sobota, 20 czerwca 2020

Konrad Rękas: Niech Babilon płonie


           Z nieodmiennym zainteresowaniem i szacunkiem przeczytałem artykuły kol. kol. Mariusza Matuszewskiego i Arkadiusza Jakubczyka na temat drugiego dna wydarzeń w Stanach Zjednoczonych. Z samymi ich obserwacjami odnośnie prowokacyjnego i politycznego charakteru zamieszek oczywiście się zgadzam. A jednak, zawsze w pierwszej kolejności analizując każde zdarzenia z punktu widzenia polskiej racji stanu – odnoszę też wrażenie, że prawidłowo stosunek do rozruchów w USA trzeba tłumaczyć prościej. Jeszcze prościej: Rozwalać Amerykę – DOBRZE. Nie rozwalać Ameryki – ŹLE.

Dławiący polskie życie społeczno-ekonomiczne dyktat europejski funkcjonuje wyłącznie dzięki i jako element globalnej hegemonii USA. Jej skutkiem jest również brak suwerenności państwa polskiego, a dominacja amerykańska nad Polską (włącznie z obecnością na naszym terytorium US Army) stanowi bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa międzynarodowego naszej ojczyzny. Wreszcie to Ameryka jest światowym centrum wszelkich destrukcyjnych, amoralnych, antyludzkich ideologii zwanych „postępem”. Z tych właśnie powodów powtórzmy: rozwalanie Ameryki jest dla Polski dobre! Nawet, jeśli dokonuje się w tegoż „postępu” imię.

Jak nazwać murzyna w czerwonych spodenkach?
 
Co oczywiście wcale nie znaczy, że należy ulegać także innej (?) dyktaturze, politycznej poprawności i podchodzić do wydarzeń w Stanach z prawoczłowieczą egzaltacją, na klęczkach ekspiacja za nie nasz przeciw rasizm i brnąć w absurd negowania obiektywnie istniejących zjawisk takich jak choćby różnice rasowe. W istocie bowiem ci, którzy upierają się, że we współczesnym świecie nie ma żadnych problemów etnicznych czy rasowych – są albo ślepi, albo niemądrzy. Inni przyznają, że wprawdzie takowe istnieją – ale „nie to chodzi”, bo w istocie ich podstawą są kwestie socjalne. Ci mają wiele racji, tylko przypominają upierających się, że chodzi o to, że Kowalski kuleje, a nie że skręcił nogę – co samemu Kowalskiemu nijak nie pomaga. I są wreszcie zupełnie szaleni, wpierający nam, że nie ma ras, nie ma narodów i to wszystko konstrukty społeczne (niczym płeć…). Ostatnio postawa taka wiąże się z próbą wyeliminowania słowa „murzyn” jako rzekomo „obraźliwego”.
 
Nieodmiennie przypomina mi to pewne komentatorskie osiągnięcie:
 
Halo, halo, witam państwa na tym fascynującym meczu bokserskim, w którym zmierzą się Bwanga z Gabonu z Plehaviciusem z Litwy. Bwanga to ten w czerwonych spodenkach…
 
Skądinąd zresztą mnie również w pewnym zachodnioeuropejskim kraju zdarzyło się szukać pewnego znajomego (Afroafrykańczyka czy jak to się tam mówi) na siłowni. I złapałem się, że nie mam pomysłu jak zapytać osoby kojarzące go z widzenia, nie z imienia – czy go widziały. No bo określenia tylko "wysoki" i "szczupły"… "brunet"… – jakoś nie oddawały istoty zagadnienia. A przecież strasznego słowa na B. użyć bez zgorszenia pytanych się nie dało!
 
Nie mieszajcie Polaków w rozliczanie rasizmu
 
Nie można też zupełnie bezkrytycznie słuchać wiecznych lamentów nawet o zachodnim rasizmie (zgadzając się, że oczywiście takie zjawisko występowało i występuje, co jednak nie jest naszą sprawą – o czym niżej). Zupełnie bowiem na marginesie, czy np. opowiadający o "ludzkich ZOO" mają świadomość, że były to swego rodzaju ekspozycje, żywe obrazy, coś jak wioska indiańska w cyrku Buffalo Billa czy pawilony kolonialne podczas wystaw światowych? Może to się wydawać szokujące, ale kiedyś naprawdę nie było ani internetu, ani telewizji i takie pokazy były po prostu formą nauki o odległych i egzotycznych stronach. Czy dziś pokazy sianokosów w skansenach to "ZOO z chłopami pańszczyźnianymi"?
 
