wtorek, 7 lipca 2015

SZTUKA I NARÓD: Dziewczyna ze strzykawką - Leon Drzewczyk



Walą się góry, walą się miasta
Niebo ciemnieje, morze wzburzone
Dobytki ludzkie jak dusze zniszczone
Na świecie rozpacz i gniew narasta
Pośród zniszczenia ostatnia dziewica
W bieli odziana, poddana próbie
Mimo, że dobra, zmierza ku zgubie
 
Zaś męża prawego spętana prawica
Cóż począć można w greckiej tragedii
Aby szczęśliwe znaleźć rozwiązanie?
Szczęścia nie znajdziesz, żadnej nadziei
Jedynie patrz, jak na świata scenie
Wyłącznie tu, śmierć zwiera się z życiem

O naszych losach decydują krótkie, lecz ważne chwile. Rzecz działa się około roku 2053. Siły dżihadystów zbliżały się do Warszawy, rozbijając w pył najemną policję i równouprawnione wojsko. Od kilku lat istniały islamskie emiraty w Sztokholmie i Berlinie. Teraz czas przyszedł na Polskę – kraj niegdyś pełen niezłomnych patriotów, uważany za bastion katolicyzmu w Europie.
Nastał zmierzch. Z nieba padał deszcz ze śniegiem. W posępną, grudniową noc jedna z klinik w „Mordorze” na Domaniewskiej szykowała się do ewakuacji. Większość pacjentów zwolniono, reszta miała zostać poddana eutanazji: niezdolni do ucieczki, nieuleczalnie chorzy, z zaburzeniami psychicznymi, a także ze stwierdzonymi uprzedzeniami. „Ludźmi-roślinami” dawno się zajęto.
Zgodnie z procedurą, trans-osoba Fiona przeszła się po pokojach wyznaczonych pacjentów. Dla „społecznie zaburzonych” była to ostatnia szansa na życie. Po odbyciu stosunku taki osobnik przyjmowany był na łono „wolnego społeczeństwa”. Jeżeli jednak odmówił, uznawano go za beznadziejny przypadek i uśmiercano.
Po skończeniu obchodu Fiona podeszło do pielęgniarki. Ta spytała:
- I jak?
- Bardzo fajnie. Pacjenci C2, C6 i C11 są wolni. Ten stary faszysta był dobry! Ten młody prawiczek w sumie też. – Wyszminkowane usta, otoczone brodą, wygięły się w uśmiechu. – Niestety dla C3, C8, C7 i C14 nie ma już ratunku.
- Siostro! Kochanie! Ja chcę! Ja jednak chcę!!
- Aaa. C8 się zdecydował. Mam pójść do niego?
- Jak chcesz.
- Aha – rzucił obojnak na odchodnym. – Doktor Woner spakował już walizki. Będziesz musiała się nimi zająć za niego.
Siostra Oliwia wzięła trzy strzykawki. Delikatne dłonie otworzyły schowek na leki. Wyjęła pojemnik z trucizną. Zaczęła napełniać igły „koktajlem”. Pięć lat wcześniej cudem znalazła tę pracę. Do tej pory jednak wykonywanie zabiegów „usypiania” nie należało do jej obowiązków. Zaistniały jednak nadzwyczajne okoliczności, a za pozostawienie przy życiu przeznaczonego do eutanazji groziła odpowiedzialność karna.
Dziewczyna skierowała się ku C3. Był to obdarty rudzielec, samą twarzą zdradzający obłęd. Jakby prosił się o cios łaski! Na jej widok zaczął krzyczeć.
- Nie! Proszę! Nie rób tego!
- To dla twojego dobra...
- Nie! Nie chcę umierać!
- Miałeś już szansę wybrać...
- Kobieto! Litości! Nie rób tego!
Ponieważ unieruchomiono go pasami, mógł ruszać wyłącznie głową. Machał nią na wszystkie strony, wrzeszcząc, jak opętany. Gołą ręką, z podwiniętym rękawem, ledwo drgał.
- Boże! Ratuj! Pomocy!
- Ja ci pomogę...
- Nie chcę umierać!!!
Oliwia wyszła z pokoju.
- Sara! – zawołała koleżankę. – Sara!
- Jestem. O co chodzi? – spytała Murzynka.
