poniedziałek, 6 lipca 2015

GÓRKA KLASZTORNA



fot. YouTube 
     Jako katolicy i patrioci wspominamy księży i zakonników, którzy ponieśli śmierć w obozach bądź w wyniku represji ze strony okupantów. Przypominam jedną z takich historii. Miejsce kaźni - Górka Klasztorna (najstarsze Sanktuarium Maryjne w Polsce).
Górka Klasztorna przed wybuchem II wojny światowej leżała po polskiej stronie, zaledwie 3 km od granicy z III Rzeszą. Tuż przy niej rozciągała się ziemia złotowska. Zamieszkiwali ją Polacy, którzy przez dziesiątki lat skutecznie stawiali opór germanizacji. Cztery parafie polskie z polskimi duszpasterzami podtrzymywały mowę ojczystą w nabożeństwach kościelnych. Wierni zza kor­donu przybywali w każdą niedzielę, za przepustkami, do Górki na nabożeństwa, ale już od maja 1939 roku przejścia graniczne zostały zamknięte, a latem tego roku inteligencja polska z całego rejonu została wtrącona do obozów koncentracyjnych. Należy podkreślić, że Górka Klasztorna otoczona była wieńcem posiadłości junkrów pruskich, począwszy od Hohenzollernów w Złotowie, Bettmanna Holwego w Runowie, Witzlebena w Liszkowie, a skończywszy na Limburgu Stirumie w Chlebnie.

Zaraz po odpuście Wniebowzięcia Matki Bożej po 15 sierpnia zaczęły mnożyć się prowokacje wojenne ze strony niemieckiej. Rankiem 1 września 1939 r. Niemcy napadły na Polskę. Uderzenie z rejonu ziemi złotowskiej poszło w kierunku Nakła i Bydgoszczy. Tam właśnie ruszyły oddziały korpusu dowodzonego przez generała S. Straussa. O godzinie 5 rano żołnierze niemieccy zajęli wieś Walentynowo. Wśród najeźdźców znalazł się m.in. Harry Schulz - księgowy z Łobżenicy, który kilka dni wcześniej uciekł do Niemiec, znajdując schronienie w przygranicznym Złotowie. Dzień 3 września był pierwszą niedzielą okupacyjną dla Górki. Nabożeństwa w niedzielę odprawiane były według zapowiedzianego programu. Słowo Boże krótkie, poważne, treściwe wygłosił tego dnia ks. Prowincjał Piotr Zawada MSF. Mówił ku pokrzepieniu zastraszonych i zbolałych serc. W komunikatach nawoływał do zachowania spokoju, do niegromadzenia się przed kościołem i zapowiedział na następną niedzielę odpust Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Tymczasem powiat wyrzyski, podobnie zresztą jak całe Pomorze, poddany został brutalnemu terrorowi hitlerowskiemu. Kluczową rolę w rozprawie z miejscową ludnością polską i żydowską odgrywali członkowie Selbstschutzu – paramilitarnej formacji złożonej z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej, zamieszkującej przedwojenne terytorium Rzeczypospolitej. Organizacją struktur Selbstschutzu na terenie powiatu zajmował się 23-letni Werner Köpenick. Komendantem Selbstschutzu w Łobżenicy (Bezirkselbstschutzführer) został natomiast miejscowy Niemiec, Hermann Seehaver (alkoholik, z zawodu dentysta), który pełnił jednocześnie funkcję komisarycznego burmistrza. Jego zastępcą był 29-letni Harry Schulz – volksdeutsch pracujący przed wojną jako księgowy w młynie w Łobżenicy
Harry Schulz nie ruszył jednak dalej z oddziałami frontowymi na podbój Polski. Na skutek polecenia hrabiego Limburga powrócił do Łobżenicy. Tam rozpoczął budowanie bojówki paramilitarnej, składającej się z miejscowych Niemców, której celem było sianie terroru na okupowanych terenach. W tym samym czasie zawiązana administracja niemiecka w Łobżenicy rozpoczęła aresztowania. Na pierwszy ogień poszły osoby wskazane przez miejscowych Niemców za rzekome krzywdy wyrządzone poprzednio mniejszości niemieckiej, z czasem aresztowania objęły księży, inteligencję, urzędników. W tym miejscu należy przypomnieć, że w połowie września 1939 roku utworzono na terenach okupowanych Selbstschutz (samoobrona). Szefem powiatowej struktury w Wyrzysku mianowano Kreisfuhrera Koepenicka, jego zastępcami zostali: Hermann Seehawer oraz wspomniany Harry Schultz. Wymienieni Niemcy dowodzili egzekucjami Polaków (masowe rozstrzeliwania), dopuszczali się także lubieżnych czynów (gwałty na Polkach i Żydówkach). Prawdziwym bestialstwem wykazał się jednak Harry Schultz jako komendant obozu w Górce Klasztornej.
