Dzisiaj wrogowie tradycyjnego ładu swoim głównym wrogiem
uczynili rodzinę i małżeństwo. Kiedyś, gdy proces niszczenia porządku
był znacznie mniej zaawansowany niż obecnie, na celowniku
rewolucjonistów znajdowała się przede wszystkim monarchia. Jej wrogowie
potrafili dopuścić się nie tylko oszczerstw, ale i zbrodni. Dlaczego?
1 lutego roku 1908 dwaj portugalscy republikanie, wrodzy monarchii
aktywiści ze środowisk powiązanych z masonerią, przeprowadzili zamach
terrorystyczny w Lizbonie. Alfredo Costa i Manuel Buiça zamordowali
króla najwierniejszego (tytuł przysługujący portugalskim monarchom)
Karola I Dyplomatę oraz jego najstarszego syna i następcę tronu –
Ludwika Filipa. Królowej Amelii nic się nie stało, zaś Manuel (młodszy z
książąt) odniósł niewielkie obrażenia.
Niespełna 19-letni książę, już jako Manuel II (później uzyska
przydomek Patriota), przejął władzę w niespokojnej ojczyźnie, będąc
zastraszonym śmiercią bliskich niedoświadczonym politycznie młodzieńcem.
Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie i tragicznie. Po niespełna
półtora roku siły masońsko-republikańskie oraz socjalistyczne obaliły
prawowitą monarchię katolicką Bragançów, a w kraju zapanował postępowy i
antyklerykalny terror znany między innymi za sprawą historii objawień
fatimskich. Uprzykrzający życie trójce pastuszków w roku 1917 reżim
powstał bowiem właśnie na fali rewolucji roku 1910.
„Republika, do której autorstwa zupełnie słusznie i jawnie
przyznawał się Portugalski Wielki Wschód, całą siłę aparatu państwowego
skierowała przeciwko religii katolickiej do tego stopnia, że niektóre
pomysły (na przykład poddanie użytkowników budynków kościelnych władzy świeckich komisji do spraw kultu)
wyprzedzały praktyki bolszewickie, a życie religijne stało się de facto
i częściowo de iure nielegalne” – pisał o stworzonej przez masonów
Pierwszej Republice Portugalskiej na łamach „Pro Fide Rege et Lege” w
roku 2000 prof. Jacek Bartyzel.
Los katolickiej monarchii w Portugalii nie jest jednak niestety
wyjątkiem. Najlepiej znanym przejawem zbrodniczej działalności
republikańskiej jest ścięcie króla Francji Ludwika XVI, a powstała
później lista obalonych czy zamordowanych władców i zburzonych tronów
jest bardzo długa.
Dlaczego prawowita władza królewska była nienawidzona przez tak
wielu, w konsekwencji czego niemal na całym świecie rewolucjoniści
rozprawili się z katolicką monarchią? Czy chodziło wyłącznie o osobiste
ambicje i plany stworzenia na gruzach królestwa folwarku własnej
koterii? Odpowiedź wydaje się znacznie bardziej skomplikowana, by nie
powiedzieć – mroczna.
Rewolucjoniści nienawidzili monarchii z powodu uosabiania przez nią
niebiańskiego ładu opartego na hierarchii. A więc chcąc wprowadzić w
miejsce porządku chaos, postanowili uderzyć w instytucję ściśle związaną
z tym ładem, a wręcz ów ład konstytuującą. Likwidacja tronów okazała
się dla ich plugawych celów konieczna, bowiem jak długo istniał podział
na króla i poddanych, (a więc podział stawiający tamę ludzkiej pysze –
drugiej obok namiętności motywacji rewolucyjnej) – tak długo dalszy
postęp dewastacji ludzkich serc i umysłów napotykał siły hamujące. Siły
kontrrewolucyjne.
Egalitarny, równościowy duch wrogów ładu, nie mógł również znieść
faktu, że – opierając się na podziale świętego Augustyna – państwo
ziemskie (civitas terrena), chociaż nie osiągnie nigdy ideału państwa
Bożego (Civitas Dei), to poprzez hierarchiczny, a więc miły Bogu
porządek, a także moralność życia publicznego i osobistą pobożność
władcy, zbliża się do celu jako państwo uświęcone (civitas terrena
spiritualisata). Wrogowie ładu – „dziwnym” trafem zwykle powiązani z
osobistymi wrogami Stwórcy – postanowili więc zdesakralizować całą
przestrzeń publiczną. A i do dzisiaj wszelkie przejawy wyznawania Wiary
poza domowym zaciszem wywołują u nich histeryczny jazgot.
