Niezwykle irracjonalny poziom
przybrała dyskusja na temat tych trzech rodzajów reżimów. Wpływa na to
zarówno efekt antyklerykalnej i antymonarchistycznej rewolucji
francuskiej, która żniwa zbiera do tej pory, jak również pomieszanie
pojęć i zakłamanie historii. Niezwykle często słowo „demokracja”
traktuje się błędnie jako synonim – o ironio – państwa prawa, wolności
czy wszystkiego, co w społeczeństwie dobre. Tymczasem monarchia
utożsamiana jest z totalitaryzmem (sic!).
Demokracja, mimo powszechnego
zachłyśnięcia się nią od 200 lat, jest niezwykle złym ustrojem, z czego
poziom nieskuteczności zależy od ilości cenzusów oraz poziomu
demoralizacji społeczeństwa. Wiemy bowiem, że proponowano różne cenzusy:
wiekowy (który obecnie dominuje na świecie), pochodzeniowy, majątkowy
etc. Demokrację krytykowali już nawet Platon i Arystoteles.
Demoralizacja może przyczynić się do
samobójstwa demokracji. Idealnym przykładem są Niemcy, gdzie w
całkowicie demokratyczny sposób Hitler doszedł do władzy, obiecując
m.in. zwiększenie władzy centralnej i zniszczenie „dekadenckiej
demokracji”, co też uczynił. Był więc – według demokratycznych
standardów – dobrym politykiem, ponieważ wywiązał się z obietnic.
Demokracja czy republika?
Najpierw chciałbym ukazać różnice między
demokracją a republiką, które były widoczne już w starożytności. Feliks
Koneczny podkreślał, że spartańscy najemnicy, którzy udawali się z
wyprawami do Rzymu, spotykali się z czymś, czego nie rozumieli. Znali
bowiem jedynie monarchię (czyli rządy jednej osoby), arystokrację (rządy
wąskiej liczby osób) oraz demokrację, czyli rządy większości. W Rzymie
to nie ludzie, ale dwanaście tablic stanowiło prawo, o czym pisał też
Cyceron. Prawo to było zwierzchnie nad wolą ludu. W demokracji zaś – jak
to ujął Arystoteles w „Polityce” – „panem jest lud, a nie prawo”.
Widzimy więc wyraźną różnicę między
starożytną Grecją, gdzie panowała demokracja, a starożytnym Rzymem w
okresie republiki. Prawo dwunastu tablic nie mogło być zmienione przez
lud. Prawo to było nadrzędne wobec woli większości – dokładnie
odwrotnie niż w Grecji.
W późniejszych wiekach również
eksponowano wyraźne różnice między jednym a drugim reżimem, co czynili
chociażby Immanuel Kant, James Madison czy Machiavelli.
Błędne używanie pojęcia „demokracja”
Demokracja zakłada trzy fundamentalne
sposoby działania: wolne, powszechne i bezpośrednie wybory, referendum
oraz ustawodawcze inicjatywy obywatelskie. W republikanizmie nie było
mowy o tym wszystkim, bowiem rządzenie należało do elit, najczęściej do
arystokracji lub wyższych warstw w społeczeństwie stanowym. Arystokracja
rządziła w oparciu o prawo, którego nie mogła zmienić ani złamać.
Przykładem może być Rzeczpospolita Obojga Narodów, choć zwykło się
nazywać to państwo błędnie „demokratycznym”.
Demokracja niezwykle często mylona jest z
wolnością. Jest to potworny błąd. Demokracja nie zakłada wolności.
Decyzją większości można uciskać mniejszość i ograniczyć ich swobodę.
Może również ograniczyć wolę większości, jeśli taka będzie wola…
większości.
Demokracja nie zakłada podejmowania
mądrych decyzji ani przejrzystości czy nawet dostępu do informacji.
Jeśli większość chce błądzić – ma do tego prawo. Istotą zresztą walki
wyborczej jest manipulacja wiadomościami, faktami oraz ograniczaniem
dostępu do tychże, czemu nikt nie będzie próbował zaprzeczać.
Demokratycznie można np. zakazać sprzedaży alkoholu, ograniczając
wolność tych, którzy chcą pić. W demokratyczny sposób można też pozbawić
kogoś niewinnego prawa do życia, np. legalizując mordowanie dzieci w
łonach matek, co ma miejsce, niestety, w naszym kraju i wszystkie rządy,
włącznie z obecnym, uważają to jedynie za „sprawę światopoglądową” i
odkładają na dalszy plan. Demokratycznie można też zalegalizować
narkotyki czy pedofilię. Kwestia moralna odchodzi na dalszy plan – liczy
się jedynie wola większości.
Z jakiegoś powodu też – nie ma na to
żadnego racjonalnego wyjaśnienia – aby we współczesnej demokracji mieć
prawo głosu, trzeba być obywatelem oraz mieć 18 lat. To wszystko. Nie
trzeba mieć żadnej wiedzy, nie trzeba dbać o interes narodu i państwa.
