piątek, 4 lipca 2025

Adrian Nikiel: „Kiedyś pomyślimy o przywróceniu monarchii, teraz trzeba rozwieszać plakaty”

 Chodzi o to, że systemem jest to wszystko, co niedoskonałe i co tak naprawdę nie zasługuje na uwagę.

Tomasz Adamski1

             Po wyborach rozstrzygniętych 1 czerwca 2025 roku bez trudu znajdziemy w internecie opinie, że sukcesy wyborcze kandydatów na prezydenta przyznających się do monarchizmu czy też z nim z różnych powodów kojarzonych, mierzone milionami oddanych na nich głosów, są dobrym zwiastunem dla polskich środowisk rojalistycznych, a może nawet będą sprzyjały próbom wprowadzenia myśli o restauracji do „głównego nurtu” krajowego życia politycznego. Ja bym się jednak nie cieszył, gdyż kwestia Trzeciego Królestwa Polskiego nie zaistniała w trakcie tegorocznej kampanii prezydenckiej. Na szczęście, o czym dalej.

Być może kogoś zmartwię, lecz w tej sprawie droga na skróty nie istnieje i biegu wydarzeń nie przyspieszą nawet charyzmatyczne jednostki. Bez narodowego nawrócenia, czyli powrotu do Tradycji katolickiej zdecydowanej większości współczesnej wspólnoty narodowej, możliwe byłoby tylko zainstalowanie kolejnej demokratury, epigona reżimu sanacyjnego: ufundowanej na urojeniach wielkościowych i wspieranej przez partyjną oligarchię. Od nawrócenia zaś, bądźmy szczerzy, dzielą nas lata świetlne. Bez niego w kolejnych wyborach dopełnia się jedynie miara nieprawości.

Weźmy jednak pod uwagę czynniki pozareligijne, a przede wszystkim funkcjonowanie reakcjonistów w instytucjach demokratycznych. Nie jest bowiem sztuką wybranie monarchisty na prezydenta – paru takich prezydentów w historii świata już było – ważne jest, aby ten rojalista, wygodnie umoszczony na fotelu najwyższego urzędnika, doprowadził do przywrócenia władzy prawowitej. A tego dzieje naszego padołu łez jeszcze nie odnotowują. Trzeba niepospolitej subtelności, wielkiej mądrości i cnoty, by po długotrwałym dopieszczaniu ego, po rozgoszczeniu się w pałacu, po obsypaniu zaszczytami, przywilejami i orderami przyznać, że nie jest się „głową państwa”, lecz jedynie poddanym, który przygotowuje kraj na powrót króla.

Monarchia tradycyjna w naturalny sposób kojarzy się ze wzniosłością, hierarchią i pewną tajemnicą skrywającą jej pochodzenie. Moc Boża, m.in. poprzez sakramentalia, odmienia człowieka i wynosi go ponad miliony, czyniąc jego status niezależnym od zmiennych nastrojów jakiejkolwiek większości. To samo dotyczy też dynastii wskazanej przez Opatrzność. Tymczasem w programach wyborczych – zakładam na chwilę, że te dwa słowa mają jeszcze jakiś sens – nie było nic arystokratycznego2, antyfilisterskiego, wymagającego namysłu, idącego pod prąd. W trakcie kampanii wyborczej trzeba przecież przypodobać się „świadomemu elektoratowi”, schlebiając każdemu, kogo się spotka podczas objazdu kraju, i trudno się temu dziwić, bo takie są zasady tej gry. Ludziom widzianym pierwszy i ostatni raz w życiu trzeba przez kilka sekund ściskania dłoni i robienia selfie wydać się bliższym i ważniejszym niż ojciec i matka razem wzięci.