W niedzielę 22 października Mszę św. odprawił ks. Wincenty Tomasz i również wygłosił kazanie. Było to ostatnie publiczne nabożeństwo w Górce Klasztornej z udziałem wiernych w czasie II wojny światowej. W chwili utworzenia obozu w Górce Klasztornej (formalnie 23 października 1939 r.) internowanych zostało 30 duchownych (wśród nich pochodzący z Radawnicy - br. Stanisław Biedrzycki). Niemcy wyżywali się na nich. Bicie korbaczami i lżenie było na porządku dziennym. W listopadzie 1939 r. do obozu w Górce Klasztornej trafiają kolejni księża z okolicznych parafii (m.in. proboszcz Bługowa - ks. Wojciech Całka, proboszcz Łobżenicy - Wacław Szałkowski) oraz dwie siostry zakonne ze Zgromadzenia Służebniczek Niepokalanego Poczęcia. 9 listopada 1939 r. jeden z Niemców - Heinrich Bromber powiesił br. Bernarda Jabłońskiego tylko za to, że ten pomagał innym przy wybieraniu ziemniaków (zakonnik w chwili śmierci miał zaledwie 17 lat). Duchowni pracowali także niewolniczo w pobliskich Ratajach w majątku ziemskim hrabiego Limburga. W nocy z 11 na 12 listopada 1939 roku (około godziny 2) Niemcy rozpoczynają przygotowania do wymordowania duchowieństwa. W akcji uczestniczą członkowie Selbschutzu z różnych miejscowości (m.in. Chojnic). Wśród wywożonych znalazły się także dwie siostry zakonne ze Zgromadzenia Służebniczek Niepokalanego Poczęcia. Skrępowanych duchownych umieszczono w ciężarówkach (podczas próby ucieczki został zastrzelony ksiądz Bolesław Wysocki) i wywieziono. Kilka godzin po wywiezieniu duchownych, do Górki Klasztornej zaczęto zwozić nowych więźniów. Do połowy listopada zgromadzono tam 36 Żydów przywiezionych z prowizorycznego obozu w Lipce (w tym kobiety, 90-letni starzec i co najmniej troje dzieci w wieku 5-7 lat) oraz 8 Polaków z Łobżenicy. Wśród tych ostatnich znajdowali się m.in.: rzeźbiarz Jan Topor, aptekarz Józef Reinholz z Łobżenicy, nieznany z nazwiska komornik sądowy z Wyrzyska, fryzjer Jan Stypek, Antoni Winnicki – zarządca młyna z Dźwierszna oraz Anna Jaworska (uczestniczka powstania wielkopolskiego) wraz z mężem. Chwilowo przebywał tam również ksiądz Karol Glatzek, proboszcz z Krostkowa, który jako pochodzący z rodziny protestanckiej został po pewnym czasie uwolniony. Wszystkich więźniów umieszczono w piwnicy na węgiel. Selbstschutzmani codziennie bili ich biczami i pałkami, nieraz do utraty przytomności.
