W listopadzie 1847 roku inwazja wojsk liberalnych położyła kres autonomii kantonów katolickich Szwajcarii.
Zegar z kukułką?
Utarty stereotyp każe widzieć w Szwajcarach statecznych mieszczuchów, oddających się głównie pomnażaniu swego dobrobytu.
Skwapliwie kolportowane slogany o ojczyźnie demokracji, tolerancji i
neutralności skłaniają ku pochopnym uproszczeniom. „Eksperci” z
upodobaniem powtarzają za Orsonem Wellesem:
„We Włoszech przez 30 lat pod panowaniem Borgiów były wojny,
terror, morderstwa, rozlew krwi – a dali światu Michała Anioła, Leonarda
da Vinci, Odrodzenie. W Szwajcarii była miłość braterska, 500 lat
demokracji i pokój. A co stworzyli? Zegar z kukułką!”.
Owi erudyci mają raczej blade pojęcie o ojczyźnie Helwetów. Toć
powszechnie znany jest fakt, że owej zacnej nacji zawdzięczamy powołanie
Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, odkrycie pałeczek dżumy
oraz najlepsze w świecie scyzoryki wielofunkcyjne; że wynalazczość
tutejszych zegarmistrzów bynajmniej nie ogranicza się do chronometru z
kukającym ptaszyskiem; że w tym alpejskim kraju rozkwitły doskonałe
uczelnie techniczne, wiodące centra naukowe, wreszcie znakomity system
bankowy, przez długie dziesięciolecia opierający się rozmaitym
wydrwigroszom i grabieżcom, któremu dali radę dopiero mocarni macherzy z
Holocaust Industry.
Co równie istotne, przez szmat czasu ojczyzna Wilhelma Tella była
terenem zażartych konfliktów religijnych, politycznych i społecznych,
wybuchały tu wojny domowe, miały miejsce zamachy stanu i srogie tumulty,
a „szwajcarska miłość braterska” jawiła się jako nieco problematyczna.
Tygiel
Początki państwa szwajcarskiego datuje się na rok 1291, gdy zjednoczyły się kantony Schwyz, Uri i Unterwalden. Z czasem akces do konfederacji zgłaszały kolejne wspólnoty (dziś tworzy ją 26 kantonów).
Kraj musiał poradzić sobie ze zróżnicowaniem językowym ludności. Większość mieszkańców posługiwała się którymś z tutejszych dialektów niemieckich (Schwyzerdüstch),
mocno odmiennych się od tradycyjnej niemczyzny. W kantonach zachodnich
dominował język francuski, zaś w południowych – włoski. Jakby tego było
mało, w kantonie Gryzonia grupa etniczna Romanów wysławiała się
retoromańską mową romansz, wywodzącą się z łaciny.
W XVI stuleciu cios spoistości formującego się narodu zadała
Reformacja. Protestantyzm panoszył się zrazu przede wszystkim wśród
mieszczaństwa. Wśród heretyków posługujących się francuszczyzną brylował
Jan Kalwin, gwarzących po niemiecku podburzał Huldrych Zwingli.
Obszary wiejskie i „leśne” pozostały wierne Kościołowi. Paradoksalnie
różnice wyznaniowe w znacznym stopniu pozwoliły zniwelować uprzedzenia
narodowe. Dla niemieckojęzycznego katolika bliższy okazywał się jego
brat w wierze wysławiający się po francusku, włosku czy retoromańsku,
niż tożsamy etnicznie i językowo religijny odszczepieniec.
Wojna za wojną
Szwajcarskie kantony wywalczyły suwerenność w średniowiecznych bojach przeciw Habsburgom.
Niepodległy kraj doświadczył następnie szeregu wojen domowych. Walki
religijne w XVI wieku utrwaliły podział na kantony protestanckie i
katolickie. Te ostatnie zaciekle broniły swej autonomii. Kiedy
herezjarcha Zwingli, wsławiony rozpętaniem antykatolickiego terroru i
niezliczonymi profanacjami, próbował dokonać zbrojnego podboju ziem
„papistów”, wierni Kościoła roznieśli jego hordy na mieczach, nie
pomijając osoby wodza. Do historii przeszły sławne batalie pod Kappel i
Gubel, gdzie idącym w bój oddziałom katolickim miała ukazać się Matka
Boża.
