sobota, 6 lutego 2021

Karlizm to wierność Bogu i Tradycji – rozmowa z prof. Jackiem Bartyzelem

 

Pańska książka „Nic bez Boga, nic wbrew Tradycji” poświęcona jest hiszpańskiemu karlizmowi. Czym jest karlizm?

              Nazewniczo i w sensie formalnym karlizm (carlismo) to obrona prawowitości dynastycznej, pogwałconej w 1833 roku przez króla Ferdynanda VII z korzyścią dla jego córki Izabeli, a ze szkodą dla jego brata Karola (Don Carlosa). Jednak karlizm jest oczywiście czymś więcej, a mianowicie tradycjonalistyczną (nie „konserwatywną”, albowiem konserwatyzmem w Hiszpanii nazywa się obronę „nowego porządku” liberalnego w jego pierwotnym kształcie, ustanowionego w tym samym roku, wraz z uzurpacją i odgórną „rewolucją burżuazyjną”) kosmowizją polityczną, będącą nierozerwalnym splotem czterech pierwiastków: teocentrycznej koncepcji świata i życia wyrażającej się w jedności katolickiej Hiszpanii jako jej publicznej ortodoksji („w Hiszpanii jest się albo katolikiem, albo niczym”); kontynuacji historycznej jedności Ojczyzny hiszpańskiej, ale w wielości sfederowanych i zachowujących swoją tożsamość królestw, księstw i seniorii (las Españas, a nie la España), a nawet – od czasu konkwisty Nowego Świata – imperialnej, transkontynentalnej i wieloetnicznej Monarquía Hispánica; „wolności konkretnych” – zamiast abstrakcyjnej wolności liberalizmu – rodzin, stanów, wspólnot profesjonalnych, gminnych, lokalnych i regionalnych, istniejących w ich prawach nabytych i samorządzie; monarchii tradycyjnej, czyli chrześcijańskiej, misyjnej, ograniczonej (prawem boskim, naturalnym i historycznym), reprezentacyjnej (przez ciała społeczne, a nie partie), społecznej i prawowitej, zarówno w sensie prawowitości pochodzenia (legitimidad de origen), jak wykonywania władzy (legitimidad de ejercicio). Splot ów wyraża karlistowski „kwadrylemat”: Bóg – Ojczyzna – Stare Prawa – Król (Dios – Patria – Fueros – Rey).

Jeden z ideologów przedwojennego polskiego Obozu Narodowego, Jędrzej Giertych, pisał: „Jesteśmy jak karlizm w Hiszpanii”. Podobieństwa ideowe były aż tak duże?

Jędrzej Giertych był autentycznie zafascynowany karlizmem, z którym zetknął się jako korespondent wojenny w czasie Krucjaty i znalazł w karlistach dusze pokrewne temu, co ożywiało jego pokolenie ruchu narodowego w Polsce, który wszedł naówczas w fazę określaną przez historyków mianem „syntezy narodowo-katolickiej”. Bardzo trafnie także zdefiniował różnicę pomiędzy karlistą (i narodowcem polskim jego pokroju), który jest katolikiem i tradycjonalistą tak samo (by posłużyć się znanym aforyzmem Carla Schmitta), „jak drzewo jest zielone”, to znaczy katolicyzm i tradycjonalizm stanowi esencję jego duszy, bez której nie mógłby istnieć – a falangistą, który jest „mózgowcem”, więc doszedł do (mniej więcej) podobnych poglądów drogą rozumowania, ta zaś może go w innych warunkach doprowadzić do stanowiska zupełnie innego. Wszelako Giertych – w dobrej wierze i zapewne bezwiednie – przeszacowywał podobieństwa, czyniąc to z jednej strony przez (bezpodstawne) bagatelizowanie legitymistycznej komponenty karlizmu, z drugiej zaś – uznając karlizm za ruch nacjonalistyczny. A to jest zupełne nieporozumienie, ponieważ karlizm jest tradycjonalizmem przednowoczesnym, więc również i przednacjonalistycznym. Może to zabrzmieć jak paradoks, ale „naród” (nación) dla tradycjonalisty hiszpańskiego to słowo cudzoziemskie i kosmopolityczne, przywleczone za Pireneje przez „sfrancuziałych” (afrancesados) jakobinów i na ostrzu bagnetów napoleońskich. Protokarliści w czasie wojny o niepodległość (1808-1813) i w wojnie domowej z liberałami (1820-1823) wznosili okrzyk: „Niech żyje Religia, śmierć Narodowi!” (¡Viva la Religión, muera la Nación!). Karliści nie są nacjonalistami ani w sensie zrodzonym w epoce rewolucji francuskiej (czyli „narodu obywatelskiego”, zbuntowanego przeciwko królowi), ani w późniejszym sensie narodu etnicznego. Znają jedynie różne hiszpańskie ludy (pueblos) mające wspólną wiarę, ojczyznę i króla. Co więcej, karlistą można być nie tylko w Hiszpaniach iberyjskich (łącznie z Portugalią), ale wszędzie tam, gdzie kiedykolwiek panowali najpierw aragońscy, potem zaś ogólnohiszpańscy królowie z dynastii habsburskiej i wreszcie burbońskiej, więc w Królestwie Neapolu, na Sycylii i Sardynii, w hiszpańskich Niderlandach czy we Franche-Comté (dla karlistów: Franco-Contado), a także oczywiście w Hispanoameryce czy na Filipinach. Karliści mogliby więc znaleźć wspólny język z pokoleniem „młodej endecji” lat 30. (a karlistowscy requetés z żołnierzami NSZ), ale na pewno nie z Popławskim, Balickim i „wczesnym” Dmowskim. Żaden karlista nie napisałby Myśli nowoczesnego Hiszpana; do „nowoczesnych Hiszpanów” karliści strzelali.