Zaprawdę, nie popadajmy zatem w egzaltację, bo to potem kończy się jak z emocjami wokół rzekomego "ludobójstwa w Kongu", a więc z nadużyciem terminu stricte prawniczego w sytuacji, gdy wystarczająco dosadnym oskarżeniem jest uznanie, że belgijski kolonializm i kapitalizm były po prostu kolonializmem i kapitalizmem, zbrodniczymi w samej swej istocie, bez żadnych dodatkowych epitetów. A przede wszystkim, tak czy inaczej, wobec akcji "[Wstaw nazwę kraju] is not innocent", mającej "rasizm" niczym "antysemityzm" dopisać do rachunku kolejnych narodów – Polacy mogą śmiało odbić: NAS W TO NIE MIESZAJCIE.
 
Bo żadne głodne kawałki czy to o pańszczyźnianych chłopach (najlepiej oczywiście "ukraińskich"…), ani opowieści jak to rzekomo "Kresy były polskimi koloniami" nie zmienią, że w kwestii rasizmu, a tym bardziej kolonializmu nasza chata z kraja. Możemy więc spokojnie pozwolić sobie na komfort spojrzenia zimnego, geopolitycznego. Bez rasistowskich uprzedzeń, ale i bez polowania na prawdziwych czy urojonych "rasistów" i bicia nas w piersi za cudze winy.
 
Niech Babilon spłonie
 
Co zaś nam podpowiada owa zimna geopolityka? Po pierwsze, jak wspomniano, że bez osłabienia Ameryki nie uda się osiągnąć odzyskania Polski, odbudowy jej suwerenności i samodzielności gospodarczej. Im bardziej więc USA będą zajęte własnymi sprawami wewnętrznymi – tym dla Polaków lepiej. Po drugie zaś – że nie ma też żadnych obiektywnych powodów, by załamywać rąk nad losem "zwykłych Amerykanów" poszkodowanych w zamieszkach, których sklepy splądrowano itd.
 
Bo im za utracone dobra zostaną wypłacone pieniądze z ubezpieczenia, a nikt, niestety, na świecie nie ubezpiecza od amerykańskiego nalotu i inwazji. Nie sposób współczuć narodowi, w którego imieniu spalono nie setki, ale setki tysięcy sklepów, mordując ich właścicieli i klientów, a miliony istnień pozbawiając środków podstawowej egzystencji. Amerykanie uzyskaliby prawo do budzenia współczucia, gdyby wypłacili odszkodowania za zniszczenie Syrii, Libii, Somalii i innych. Gdyby odbudowali domy tych, których próbowali zepchnąć do epoki kamiennej i gdyby zajęli się wreszcie rozwiązywaniem swoich jak najbardziej realnych problemów, zamiast miast być chorobą tego globu.
 
Dopóki to nie nastąpi – niech Ameryka płonie. I nieważne kto podkłada ogień. Chcieliście „Make America First” – to ją wreszcie taką zróbcie, nie pierwszym na świecie podżegaczem i grabieżcą, ale państwem najpierw stawiającym sprawy własnego społeczeństwa, a dopiero potem interesy globalnej finansjery, lobby wojenno-przemysłowego czy bandyckiego syjonizmu (będącego o wiele dotkliwszą formą rasizmu niż ten spotykany na ulicach amerykańskich miast). Dopóki Stany Zjednoczone nie staną się takim właśnie, normalnym krajem, dopóki ci wszyscy płaczący sprzedawcy nie zastanowią się przez kogo znowu tracą miejsca pracy i nie przyłączą do wyrażających bezsilny gniew, obracając wspólnie, ale tym razem konstruktywnie przeciw waszyngtońskiej oligarchii i tyranii Wall Street – dopóty mamy prawo cieszyć się, że Babilon płonie.
 
Konrad Rękas