Rewolucja stale postępowała. U schyłku wieku XVIII demokratyczni rebelianci we Francji, a następnie w całej Europie, upojenie błędnymi doktrynami tzw. oświecenia, wznieśli bluźnierczy sztandar suwerennego ludu, chcąc nie tylko zniszczyć bezpowrotnie ustrój monarchiczny, ale i zatrzeć pośród wiernych poddanych samą pamięć o królewskich rządach. Wprawdzie po ćwierćwieczu rewolucyjnych zaburzeń Kongres Wiedeński, dokonując w początkach XIX w. – pobieżnej i mocno wybiórczej – Restauracji, przyniósł naszemu Kontynentowi upragnioną chwilę wytchnienia, lecz nie na długo. Już po piętnastu latach strącono z tronów prawowitych władców Hiszpanii, Portugalii i Francji, w 1848 r. wybuchło istne demokratyczne delirium zwane kłamliwie wiosną ludów, które – choć ostatecznie zbrojnie zduszone – pozostawiło jednak swoje trwałe ślady w postaci liberalnych konstytucyj, zawierających w sobie dosłownie wszystkie zatrute idee oświeceniowych filozofów. Jak trafnie i wręcz proroczo zauważył jeszcze w pierwszej połowie stulecia Józef hrabia de Maistre, żaden monarcha – choćby i prawowity, jak w Austrii, czy Bawarii – nie rządził już tak, jak jego ojciec, tzn. wedle odwiecznych zasad Tradycji, a nie zwodniczych, masońskich maxym oświecenia… Niewiele lat potem przyszła kolej na legitymowalnych władców włoskich, w tym samego Wikariusza Chrystusowego, następcę św. Piotra, pozbawionego swej ziemskiej domeny przez liberalnych, piemonckich uzurpatorów. Schyłek XIX w. – niesłusznie opiewana w niektórych konserwatywnych kręgach tzw. belle époque – był tak naprawdę okresem coraz bardziej postępującego gnicia i cywilizacyjnego staczania się w odmęty liberalizmu, nie dziwi więc fakt, że znalazła ona swój okrutny finał w okopach pierwszej wojny światowej.
Lecz wynik tej ostatniej przyniósł udręczonej ludzkości jeszcze większe katastrofy – rozczłonkowanie tradycyjnych imperiów, obalenie prastarych dynastyj, zaprowadzenie demokratycznego nieładu, powszechne prawo wyborcze, rosnące wpływy wyemancypowanego żydostwa… Jakby tego było mało, w dalekiej Rosji sięgnął po władzę potwór zrodzony z pomieszania utopijnej myśli marxistowskiej i miejscowego barbarzyństwa – bolszewizm. W latach 30. XX w. miała miejsce ostatnia jak na razie udana próba wydźwignięcia się z upadku, w postaci odrzucenia demoliberalnych przesądów oraz powstania szeregu państw autorytarnych i ruchów kontrrewolucyjnych. Niestety, została ona brutalnie przerwana przez tytaniczne zmagania podczas drugiej wojny światowej trzech w równym stopniu niechrześcijańskich ideologii – sowieckiego komunizmu, anglosaskiego demoliberalizmu i niemieckiego narodowego socjalizmu, na skutek których Europę rozdarły na poły brudne łapska amerykańskiej plutokracji i bolszewickiej dziczy. Gdzie tylko dotarły siły służące tym dwóm ośrodkom przewrotu, tam natychmiast zaprowadzono rządy demokracji, czy to w zwykłej, czy też w ludowej formie… Na dodatek dokonano także zatarcia tradycyjnych i heroicznych, łacińskich cnót w duszach Europejczyków, infekując je trucicielskimi doktrynami humanitaryzmu, tolerancjonizmu i pacyfizmu, niszcząc nawet zwykły, elementarny strach w sercach niegodziwców, poprzez zniesienie najpierw tradycyjnych form wykonywania kar, potem kary śmierci i chłosty, a następnie zaprowadzając wręcz autentyczną bezkarność w imię liberalnej utopii anty-autorytaryzmu oraz zakazu wszelkiego karania i cenzurowania jako takich. Uznano, że wszyscy ludzie są tacy sami i równi, znosząc tradycyjne hierarchie, rangi, dystynkcje i przedziały stanowe…
