Paradoksalnie – sprawa niepodległości
Szkocji przeżywa renesans globalnego zainteresowania w momencie, gdy w
praktyce znalazła się na rozdrożu. Jedna nietrafna decyzja może odwlec
odzyskanie własnego państwa aż po nieokreśloną przyszłość, zaś
zaangażowani w działalność narodową Szkoci stają przed dwoma
zasadniczymi problemami: po pierwsze skrajnie nierównoprawnym systemem
polityczno-ustrojowym Zjednoczonego Królestwa, po drugie własnym
systemem partyjnym, stanowiącym ewenement na skalę europejską – Szkocja
jest bowiem w praktyce krajem bez (własnej) prawicy. A przede wszystkim
zaś, ruch niepodległościowy zmuszony będzie zapewne wkrótce do
ostatecznego dookreślenia – czy sprawa narodowa Szkocji jest i
koniecznie musi być tożsama z interesem partyjnym głównej siły tego
nurtu, rządzącej w Edynburgu Szkockiej Partii Narodowej.
Ustrojowa pułapka
Od strony ustrojowej sytuacja jest prawnie niejasna, za to oczywista politycznie.
Rządzący UK torysi odmówili parlamentowi Szkocji organizacji kolejnego
głosowania po prostu dlatego, że… odmówić mogli, nie istnieje bowiem
żaden polityczny mechanizm odwoławczy od złej woli rządu londyńskiego.
Padające przy okazji uzasadnienia, w duchu „w 2014 roku ustalono, że referendum niepodległościowe może odbyć się raz na pokolenie”
nie mają oczywiście żadnej mocy, ponieważ nigdzie takie zobowiązanie
nie zostało bynajmniej sformalizowane. Oczywiście jednak rząd Borisa Johnsona
nie zgodzi się na procedurę, której finał będzie dla unii
szkocko-angielskiej niemal na pewno niekorzystny. I problem polega na
tym, że Nicola Sturgeon, premier Szkocji i liderka Szkockiej Partii Narodowej nie bardzo ma co z tym fantem zrobić.
SNP wraz z jeszcze radykalniej
niepodległościowymi szkockimi Zielonymi dysponuje wprawdzie większością w
szkockim parlamencie, Holyrood, ale w systemie państwa bez konstytucji,
jakim jest Zjednoczone Królestwo – niewiele z tego wynika. Rząd Szkocji
z pewnością zażąda od trybunałów uznania prawa do ogłoszenia referendum
(czyli uruchomienia tzw. Sekcji 30 Porozumienia Edynburskiego z 2012
r.) i bez większych wątpliwości uzyska akceptację obligatoryjności
uznania ustawy referendalnej przed Sądem Najwyższym dla Szkocji – o tyle
jednak taka sama decyzja (również prawdopodobna) na forum
ogólnobrytyjskim może zostać odwleczona w czasie co najmniej do roku
przyszłego. A przecież SNP obiecało Szkotom głosowanie jeszcze w 2020 r.
i z tym hasłem Partia odniosła sukces w zeszłorocznych przyspieszonych
wyborach do Izby Gmin, do której wprowadziła 47 posłów (na 59 miejsc
przypadających Szkocji). Tymczasem premier Sturgeon upiera się przy
legalizmie i nie chce nawet słyszeć o jednostronnym ogłoszeniu
referendum, do czego namawia ją radykalna część ruchu
niepodległościowego. W istocie bowiem interesy głównej partii niepodległościowej niekoniecznie są tożsame z szybkim sukcesem całej sprawy niepodległości Szkocji.