- Nie mogę tak pracować. On drze się niemiłosiernie.
- Poczekaj. Pójdę po knebel.
- Weź też opaskę na oczy.
Korytarzem niosły się wrzaski. Pielęgniarki, gdyby mogły, przeżegnałyby się. Światło świetlówek, pośród nieskazitelnie białych kafelków, tworzyło upiorną atmosferę. Wszystko działo się w grudniową noc. Sytuacja przypominała horror o złych doktorkach. Oliwia myślała tylko: „Niech to się jak najszybciej skończy!”.
- Mam! – zawołała Sara.
- Chodźmy!
Krzykaczowi widocznie już nie starczyło głosu. Spojrzał jedynie na kobiety wzrokiem pełnym strachu.
- Nie chcę umierać! Seksu z tym czymś też nie! – wyszeptał.
Murzynka podniosła jego głowę, niczym głowę lalki. Zdecydowanym ruchem obwiązała oczy kawałkiem materiału. Oliwia zapięła na ustach knebel. Awanturnik mógł mówić tylko: „Mm!”. Biała dziewczyna potrząsnęła strzykawką. Igła weszła w rękę, jak w masło. Pod skórę wlał się przezroczysty płyn. Po chwili zaległa cisza.
- Jak ja to wytrzymam!
- Oliwia! Dasz radę! Ja mam teraz inne obowiązki, więc nie mogę ci pomóc.
- Proszę cię!
- Słuchaj. Gdyby coś się działo, wołaj. Jak ja nie przyjdę, to ktoś inny.
- Masz papierosa?
- Nie teraz, koleżanko! Regulamin mówi o tym jasno.
Rozdygotana pielęgniarka weszła do następnego pacjenta. Ten faktycznie był na coś chory. Twarz miał pokrytą krostami na każdym centymetrze. Z brody wyrastały pojedyncze włoski. Lekko przymykał zaropiałe oczy. Pasy owijały się wokół piżamy, kryjącej skórę alergika. Jednak dobrze, że nie hałasuje!
- Mogę dostać wodę? – zapytał  pokraka.
Oliwia wzięła kubek, nalała wody z pojemnika i przytknęła do rozpadających się ust. Przeszył ją dreszcz obrzydzenia. Chory wypił wszystko, krztusząc się.
- A do toalety?
- Wytrzymaj jeszcze trochę.
Wstrzyknęła „lek”. Miała w tym doświadczenie. Pacjent po kilku sekundach zamknął oczy. Otarła pot z czoła.
- Jeszcze tylko jeden!
Kolejna sala. „C14” leżał spokojnie. Patrzył jedynie w sufit, a w jego wzroku było coś dziwnego. Nie krzyczał, nie prosił o nic, nawet w ogóle się nie ruszał.
- A ty, co powiesz ciekawego?
Skazaniec uśmiechnął się. Uśmiech w takiej sytuacji! Przecież zaraz umrze! Przekroczy granicę, której ludzie Zachodu panicznie boją się przekroczyć. Zepchnęli w sferę tabu etap, w którym człowiek idzie ku Stwórcy. Oliwia czuła, iż pasy, szpitalne łóżko i śmiertelna piżama nie pasują do niego.
- Ty chcesz umrzeć? – spytała  z niedowierzaniem. Chęć śmierci! Coś dla niej niepojętego. Szczególnie, że on wyglądał tak zdrowo, pięknie, normalnie.
- Śmierć śmierci nierówna. – stwierdził. – Wszyscy umieramy, nawet nasza Europa.
- Wiem o tym! Znowu nacjonalistyczne brednie! Co z tego, że nie będzie ludzi o białej skórze?
- I ty się dziwisz, że nie boję się śmierci. Sama jej życzysz swoim ludziom, więc sobie również. Ale nie będę mówił o rasie czy nieśmiertelności, skoro nie chcesz słuchać. Podobno eutanazję wymyślono dla tych, co chcą umrzeć...
- A Ty chcesz umrzeć?
- Są rodzaje śmierci, których dobrze dostąpić. Polegli na polu bitwy wojownicy, jak i męczennicy chrześcijańscy szli prosto w wysokie Niebiosa. Niezależnie, czy wierzysz w Boga, taka śmierć jest dobra, honorowa i godna mężczyzny. Natomiast śmierć w łóżku zawsze była podła – obojętnie, czy dla Wikingów, czy dla mieszkańców pustyni. Profańskie, niemęskie odejście do Niebytu! Wieczna hańba!
