Wszystkie społeczeństwa tradycyjne
traktowały wartości ekonomiczne i rynkowe (charakterystyczne dla
“trzeciej funkcji” w znaczeniu dumézilowskim) jako niższe i
podporządkowane innym, gdyż ekonomia nie może być autonomiczna wobec
sfery społecznej, społeczeństwa jako całości. Ekonomiczne było
„wbudowane” (“osadzone”, jak pisał Karl Polanyi) w społeczne, a
społeczne nie było redukowane do ekonomicznego. Dopiero burżuazja stała
się klasą będącą nośnikiem wartości, wedle których „zasługa” leży w
sukcesie odniesionym na polu ekonomicznym. Twierdzenie to głosiła, by
określić się najpierw jako klasa autonomiczna, a potem dominująca. Z
tego punktu widzenia, historię Europy można czytać jako historię marszu
burżuazji po władzę. Na korzyść burżuazji ustanawiano kolejne wartości:
indywidualizm (przeczący znaczeniu relacji społecznych), kult
wydajności i użyteczności (wbrew etyce honoru) i normalizację naliczania
odsetek (wbrew miłosierdziu i ekonomii daru).
Burżuazja wbiła się klinem w strukturę
społeczną, jednocześnie odrzucając wartości arystokratyczne (które w tym
samym czasie próbowała małpować, nie rozumiejąc ich podstawy, to jest
honoru i bezinteresowności) i wartości klas pracujących (z których
najważniejsza była „zwykła przyzwoitość” przywoływana przez Orwella).
Wzrost siły burżuazji przyniósł koniec wszystkiemu, co w życiu
codziennym pozostało z dobra wspólnego, tj. dobra niepoddanego
zawłaszczeniu przez jednostki, przestrzeniom życia, które mogły być
przedmiotem zadowolenia dla każdego. W Anglii na przykład ruch grodzenia
zamienił otwarte pola i wspólne pastwiska w osobne terytoria stanowiąca
prywatną własność jakichś osób, co przyczyniło się do rozwinięcia
rywalizacji w świecie wiejskim, a w konsekwencji społecznej dezintegracji
wspólnot. Jednocześnie, burżuazja dążyła do monetyzowania wszystkiego,
co w przeszłości wymykało się przeliczaniu na pieniądze.
Liberalizm jest zamknięty na perspektywę
społeczną do tego stopnia, że – wierny swemu wrodzonemu redukcjonizmowi
– może analizować społeczeństwo tylko z punktu widzenia jednostki i
rozumie je tylko jako sumę jednostek i ich interesów. Pojęcie dobra
wspólnego, czyli dobra, które jest nim z powodu możliwości dzielenia się
nim, jest w oczach liberalizmu pozbawione znaczenia. „Nie ma czegoś
takiego jak społeczeństwo”, stwierdziła Margaret Thatcher. Liberalizm
uznaje jedynie różnorodność egoistycznych dążeń, których swobodny ruch
ma – dzięki „niewidzialnej ręce” – prowadzić do powszechnej harmonii i
„szczęśliwości” dla wszystkich, która jednocześnie nie jest możliwa do
pogodzenia ze wspólnotowym dążeniem do wspólnego ideału dobrego życia. Z
liberalnego punktu widzenia, istnieją tylko wartości jednostkowe, nie
wspólnotowe, i żaden projekt wspólnotowy nie może być budowany w oparciu
o owe wartości. Liberalizm nigdy nie dostrzega wspólnotowego charakteru
problemów i niepowodzeń jednostki, które zawsze przypisuje przypadkowym
okolicznościom lub cechom psychicznym jednostki. Polityka jest z tej
perspektywy rozumiana jedynie w formie neutralności procedur, redukowana
do biegłości technicznej i „racjonalnego” zarządzania, staje się
procesem neutralizacji, co równa się ignorowaniu i eliminacji samej
istoty polityki. Dobra decyzja polityczna zawsze bowiem sprowadza się do
wyboru spośród kilku możliwości dokonywanego w imię wartości
ucieleśnionych w ludzie.
W reakcji na to, magazyn Rébellion
głosi od kilku lat potrzebę „rewolucyjno-socjalistycznego rozłamu”.