Jedna Partia dla jednej sprawy
Początki SNP sięgają lat 30-tych, kiedy
to zjednoczyły się dwa radykalne ugrupowania – Narodowa Partia Szkocji i
Szkocka Partia, uzupełnione przedstawicielami środowisk działających na
rzecz ochrony szkockiej kultury i obrony rodzimych języków oraz
dysydenci przede wszystkim z lewicowych organizacji brytyjskich. Jako że
podziały narodowe nakładały się wówczas w pewnym stopniu także na
różnice klasowe – lewicowo-nacjonalistyczny charakter SNP był od początku widoczny,
przed dekady utrwalając jej kształt jako partii radykalnie
nacjonalistycznej inteligencji i robotników. Wzmożenie energii ruchu
narodowego nastąpiło w latach 60-tych, kiedy to fala odrodzeniowa
przeszła przez szkockie uniwersytety, wspomagana takimi zdarzeniami, jak
choćby zuchwałe porwanie w 1950 r. przez grupkę szkockich studentów
Kamienia Przeznaczenia, tradycyjnego regalium władców Alby, trzymanego
szyderczo pod tronem królów brytyjskich w Opactwie Westminsterskim. W
głęboko pragmatycznym, umiejącym liczyć szkockim narodzie – okazywały
się drzemać nadspodziewane pokłady romantyzmu…
Szkoccy narodowcy nie zdecydowali się
naśladować swoich irlandzkich kolegów i wszelkie nieśmiałe próby
zaszczepienia tam terroryzmu jako metody działania zostały szybko i
wewnętrznie poskromione. SNP zdecydowała się na technikę długiego
marszu, początkowo, zwłaszcza na przełomie lat 60/70-tych – bardzo
obiecującą. Po sukcesie 1974 r., kiedy to udało się wysłać do Izby Gmin
11 szkockich narodowców – nastąpił jednak regres, potęgowany morderczą
dla o i tak ubogiej Szkocji strategią neoliberalną premier Margaret Thatcher,
która zdemolowała wprawdzie ekonomicznie i socjalnie całe społeczeństwo
Brytanii, jednak dla resztek przemysłu szkockiego była szczególnie
okrutna. Tyle tylko, że właśnie wówczas, poniekąd po linii wojny Krwawej
Maggie z angielskimi i walijskimi górnikami – okazało się, że Szkocja
ma ropę…
Dążenia narodowe Szkotów, utwierdzonych
tylko w przekonaniu, że są w kolonialny sposób eksploatowani przez
Anglików – ulegały wzmocnieniu przez całe lata 80-te. Jednocześnie też
krystalizowało się oblicze SNP jako formacji coraz jednoznaczniej
socjaldemokratycznej. W odpowiedzi na działalność frakcyjną,
reprezentowaną w ramach Partii z jednej strony przez fundamentalnie
lewicową Grupę ’79, z drugiej zaś przez radykalnie nacjonalistyczną
Kampanię dla Nacjonalizmu w Szkocji – w 1982 r. oficjalnie zakazano
instytucjonalizacji frakcji partyjnych. Z organizacji usunięto też
najbardziej konsekwentne środowisko radykalnie narodowe – Siol nan Gaidheal.
I choć SNP aż do dziś jest faktycznie
szerokim ruchem politycznym, bardzo zróżnicowanym nawet w kwestiach tak
emblematycznych jak małżeństwa homoseksualne (będące wszak znakiem
rozpoznawczym polityki szkockiej) czy nawet wstąpienia niepodległej już
Szkocji do Unii Europejskiej i NATO, to jednak zwłaszcza pod
kierownictwem premier Sturgeon – absolutnym imperatywem pozostaje
jedność ugrupowania.
Sprawa narodowa – sprawą partyjną?
Ugrupowania, które po stronie
niepodległościowej jest niemal monopolistą, mając nie tylko 47 posłów w
Izbie Gmin, ale i 62 (na 129) posłów w Parlamencie Szkocji oraz 424
(czyli jedną trzecią) wszystkich szkockich radnych, a także ok.
50-procentowe poparcie w sondażach. Czasem konkurencją, a częściej
wsparciem dla SNP pozostają szkoccy Zieloni, chyba jedyni w Europie,
którzy nadal są po prostu konsekwentną lewicą wrażliwą na ochronę
środowiska, a nie wynaturzeniem liberalizmu, jak się to przydarzyło ich
imiennikom w Niemczech, Francji czy Anglii. Zarówno oficjalnie „Szkoccy” Konserwatyści i Unioniści, „Szkoccy” Labourzyści i „Szkoccy”
Liberalni Demokraci – są w istocie oddziałami ogólnobrytyjskich
ugrupowań, których jedynym sensem istnienia jest opieranie się najpierw
samemu referendum, a docelowo oczywiście sprawie niepodległości. Torysi
konsekwentnie już, wobec dominacji SNP – kolejne kampanie wyborcze w
Szkocji prowadzą wyłącznie pod hasłem „Przeciw Referendum, Przeciw Niepodległości, Tylko MY Zatrzymamy SNP”.
Labour jest na północ od Tweed w całkowitej rozsypce i choć dziś
deklaruje swoje poparcie dla ponownego głosowania nad niepodległością –
niemal nikogo już nie może zwieść. SNP jest bowiem bardziej konsekwentną i szczerą lewicą
(zwłaszcza wobec post-corbynowskiej ewolucji Partii Pracy w stronę
neo-liberalnego blairyzmu), a zatem labourzystów po prostu nikt już w
Szkocji nie potrzebuje. Liberalnych Demokratów broni zaś bodaj tylko
przyzwyczajenie, głównie mieszkańców Szetlandów i Orkadów, niechętnych
nowinkom, a lib-demów traktujących od przeszło wieku po prostu jako
własną partię.
