Od ponad pół wieku 1 czerwca obchodzimy w
naszym kraju dzień dziecka. Nie wypada więc tego dnia nie poruszyć
tematu dzieci. Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, jak wielkie
znaczenie dla narodów ma posiadanie potomstwa i właściwe jego
wychowywanie. Starzejące się w zastraszającym tempie rodzime
społeczeństwa zachodniej Europy niech będą dla nas przestrogą. Rdzenni
mieszkańcy takich państw, jak Francja czy Wielka Brytania, wkrótce mogą
stać się mniejszością we własnym kraju. Ich państwa stają się z jednej
strony celem masowej imigracji, z drugiej także ich dzietność jest
nieporównywalnie niższa niż dzietność przybyłych imigrantów, a więc
najczęściej nie gwarantuje nawet prostej zastępowalności pokoleń.
Jedynym wyjściem wydaje się być przyjmowanie coraz to większej ilości
imigrantów, którzy zamiast ratunku niosą ze sobą wyłącznie szybsze
zaciśnięcie europejskim narodom pętli na szyi. Jest jeszcze jedna droga
ratunku – są nią właśnie dzieci. Zwiększenie przyrostu naturalnego wśród
rdzennych Europejczyków jest ostatnią szansą na zachowanie naszego
dziedzictwa cywilizacyjnego i krwi. Jak sytuacja wygląda w naszym kraju?
Nie rysuje się ona jeszcze tak tragicznie, jak na zachodzie, ale i tak
od wielu lat nasze państwo pustoszeje, setki tysięcy Polaków pozostają
za granicą, a przyrost naturalny przyjmuje wartości ujemne. Gospodarka
wypełnia jednak deficyty ludności nisko opłacanymi imigrantami ze
wschodu, głównie z Ukrainy. Niedobór rąk do pracy nie przyczynia się
więc do zwiększenia pensji ani spadku bezrobocia, co wtórnie mogłoby
skutkować wzrostem dzietności poprzez poprawienie warunków
ekonomicznych. Żadna poprawa sytuacji nie jest dostrzegalna, a nawet
obserwuje się jej pogorszenie. Jaskrawym przykładem jest to, że w kraju
nad Wisłą istną plagą stało się nadużywanie umów cywilnoprawnych – tzw.
śmieciówek, które odbierają stabilność zatrudnienia i liczne
zabezpieczenia społeczne, w tym dla kobiet w ciąży, dlatego nie powinna
nas wcale dziwić ich niechęć czy nawet strach przed macierzyństwem.
Program „Rodzina 500+”, choć jest
projektem bardzo kosztownym, zapewne nie przyczyni się do zwiększenia
przyrostu naturalnego. Poprawi jednak poziom życia wielu dzieci, które
już przyszły na świat, dlatego nie można go bezwzględnie krytykować.
Jest to też pierwszy tak szeroko zakrojony program społeczny wspierający
rodziny w naszym kraju, tylko że on sam niestety nie wystarczy. Brakuje
np. miejsc w przedszkolach, mechanizmów umożliwiających kobietom powrót
do pracy po ciąży czy uniemożliwiających dyskryminację na rynku pracy
młodych matek i w ogóle młodych kobiet, które w niedalekiej przyszłości
mogą stać się matkami. Żeby zwiększyć dzietność polskich rodzin,
należałoby więc przede wszystkim poprawić warunki zatrudnienia. Młodzi
ludzie bez stabilnej pracy, własnego mieszkania, a nawet choćby
zdolności kredytowej nie mogą stworzyć zdrowej, wielodzietnej rodziny,
ponieważ nie mogą po prostu spełnić podstawowych warunków, które by to
umożliwiły. Walka z nadużywaniem śmieciówek, inwestowanie w budownictwo
społeczne czy promowanie zwiększania roli ojca w procesie wychowawczym –
szczególnie w pierwszym okresie życia dziecka – przynosiłaby o wiele
większe korzyści niż bezpośrednia pomoc finansowa udzielana dziś
rodzinom.
Myślę, że sam program „500+” warto
byłoby zastąpić pensją w wysokości płacy minimalnej dla tego małżonka,
który zdecyduje się pozostać z dziećmi w domu. Praca domowa to ciążka
praca na pełen etat, dlatego powinna być właściwie opłacana. Szczególnie
w sytuacji, gdy zazwyczaj zarobki jednej osoby nie są wystarczające,
żeby druga mogła zająć się domem. Pensja za pracę domową jest dodatkowo
podniesieniem jej znaczenia. Pokazuje, że sama w sobie posiada ona
wartość, że jest pracą, a nie „sposobem życia” czy sposobem na nic nierobienie, a już w najlepszym przypadku nie jest dodatkiem do pracy innej
osoby. Niesie to również ze sobą częściowe uwolnienie od finansowej
zależności od małżonka i stanowi szersze, psychologiczne uniezależnienie
rzutujące na wiele pozostałych aspektów życia. Musiałoby się również z
tym oczywiście wiązać zabezpieczenie emerytalne osoby pracującej w domu.