Wierni duchowi nieśmiertelnej Komuny Paryskiej, młodzi redaktorzy
określają się jako zwolennicy pierwotnej formy socjalizmu bezpośrednio
przeciwstawiającej się światowi kapitału. Moim zdaniem, trudno o
cokolwiek lepszego. W każdym wydaniu Rébellion pojawia się
krótkie stanowisko programowe (“Nasze pozycje”), z którym z całego serca
się zgadzam – może poza odniesieniami do narodowego bolszewizmu, który
moim zdaniem jest prądem nie tylko osadzonym w dawno minionych
okolicznościach historycznych, lecz także tworzy sprzeczności z resztą
tekstu (nie można jednocześnie odrzucać „centralizującego nacjonalizmu” i
ogłaszać się reprezentantem „państwa typu federalistycznego” przy
jednoczesnym głoszeniu narodowego bolszewizmu, którego rewolucyjny duch
opierał się na potęgowaniu jakobińskiego centralizmu). Jest jednak
jasne, że Rébellion wpisuje się w tradycję niezliczonych
powstań ludowych i buntów chłopskich: od wojny chłopskiej w Niemczech,
poprzez angielskich levellerów i diggerów czy tkaczy lyońskich, ale
również powstańców z Wandei i szuanów, których bunt przeciwko
„piekielnym kolumnom” burżuazyjnej rewolucji 1789 r. nie może być
redukowany tylko do „rojalistycznej i klerykalnej” reakcji. Rebelia,
rozłam, socjalizm, rewolucja: w tych kilku słowach zawiera się wszystko.
Irracjonalizm nierozerwalnie obecny w systemie kapitalistycznym, według Claude’a Guillon można
dostrzec w jego niezdolności do brania pod uwagę całych wycinków
rzeczywistości takich jak skończoność dostępnej przestrzeni
geograficznej, wyczerpywalny i degradowalny charakter zasobów
naturalnych, kruchość ekosystemu etc. Ale system kapitalistyczny
jest także całkowicie niezdolny do spojrzenia na nierealność swojej
własnej teorii wartości, swojej teorii konkurencji, swojej wiary w
“niewidzialną rękę”, która ma działać na samoregulujących się rynkach i
swojej analizy “irracjonalności” polityki i władzy. Kapitalizm wreszcie
rozwija brak kultury, którą zastępuje wyspecjalizowaną wiedzą
technologiczną – tylko dlatego, że jest mu ona potrzebna. Tylko
przewodnia idea zredukowana do sloganów o spektaklu rynku pozwala
rynkowi rozszerzać się na cały świat. Tylko redukcja wyobraźni
symbolicznej do narcyzmu rywalizujących interesów dostarcza uzasadnienia
dla absolutnego panowania handlu i pozwala na przemianę każdej
jednostki w handlarza.
Motorem kapitalizmu nie jest wytwarzanie
dóbr i usług, jak często się nam mówi, lecz zysk, który bierze się z
tego wytwarzania i jest maksymalizowany poprzez wyzysk pracy i siły
roboczej. Pojęcie zysku oparte jest na sobie samym: na abstrakcyjnej
wartości wymiany opartej w sposób materialny lub (coraz częściej)
niematerialny na pieniądzu. Cały nowoczesny egalitaryzm zbudowany jest
na modelu monetarnym, który z samej definicji jest też sferą możliwych
zysków. Jeden człowiek i inny człowiek, jeden dolar i drugi – to samo.
Chociaż każdy jest niepowtarzalny i niezastąpiony, ludzie postrzegani są
jako wymienni, analogicznie do pieniędzy rozumianych jako powszechny
zamiennik, co pozwala na redukcję wszystkiego i wszystkich do towarów
posiadających przeliczalną wartość po uprzednim usunięciu jakości i
zredukowaniu ich do ilości.
Kapitalizm nie zna pluralizmu innego niż
mnogość produktów, co jest jedynie pozorem różnorodności. Dąży do
utworzenia wielkiego, homogenicznego rynku, na którym ludzie aspirują do
posiadania tych samych dóbr, gdzie specyficzne cechy kultury i
mentalności nie stanowią przeszkód dla systemu kapitału. Dąży do
przekształcenia umysłów poprzez pragnienie posiadania i obsesję na
punkcie towaru. Uznaje za zbędne, przejściowe lub nieistniejące
wszystko, co nie może zostać zredukowane do liczby. W ten sposób,
kawałek po kawałku podporządkowuje sobie wszystkie obszary, które kiedyś
wymykały się utowarowieniu. Ujawnia się w ten sposób jako system
tworzący człowieka jednowymiarowego, pozbawionego życia wewnętrznego czy
wyobraźni wykraczającej poza myślenie o towarze, człowieka bez
właściwości, z mechanicznym ciałem i sformatowanym, poddanym
warunkowaniu umysłem dążącym do „szczęścia” poprzez posiadanie i nie
doświadczającego żadnych namiętności poza palącym pragnieniem
maksymalizacji własnego zysku. Oto „ostatni człowiek”, o którym pisał
Nietzsche.
Powyższy artykuł jest fragmentem posłowia do niedawno wydanego w j. angielskim zbioru esejów Alaina de Benoist On the Brink of the Abyss: The Imminent Bankruptcy of the Financial System.
Tłumaczenie: Redakcja Xportal.pl
Tytuł pochodzi od Redakcji.