Po południu 23 listopada Niemcy urządzili w klasztorze głośną i długą libację. W jej trakcie nakazali Janowi Toporowi oraz kilku Żydom wykopać wielki dół w klasztornym ogrodzie. Po zapadnięciu zmroku pijani Selbstschutzmani przystąpili do mordowania więźniów, których piątkami doprowadzano do zbiorowego grobu i rozstrzeliwano. Wszystkich przed rozstrzelaniem okrutnie bito rozkładając na rozwidlonym w kształcie litery „V” pniu. Dziewczętom żydowskim kazano przed śmiercią rozebrać się do naga i biegać po ogrodzie w świetle latarek, szczując je przy tym psami. Ponoć na krótko przed egzekucją jedna z żydowskich kobiet urodziła dziecko, które Harry Schulz kazał zakopać żywcem w grobie. Inne kobiety były gwałcone przed śmiercią. Na miejsce masowych egzekucji Niemcy wybrali kotlinę leżącą przy polnej drodze na terenie byłej żwirowni w miejscowości Paterek, oddalonej 5 kilometrów od Nakła. O wyborze miejsca przesądziły wygodne dla katów warunki – znajdowały się tam wyrobiska, doły po wybranym piasku, w których łatwo było zakopywać ciała pomordowanych.
Mordy w Paterku rozpoczęły się 4 października i trwały do 24 listopada. Wyroki śmierci zatwierdzała samozwańcza komisja złożona z członków nakielskiego Selbstschutzu – Rudolfa Öhlmanna (dyrektora cukrowni), Otto Lahmanna (mistrza stolarskiego), braci Johanna i Kurta Fritzów (kupiec i przemysłowiec), stolarza Finkego i urzędnika Prahla. Skazańców, którzy przeważnie mieli już za sobą około dwutygodniowy pobyt w nakielskim więzieniu lub piwnicach miejscowego gimnazjum, gdzie urządzono prowizoryczny areszt, ze skrępowanymi z tyłu rękoma przywożono samochodami na miejsce zbrodni, a następnie rozstrzeliwano (zazwyczaj nocą). W Paterku zginęło w ten sposób ponad 200 Polaków i Żydów, których pochowano w 13 zbiorowych mogiłach. Najwięcej ofiar pochłonęły egzekucje z 28 i 31 października oraz 1 i 11 listopada (w tej ostatniej egzekucji zamordowano większość z ponad 100 osób aresztowanych poprzedniej nocy podczas wielkiej „akcji oczyszczającej” w Nakle). Paterek okazał się być największym (obok okolic Łobżenicy) miejscem kaźni ludności polskiej na terenie powiatu wyrzyskiego. Najwięcej informacji zachowało się na temat egzekucji duchownych z Górki Klasztornej, do której doszło w nocy z 11 na 12 listopada 1939. Zamordowano wówczas 48 księży i zakonników (w tym dwie zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek). Rannych brutalnie dobijano, m.in. ciosami łopaty. Po zakończonej egzekucji katom nakazano pojedynczo wracać do domu, aby ludność nie zwróciła uwagi, że nastąpił powrót z jakiejś akcji. Egzekucją kierował osobiście Harry Schulz
Była noc. Zajechaliśmy na miejsce, gdzie ludzie stali nad wykopanym grobem. Byli tam również członkowie Selbstschutzu z Chojnic i innych miejscowości. Ustawiliśmy się naprzeciwko ludności i kiedy padł nakaz strzelania, wystrzeliłem dwa razy i ci padli. Musiało być dużo wypadków niedobicia, gdyż gestapowcy chodzili i dobijali – zeznanie Harry’ego Schulza z 1953, złożone przed Sądem Najwyższym w Warszawie.
W parę dni później zamieniono Górkę na obóz zagłady dla Polaków i Żydów.