Demokracja nie zakłada patriotyzmu. Jeśli ktoś decydowałby o losach
państwa i przyznał, że jest rosyjskim czy amerykańskim agentem, po czym
wrzuciłby głos do urny, nikt nie ma prawa podważać ważności jego wyboru.
Republika, jak wspomniałem, zakłada
nadrzędność prawa nad wolą ludu. Przykładowo Stany Zjednoczone obecnie
zmierzają do demokracji, lecz w założeniu nigdy nią nie były. Ron Paul
pisał, że „alternatywą dla demokracji jest Republika. Stany Zjednoczone
nigdy nie były państwem demokratycznym. Demokracja to rządy ludu.
Republika zaś to rządy prawa. W celu ochrony wolności i własności
każdego człowieka, ojcowie założyciele wybrali to drugie”. Wprowadzane
są co prawda do konstytucji USA poprawki, które współcześnie niemalże
negują postanowienia w ustawie zasadniczej. Nikt jednak nie ma prawa
zmienić samej konstytucji. W Polsce na przykład, gdzie panuje niestety
demokracja, można zmienić to przy odpowiedniej większości w parlamencie,
co określa sama ustawa zasadnicza.
Przytoczyć bym teraz chciał słowa
profesora Ryszarda Legutko: „Pojęcie demokracji zaczęło więc, na
przykład, wchłaniać treści liberalne, które tradycyjnie umieszczano
poza, a niekiedy wręcz w opozycji do istoty ustroju demokratycznego.
Obecnie obejmuje ono wszystko, co dobre w życiu zbiorowym współczesnych
społeczeństw, a więc w sposób naturalny bywa ono łączone z takimi
kategoriami jak społeczeństwo obywatelskie, swobody oraz uprawnienia
jednostek, czy nawet państwo prawa. Nawyk ten praktycznie uniemożliwił
poważniejszy wgląd w specyfikę współczesnej demokracji: wszelkie jej
niedostatki zaczynają być traktowane nie jako strukturalne słabości
ustroju, lecz jako efekt niedostatecznej demokratyzacji. Standardowy
argument brzmi więc: lekarstwem na demokrację jest więcej demokracji.
Ten sposób widzenia rozmija się dramatycznie z klasycznym ujęciem
demokracji”.
Śmiało więc można powiedzieć, że
demokracja to archaiczny, stosunkowo chwilowo modny sposób sprawowania
władzy, podobnie jak nawrót neopogaństwa, który ma miejsce od czasów
romantyzmu. Demokracja jest reżimem wyidealizowanym, którego wady
próbuje się po prostu ignorować. W wyniku współczesnego wymieszania
pojęć nieraz jest mylony z innymi, jak najbardziej dobrymi wartościami,
np. z wolnością czy swobodą wypowiedzi. Republika stoi o wiele wyżej
niż demokracja, która – jak pokazała rewolucja francuska – jest rządem
motłochu sterowanego przez masonerię.
Nie ma też czegoś takiego jak
„współczesny republikanizm”, który de facto jest demokracją. Jest to
pomylenie pojęć. Należy używać definicji klasycznych, które pozwalają
rozróżniać pojęcia i myśl. Republika to rządy prawa, niezależnie od woli
większości.
Republikanizm jednak ma swoje wady.
Ustanowienie złego prawa będzie niemożliwe do odwrócenia bez krwawego
zamachu stanu. Co w przypadku, gdy mamy monarchię? Uściślając, chodzi mi
o monarchę europejsko-chrześcijańskiego, gdzie władza jest dziedziczna i
nadawana z woli Boga (gdyż bez Boga nie będzie żadnej władzy) i narodu
(czyli naród postanowił, że obrano monarchę, który będzie przekazywał
władzę swoim potomkom). Wykluczamy tu pogańskie księstwa, królestwa czy
imperia, które w historii istniały, ale były strasznymi tworami, nieraz
ubóstwiającymi monarchę.
Monarchia ponad republiką
Przede wszystkim znikną nam koszty
prowadzenia wyborów i kampanii wyborczych. To są ogromne kwoty, które,
gdyby przeznaczyć na obecne wojsko polskie, znacznie przyspieszyłoby
stworzenie realnej siły militarnej. O pomocy ubogim nie wspominając.
Znikają też kwestie utrzymywania biur
poselskich i dotowania partii. To również ogromna oszczędność. Władza
nie musi też dbać o szczególny PR – zarówno monarcha, jak i najbliższa
rodzina mają zagwarantowane utrzymanie na niemałym poziomie i nie mogą
tego stracić. To też sprawia, że znacząco zmniejsza się korupcja na
szczytach władzy, zaś w segmencie państwowym z pewnością będzie tropiona
i tępiona. Państwowa administracja bowiem będzie wizytówką rodziny
królewskiej, więc będzie musiała być uczciwa i wydajna. Zagwarantowana
pozycja monarchy sprawia, że władza dba o państwo i naród, bowiem o swój
byt nie musi się troszczyć. Mało tego – istnienie narodu jest gwarantem
ustatkowania rodziny królewskiej.
