sobota, 25 października 2014

Lwowskie marzenie


     

     "Polska na nikogo nie napadła, nikogo nie więziła, nikogo nie okupowała, by stracić Lwów. Nie wydarzyła się sprawiedliwość dziejowa. Wołanie o polski Lwów nie jest więc wołaniem imperialistów, nacjonalistów, ale wołaniem o sprawiedliwość. Niemcy za wojnę zapłaciły utratą Gdańska i Szczecina. A za jakie winy Polska miała zapłacić tracąc Lwów i Wilno?".
Polska nie wywołała drugiej wojny światowej. Nie zrealizowała agresji tak na Niemcy jak i na Związek Sowiecki. Mimo to została ograbiona z połowy terytorium. Owszem, w ramach reparacji za niemiecką agresję  otrzymaliśmy Ziemie Zachodnie i Północne. Taka była cena Niemiec za to, co zostało wyrządzone Polsce w latach 1939-1945. Odebranie Rzeczpospolitej Kresów Wschodnich nie miało związku z wojną polsko-niemiecką. Nie było ono nawet skutkiem wojno polsko-sowieckiej, bo do takiej – mimo powszechnego sowieckiego terroru i otwartej agresji – w istocie nigdy nie doszło. Nie było też efektem akcji narodowowyzwoleńczej Ukraińców, Białorusinów czy Litwinów. Stalin – za pełną zgodą Churchilla i Roosevelta – po prostu zabrał te ziemie i przyłączył je do ZSRR.  Po prostu…
„Lwów” i „Wilno” – te dwa słowa, nie ważne w jakim wypowiedziane kontekście, ranią Polską duszę boleśnie. Wyrwane przemocą polskie serca, stolice nie polskiego imperializmu, ale polskiej kultury, sztuki, nauki. Polacy nigdy nie zapomną tych dwóch serc wyrwanych z polskiego ciała. Nigdy. To zbyt ważne dla polskości.