Tej nocy męczeńską śmierć poniosło łącznie 48 duchownych, m.in: ks. Stanisław Grzęda, ks. Wacław Szałkowski, ks. Roman Rosenthal, ks. Wincenty Tomasz. Robert Wembler (jeden z oprawców) chwalił się później, że rozpłatał szpadlem głowę jednej z sióstr zakonnych, gdy usiłowała wydostać się z masowego grobu. Oprócz duchownych piachy Paterka stały się miejscem śmierci inteligencji z Łobżenicy (około 20 osób).
W plutonie egzekucyjnym był oczywiście księgowy z Łobżenicy - Harry Schulz. Żądza zabijania nie została jednak zaspokojona. Wymieniony Niemiec nadal szalał bowiem po okolicy. Codziennie mordowano dziesiątki Polaków. W połowie listopada 1939 r. rozstrzelano 36 Żydów, wcześniej okładając ich okrutnie batogami w refektarzu klasztornym, "że aż ściany były zbryzgane krwią".
Prawdziwym zwyrodnialstwem i perwersją wykazał się jednak Harry Schulz przy zamordowaniu Anny Jaworskiej z Liszkowa. Wymieniona Polka walczyła w Powstaniu Wielkopolskim. Trzeba podkreślić, że ta skromna dziewczyna w dowód bohaterstwa została odznaczona Krzyżem Walecznych oraz Krzyżem Virtuti Militari. Niemcy nienawidzili polskiej patriotki. Rozjuszony junkier z Liszkowa von Witzleben podjudzał: "tę świnię należy zlikwidować". Szczególnie okrutną śmierć Schulz wymyślił dla Anny Jaworskiej z Liszkowa.
Przyprowadzili Żydów i Annę Jaworską. Przywiązali jej do nóg silne liny i dwóm grupom Żydów, po pięciu w każdej, kazali ciągnąć w przeciwnych kierunkach. Selbschultze oświadczyli, że ich za to zwolnią. Kobieta prosiła o darowanie życia, bo ma małe dzieci. Krzyczała wniebogłosy. Zapamiętałem jej ostatnie słowa: „Jezus, Maryja, co wy ze mną robicie!”. Schulz popędzał Żydów. Gdy z rozerwanej kobiety wypłynęły wnętrzności, kopnął te strzępy skrwawionego ciała razem z linami do dołu. Żydów zaraz potem rozstrzelano – zeznanie Jana Topora.
Kaźn bohaterki rozpoczęła się już w majątku w Liszkowie, gdzie pamiętliwi Niemcy wlewali jej wrzątek do ust, a mężowi wybili wszystkie zęby. 22 listopada 1939 r. przewieziono ich do Górki. Nazajutrz odbyła się egzekucja, pełna niemieckiej pomysłowości i okrucieństwa. Harry Schulz nakazał przyprowadzić Żydów i Anne Jaworską. Przywiązano jej do nóg liny i dwóm grupom Żydów, po pięciu w każdej, nakazano ciągnąć w przeciwnych kierunkach. Żydom obiecano, że w ten sposób uratują swoje życie. Kobieta została rozerwana żywcem, wnętrzności wypłynęły. Zadowolony Niemiec kopnął strzępy skrwawionego ciała do dołu. Następnie nakazał rozstrzelać pomagających mu w kaźni Żydów.
Z rzezi ocalał jedynie wspomniany Jan Topor, którego Selbstschutzmani oszczędzili ze względu na jego rzeźbiarskie umiejętności. Po zakończeniu egzekucji rozkazano mu zakopać wszystkie zwłoki, a później miejsce zbrodni wyrównać i przykryć liśćmi.
Po wymordowaniu więźniów obóz w Górce Klasztornej został zlikwidowany. Klasztor był jeszcze przez pewien czas miejscem zabaw pijackich Harry’ego Schulza. Później przekształcono go w obóz dla jeńców brytyjskich, filię Stalagu XXA w Toruniu. Od jesieni 1943 do końca wojny Górka Klasztorna pełniła z kolei funkcję obozu szkoleniowego dla nazistowskich hufców pracy.