Wielu obawia się, że monarchia
doprowadzi do tyranii, mylonej często z totalitaryzmem. Nigdy –
podkreślam to z pełną mocą – nigdy w historii świata monarchia nie
zamieniła się w najgorszą formę rządu, jaką jest totalitaryzm. Ten
zrodził się m.in. w III Rzeszy poprzez całkowicie demokratyczne rządy i
metody. W wielu miejscach świata totalitaryzm został wprowadzony siłą,
gdzie propaganda ustroju głosiła właśnie panowanie demokracji.
Demokratyczna władza Meksyku sprowokowała ostatnio przypominane
powstanie Cristeros przeciwko masońskiemu prezydentowi. Tyrania zaś to
władza jednej osoby lub nielicznej grupy osób, gdzie uciska się ludzi i
eliminuje wrogów politycznych. Tyran jednak nie ingeruje w życie
społeczne tak bardzo, jak władza totalitarna. Tyrana nie interesuje
pogląd społeczeństwa na niego. Często jest świadomy swojej
niepopularności. Byleby go głośno nie krytykować i każdy zwykły człowiek
może żyć spokojnie. Ponadto istnienie rodziny królewskiej sprawia, że
tyran może zostać usunięty bez wprowadzania anarchii w państwie – w
końcu wiadomo będzie powszechnie, kto dziedziczy władzę. Nie trzeba też
wywoływać wojny domowej, co w demokracji może być konieczne. Demokracja
bowiem to również aparat biurokratyczny. W wyniku nieudanego zamachu
stanu przeprowadzonego w Hiszpanii doszło właśnie do wojny domowej,
której na szczęście gen. Franco podołał i zniszczył siły komunistów oraz
anarchistów.
Zalety monarchii wymieniać można bardzo długo. Przytoczmy więc tylko kilka faktów z historii:
Pierwsze w historii nowożytnej Europy
ludobójstwo zostało dokonane przez rewolucyjną Francję na rojalistach i
katolikach w Wandei. Rewolucja głosiła hasła „władzy ludu”. Ich
popularne hasło jest przytaczane jedynie w części. Rewolucjoniści
głosili bowiem: „wolność, równość i braterstwo albo śmierć”. To ostatnie
przeznaczone było dla tych, którzy nie chcieli uznać wyidealizowanej
władzy motłochu i masonerii.
Kolejnym faktem jest, że dopóki w
Europie panowały katolickie monarchie, państwa katolickich królów
ujarzmiły i kontrolowały cały świat. Europa, która przechwycona została
przez barbarzyńców pod koniec starożytności i była o wiele bardziej
zacofana technologicznie i kulturowo wobec świata arabskiego,
ostatecznie nie tylko odepchnęła inwazję Turków, lecz opanowała także
Bliski Wschód. Obecnie zaś demokratyczne państwa Europy wykazują się,
zresztą nie pierwszy raz, słabością, filozoficznym idealizmem w
decyzjach i prawodawstwie, zaś państwa i narody Europy są kontrolowane
przez ponadnarodowe organizacje, przed sobą mając inwazję islamistów,
która zalewa, niegdyś dumny, teraz umierający kontynent.
Jan Paweł II pisał w encyklice
„Centesimus annus”: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się
przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Czy monarchia stała
się kiedykolwiek totalitaryzmem? Czy wnikała w poglądy osób, sposób
wychowywania dzieci, życie rodzinne, seksualne? Nigdy. W najgorszym
razie monarchia może uszkodzić gospodarkę, szarpnąć kieszenie prywatnych
osób i zakazać krytykowania władzy. Totalitaryzm, oprócz wszystkich
powyższych, wejdzie nam do domów, łóżek, będzie szukał domniemanych
wrogów i – jak miało miejsce w części okupowanej przez komunistów Korei –
nakaże płakać i udawać żal z powodu śmierci ludobójcy. A w obliczu
gendertotalitaryzmu, czego przedsmak mamy już w Niemczech, totalitaryzm
będzie oddawał nasze dzieci w ręce pedofilów, w imię tzw. edukacji
seksualnej oraz uczenia tolerancji i otwartości od małego.
Hasło wandejskich kontrrewolucjonistów,
którzy jako pierwsi sprzeciwili się iluzji dobrodziejstw demokracji,
brzmiało: „Bóg i król”. W tej kolejności – niezależnie od demokratycznej
decyzji, tj. opinii większości – jest to prosta wskazówka do ładu,
dobra i prawidłowo pojętego rozwoju oraz sprawowania władzy.
Eksperymentowanie z demokracjami w jakimkolwiek modelu niczego dobrego
nie przyniosło i nie przyniesie.