Oprócz konfliktów wewnętrznych Szwajcarowie przelewali krew w niemal
całej Europie jako żołnierze najemni. Mały, ubogi kraj miał do
zaoferowania jako towar eksportowy jedynie poświęcenie swych wojowników i
ich umiejętność wojaczki. Męstwo i nieprzekupność helweckich
kondotierów były legendarne. Ich etykę zawodową doceniali władcy,
chętnie tworząc z nich straż przyboczną. Także Stolica Apostolska
powołała w roku 1506 istniejącą do dziś Papieską Gwardię Szwajcarską. Na
przestrzeni pięciu wieków na służbie namiestników Chrystusowych poległo
w rozmaitych potrzebach kilkuset szwajcarskich najemników, żaden zaś
nie splamił się zdradą.
Pod koniec XVIII stulecia Szwajcaria boleśnie odczuła następstwa
wypadków rewolucyjnych w sąsiedniej Francji. W sierpniu 1792 roku w
podparyskim Tuileries sankiulocki motłoch dokonał przerażającej masakry
768 królewskich gwardzistów szwajcarskich. Sześć lat później Helvetia
padła ofiarą francuskiej agresji. Zarówno rewolucyjna, jak i napoleońska
Francja bezlitośnie eksploatowały podbity kraj. Kiedy w roku 1812
Napoleon wyruszył na Rosję, wydarł ze szwajcarskich kantonów 8000
rekrutów, spośród których powrócą potem w rodzinne strony zaledwie trzy
setki szczęśliwców. Niedobitkowie śpiewali przejmującą Pieśń berezyńską:
Życie nasze jest jak droga
Podróżnego w ciemną noc.
Wciąż nas dola gnębi sroga,
Zewsząd wraża czyha moc.
Klęska Korsykanina pod Lipskiem (1813), kiedy to polskie nadzieje
pogrążyły się w nurtach Elstery, dla Szwajcarów była okazją do zerwania
duszącego gorsetu. Kantony ogłosiły swą neutralność w sporach
europejskich, której pozostają wierne do dziś.
Zakusy wroga
Wewnętrzny spokój nie trwał długo. We władzach protestanckich
kantonów zaczęli dominować liberałowie i radykałowie, cieszący się
poparciem międzynarodowego ruchu rewolucyjnego, także dyplomacji Anglii i
Prus.
Mieli oni wizję ścisłej centralizacji kraju, zmodernizowania i
ujednolicenia go wedle wzorców rewolucji francuskiej, zmarginalizowania
roli Kościoła katolickiego. Dawna wielobarwność Szwajcarii miała skonać
pod nożem „postępu”.
Wybuch rewolucji lipcowej we Francji (1830) sprawił, że progresiści
poczuli wiatr w żaglach. Protestancko-liberalne kantony stały się
rozsadnikiem działalności terrorystycznej i wywrotowej, skierowanej
zarówno przeciw kantonom katolickim, jak i innym państwom. To ze
Szwajcarii wyruszył na czele międzynarodowej grupy awanturników mason Giuseppe Mazzini, próbując zaatakować Królestwo Sardynii (1834).
Katolicy mieszkający na obszarach kontrolowanych przez liberałów
spotkali się z szykanami. Władze zamykały klasztory, wypędzały
zakonników, zajmowały prowadzone przez Kościół szkoły. Protesty wiernych
były krwawo tłumione. Opinią publiczną wstrząsnęła szczególnie masakra w
Zurychu w roku 1839. Do tłumu katolików śpiewających chorał na ulicach
miasta otworzyło ogień wojsko, co zapoczątkowało walki uliczne, w
których zginęło trzydzieści osób.
Kantony katolickie stały się obiektem agresji z zewnątrz. Ich obszar
najeżdżały zbrojne oddziały liberałów, usiłując obalić legalne władze.
Dochodziło do akcji terrorystycznych i zamieszek. I tak w roku 1844
wojska kantonalne katolickiej Lucerny zdołały uniemożliwić próbę zamachu
stanu podjętą przez setkę miejscowych „postępowców” posiłkowanych przez
tysiącosobowy oddział milicji z protestanckich kantonów Argowii, Solury i Bazylei. W roku następnym Lucerna odparła inwazję tzw. „wolnego korpusu”, liczącego aż 3500 zbrojnych z Argowii i Berna.
Liberałowie powetowali sobie te klęski, organizując zamach na lidera katolickich konserwatystów Josepha Leu.
Polityk został zamordowany strzałem w serce we własnym domu, w czasie
snu. Mimo że skrytobójca, potem schwytany i osądzony, posłużył się długą
strzelbą myśliwską, „postępowa” prasa próbowała mataczyć, wypisując
bzdury o rzekomym samobójstwie Leu.