Jak więc widać – innych niż lewicowe szkockich partii w Szkocji zwyczajnie nie ma.
W dodatku jednolitofrontyzm SNP praktycznie wyeliminował konkurujące z
nią z powodzeniem na początku wieku ugrupowania jeszcze bardziej
lewicowe. Niepodległościowa Szkocka Partia Socjalistyczną (mająca w
Parlamencie roku 2003 pięciu posłów), trockistowska Socjalistyczna
Partia– Szkocja (będąca w istocie oddziałem jednego z ruchów
trockistowskich UK), a także rozłamowe formacje, takie jak Solidarność
charyzmatycznego przywódcy Tommy’ego Sheridana – mimo
udanych kampanii socjalnych znajdują się w istocie poza grą polityczną. W
ciągu ostatnich lat dotkliwą porażką okazała się także próba powołania
nieco bardziej centrowej czy nawet centro-prawicowej formacji w postaci
Szkockiego Sojuszu Demokratycznego, który przed dekadą okazał się
efemerydą o nawet nie lokalnym znaczeniu. Szkocki ruch niepodległościowy
zachował w ogólnych zarysach wierność Partii, która go stworzyła i
zorganizowała, nawet doskonale wiedząc, że po upragnionym odzyskaniu
suwerenności – Partia po prostu nie może zachować jedności i musi
podzielić się wg normalnych, programowych kryteriów. Sęk w tym, że to
samo doskonale rozumie aparat partyjny SNP…
Rządząc krajem od 2007 r. SNP
robi doskonały interes dążąc do niepodległości Szkocji, ale
niekoniecznie spiesząc się na tej drodze. Co gorsza, Partia
jest tylko partią, a więc ma całkiem konkretny jak na standardy
demokratyczne program, rząd zaś jest rządem – nie we wszystkim i nie we
wszystkich musi więc budzić zachwyt, czy to wprowadzając jako pierwszy w
Europie podatek cukrowy, czy dodatkowy podatek od jednostek alkoholu,
czy wreszcie upstrzając szkockie drogi nieznaną choćby w Anglii ilością
fotoradarów, nie mówiąc już o swojej uporczywej i dość agresywnej
tęczowości. Ku zdziwieniu kierownictwa SNP – nawet żelazny trzon
elektoratu tej organizacji nie jest też wcale nawet w części tak
entuzjastyczny dla pro-imigracyjnej polityki kraju (no, może z wyjątkiem
Polaków i Węgrów, którzy nawet zwykłym Szkotom wydają się jakoś
szczególnie sympatyczni…). Szkoci jednak głosują na własną Partię – bo obiecała im niepodległość.
Pytanie jednak – na jak długo tych obietnic starczy, no i co z
pozostałymi głosami, niezbędnymi do zabezpieczenia wykazywanej sondażami
niewielkiej większości?
Niepodległość nie jest sprawą partyjną
Nie jest tajemnicą, że SNP nie ma
programu rolnego, lekką ręką oddając głosy farmerskie znienawidzonym
torysom, którzy ordynarnie okłamują szkockich producentów rolnych (i
rybaków) obiecując im ochronę przed zagraniczną konkurencją. Również
polityka podatkowa i płacowa premier Sturgeon nie jest atrakcyjna dla
twardej lewicy, a nawet dla Zielonych (domagających się opodatkowania
klasy najwyższej, tak wielkich kapitałów, jak i ogromnych posiadaczy
ziemskich, z królową na czele) i socjalistów (walczących m.in. o
jednostronne podniesienie obligatoryjnej płacy minimalnej do £10 za
godzinę i re-nacjonalizacji transportu publicznego) – ale równolegle dla
wszystkich zostających klasą średnią platforma partii rządzącej również
nie jest szczytem marzeń, by wziąć choćby pięciostopniową skalę
podatkową. Zwłaszcza dla tych drugich na szkockiej scenie politycznej
nie ma aktualnie oferty, głosowanie na konserwatystów czy liberalnych demokratów równa się bowiem jednocześnie zdradzie sprawy narodowej.
Sama zaś SNP zadowolona z rządu dusz nad połową Szkotów – wydaje się
abdykować z walki o resztę. I jak na Partię – to taktyka racjonalna, ale
przecież chodzi o niepodległość!
