niedziela, 7 lipca 2013

ZAKON KRZYŻA I MIECZA

Historia Zakonu Krzyża i Miecza to mało znany a wart przypomnienia epizod z historii  dlatego pomyślałem, że przybliżę tą rzadko wspominaną tajną organizację.
    Wszystko zaczęło się cyklem artykułów w „Polsce Zbrojnej” w 1937roku. Głosiły one ideę wykształcenia silnych charakterów, nowej elity, czegoś w rodzaju nowoczesnego rycerstwa, idee wychowania „mocnego człowieka” o żarliwej wierze i gotowości do jak najwierniejszej służbie Polsce. Celem miało być dokonanie swoistej „sanacji moralnej”, powstrzymanie upadku moralności i kultury. Wkrótce okazało się, że stoi za tym grupa młodych oficerów WP tworzących tzw „Zakon Krzyża i Miecza”. Oficerowie ci wyrzekali się serwilizmu i krętactwa na drodze do kariery i awansów, ślubowali zwalczać tchórzostwo i kłamstwo, głosili potrzebę prawdy, ładu i zdrowia moralnego. Inicjatorami powstania Zakonu byli oficerowie lotnictwa z kapitanem pilotem Władysławem Polesińskim na czele.
Podobno wpadł on na pomysł założenia takiej organizacji pod wpływem pewnego dramatycznego wydarzenia. Otóż w 1934 roku podczas lotu próbnego, nagle usłyszał rozkaz „Zniż lot i ląduj”. Natychmiast wylądował a chwilę po opuszczeniu samolotu maszyna eksplodowała. Jak się później dowiedział od żony, w tym czasie modliła się właśnie o niego, polecając go opiece matki Boskiej. Na pamiątkę tego wydarzenia członkowie Zakonu meldowali się codziennie o tej godzinie przed obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej. Organizacja ta spotkała się z bardzo nieprzychylną reakcją wyższych oficerów oraz sanacyjnego rządu. Głoszone przez nich postulaty wskazywały de facto iż dotychczasowe zwierzchnictwo, tak wojskowe jak i polityczne się nie sprawdza i nie uosabia postulowanych cech charakteru. Zarządzono śledztwo, a w maju 1938 r. władze wojskowe zakazały Zakonowi prowadzenia działalności. Zakon był organizacją patriotyczną, katolicką, wskrzeszającą tradycje rycerskie dawnej Polski. Ich przejawem miała być pogarda śmierci, pogarda hańby, miłość do Boga, Prawdy i Ojczyzny. Polska miała być krajem przeznaczonym do wielkich czynów, mocarstwowej pozycji i moralnego przewodniczenia narodom. Zanim to jednak nastąpi- Polska musiała najpierw dojrzeć duchowo, w czym pomocna miała być etyka katolicka. Dla członków zakonu Tradycja była czymś więcej niż zwykłym przywiązaniem do przeszłości, ale czymś żywym. Pragnęli oni odbudować dawny autorytet rycerza-żołnierza, który łączy swe działania z głęboką wiarą. Członkami mogliby być tylko Polacy wyznania katolickiego. Każdy z „rycerzy” miał wypełniać swoje obowiązki w przykładny sposób, stając się wzorem dla innych jak i samemu kształtując w sobie zalety niezbędne do służby krajowi. Jak wspomniałem organizacja nie cieszyła się przychylnością wyższych szarż i musiała być tajna. Do zakonu nie można było się zapisać, a jedynie zostać przyjętym. Upatrzonych kandydatów o właściwej postawie moralnej zapraszano na specjalne rozmowy przedstawiające cele i zadania organizacji. Następnie zaproszeni wypełniali kwestionariusze rozpatrywane następnie przez „górę”. Kandydaci przyjmowali pseudonimy i tylko pod nimi byli znani w organizacji. Organizacja nie ograniczała się zresztą tylko do wojskowych, werbowano kandydatów także wśród nauczycieli, literatów czy dziennikarzy . Charakterystyczną cechą Zakonu był jego antykomunizm. Jak pisało ich pismo „Krzyż i Miecz”: „Za Olzą powstają już czerwone bataliony, Komintern rozpala krwawe pożary w sercach Europy. W stron e naszej granicy wyciągają się zaciśnięte lewice. Na czapkach ich widnieje czerwony sierp i młot... Pamiętajmy, że zadaniem naszym- nas Żołnierzy Rycerskiego Zakonu Krzyża i Miecza jest walka z tym właśnie czerwonym sierpem i młotem w czasie pokoju i w czasie wojny”
Zakon spotkał się z życzliwym poparciem Kościoła i niektórych środowisk prawicy. Choć nie wszystkich - wielu bało się go widząc w nim groźnego konkurenta- jak np. ONR.