Wychowywanie dziecka to nie tylko „usługa” wykonywana na rzecz własnego
dziecka, ale i państwa, któremu dostarcza się nowych obywateli –
podatników, dlatego utrzymanie rodziców nie może spadać wyłącznie na
barki dzieci, jak by to chciało widzieć wielu zwolenników teorii
konserwatywno-wolnościowych, ale również państwa. Kolejną wadą programu
“500+” jest jego zakończenie po przekroczeniu przez dziecko 18. roku
życia. Koszty utrzymania dziecka ani nie kończą się w tym wieku, ani
diametralnie się nie obniżają, wręcz przeciwnie, młoda osoba wchodząca w
dorosłość, planująca np. studiować w innym mieście niż rodzinne,
potrzebuje znacznie więcej środków na utrzymanie. Rodzina w takim
przypadku może okazać się niewydolna finansowo, ponieważ nie tylko musi
znaleźć dodatkowe środki, ale również jest w tym samym czasie odcinana
od dotychczasowej pomocy finansowej państwa, do której przez wiele lat
już zdążyła się przyzwyczaić.
Prowadząc rozsądną politykę prorodzinną,
należałoby również wprowadzić kult wielodzietności w warstwie
kulturowej, ponieważ, jak pokazuje sytuacja na Zachodzie, wsparcie
finansowo-ekonomiczne to nie wszystko. Wybory młodych ludzi często
determinowane są panującą atmosferą, trendem. Niestety żyjemy w świecie
zdominowanym przez konformistów, co jednak należy wykorzystywać do
propagowania naszych wartości i postulatów. Przedstawiać należy w sferze
artystycznej piękno życia rodzinnego w miejsce promowania przyjemności
płynącej z jego hedonistycznego użycia. Pokazywać, że coraz rzadsza
wielodzietność nie jest spowodowana brakiem edukacji seksualnej, ale
właśnie świadomym rodzicielstwem. Uczynić z wielodzietności przymiot
świadczący o zamożności i zdrowiu, nie tylko fizycznym, rodziców.
Uświadamiać, że bez dzieci stracimy nie tylko nasz naród, ale i spokojną
starość. Jestem przekonana, że każdy z nas wolałby znaleźć dla siebie
miejsce u kresu życia przy bliskiej osobie, np. dziecku, a nie w ośrodku
spokojnej starości obsługiwanym przez imigrantów z Bliskiego Wschodu.
Wielki Naród potrzebuje przede wszystkim
wielkich, wielodzietnych rodzin. Natomiast dzisiejsze, polskie rodziny
potrzebują przede wszystkim poczucia finansowej stabilności, co umożliwi
wielodzietność. Oczywiście wymaga to ogromnych inwestycji państwa,
które na rozsądnej polityce prorodzinnej akurat powinno oszczędzać
najmniej. Jesteśmy krajem o wciąż rosnącym deficycie budżetowym i
wysokich podatkach. Gdzie więc szukać pieniędzy na tę politykę?
Najlepiej w uszczelnieniu systemu podatkowego, który dziś umożliwia
najbogatszym sprawne oszukiwanie społeczeństwa i wyprowadzanie
nieopodatkowanych zysków z kraju. Następnie należy się zająć
wprowadzeniem kilkustopniowych, progresywnych podatków i likwidacją
szarej strefy. Po wprowadzeniu zmian ekonomicznych pozostanie “tylko”
kształtowanie właściwych postaw społecznych, co w kraju takim jak
Polska nie powinno stanowić żadnego problemu. Przez całe wieki
udowadnialiśmy, jak bardzo ważna jest dla nas rodzina i jak użyteczna
jest ona w przechowywaniu wartości narodowych. Jedno czy dwa pokolenia
nie mogły przecież tego zmienić, tylko co najwyższej zakryć. Musimy
zetrzeć naleciałość ostatnich lat i z nadzieją wyczekiwać następców, bo
bez dzieci nasz nacjonalizm nie będzie wart więcej niż widowiskowe
zbiorowe samobójstwo starców.
Maria Pilarczyk