Sonderbund
W odpowiedzi na ponawiane akty agresji, w grudniu 1845 roku konserwatywne i katolickie kantony powołały sojusz obronny o nazwie Sonderbund (Nadzwyczajne Przymierze).
Do związku przystąpiło siedem kantonów: Lucerna, Fryburg, Schwyz,
Wallis, Unterwalden, Uri i Zug, w których żyło razem dobre 20% obywateli
kraju. Zawarcie Przymierza nie było aktem secesji – jego twórcy
deklarowali pozostanie w Konfederacji Szwajcarskiej, jednakże
przeciwstawiali się zapowiedzianym próbom przekształcenia związku
kantonów w scentralizowanego molocha. Zadeklarowali chęć obrony własnej
religii, praw i obyczajów, a zarazem swój sprzeciw wobec prób narzucenia
im politycznego nowinkarstwa.
Liberałowie uroczyście potępili tę inicjatywę. Obradujący w Bernie Sejm Związkowy w lipcu 1847 roku uznał Sonderbund za
nielegalny, zaś w następnym miesiącu dolał oliwy do ognia, zapowiadając
wypędzenie z kraju wszystkich jezuitów. Gdy katolicy odmówili
kapitulacji, liberałowie zarządzili powszechną mobilizację armii
federalnej.
Sonderbund przystąpił do organizowania własnych sił
zbrojnych. Zyskał niewielkie wsparcie materialne ze strony Austrii,
Francji i Sardynii. Jednakże dyplomacja angielska paraliżowała wszelkie
inicjatywy interwencji ze strony mocarstw Świętego Przymierza.
Niedoszła polska odsiecz
Palącym problemem konserwatywnych kantonów był brak wykwalifikowanej kadry wojskowej. Zastanawiano się, czy nie powierzyć dowództwa nad wojskiem doświadczonemu profesjonaliście z zagranicy.
Padła propozycja ofiarowania tej godności generałowi Dezyderemu Chłapowskiemu,
zgłoszonemu przez polskie środowiska emigracyjne skupione wokół Hotelu
Lambert. Z pewnością była to kandydatura godna rozważenia. Polak
odznaczył się w kampanii napoleońskiej 1807 roku (zdobył wówczas Krzyż
Virtuti Militari i Legię Honorową), następnie w kampaniach hiszpańskiej,
austriackiej, moskiewskiej.
Chłapowski był przy tym człowiekiem zasad. Jako szczery katolik, w
przeciwieństwie do wielu polskich oficerów epoki napoleońskiej, trzymał
się z dala od masonerii, a wyznawane poglądy były przyczyną jego sporów z
rodzimymi środowiskami liberalnymi. Podczas kampanii hiszpańskiej w
listach kierowanych do samego Napoleona piętnował brutalność francuskich
okupantów. Kiedy po klęsce wyprawy na Rosję w roku 1812 wyszły na jaw
zdradzieckie plany cesarza względem Polaków (Korsykanin rozważał
przekazanie ziem Księstwa Warszawskiego carowi Aleksandrowi I
w zamian za wycofanie się Rosji z gry), Chłapowski demonstracyjnie
złożył dymisję, czego nie mogli mu wybaczyć nasi fanatyczni czciciele
Bonapartego.
Potem zasłynął jako prekursor pracy organicznej, doprowadzając do
rozkwitu odziedziczone dobra, jednak po wybuchu Powstania Listopadowego
ponownie przywdział mundur. Podczas wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku
był znany jako autor śmiałych planów operacyjnych (zresztą zniweczonych
przez nieudolnych przełożonych), jak i z powodu osobistej odwagi
okazywanej na polach bitew, na przykład pod Grochowem, gdzie szarżował
na czele brygady kawalerii, osłaniając wycofujące się polskie oddziały.
Niestety, polityczni zwierzchnicy Sonderbundu uznali, że
powierzenie dowództwa cudzoziemcowi zostanie wykorzystane propagandowo
przez przeciwnika. Wśród dostępnych Szwajcarów stosowne kwalifikacje
posiadał tylko generał Johann Ulrich von Salis-Soglio,
którego też obwołano wodzem. Była to decyzja kontrowersyjna. Wprawdzie
głównodowodzący deklarował się jako wróg liberałów, jednakowoż był…
protestantem z kantonu Gryzonia, zaangażowanego po stronie wroga!
