wtorek, 16 czerwca 2020

Jacek Bartyzel:Jean Raspail, „Sire”


Jacek Bartyzel o realistach politycznych: - KONSERWATYZM.PL ... 

            Co stało się z zawartością Świętej Ampułki, którą 7 października 1793 roku obywatel Rühl stłukł publicznie jako „przedmiot niebezpieczny dla Republiki”? Czy zachowała się jakaś cząstka tego oleju przyniesionego przez gołębicę z Nieba na ołtarz katedry w Reims, aby biskup Remigiusz mógł namaścić przyjmującego chrzest króla Franków, Chlodwiga, i którym potem przez tysiąc lat namaszczano podczas koronacji królów Francji?

Jeżeli chcecie wiedzieć, to wyobraźcie sobie, że w zimową noc, 3 lutego 1999 roku, w katedrze w Reims odbywa się koronacja Filipa Karola Franciszka Ludwika Henryka Jana Roberta Hugona Faramunda de Bourbon na króla Francji pod imieniem Faramunda II. Zaraz, zaraz… Filip, Karol etc. – pamiętamy, to imiona wszystkich królów francuskich, jacy kiedykolwiek panowali. Ale skąd się wziął ten Faramund? Lecz kiedy przypomnicie sobie, że imię to nosił pierwszy, na pół legendarny, wywodzący się od trojańskiego rodu Eneasza, władca Franków Salickich, poprzedzający nie tylko Chlodwiga, ale nawet Meroweusza, od którego wzięła nazwę pierwsza frankijska dynastia, to zrozumiecie, że Sire Jeana Raspaila jest opowieścią o powrocie do początku. Do „Francji wiecznej”, oddalonej od nikczemnej codzienności unurzanych w błocie „wartości republikańskich”, Francji monarchicznej i katolickiej, która przez wieki była podporą Kościoła i ostoją Christianitas.

Po katastroficznym Obozie świętych i wzruszającym Pierścieniu Rybaka, polski czytelnik, dzięki lekturze opublikowanej w 1991 roku historyczno-fantastycznej powieści Sire zyskuje okazję poznania nie mniej wyrazistej strony twórczości Raspaila – pisarza i podróżnika, który jest jednocześnie rojalistą. Jak sam wyjaśnia (Or, pas de Dieu, pas de roi, „Le Figaro Littéraire”, 13 I 2000), być rojalistą dzisiaj nie znaczy zajmować jakiejkolwiek pozycji politycznej. To niemożliwie, gdyż idea królewska jest nieodłączna od rozpoznania boskiego źródła władzy i respektowania obecności Boga w rządzeniu, a Francja współczesna jest całkowicie zdechrystianizowana. „Bez Boga”, znaczy zatem także „bez króla”. Być rojalistą w tej sytuacji, w obliczu radykalnego zerwania ciągłości i zbiorowej apostazji od duchowej tożsamości niegdyś arcychrześcijańskiego narodu, „najstarszej córy Kościoła”, może oznaczać tylko – i aż zarazem – niewzruszone usposobienie, stałą dyspozycję moralną, filozoficzną i religijną człowieka wiernego swojemu dziedzictwu, pięknej i szlachetnej idei, która nawet w najgorszym czasie daje duchom prawdziwie wolnym, zdolnym do życia poza czasem, radość odkrywania tego, co w nas najlepsze: heroizmu, sensu świętości, ideału. I w tym znaczeniu idea rojalistyczna jest niezniszczalna i wieczna, mimo iż restauracja stanowi dziś niepodobieństwo.

Urodzony w 1925 roku Jean Raspail, pochodzący ze starej rodziny z Langwedocji i wychowany przez ojca – „umiarkowanego” wprawdzie, niemniej rojalistę, sam w najwyższym stopniu uosabia katolicko-monarchiczną fidelitas. Jest prawdziwym „konserwatorem” tej wiecznej tradycji w etymologicznym sensie tego słowa – jako jej „strażnik” (custos) i „sługa” (servator), od kilku dekad bowiem główny organizator uroczystości żałobnych w rocznicę męczeńskiej śmierci Ludwika XVI – 21 stycznia, które gromadzą całą „starą Francję”, notabene coraz liczniej. Lecz Raspail otwarcie przyznaje, że jego rojalizm jest także formą dandyzmu – tej ostatniej bodaj w kulturze francuskiej i w ogóle europejskiej formy arystokratyzmu – rozumianego jako afirmacja jednostki przeciwko masie. Zapytywany o to czy bierze kiedykolwiek udział w wyborach, odpowiada: nigdy. Ma do tego, poza odrazą dandysa do tłumu, również szczególny powód, albowiem jeden z jego przodków – François-Marie Raspail, jako deputowany do Zgromadzenia Narodowego w 1848 roku referował dekret wprowadzający po raz pierwszy w historii Francji głosowanie powszechne. Dlatego dziś jego potomek czuje się zobowiązany do ekspiacji za tę plamę na honorze rodziny. To znamienne wyznanie odsłania nam wyjątkowo klarownie, w całej jaskrawości, fundament osobowości tego artysty: „niepoprawnego politycznie” do bólu, zuchwalca mającego za nic gipsowe czy styropianowe bożki demokracji, tradycjonalistycznego anarchisty, a raczej Jüngerowskiego „anarchy”, który samotnie, lekkim, tanecznym krokiem Zaratusztry kroczy przez skarlały świat, depcząc pogardliwie demony nowoczesności zagnieżdżone w zgliszczach starych ołtarzy, reakcyjnego – więc jedynie autentycznego w dzisiejszym świecie, gdzie „postępowość” jest identyczna z konformizmem – rebelianta, który nie staje na prawo od lewicy, ale naprzeciwko niej, mówiącego spokojnie i głośno to, o czym „prawica” boi się nawet pomyśleć.

Za:  http://www.legitymizm.org/jean-raspail-sire?fbclid=IwAR3MlCz0bA5PBvK20DLpryJnAaB8Gd8A9HfO_D6sdsFftEQeV58fpb0AywU