Człowiek działa przez instytucje, lecz instytucje także go kształtują. Demokracja – choćby, co przecież niemożliwe, brali w niej udział wyłącznie bezkompromisowi tradycjonaliści, przyszli święci – nie stanie się rządem najlepszych, gdyż ważne są w niej działania performatywne, odwołujące się do pozostających poza kontrolą rozumu emocyj i najniższych instynktów. Od roku 1989 monarchiści byli już w kręgach władzy3, zarówno jako parlamentarzyści i samorządowcy, jak i osoby obecne na zapleczu rządów. Za każdym razem, bez względu na dotychczasowe poglądy i zasługi dla idei rojalistycznej, żeby coś znaczyć, musieli przyjmować reguły wyznaczane przez demokratyczny establishment. Ich monarchizm stawał się bezobjawowy, w najlepszym wypadku sprowadzany do rangi ciekawostki lub też epizodu z młodości. Osobiste sukcesy wyborcze i dostęp do liderów partyjnych nie przybliżyły restauracji choćby na jotę. Nie uczyniły z monarchii poważnie rozważanej alternatywy ustrojowej. Pozostały zatem ogólniki o budowaniu autorytetu władzy, jakiejkolwiek władzy. Przez minione dekady rojaliści w Sejmie i jego okolicach w codziennej praktyce nie różnili się od demokratów. W ogóle, kiedy popatrzymy z pewnego dystansu, monarchiści w Polsce bywają słabo odróżnialni od miłośników różnych odcieni ludowładztwa, gdy w ramach Systemu zgodnie pozują na „przyjaciół ludu”.

*****

Monarcha, na którego czekamy, nie będzie królem ani stronnictwa, ani stanu, ani nawet skrajnej prawicy – będzie królem Polski. Nie zwycięży niespodziewanie pod osłoną nocy, lecz przybędzie wraz z nastaniem świtu, otoczony świętymi patronami, obrońcami Korony Królestwa Polskiego, na sztandarze niosąc prawdę Ewangelii. Ma uleczyć rany, które wspólnota narodowa zadaje sobie w samobójczym szale. Dlatego wszystkie przygotowania drogi, którą podąży na Wawel, muszą odbywać się w sposób jawny, począwszy od podstawowego obowiązku prowadzenia monarchistycznej akcji edukacyjnej. Polacy, ze szczególnym uwzględnieniem młodzieży, muszą zrozumieć współzależność Tradycji i Królestwa, ścisły związek ołtarza i tronu. I uznać je za istotne dla nich samych. Należy bowiem pamiętać, że Duch Święty nie umacnia tych, którzy Go nie potrzebują, którzy Go odrzucają. Jako wspólnota narodowa musimy zatem nie tylko odnaleźć pana przyrodzonego i poprosić, by zechciał nami władać, lecz także ponownie nauczyć się, jak być poddanymi. A to jest – powtórzę – niemożliwe bez mądrości i innych cnót.

*****

Wróćmy myślami do ostatniego karuzelu prezydenckiego i nagłych wzlotów reakcyjnych kandydatów ponad poziomy poparcia wyznaczane przez sondaże.

Walka o głosy, wymuszająca polaryzację, w społeczeństwie masowym trwająca nieustannie i warunkująca każde działanie na arenie politycznej, i restauracja, której celem jest odbudowa wspólnoty – należą do dwóch odmiennych porządków. Przy założeniu, że w tym pierwszym przypadku można mówić o jakimkolwiek porządku, gdyż walka o głosy bez nienawiści i resentymentu po prostu nie istnieje.

Dla wyników tegorocznego starcia sympatie rojalistyczne nie miały znaczenia. Wyborcy, bardziej lub mniej słusznie uchodzący za prawicowych, nie opowiadali się przecież za intronizacją monarchy, zakończeniem demokratycznych wygłupów, hierarchią społeczną i może nawet restauracją społeczeństwa stanowego. Oto nikt nie pytał. Przeciwnie: równość, równość ponad wszystko. Frenezja czyniąca ze słowa elita wulgaryzm, synonim apostazji. Dyskusje wokół osiągnięć poszczególnych kandydatów oraz interpretacje obecności prawicy w tym zgiełku i zamęcie, a także związane z nią chwile wstydliwe i kompromitujące, pozwalają jednak na sformułowanie pewnej przestrogi – zasady czy też przynajmniej zdroworozsądkowego zalecenia, jak kto woli. Polityka monarchistyczna musi być czytelna, jednoznacznie nakierowana na restaurację, a nie na rozmaite inne cele, przy których okazji restauracja mimochodem dojdzie do skutku. Nie wolno robić z niej inscenizacji na pokaz dla maluczkich. Powrót króla nie może jawić się jako dzieło partii, bojówki lub zagranicznych agentów, przedmiot przetargów, część systemu łupów, spisek czy efekt zakulisowych ustaleń samozwańczych kingmakerów. Intronizacji nie można przeprowadzić, przekradając się tylnymi drzwiami. Koronacji nie wolno czynić przedsięwzięciem służącym ambicjom charyzmatycznych przywódców, w wyobraźni widzących siebie w roli „wicekróla” czy „żelaznego kanclerza”.