Ten wstrząsający obraz katastrofy dopełnia działalność prawdziwego anioła zniszczenia, wybranego na Tron Piotrowy pod imieniem Jana XXIII, kard. Anioła Józefa Roncallego, który – co wydaje się po ludzku wręcz nie do pomyślenia – otworzył na rewolucyjne idee w postaci ekumenizmu, kolegializmu i tzw. wolności religijnej, samą Chrystusową Oblubienicę, Święty Kościół Rzymski, inicjując przeklęty Sobór Watykański II, który kiedyś słusznie przejdzie do historii pod złowrogim mianem Zbójeckiego, jak niesławny Sobór Efeski II z 449 r. (Sobór ten nie jest uznawany przez Kościół Katolicki za Sobór powszechny - przyp. Redakcji Rexblog). Jego zgubne dzieło kontynuował m.in. pierwszy Polak na papieskim Tronie, kard. Karol Wojtyła panujący jako Jan Paweł II (wybór ważny natomiast z powodu głoszonej nauki różniącej się od nieomylnego Magisterium Kościoła Katolickiego osoba wybrana nie miała jurysdykcji nad Kościołem i wiernymi - przyp. Redakcji Rexblog), odgrywając dla soborowej rewolucji rolę identyczną, jak ta, która była udziałem korsykańskiego uzurpatora Bonapartego dla rewolucji antyfrancuskiej – czyli jej światowego propagatora i roznosiciela. Jak dotychczas ostatnią z niszczycielskiej serii przewrotów była rewolucja obyczajowa z 1968 r., która odrzuciła samo elementarne poczucie wstydu i tradycyjne zasady moralne, przez co nawet tak odrażające i nikczemne istoty, jak pederaści, mogą otwarcie wznosić w Niebo swe wexylia z żądaniami równouprawnienia… Z kolei po demontażu bloku sowieckiego demoliberałowie w bezmiarze swej lucyferycznej pychy obwieścili ostateczny jakoby tryumf, głosząc wszem i wobec koniec historii i nastanie powszechnego, niczym już niezagrożonego panowania demokracji.
Czy zatem w sytuacji upadku dotykającego dosłownie każdą dziedzinę ludzkiej egzystencji i tylko pobieżnie tutaj przedstawionego oraz cywilizacyjnej zapaści, należy stwierdzić, że już wszystko stracone i wzorem godnej najwyższej pogardy centroprawicy, cichcem doszlusować do demoliberalnego obozu rozkładu, w próżnej nadziei jego schrystianizowania i nadania mu bardziej konserwatywnej postaci? Innymi słowy, czy trzeba skapitulować, tak po prostu… poddać się? Zaakceptować wszystkie potworności i okropieństwa Rewolucji – demokrację, tolerancję, prawa człowieka, suwerenność ludu, rozdział Kościoła od państwa, liberalizm, wolność słowa, równość wobec prawa, powszechne i równe prawo wyborcze, pacyfizm, humanitaryzm etc.? W żadnym razie i nigdy w życiu! Miast obwieszczenia kapitulacji i defetyzmu, musimy na nowo podnieść czysty i święty, jak Sprawa – integralnie katolicka i ortodoxyjnie monarchiczna – za którą walczymy, śnieżnobiały sztandar tradycjonalistycznej Reakcji i Kontrrewolucji. Sztandar, na którym będą dumnie i niewzruszenie łopotać trzy ULTRA – ultrakatolicyzm w religii, ultrarojalizm w polityce oraz ultrakonserwatyzm w najszerzej rozumianych kulturze i obyczajach. Musimy wznieść naszą świętą chorągiew nie po to jednak, aby – choćby i z wielką godnością – któryś już raz umierać, ale powoli, lecz by wreszcie, po tylu klęskach zadanych nam przez siły przewrotu, w końcu definitywnie ZWYCIĘŻYĆ! Nie wolno nam już więcej umierać – trzeba powstać, aby żyć!