Inwazja
3 listopada 1847 roku wojska federalne rozpoczęły ofensywę przeciw katolikom. Kampania trwała niespełna cztery tygodnie.
Liberałowie zmobilizowali stutysięczną armię, dobrze uzbrojoną i wyposażoną, trzykrotnie większą od sił, jakie mógł wystawić Sonderbund.
Napadnięci nie posiadali dostatecznej ilości oręża, ani żadnych zapasów
amunicji. Na domiar złego kantony katolickie zajmowały centralną część
kraju, były zewsząd otoczone terytorium przeciwnika, który mógł
wyprowadzić atak z wielu kierunków. Co najgorsze, zabrakło liderów
politycznych i wojskowych, którzy by przekonali żołnierzy i ludność do
konieczności nieustępliwej walki z agresją. Wśród elit dominowała
niewiara w zwycięstwo. Żołnierz w razie potrzeby stawał dzielnie, ale
dowództwo nie podejmowało aktywnych działań, ograniczając się jedynie do
obrony.
W tej sytuacji wynik batalii był przesądzony. Jako pierwszy ofiarą
agresji padł Fryburg, następnie Zug. Na obszarze Lucerny rozegrały się
główne walki, w tym najkrwawsza bitwa o wieś Gisikon. Ostatnie kantony
katolickie skapitulowały 29 listopada.
Szczęściem w nieszczęściu dowództwo nad wrogą armią sprawował nader ludzki jegomość -generał Guillaume Henri Dufour, zawodowy wojskowy, któremu obce było polityczne zacietrzewienie, wierny zasadzie: „Z walki trzeba wyjść nie tylko zwycięsko, ale i bez winy”.
Stanowczo nakazał on swoim podkomendnym oszczędzanie życia przeciwników
i zapowiedział surowe karanie sprawców ewentualnych grabieży.
Zapobiegło to większemu rozlewowi krwi i zniszczeniom.
Mimo wszystko nikt nie mógł zaprzeczyć, że nowoczesna Szwajcaria
wyłoniła się wśród huku dział, w ogniu bratobójczych walk. Początkowo
propaganda zwycięzców i ich popleczników głosiła tezę o „najwyżej setce ofiar”. Otto von Bismarck, stawiający właśnie pierwsze kroki w służbie budowania potęgi Prus, mówił lekceważąco o Hasenschiessen
(strzelaniu do królików). Potem w oficjalnych danych zaczęto
przebąkiwać o śmierci stu pięćdziesięciu osób oraz czterystu rannych.
Kozioł ofiarny
Pokonanych potraktowano dość łagodnie, by nie zaostrzać sytuacji. Katolickie kantony zapłaciły kontrybucję wojenną, musiały też przyjąć narzucone im „postępowe” władze.
Ogłoszona w 1848 roku konstytucja przekształciła Szwajcarię w państwo
federalne, wzorowane na USA. Stanowiło to kompromis między ideą dawnej
konfederacji a daleko posuniętą centralizacją postulowaną przez
liberałów.
Postępujące narodowe pojednanie wymagało jednak znalezienia kozła
ofiarnego. Do tej roli wyznaczono Kościół katolicki. Odpowiedzialnością
za minione konflikty obciążono… zakon jezuitów, rzekomo knujących
mroczne spiski przeciw idei powszechnej szczęśliwości. Ojcowie
Towarzystwa Jezusowego zostali oficjalnie wypędzeni ze Szwajcarii. Zakaz
ich działalności został tu zniesiony dopiero w dniu 20 maja 1973 roku
(!).
Władze długo zabraniały ponownego otwierania zamkniętych uprzednio
klasztorów oraz zakładania nowych. Szkolnictwo, dotąd prowadzone z
ogromnym zaangażowaniem Kościoła, zawłaszczyło państwo. Wspólnocie
katolickiej nie pomogło też kościelne nowinkarstwo, propagowane w
następnych stuleciach przez licznych dywersantów, a w najlepszym wypadku
„użytecznych idiotów” w sutannach.
Morze słów o tolerancji, demokracji, potem również o ekumenizmie
miało przykryć rugowanie katolicyzmu z przestrzeni publicznej. Rosnący
dobrobyt obywateli sprzyjał odgórnie narzuconej amnezji, zbiorowej
niepamięci o represjach, krzywdzie i rozlanej krwi. Nad grobami ofiar
agresji z 1847 roku opuszczono kurtynę milczenia.
Andrzej Solak