Idee rojalistyczne nie mogą być sloganem, ozdobnikiem, swoistym znaczkiem w klapie czy elementem kreowania wizerunku. Lub, co gorsza, częścią jakiejś konspiracji. Trzeba porzucić domniemanie, że jawnie głoszone postulaty monarchistyczne wykluczają z „poważnej” polityki. Reakcjoniści nigdy nie przedostaną się z peryferyj do centrum, jeśli kierować nimi będzie obawa o niezrozumienie ze strony wyborców, kończąca się obiecywaniem życia ułatwionego, sans souci dla klasy średniej. Jeżeli ich retoryka będzie – w najlepszym razie – jedynie imitacją tradycjonalistycznego czy przynajmniej zachowawczego sposobu myślenia.

Tymczasem zaś po wyborach znaleźliśmy się w tej dziwnej sytuacji, że niektórzy wypowiadający się w internecie monarchiści poczuli zawroty głowy od (cudzych) sukcesów4. Pełni entuzjazmu głoszą, że mamy obowiązek kłaniać się bożkowi demokracji, jakby zapomnieli, że tylko odmowa udziału w tej farsie zwraca „władzy ludu” jej utraconą grozę. Przypadkowe zbieżności traktują jak stałą tendencję, a gesty mylą im się z deklaracjami ideowymi. Jeżeli po czterech dekadach zmagań z Systemem ufundowanym na kłamstwie są w Polsce rojaliści, którzy w urnie wyborczej dostrzegają zwiastun narodowego odrodzenia, to naprawdę nie ma powodów do radości.

Potrzebujemy świętych, ale święci do wyborów nie stają.


1 Wypowiedź w piśmie „Non Stop”, sierpień 1985 r. Cyt za: Rafał Księżyk, Fala. Rok 1984 i polski postpunk, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025, str. 245.

2 W naszej nieszczęśliwej Ojczyźnie są nawet tacy arystokraci, którzy usilnie starają się dowieść, że ich błękitna krew dziś nie ma już większego znaczenia, jakby w jakiś osobliwy sposób zrobiono im transfuzję czerwieni pobranej od stanu trzeciego. O ile potrzeba awansu społecznego jest naturalna jako warunek rozwoju, o tyle szlachcic akceptujący i usprawiedliwiający własną deklasację staje się żałosny. Ale to już jest obserwacja na marginesie powyborczych rozważań.

3 Nie chodzi oczywiście o klasycznie rozumianą władzę prawowitą. Mam na myśli raczej ten aspekt, który potocznie nazwalibyśmy administracją – niezbędną również wtedy, gdy tron jest pusty.

4 W okresie międzywojennym analogiczne reakcje wywoływały osiągnięcia faszyzmu. Co przy okazji należy traktować jak przykład i przestrogę, jak wątła bywa granica między prawicą a lewicą.


Za: legitymizm.org/kiedys-pomyslimy?fbclid=IwY2xjawLSoF9leHRuA2FlbQIxMQBicmlkETB2TDlvbXc1elNuak05czRUAR6NLcBSpbK0fBAxXnu_cUp4WnrmZV62qtw-Lcm9VGUz_uS-0ObhaPLO-7yDnA_aem_WRi8F_LxggJoynWG_neJkQ