Warto przypomnieć, iż Zakon aktywnie działał także po klęsce wrześniowej, to oni w dużej mierze zakładali Tajną Armię Polską od 1941 roku wspólpracowali z Frontem Odrodzenia Polski. Ich działalność jest wciąż spowita mrokiem tajemnicy. Sam przywódca Zakonu, kpt Polesiński, zginął zestrzelony na samolocie RWD-6 16.IX.39 nad Warszawą.

Mój post to streszczenie obszernego artykułu Daniela Patera "Zakon Krzyża i Miecza. Wołanie o mocnego człowieka w Polsce" za: "Pro Fide Rege et Lege" nr 56. Kto chce więcej informacji - polecam lekturę.


                                                                                                                                                     Carthon

 "Z synowskim tedy oddaniem - często, szczerze a z ufnością - prośmy Ją, Królową Korony Polskiej, Patronkę Polskiej Młodzieży Akademickiej i Patronkę naszego Zakonu, o światło dla oczu, o moc dla ramion naszych, moc na to, byśmy zbudowali Polskę Chrystusową, w której panowanie Maryi stanie się w każdej dziedzinie rzeczywistością... Prośmy gorąco, a Ona nam niczego nie odmówi, jako Matka prawdziwa, bo od wieków nie słyszano, by kogo, kto do Niej się ucieka, opuściła... Przez Nią więc do Syna - z Nim zaś po zwycięstwo!".
    (fragment tekstu kpt. Polesińskiego za: ks. prałat Zdzisław J. Peszkowski w artykule opublikowanym w polonijnym "Dzienniku Związkowym" 10 grudnia 2003) 

 Kpt. Władysław Polesiński
"W płonącym samolocie"
(fragmenty)


Stało się to o godzinie dziewiątej wieczorem
Noc czarna. Ziemia gdzieś pode mną
1500 metrów, zgubiła się w mroku...
Gdy wtem motor, me serce, bić przestaje...
"Lądować!" - ciemno, szukam,
gdzież ta ziemia...
Wtem - łomot, huk, coś się wżera w krzyże,
Bucha płomień już coraz bliżej.
Szamocę się, ratunku! na próżno:
Kadłub przygniata ciężarem do ziemi,
A naokoło mnie czerwono,
czerwono, coraz więcej
czerwonych płomieni!
"O Jezu!" Krzyk ten wydarł się jak oszalały,
Gdzieś w głębi trzewi, gdzieś z zakątków duszy,
Całe jestestwo jak piorun poruszył.
I wnet wyraźnie wewnątrz mnie rozkazy:
"Puść klamry pasów! Pchnij tamte dźwigary!
Uciekaj!"...
Spełniam ślepo, co ten głos mi każe,
i - jestem wolny. Już mnie nic nie praży.
Usiadłem nad swym niedoszłym
śmiertelnym zwęgliskiem
i z twarzy ocierałem krew, co się lała żywa.
Nie śmiałem spojrzeć.
Czułem, że ktoś się z tych płomieni zbliża.
Schyliłem kornie głowę, bo szedł do mnie
Ów Wielki, Miłujący Pan z Krzyża,
Jezus, Bóg! Do mnie, człowieka...