Karliści wzięli udział w hiszpańskiej krucjacie antykomunistycznej. Jaki był stosunek karlistów do rządów Caudillo, a szczególnie do przekazania przez niego tronu Janowi Karolowi I?

Kiedy w 1937 roku gen. Francisco Franco postanowił skorzystać z modnych w ówczesnej Europie wzorców totalitarnych i mechanicznie zjednoczyć wszystkie siły „narodowe” w podporządkowaną Wodzowi monopartię (partido único), w karlizmie nastąpiło pęknięcie. Bardziej oportunistyczna część karlistów, którym przewodził VII hr. de Rodezno (Tomás Domínguez Arevalo), włączyła się w struktury tzw. Falangi Tradycjonalistycznej, stając się tym samym jednym z sektorów ideowych (tzw. familias políticas) obozu władzy i de facto rozpływając się w nim. Nieuchronną konsekwencją tego było też odejście od dynastycznego legitymizmu i przejście na pozycje zwolenników restauracji pod berłem Jana hr. Barcelony (syna «Alfonsa XIII»), a później – wobec liberalnych ekscesów tegoż – jego syna, Jana Karola (właściwie: Jana Alfonsa), który, jak wiadomo, przyniósł im (i wszystkim autentycznym frankistom) jeszcze sroższy zawód. Karliści „nieprzejednani” (intransigentes) natomiast, którym przewodził charyzmatyczny Manuel Fal Conde, zepchnięci do mniej lub bardziej tolerowanego „nielegalu”, pozostawali cały czas w ostrej opozycji wobec dyktatury personalnej, a po jej upadku oczywiście tym bardziej wobec „ukoronowanej demokracji”. O ich stosunku do «Jana Karola I», nazywanego nie inaczej jak „szef państwa de facto”, świadczy oficjalne oświadczenie Wspólnoty Tradycjonalistycznej po jego zeszłorocznej abdykacji, że nie można abdykować z czegoś (czyli praw do tronu), czego się nie posiada, a jedynie, że uzurpator podał się do dymisji i przeszedł na emeryturę.

Mottem Pana książki są dwie sentencje „Wszystko, co nie jest Tradycją, jest plagiatem” i „Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”. Jak należy dziś te słowa rozumieć? O jaką Tradycję chodzi?

Oba te motta (autorstwa katalońskiego pisarza Eugenia d’Orsa i brazylijskiego – czarnoskórego! – karlisty Arlinda Veigi dos Santosa) wyrażają podobną myśl, iż jedynie Tradycja (katolicka i hiszpańska) jest autentyczna i rdzenna, to znaczy nie istnieje nic, co by ją poprzedzało, gdyż pierwsza pochodzi od Boga, druga zaś została wytworzona w toku rozwoju historycznego hiszpańskiej wspólnoty. Tradycja winna być zatem zachowywana i przekazywana jako bezcenny depozyt z pokolenia na pokolenie, atoli nieszczęściem Hiszpanii od XVIII wieku jest pojawienie się w niej imitatorów cudzych doświadczeń – a zwłaszcza ideologii – którzy uwierzyli w „czarną legendę” Hiszpanii jako kraju rzekomo zapóźnionego, bo odpornego dotąd na wszystkie rewolucje religijne, polityczne i intelektualne, które dokonały się w Europie nowożytnej (protestantyzm, makiawelizm, absolutyzm, hobbesowski kontraktualizm, zastąpienie prawa naturalnego pochodzenia boskiego „prawami człowieka”, zerwanie z uniwersalizmem przez państwa narodowe), a które w sumie oznaczały kolejne fazy sekularyzacji i zerwania z jednością Christianitas. „Plagiatorzy” i „imitatorzy”, a w konsekwencji zdrajcy Tradycji, to wszyscy ci, którzy próbują Hiszpanię – mówiąc słowami Podkomorzego z Pana Tadeusza – „cywilizować i europeizować” podług kolejnych mód europejskich: oświeconego despotyzmu w wieku XVIII, liberalizmu i pozytywizmu w wieku XIX, socjalizmu, komunizmu, faszyzmu, chadecji, technokratyzmu i demoliberalizmu w wieku XX oraz jeszcze nowszych ideologii „ponowoczesnych” w wieku XXI. Karlizm jest oporem wobec tych wszystkich imitacji tak bezkompromisowym, że jeden z anglosaskich historyków nazwał go „maniakalnym antymodernizmem”. W istocie karlizm odrzuca i ma w pogardzie wszystkie „wartości europejskie”. Jak powiedział jeden z jego wybitnych reprezentantów w XIX wieku, Antonio Aparisi – „gdyby karlizm umarł, Hiszpania naszych ojców umarłaby razem z nim”. Tragizm współczesnego karlizmu polega na tym, że jako „ostatnia rezerwa duchowa” tradycyjnego katolicyzmu w tym kraju, „tradycjonalistyczna arystokracja katakumb” (jak w zeszłym roku oświadczył historyk i socjolog Javier Barraycoa), jeszcze istnieje w „nuklearnej” i nieco „profesorskiej” (a nie, jak kiedyś, ludowej) postaci, ale „Hiszpania ojców” wydaje się już martwa.

Z prof. Jackiem Bartyzelem, historykiem idei, konserwatywnym publicystą, rozmawiał Mateusz Rawicz.

„Nasza Polska. Tygodnik Polityczno-Społeczny” nr 24 (1022)