- Czyli chciałbyś umrzeć, ale nie tutaj... A z Fioną...
- Co to za życie, za cenę spółkowania z czymś takim? Po co żyć w upadającej Europie, dla której nic się zrobić nie da?! Robiłem, co mogłem, by ją ratować. Dlatego tu jestem, przed Tobą, związany pasami, czekając na zastrzyk. Nazwaliście to eutanazją, a karę śmierci potępiliście. Jakby nazwa stanowiła o barbarzyństwie...
- Dość!!!
- No dalej! Zrób to!
Czuła się dziwnie. Nie chciała go zabić za nic w świecie! Sama nie wiedziała, dlaczego. On tylko patrzył swoimi osobliwymi oczami. Co w nich jest? Spokój? Duma? Godność? Nie mogła na to patrzeć. Odwróciła się do ściany. Z błękitnych oczu popłynęły łzy. Co się z nią dzieje? On chce umierać czy nie? A ona, co robi? Płacze nad jakimś wyznawcą Breivika?
- Oliwia! Czy wszystko w porządku? – Do drzwi dobijała się Sara.
- Tak. W porządku.
- Pospiesz się! Helikopter już czeka!
Dziewczyna pomyślała, co się stanie. Jeśli go nie zabije, czy zabiorą ją ze sobą? A jeśli nawet, czy uniknie przewidzianej przez prawo odpowiedzialności? Więzienie lub grzywna za niedopełnienie obowiązków plus wyrzucenie z pracy. Z drugiej strony czekają islamiści. Kto wie, kiedy tu będą? Poza tym, nie widziała się w roli księżniczki ratującej księcia. To nie mit patriotyczny, tylko prawdziwe życie!
Wzięła strzykawkę. Nacisnęła tłok. Mililitr płynu wyleciał do góry. Zbliżyła igłę do odsłoniętej ręki...
- Nie mogę!!!
Rzuciła nią o ziemię. Przyrząd do zadawania śmierci potoczył się w kępkę kurzu, zalegającą pod grzejnikiem.
- Co mam robić?! – zawodziła. – Czy Bóg mi wybaczy? Odpowiedz!
- Nie wiem, czy wybaczy. Nie wybaczył nam win naszych przodków. Skazał nas wszystkich na zagładę. Nie wiem, czy ktokolwiek na tym świecie się zbawi.
- Oliwia! Streszczaj się!
- Sama byś to zrobiła! Czemu ja mam być od tej roboty?!
Sara weszła do sali.
- O co chodzi?
- Nie umiem go zabić!
- Co z tobą, dziewczyno? Czego ci nagadał?
- Zostaw mnie!
- Znalazła się katoliczka! Jakoś z dwoma sobie dała radę!
Ukryła twarz w dłoniach. Płacz stał się głośny.
- Oliwia. To tylko jeden, głupi psychol.
Walnęła Murzynkę w twarz. Ta gwałtownie odskoczyła do tyłu. Kat w bieli przytulił się do niedoszłej ofiary. Jej łzy schłodziły mu twarz.
- Doktorze! Doktorze!
Koleżanka pobiegła po zwierzchnika. Zbuntowana pielęgniarka trzymała w ramionach C14, niczym własne dziecko.
- Jak się nazywasz? Ja jestem Oliwia.
- Kiedyś nazywałem się Mateusz. Teraz... Jestem C14.
Zaczęła rozpinać pasy. W oddali słychać było „Doktorze! Doktorze!”. Pierwsza klamra rozpięta. Druga się zaplątała... Wreszcie. I trzecia!
- Idź już, kochany. Idź stąd.
Jeszcze raz go przytuliła. Siedział na łóżku, a oczy zdradzały, że wszystko rozumiał. Jakby wiedział, co ma nastąpić.
- Doktorze! Doktorze!... Oliwia!
Wtem wpadła wściekła Sara.
- Oliwia!!
- Siostro...
- Oliwia!!!
Murzynka padła na plastikowe krzesło. Oparła ręce na kolanach.
- Odlecieli.