program socjalny może aktywizować jednostki, a w konsekwencji doprowadzić do wytworzenia nowego kapitału.

We wszystkich dyskusjach o podatkach najwięcej kontrowersji wzbudza podatek dochodowy. Liberałowie próbują przekonać nas, że podatek ten jest swego rodzaju karą za pracę. Nie ukrywam, że wniosek ten jest dla mnie całkowicie niezrozumiały. Jeden z najbardziej popularnych ideologów narodowego radykalizmu Adam Doboszyński (przypomnijmy, że po delegalizacji OWP nie dołączył on ani do ONR „ABC”, ani też do RNR „Falangi”, jednak obie organizacje darzyły go ogromnym szacunkiem i sympatią) wykazywał co prawda brak poparcia dla progresji, jednak opisywał on swego rodzaju ideał: ustrój stworzony wyłącznie na małych, rodzinnych zakładach, w którym wielki przemysł ograniczony byłby do minimum. My również powinniśmy dążyć do złączenia kapitału z pracą, musimy tworzyć warunki do powstawania małych firm rodzinnych, do aktywizacji Polaków. Nota bene Jan Korolec, jeden z najbardziej zasłużonych działaczy przedwojennego ONR, słusznie zauważył, że pomocy społecznej ze strony państwa potrzebują nie tylko osoby ubogie, ale właśnie osoby przedsiębiorcze, które chcą zdobyć odpowiednią wiedzę na temat prowadzenia działalności gospodarczej. Uważam ponadto, że małe firmy oraz firmy nowo powstałe rzeczywiście mają pełne prawo do niskich podatków. Dość ciekawym pomysłem jest wprowadzone niedawno prawo do prowadzenia niezarejestrowanej działalności gospodarczej, o ile przychód nie jest wyższy od połowy minimalnego wynagrodzenia. Osoba prowadząca taką działalność nie jest zwolniona co prawda od podatku dochodowego, ale nie musi uiszczać tak bardzo uciążliwych składek do ZUS-u.

Nie ma natomiast niczego niesprawiedliwego w tym, że osoby mające stabilną sytuację finansową i otrzymujący wyższe wynagrodzenie, płacą wyższe podatki. Czy rzeczywiście musi wywoływać to efekt psychologiczny: „Nie będę pracował, bo i tak zabiorą mi owoce mojej pracy?”. A może jest wręcz przeciwnie: „Mam motywację, aby pracować, bo skoro część pieniędzy zabierze mi państwo, to bezpieczniej jest wypracować większy kapitał”. Warto zauważyć, że kraje o największej aktywności zawodowej, Islandia, Szwajcaria, Szwecja, Holandia i Dania posiadają krańcową stawkę PIT w okolicach 50%.

Wnioski: w kwestiach gospodarczych wystrzegajmy się doktrynerstwa. Nie reagujmy alergicznie ani na hasło „niskie podatki”, ani na hasło „pomoc socjalna”. Dobry program gospodarczy to taki, który dopasowany jest do aktualnej sytuacji w kraju, który wie, gdzie lepiej sprawdzi się metoda wędki, a gdzie metoda ryby. Nie dajmy się jednak zastraszyć krzykaczom, którzy w imię własnych interesów straszą nas hiperinflacją czy podwyżką cen żywności (jak ktoś słusznie zauważył, jeśli wzrost najniższej krajowej spowodować ma automatyczny wzrost cen, to jest to argument przemawiający przeciwko gospodarce wolnorynkowej). I najważniejsze, jeśli z jakichś powodów nie przepadamy za interwencjonizmem gospodarczym (ja go lubię…), to pamiętajmy o cennej radzie Adama Doboszyńskiego: „Wolność gospodarcza jednostek, przy planowości moralnej społeczeństwa – to definicja najlepiej może ujmująca właściwy stan rzeczy”. Bo jak zostało już wspomniane: człowiek nie jest niestety z natury istotą dobrą…