Działacze niepodległościowi co najmniej od porażki w ostatnim referendum powtarzają, że sprawę niepodległości oderwać trzeba od interesu partyjnego. Im bardziej bowiem niepodległość Szkocji utożsamia się z polityką SNP – tym bardziej może wszak wywoływać sprzeciw („Nie będę płacił więcej za swój ulubiony napój Irn-Bru tylko dlatego, że jest zrobiony głównie z cukru!”),
zmęczenie czy po prostu znużenie nieskutecznymi aż dotąd zabiegami.
Coraz większą popularność zdobywają więc ruchy poza- i ponad partyjne,
jak akcja „All Under One Baner” prowadząca wielotysięczne
manifestacje przez miasta i miasteczka Szkocji bez afiliacji partyjnych.
Ruchy YES2 czy AYE funkcjonują praktycznie wszędzie i choć znaczna
część ich aktywistów należy czy głosuje właśnie na SNP – to spora część
agitacji przed-referendalnej skupia się właśnie na przekonaniu Szkotów,
że niepodległość nie równa się przecież monopartyjności.
Z drugiej jednak strony SNP również ma
silne argumenty. Nad sprawą szkocką od przeszło 30 lat wiszą szydercze
(wówczas) słowa Thatcher, rzucającej niegdyś pogardliwie „Szkocja
nie potrzebuje żadnego referendum niepodległościowego, niech sobie
wybierze większość niepodległościowych posłów i będzie miała tą swoją
niepodległość…!”. Oczywiście to durne babsko i wszyscy jej następcy kłamali, ten warunek już przed dekadą został spełniony, a mimo zdecydowanego poparcia dla szkockich narodowców – Londyn nie chce oddać im wolności.
Sprzeczność ta jest jednak wykorzystywana w bieżącej walce politycznej –
w 2021 r. odbędą się kolejne wybory do Parlamentu Szkockiego i zarówno
SNP, jak i torysi chcą z nich uczynić zastępczy plebiscyt za i przeciw
niepodległości. Według wszystkich sondaży Szkocka Partia Narodowa wybory
te miażdżąco wygra, uzyskując samodzielną większość w Holyrood – tyle
tylko, że oznacza to, że w pierwszej kolejności trzeba będzie utrzymać
ją przy władzy, a dopiero potem może znowu będzie można rozmawiać o
referendum…
Szklany sufit SNP
Postawa premier Sturgeon i władz SNP
jest krytykowana nie tyle może często, co inteligentnie. Lider Partii z
lat 80-tych, autor jej mocnego zwrotu w lewo, Jim Sillars
konsekwentnie wyraża swój sprzeciw wobec jednoznacznie anty-BREXIT-owej
platformy przyjętej przez SNP. Warto przy okazji przypomnieć, że kiedy w
1975 r. Wielka Brytania głosowała za wstąpieniem do EWG i Wspólnot
Europejskich – Szkoci pod przewodem SNP głosowali… przeciw. Czyli byle
odwrotnie niż Anglicy… Krytycy pro-brukselskiej polityki Edynburga
podnoszą nie tylko wewnętrzną sprzeczność z postulatem niepodległości nie mogącym być zrealizowanym w pełni w realiach superpaństwa europejskiego
– ale przypominają też, że przed dekady inspiracją szkockiego ruchu
niepodległościowego była choćby droga Norwegii, pozostającej poza
strukturami unijnymi. Opozycję budzą też próby „cywilizowania”
SNP do poziomu euro-atlantyckiego, w tym np. pomysły odejścia od
fundamentu programowego Partii, obejmującego usunięcie z terytorium
niepodległej Szkocji wszelkiej broni atomowej i pozostawanie poza NATO.
Niestety, nawet do SNP przeniknęli tacy agenci Waszyngtonu jak choćby
poseł Ian Blackford, lider think-tanku przekonującego
Amerykanów, że po ogłoszeniu niepodległości nadal będą mogli liczyć na
miejsca w szkockich zatokach. Wszystko to oburza starych narodowców,
zwracających w dodatku uwagę na uwarunkowania szkockiego systemu
wyborczego.