Marzenie o polskim Lwowie, o polskim Wilnie to nie wyraz polskiego imperializmu, to nadzieja na to, że sprawiedliwości stanie się zadość, na to że stalinowska grabież w biały dzień kiedyś doczeka się słusznego końca. Te słowa, to nie retoryka antyukraińska, antylitewska. To nie Litwini odebrali nam w 1945 r. Wilno, nie Ukraińcy – mimo aktów terroru – odebrali nam Lwów. Odebrał nam je Stalin.
Barierą w kontaktach z Ukraińcami nie jest utrata Lwowa, ale ich polityka historyczna sprowadzająca się do kultu zbrodniarzy z UPA. PO 1945 r. Lwów nie znalazł się w granicach państwa ukraińskiego, nie Ukraińcy odebrali Polsce to miasto. Lwów sowieckimi rękami znalazł się w granicach państwa sowieckiego. Aby przypieczętować zdobycz przepędzona została lwia część ludności polskiej Kresów Południowo-Wschodnich, w tym także moi dziadkowie. Jeżeli więc na Podolu, Wołyniu polskie pierwiastek jest słaby to nie dlatego, że polskość od zawsze etnicznie była na tych terenach fikcją, że była tam siłą nienaturalną, butem polskiego imperializmu. Dziś polskość tam jest słaba, bo przeszła przez masową eksterminację z rąk ukraińskich faszystów, bo przeszła masowe deportacje w głąb ZSRR, tak jak inny mój dziadek,  który z tej nieludzkiej ziemi nigdy nie powrócił, bo ci którzy z tej kaźni ocaleli zostali zmuszeni do opuszczania swoich majątków i ucieczki na zachód, bo wreszcie przez całe lata trwania państwa sowieckiego ale i teraz w czasach państwa ukraińskiego polskość jest sekowana w każdej postaci. To dlatego dziś ogień polskości na Kresach Południowo-Wschodnich ledwo się tli. Nie dlatego, że nigdy go nie było, ale że go w straszny sposób próbowano zgasić.
Nie jest więc antyukraińską retoryką mówienie o polskim Lwowie, marzenia o powrocie tego miasta do macierzy. Jest to retoryka antysowiecka, uderzająca w grabież z 1945 r. Dziś Lwów w większości zamieszkują Ukraińcy, podobnie jak w większości zamieszkują Stryj, Tarnopol, Trembowlę. Jeszcze siedemdziesiąt lat temu nie tak wyglądała struktura narodowościowa tych miast. Niestety, ale Ukraińcy stali się paserami, którzy czerpią korzyści ze stalinowskiej kradzieży.
„Polski Lwów” – nie jest także retoryka szowinistyczna. To dziś, a nie w czasach polskich, przez Lwów maszerują oddziały faszystowskich zbrodniarzy, „bohaterskiej armii” która toczyła bitwy z kobietami i dziećmi, to dziś Lwów przyozdobiony jest szowinistycznymi barwami, pomnikami zbrodniarzy. A przecież ten polski Lwów, do którego tęsknimy to miasto polskiej kultury, ale żyjącej w sympatii z innymi kulturami żydowską, ormiańską, ukraińską – to miasto ludzi otwartych i pogodnych jak w najsłynniejszej piosence „i bogacz i dziad/tu są za pan brat/i każdy ma uśmiech na twarzy”. To jest polski Lwów właśnie.
Polska na nikogo nie napadła, nikogo nie więziła, nikogo nie okupowała, by stracić Lwów. Nie wydarzyła się sprawiedliwość dziejowa. Wołanie o polski Lwów nie jest więc wołaniem imperialistów, nacjonalistów, ale wołaniem o sprawiedliwość. Niemcy za wojnę zapłaciły utratą Gdańska i Szczecina. A za jakie winy Polska miała zapłacić tracąc Lwów i Wilno?
Czy mamy się wstydzić, że nas tak niedawno przecież okradziono z czegoś najcenniejszego? Podczas niedawnego meczu z klubek ukraińskim kibice Legii Warszawa wywiesili transparent z Napisami Lwów i Wilno z herbami tych miast na tle polskiej flagi. Piotr Pogorzelski z Polskiego Radia określił to mianem „wstydu dla Polski” [w rzeczywistości Piotr Pogorzelski określił w ten sposób zachowanie kibiców Legii poza stadionem, w centrum Kijowa - KRESY.PL], Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz blogerka polityki.pl określiła ten transparent „biało-czerwoną płachtą z haniebnym napisem”, Michał Gąsior z natemat.pl również ubolewał w związku z pojawieniem się transparentu. Nie po raz pierwszy w polskich mediach uprawiana jest pedagogika wstydu. Przypuszczam, że z radością przyjęliby inny transparent, ufundowany przez Polaków z Kresów i umieszczony na murach polskiego konsulatu we Lwowie: przepraszamy, że jeszcze żyjemy.
Lwów boli i wraca - każdy, kto zna Polskę, wie jak dotkliwy jest ten ból. Zna go pewnie też i Putin. Słowa, których dziś wypiera się Radosław Sikorski, które miały paść w czasie rozmowy Putina i Tuska,  słowa o polskim Lwowie, mogły paść. To odwołanie się do ogromnej polskiej emocji. Ta cwana bestia doskonale o tym wie. Lwów nie jest już własnością Kremla i dziś – nie tak jak w 1945 r. – to nie Moskwa będzie dyktować status tego miasta. Polskie marzenie o Lwowie jednak żyje. Sprawiedliwości dziejowej boją się Ukraińcy, którzy alergicznie reagują na każdy przejaw polskości na zachodzie swojego kraju. W samym Lwowie miejscami ma to już obraz obsesji. Nie potrafię powiedzieć dziś jakim sposobem, ale kiedyś Lwów wróci do Polski, mimo iż dziś wydaje się to marzeniem szaleńca. Chyba Waldemar Łysiak pisał ostatnio, że historia zna zbyt wiele niesłuchanych, niewyobrażalnych zwrotów, by móc ot tak wykluczyć powrót Lwowa do macierzy.

Bartłomiej Królikowski 
Za: http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz%2Flwowskie-marzenie#