„Pycha prowadzi do znienawidzenia wszystkiego, co jest wyższe, a więc
do stwierdzenia, że nierówność sama w sobie, na wszystkich
płaszczyznach, a zwłaszcza na płaszczyźnie metafizycznej i religijnej,
jest złem. To egalitarny aspekt Rewolucji. Z kolei zmysłowość sama z
siebie dąży do obalenia wszelkich barier. Nie akceptuje żadnych hamulców
i prowadzi do buntu przeciwko każdemu autorytetowi i każdemu prawu, czy
to boskiemu, czy ludzkiemu, kościelnemu czy świeckiemu. Jest to
liberalny aspekt Rewolucji” – pisał w swoim opus magnum „Rewolucja i kontrrewolucja” brazylijski myśliciel katolicki Plinio Corrêa de Oliveira.
Katolicka monarchia była wrogiem siewców chaosu, dopóki mogła mienić
się naprawdę katolicką, dopóki trwała przy fundamentalnych zasadach
ładu. Istnienie dynastycznych skansenów i „władców” zajmujących się li
tylko propagowaniem zdrowego stylu życia, nie stoi na drodze ruchu
dążącego do wywrócenia wszystkiego, co niegdyś uznawano za rzecz tak
normalną, że nawet niepodlegającą dyskusji. Dlatego też istnieją we
współczesnej Europie ustrojowe fasady monarchiopodobne, w których król
(zresztą mało kiedy katolicki) dawno przestał sprawować władzę i dbać o
wieczne zbawienie poddanych.
Dzisiejsi monarchowie-katolicy np. w Hiszpanii czy w Belgii – choć
określanie ich tym mianem sprawia, że zgrzytają zęby – akceptują ustawy o
zabijaniu starszych, słabszych i schorowanych poddanych, milczą, gdy
krzywda dzieje się dzieciom mordowanym w łonach matek, uśmiechają się do
homoseksualnych jawnogrzeszników lub rezygnują z chrześcijańskich
odniesień podczas koronacyjnego ceremoniału, aby zadowolić bożka
laicyzmu i lud, traktowany tak jak partie traktują elektorat. Skoro tacy
są współcześni królowie-katolicy, to czegoż dopiero spodziewać się po
koronowanych heretykach?
Monarchia wprzęgnięta w rydwan rewolucyjnej dewastacji ludzkich serc i
umysłów jest już monarchią tylko w sensie politologicznym, formalnym i
administracyjnym. Różni się od laickiej republiki jedynie brakiem
wyborów głowy państwa. Nie ma natomiast mowy o istnieniu monarchii w
sensie moralnym, gdy król prowadzi państwo w oparciu o zasady wiary
katolickiej i pryncypia cywilizacji europejskiej.
– Wedle zasady katolickiej istnieją dwa rodzaje legitymizmu: jest
legitymizm krwi; drugim jest zaś, znacznie ważniejszy niż ten pierwszy,
legitymizm wiary. Król jest dla swoich poddanych kimś na kształt ojca.
Jeżeli demoralizuje swoich poddanych, to mimo iż jest legalnie rządzącym
królem, traci prawo do korony. Brak mu legitymizmu wiary – mówił w
jednym z wywiadów brazylijski tytularny następca tronu książę Bertrand
Orleański-Bragança, daleko spokrewniony z zamordowanymi 110 lat temu
Bragançami portugalskimi. Bertrand Brazylijski również zwraca uwagę na
ścisłą łączność między stanem cywilizacji chrześcijańskiej a istnieniem
monarchii.
Chociaż niektórzy współcześni rojaliści starają się o tym nie
pamiętać, to nie istnieje inna droga do przywrócenia prawowitych
monarchii, jak renowacja chrześcijańskiego ładu we własnym sercu, potem w
sercach bliskich, a następnie w swoim narodzie i ludach całego świata.
Żaden z monarchistów nie chce chyba na tronie „króla laickiego”,
nieróżniącego się nie tylko od współcześnie panujących, ale również
wszystkich liberalnych prezydentów, szczególnie, że – jak mówił książę
Bertrand – „władca godny tego tytułu musi być władcą katolickim”, a
„władca niekatolicki nie jest godny miana władcy”.