Obowiązująca w Szkocji ordynacja
wyborcza to głosowanie mieszane, na listy partyjne (56 posłów) oraz
kandydatów w okręgach większościowych (73). Daje to wprawdzie możliwość
stworzenia w miarę stabilnego rządu przez partię dominującą, ale zarazem
tworzy dla SNP szklany sufit, zwłaszcza w okręgach rolniczych,
tradycyjnie związanych z torysami. Partia może więc zdobyć większość i
zapewne tak też się stanie – nie wiadomo jednak co będzie, gdy w końcu
znuży i znudzi się wyborcom nie znającym innej rzeczywistości niż jej
rządy, jednocześnie zaś sprawa niepodległości pozostanie sprawa
partyjną.
I co dalej?
Jak to w dzisiejszych czasach –
odpowiedzi na to pytanie zaczęli szukać bynajmniej nie politycy, ale…
internauci. Niezwykle popularny blog „Wings Over Scotland”,
coraz odważniej krytykujący przywództwo Nicoli Sturgeon – rzucił nawet
hasło budowy nowej partii niepodległościowej, o profilu wyraźnie
prawicowym światopoglądowo i eurosceptycznym, która po prostu
uzupełniłaby wyborczą ofertę ruchu narodowego w nadchodzących wyborach.
Krytycy linii SNP podnoszą również, że ugrupowanie to wpędziło szkocki
ruch niepodległościowy w pułapkę taktyczną, wiążąc go bardzo silnie z
oporem wobec BREXITU. Doskonale się prezentująca medialnie Sturgeon
wyrosła bowiem i to na forum ogólnobrytyjskim na główną oponentkę
premiera Johnsona, zaś sprzeciw wobec wyjścia z UE stał się dominantą
propagandy SNP. Tkwił w tym oczywiście wyraźny zamysł taktyczny –
pozyskania na rzecz niepodległości wszystkich niechętnych jej dotąd
przeciwników BREXITU, w tym także imigrantów z Europy Wschodniej. No ale
BREXIT się dokonał, póki co kraj i gospodarka jakoś się nie zawalają,
poparcie dla niepodległości zaś to ciągle umiarkowanie optymistyczne 52
proc. I co dalej?
Twórca „Wings Over Scotland”, Stuart Campbell (właśnie walczący z rytualnymi oskarżeniami o… „homofobię”) już jesienią 2019 r. suflował SNP inne rozwiązanie – porozumienie ze słabymi rządami May,
a następnie Johnsona, nie mogącymi przepchnąć przez Izbę Gmin swoich
wersji dealu z EU w zamian za ich zgodę na referendum w Szkocji. Doradcy
premier Sturgeon uważali jednak., że to dylemat wojskowych racji
żywnościowych, czyli albo ma się konserwy, albo klucze do konserw, nigdy
jednocześnie. Układ z torysami – zdaniem kierownictwa SNP – oznaczałby,
że wprawdzie referendum by się odbyło, ale nie byłoby gwarancji jego
wygrania, bo przeciwnicy BREXITU mogliby obrazić się za zdradę. No to
teraz wprawdzie szkocki rząd może liczyć na niewielki handicap poparcia
za swój śmiertelny bój z nieuchronnym BREXITEM – tylko nie będzie miał
gdzie i kiedy tej przewagi przetestować – słusznie konkluduje Campbell.
Zresztą, przecież Londyn nie będzie
siedział i spał, czekając aż mu odbiorą jedną z ostatnich kolonii.
Ciosem w ruch niepodległościowy ma być rozpoczynający się wkrótce proces
byłego premiera, Alexa Salmonda, oskarżonego – a
jakże! – o molestowanie seksualne współpracownic, a winnego głównie
popularyzowania sprawy niepodległości Szkocji na antenie Russia Today.
Naiwnością byłoby sądzić, że Anglia odda łatwo szkockie pola naftowe na
Morzu Północnym, a także tysiące hektarów gruntów należących do
Windsorów i brytyjskiej arystokracji. Z kolei instrumentalne
nawiązywanie do sprawy szkockiej przez funkcjonariuszy europejskich,
takich chociażby jak Donald Tusk – naturalnie studzi sympatię w niektórych kręgach, także polskich niepodległościowców. Tymczasem przecież co suwerenny naród zrobi z własną wolnością – pozostaje tylko jego sprawą, a wśród Szkotów pozostało wystarczająco dużo potencjału, by wierzyć, że nie umarł w nich jeszcze duch spod Bannockburn.
Szkocka polityka będzie ewoluować, a sam
ruch niepodległościowy zachował tam wystarczająco dużo świeżości, by
doceniać jego zdolności adaptacyjne i zdolność odpowiedzenia na realne
potrzeby społeczeństwa. Mimo wszystkich błędów polityków – Szkocja
będzie bowiem niepodległa. Czego i Polsce życzę…
Konrad Rękas