Historycy podają, że Harry Schulz miał na sumieniu 186 morderstw, dokonanych w Górce i okolicy. Sam przeżył wojnę. Sprawiedliwość dopadła go dopiero w 1954 r. W lutym tegoż roku kat powiesił zbrodniarza. Warto przypomnieć także pomocników Harrego Schultza: Koepenick z Nakła, Blume z Nakła, Kasper z Nakła, Fritz z Nakła, Bettin z Nakła, Seelert z Wyrzyska, Wirth z Wyrzyska, Seehawer z Łobżenicy, Bromber z Łobżenicy, Jahr z Witrogoszcza, Schleif z Witrogoszcza, Seehagel z Witrogoszcza, Hahnfeldt z Łobżenicy, Rux z Łobżenicy, Rux z Rataj, Ziemer z Luchowa, Karau Eugen z Łobżenicy, Karau Waldemar z Łobżenicy, Karau Alfred z Łobżenicy, Redis z Łobżenicy, Keller z Łobżenicy, Reisdorf z Łobżenicy, Ickert z Kruszki, Blum z Łobżenicy, Kuhn z Łobżenicy, Keller (miejscowość nieznana). Wymienieni uniknęli odpowiedzialności. Wkrótce po zakończeniu działań wojennych do klasztoru powrócili Misjonarze Świętej Rodziny. Dopiero 4 maja 1965, z inicjatywy Barbary Bojarskiej (pracownicy Instytutu Zachodniego w Poznaniu), dokonano jednak ekshumacji ofiar egzekucji przeprowadzonej przez Selbstschutz w Górce Klasztornej. Dzięki wskazówkom ocalałego Jana Topora odnaleziono w ogrodzie klasztornym szczątki 36 ciał, które 9 maja 1965 przewieziono samochodem straży pożarnej na cmentarz parafialny w Łobżenicy i tam pochowano. Na mogile postawiono pomnik z granitu, do którego przytwierdzono mosiężną tablicę z napisem: „Pamięci ofiar zbrodni hitlerowskiej dokonanej w r. 1939 w Górce Klasztornej”. W ogrodzie góreckim, w miejscu zbiorowej mogiły, wystawiono z kolei pomnik z krzyżem i marmurową tablicą z napisem: „Miejsce ofiar zbrodni hitlerowskiej dokonanej w dniu 22-23 XI 1939 r.”.
Harry Schulz, komendant obozu w Górce Klasztornej, został w 1940 skazany przez niemiecki Sąd Specjalny w Bydgoszczy na 15 lat ciężkiego więzienia za gwałty na Polkach i Żydówkach (co w świetle rasistowskiego prawodawstwa III Rzeszy stanowiło zbrodnię „pohańbienia rasy”). Do 1945 był przetrzymywany w więzieniu w Koronowie. Po wojnie ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem w Szczecinie. Ożenił się z Polką i kreował się nawet na ofiarę faszyzmu. Przypadkowo rozpoznany został jednak aresztowany i skazany na karę śmierci przez powieszenie (1953). Wyrok wykonano 22 lutego 1954. Pozostali dowódcy łobżenickiego Selbstschutzu – Werner Köpenick i Hermann Seehaver – zamieszkali po wojnie w Niemczech Zachodnich. Żaden z nich nie został postawiony przed sądem.
Dziś ich potomkowie mówią o "polskich obozach koncentracyjnych" i wypędzeniach Niemców. I to chyba najlepiej mówi o niemieckiej mentalności, która daleka jest od deklaracji płynących z ust polityków.
Męczennicy góreccy, ginący za wiarę i wolność Ojczyzny, jak najbardziej zasługują na to, aby wciągnięto ich w rejestr Polskiej Pamięci Narodowej.
BIBLIOGRAFIA:
Dominik Czarnecki